
ŚMIECH I ŁZY: „THE GREATEST” SHANY FESTE
A
A
A
Jako dziecko Shana Feste dowiedziała się, że miała brata, który zmarł przed jej urodzeniem. W jednym z wywiadów wspominała, że choć świadomość straty jest dla niej czymś zupełnie innym niż dla osób, które go znały i z nim żyły, to jej cierpienie jest równie wielkie. Doświadczenia te posłużyły za kanwę dla jej debiutanckiego filmu „The Greatest” (Feste jest również autorką scenariusza), którego premiera w Stanach Zjednoczonych odbyła się na festiwalu w Sundance, a w Europie na festiwalu w Karlowych Warach.
„The Greatest” opowiada historię rodziny, która zmaga się z nagłą, tragiczną śmiercią kilkunastoletniego syna. Film rozpoczyna sielankowa scena, w której para młodych kochanków – Bennet (Aaron Johnson) i Rose (Carey Mulligan) – przeżywa miłosne uniesienie. Mimo iż znają się stosunkowo krótko – o czym wówczas jeszcze nie wiemy – widać, że łączy ich nie tylko erotyczna fascynacja, ale również owa tajemnicza nić porozumienia, jaka wykształca się u kochanków, którzy poznali już wszystkie swoje tajemnice i są gotowi na to, by ich relacja dojrzała do szczerego wyznania wzajemnej miłości.
Wracając nocą samochodem ze spotkania, kochankowie nagle zatrzymują się na drodze. Nie kieruje nimi rozum, lecz potrzeba serca. Rose chce powiedzieć o czymś Bennetowi. Nim to jednak zrobi, zdąży uwiecznić na zdjęciu jego uśmiechniętą twarz, aby zanotować ten moment w swoim pamiętniku. To ostatni obraz chłopaka, jaki zapamięta. W ułamku sekundy ich samochód zostaje staranowany przez ciężarówkę. Bennet ginie na miejscu. Rose udaje się przeżyć wypadek.
W kolejnych scenach towarzyszymy rodzicom Benneta (Pierce Brosnan, Susan Sarandon) i jego młodszemu bratu Ryanowi (Johnny Simmons) w dniu pogrzebu chłopaka. Płacząca matka, milczący ojciec, odurzony marihuaną brat – każde z nich na swój sposób próbuje zmierzyć się z nieoczekiwaną stratą, której w pełni jeszcze nie zdołali pojąć. Wracając z cmentarza, milczą. Nie potrafią i nie chcą rozmawiać. Śmierć Benneta przyszła niespodziewanie, była brutalna i nikt z nich nie mógł być na nią przygotowany. Wkrótce będą jednak zmuszeni sprostać jeszcze jednemu wyzwaniu. Oto w drzwiach ich domu pojawi się Rose, o której istnieniu nie wiedzieli. Dziewczyna przyzna się, że jest w trzecim miesiącu ciąży z ich nieżyjącym synem.
Film „The Greatest” opowiada o różnych sposobach przejawiania się traumy po śmierci bliskiej osoby. Na przeciwległych krańcach owej emocjonalnej sinusoidy znajdują się rodzice chłopaka. Matka Benneta nie akceptuje pustki po stracie syna, usiłuje odtworzyć ostatnie minuty jego życia, nie mogąc wybaczyć sobie, że jej wtedy przy nim nie było. Regularnie odwiedza pozostającego w stanie śpiączki kierowcę ciężarówki, który brał udział w wypadku. Rozmawia z nim, czyta mu książki, robi wszystko, aby nawiązać jak najbliższy kontakt z ostatnią osobą, która widziała jej syna żywego. Czuje, że dzięki temu jest bliżej swego dziecka. Podświadomie chce przedłużyć istnienie Benneta, rozciągając do granic wytrzymałości punkt na jego linii życia, w którym nastąpiło jej zerwanie.
Walka o utrzymanie Benneta przy życiu poprzez próbę uchwycenia wyobrażenia o nim z ostatnich chwil jest coraz trudniejsza do zaakceptowania dla męża bohaterki. Równie wstrząśnięty utratą syna woli on całkowicie odciąć się od tragicznego zdarzenia. Wypiera wspomnienie o nim z życia codziennego. Nie potrafi jednak zaznać spokoju – nawet w pracy, gdzie próbuje go pocieszać była kochanka, co jedynie przywołuje niegdysiejsze poczucie winy. Na wspomnienie syna robi się rozdrażniony i unika wszelkiej rozmowy na jego temat. Chce się podźwignąć z tragedii, pozorując normalność życia rodziny w teraźniejszości, w której nie ma czasu i miejsca na patrzenie w przeszłość. Matka Benneta nie rozumie jednak takiej postawy i nie chce jej zaakceptować.
Żadne z rodziców nie dostrzega, że ich brak porozumienia w kwestii podtrzymania pamięci o Bennecie jest źródłem rozgrywającego się obok nich dramatu Ryana. Ich młodszemu synowi nie wystarcza grupowa terapia dla dzieci, które straciły bliskie osoby. Tym bardziej, że – jak się okazuje – nie wszyscy jej uczestnicy są szczerzy; niektórzy przychodzą tu jedynie z ciekawości, a nie z autentycznej potrzeby otrzymania wsparcia psychologa. Za życia Bennet stawiany był zawsze młodszemu bratu za wzór. Ukochany syn matki, dziecko niemal idealne, zdolne, dobrze rokujące. Ryan pozostawał zawsze w jego cieniu, ale także darzył brata szacunkiem właściwym relacjom ze starszym rodzeństwem. Nic dziwnego, że jednocześnie go kochał i nienawidził. Po śmierci Benneta Ryan cierpi nie tylko dlatego, że utracił najbliższą osobę – jedyną, która go rozumiała – ale również dlatego, że nie potrafi i nie chce go zastąpić.
Siłą, która scali rozpadającą się rodzinę, okaże się nieoczekiwanie Rose. Niepozorna, lecz zawsze uśmiechnięta, pełna wdzięku dziewczyna swoją wrażliwością szybko podbija serce ojca Benneta. Rose uosabia bowiem jego potrzebę zrobienia kroku do przodu bez oglądania się wstecz. Nowym punktem odniesienia dla życia bohatera staje się dziecko, które Rose nosi w łonie. Za pośrednictwem wnuka, jeszcze nienarodzonego, ojciec może ponownie zbliżyć się do utraconego syna. To dla niego realna namiastka Benneta, który odchodząc, zostawił cząstkę siebie. Ojciec cieszy się, kiedy badania prenatalne wykazują, że dziecko Rose to chłopiec. Tym bardziej bolesna jest dla niego reakcja żony, która wybiega z gabinetu lekarskiego i wyrzuca z siebie żywioną od dawna złość na dziewczynę. Nie kryje ona, że wolałaby, aby to Bennet przeżył wypadek, a nie Rose. Z jej punktu widzenia to niesprawiedliwość, z którą nie może się pogodzić. Dlatego też nie potrafi żyć pod jednym dachem z dziewczyną.
Shana Feste podejmuje w „The Greatest” trudny temat pustki, jaka następuje po nagłej utracie bliskiej osoby. Teoretycznie temat ten mógłby zainspirować pełen powagi film psychologiczny, czerpiący z filozofii egzystencjalnej i spowity aurą pesymizmu. W wypadku „The Greatest” żaden z tych wyznaczników nie został spełniony. Wręcz przeciwnie. W filmie Feste uderza wszechobecny optymizm przebijający przez – zdaje się – nazbyt częsty uśmiech na twarzy Rose i pastelowe zdjęcia Johna Baileya. Można odnieść wrażenie, że autorka kierowała się nieco pochopną wiarą w łatwe – a co najmniej zbyt szybkie – przejście do porządku nad śmiercią dziecka. Ale taki był też najwyraźniej zamiar reżyserki, która – jak podkreśla – nie chciała epatować wyłącznie przejmującymi scenami, lecz wprowadzić także momenty lżejsze. Dlatego też może jedynym autentycznym wyrazicielem cierpienia jest w filmie postać matki, w znakomitej kreacji Susan Sarandon.
Jej rola w opowiadanej historii jest szczególna. Podczas gdy ojciec, a także Rose i Ryan przekuwają swoje cierpienie w nadzieję związaną z narodzinami syna Benneta, matka pielęgnuje pamięć o zmarłym, sprzeciwiając się nieobecności syna. Wie, że nie przywróci jego fizycznej postaci, ale chce podtrzymać jego duchową emanację. Ze wszystkich osób jest do tego najbardziej predestynowana – łączy ją z Bennetem najsilniejsza, biologiczna więź. Nawet po śmierci pozostają więc w pewnym sensie niepodzielną jednością.
Film Feste kończy się jednak o kilka scen za późno. Po chwilowym rozstaniu, wywołanym wybuchem matki, rodzina odnajduje Rose i namawia ją do powrotu. Chcą się opiekować nią i jej dzieckiem, na stałe stworzyć jej dom, którego nie ma. Nawet matka, odmieniona pod wpływem ostatnich zdarzeń, akceptuje niedoszłą synową. Zaledwie kilka ciepłych słów przekonuje Rose do powrotu. Po wejściu do samochodu dotychczasowe spory i nieporozumienia przestają istnieć. Rozweseleni rodzice opowiadają anegdoty z życia Benneta, ojcem nie kieruje już paraliżujący strach przed wspomnieniem syna, a Ryan po raz pierwszy nie znajduje się pod wpływem narkotyku. Sielanka z pierwszych scen filmu jest ponownie możliwa.
To szczęśliwe zakończenie, nieco rażące, choć spodziewane, wywołuje uczucie niespełnionej obietnicy. Zarówno podczas pisania scenariusza, jak i realizacji filmu reżyserce miały towarzyszyć stany emocjonalnego rozchwiania i liczne łzy wzruszenia. Tymczasem można odnieść wrażenie, że emocji tych nie udało się w pełni przenieść na ekran. Zwyciężyła fascynacja Feste twórczością Jamesa L. Brooksa, autora m.in. „Czułych słówek” („Terms of Endearment”, 1983). I choć to dopiero jej pierwszy film – wcześniej Feste (rocznik 1976) napisała jedynie scenariusz krótkometrażowego filmu „Jonah” (2004) Adama Penna – można sądzić, że będzie ona realizowała kino, w którym życiowe dramaty maleją do postaci zwyczajnych problemów, a pogodne usposobienie pomaga bohaterom wyjść z każdej depresji. Ale – jak wspomina reżyserka – tak też często bywa, że najtrudniejszy okres w naszym życiu jest jednocześnie czasem, kiedy śmiejemy się najwięcej. Jeśli zgodzimy się z tym stwierdzeniem, film amerykańskiej reżyserki z pewnością ujmie nas swoim lekkim tonem.
„The Greatest” opowiada historię rodziny, która zmaga się z nagłą, tragiczną śmiercią kilkunastoletniego syna. Film rozpoczyna sielankowa scena, w której para młodych kochanków – Bennet (Aaron Johnson) i Rose (Carey Mulligan) – przeżywa miłosne uniesienie. Mimo iż znają się stosunkowo krótko – o czym wówczas jeszcze nie wiemy – widać, że łączy ich nie tylko erotyczna fascynacja, ale również owa tajemnicza nić porozumienia, jaka wykształca się u kochanków, którzy poznali już wszystkie swoje tajemnice i są gotowi na to, by ich relacja dojrzała do szczerego wyznania wzajemnej miłości.
Wracając nocą samochodem ze spotkania, kochankowie nagle zatrzymują się na drodze. Nie kieruje nimi rozum, lecz potrzeba serca. Rose chce powiedzieć o czymś Bennetowi. Nim to jednak zrobi, zdąży uwiecznić na zdjęciu jego uśmiechniętą twarz, aby zanotować ten moment w swoim pamiętniku. To ostatni obraz chłopaka, jaki zapamięta. W ułamku sekundy ich samochód zostaje staranowany przez ciężarówkę. Bennet ginie na miejscu. Rose udaje się przeżyć wypadek.
W kolejnych scenach towarzyszymy rodzicom Benneta (Pierce Brosnan, Susan Sarandon) i jego młodszemu bratu Ryanowi (Johnny Simmons) w dniu pogrzebu chłopaka. Płacząca matka, milczący ojciec, odurzony marihuaną brat – każde z nich na swój sposób próbuje zmierzyć się z nieoczekiwaną stratą, której w pełni jeszcze nie zdołali pojąć. Wracając z cmentarza, milczą. Nie potrafią i nie chcą rozmawiać. Śmierć Benneta przyszła niespodziewanie, była brutalna i nikt z nich nie mógł być na nią przygotowany. Wkrótce będą jednak zmuszeni sprostać jeszcze jednemu wyzwaniu. Oto w drzwiach ich domu pojawi się Rose, o której istnieniu nie wiedzieli. Dziewczyna przyzna się, że jest w trzecim miesiącu ciąży z ich nieżyjącym synem.
Film „The Greatest” opowiada o różnych sposobach przejawiania się traumy po śmierci bliskiej osoby. Na przeciwległych krańcach owej emocjonalnej sinusoidy znajdują się rodzice chłopaka. Matka Benneta nie akceptuje pustki po stracie syna, usiłuje odtworzyć ostatnie minuty jego życia, nie mogąc wybaczyć sobie, że jej wtedy przy nim nie było. Regularnie odwiedza pozostającego w stanie śpiączki kierowcę ciężarówki, który brał udział w wypadku. Rozmawia z nim, czyta mu książki, robi wszystko, aby nawiązać jak najbliższy kontakt z ostatnią osobą, która widziała jej syna żywego. Czuje, że dzięki temu jest bliżej swego dziecka. Podświadomie chce przedłużyć istnienie Benneta, rozciągając do granic wytrzymałości punkt na jego linii życia, w którym nastąpiło jej zerwanie.
Walka o utrzymanie Benneta przy życiu poprzez próbę uchwycenia wyobrażenia o nim z ostatnich chwil jest coraz trudniejsza do zaakceptowania dla męża bohaterki. Równie wstrząśnięty utratą syna woli on całkowicie odciąć się od tragicznego zdarzenia. Wypiera wspomnienie o nim z życia codziennego. Nie potrafi jednak zaznać spokoju – nawet w pracy, gdzie próbuje go pocieszać była kochanka, co jedynie przywołuje niegdysiejsze poczucie winy. Na wspomnienie syna robi się rozdrażniony i unika wszelkiej rozmowy na jego temat. Chce się podźwignąć z tragedii, pozorując normalność życia rodziny w teraźniejszości, w której nie ma czasu i miejsca na patrzenie w przeszłość. Matka Benneta nie rozumie jednak takiej postawy i nie chce jej zaakceptować.
Żadne z rodziców nie dostrzega, że ich brak porozumienia w kwestii podtrzymania pamięci o Bennecie jest źródłem rozgrywającego się obok nich dramatu Ryana. Ich młodszemu synowi nie wystarcza grupowa terapia dla dzieci, które straciły bliskie osoby. Tym bardziej, że – jak się okazuje – nie wszyscy jej uczestnicy są szczerzy; niektórzy przychodzą tu jedynie z ciekawości, a nie z autentycznej potrzeby otrzymania wsparcia psychologa. Za życia Bennet stawiany był zawsze młodszemu bratu za wzór. Ukochany syn matki, dziecko niemal idealne, zdolne, dobrze rokujące. Ryan pozostawał zawsze w jego cieniu, ale także darzył brata szacunkiem właściwym relacjom ze starszym rodzeństwem. Nic dziwnego, że jednocześnie go kochał i nienawidził. Po śmierci Benneta Ryan cierpi nie tylko dlatego, że utracił najbliższą osobę – jedyną, która go rozumiała – ale również dlatego, że nie potrafi i nie chce go zastąpić.
Siłą, która scali rozpadającą się rodzinę, okaże się nieoczekiwanie Rose. Niepozorna, lecz zawsze uśmiechnięta, pełna wdzięku dziewczyna swoją wrażliwością szybko podbija serce ojca Benneta. Rose uosabia bowiem jego potrzebę zrobienia kroku do przodu bez oglądania się wstecz. Nowym punktem odniesienia dla życia bohatera staje się dziecko, które Rose nosi w łonie. Za pośrednictwem wnuka, jeszcze nienarodzonego, ojciec może ponownie zbliżyć się do utraconego syna. To dla niego realna namiastka Benneta, który odchodząc, zostawił cząstkę siebie. Ojciec cieszy się, kiedy badania prenatalne wykazują, że dziecko Rose to chłopiec. Tym bardziej bolesna jest dla niego reakcja żony, która wybiega z gabinetu lekarskiego i wyrzuca z siebie żywioną od dawna złość na dziewczynę. Nie kryje ona, że wolałaby, aby to Bennet przeżył wypadek, a nie Rose. Z jej punktu widzenia to niesprawiedliwość, z którą nie może się pogodzić. Dlatego też nie potrafi żyć pod jednym dachem z dziewczyną.
Shana Feste podejmuje w „The Greatest” trudny temat pustki, jaka następuje po nagłej utracie bliskiej osoby. Teoretycznie temat ten mógłby zainspirować pełen powagi film psychologiczny, czerpiący z filozofii egzystencjalnej i spowity aurą pesymizmu. W wypadku „The Greatest” żaden z tych wyznaczników nie został spełniony. Wręcz przeciwnie. W filmie Feste uderza wszechobecny optymizm przebijający przez – zdaje się – nazbyt częsty uśmiech na twarzy Rose i pastelowe zdjęcia Johna Baileya. Można odnieść wrażenie, że autorka kierowała się nieco pochopną wiarą w łatwe – a co najmniej zbyt szybkie – przejście do porządku nad śmiercią dziecka. Ale taki był też najwyraźniej zamiar reżyserki, która – jak podkreśla – nie chciała epatować wyłącznie przejmującymi scenami, lecz wprowadzić także momenty lżejsze. Dlatego też może jedynym autentycznym wyrazicielem cierpienia jest w filmie postać matki, w znakomitej kreacji Susan Sarandon.
Jej rola w opowiadanej historii jest szczególna. Podczas gdy ojciec, a także Rose i Ryan przekuwają swoje cierpienie w nadzieję związaną z narodzinami syna Benneta, matka pielęgnuje pamięć o zmarłym, sprzeciwiając się nieobecności syna. Wie, że nie przywróci jego fizycznej postaci, ale chce podtrzymać jego duchową emanację. Ze wszystkich osób jest do tego najbardziej predestynowana – łączy ją z Bennetem najsilniejsza, biologiczna więź. Nawet po śmierci pozostają więc w pewnym sensie niepodzielną jednością.
Film Feste kończy się jednak o kilka scen za późno. Po chwilowym rozstaniu, wywołanym wybuchem matki, rodzina odnajduje Rose i namawia ją do powrotu. Chcą się opiekować nią i jej dzieckiem, na stałe stworzyć jej dom, którego nie ma. Nawet matka, odmieniona pod wpływem ostatnich zdarzeń, akceptuje niedoszłą synową. Zaledwie kilka ciepłych słów przekonuje Rose do powrotu. Po wejściu do samochodu dotychczasowe spory i nieporozumienia przestają istnieć. Rozweseleni rodzice opowiadają anegdoty z życia Benneta, ojcem nie kieruje już paraliżujący strach przed wspomnieniem syna, a Ryan po raz pierwszy nie znajduje się pod wpływem narkotyku. Sielanka z pierwszych scen filmu jest ponownie możliwa.
To szczęśliwe zakończenie, nieco rażące, choć spodziewane, wywołuje uczucie niespełnionej obietnicy. Zarówno podczas pisania scenariusza, jak i realizacji filmu reżyserce miały towarzyszyć stany emocjonalnego rozchwiania i liczne łzy wzruszenia. Tymczasem można odnieść wrażenie, że emocji tych nie udało się w pełni przenieść na ekran. Zwyciężyła fascynacja Feste twórczością Jamesa L. Brooksa, autora m.in. „Czułych słówek” („Terms of Endearment”, 1983). I choć to dopiero jej pierwszy film – wcześniej Feste (rocznik 1976) napisała jedynie scenariusz krótkometrażowego filmu „Jonah” (2004) Adama Penna – można sądzić, że będzie ona realizowała kino, w którym życiowe dramaty maleją do postaci zwyczajnych problemów, a pogodne usposobienie pomaga bohaterom wyjść z każdej depresji. Ale – jak wspomina reżyserka – tak też często bywa, że najtrudniejszy okres w naszym życiu jest jednocześnie czasem, kiedy śmiejemy się najwięcej. Jeśli zgodzimy się z tym stwierdzeniem, film amerykańskiej reżyserki z pewnością ujmie nas swoim lekkim tonem.
„The Greatest”. Scen. i reż.: Shana Feste. Obsada: Carey Mulligan, Aaron Johnson, Susan Sarandon, Pierce Brosnan, Johnny Simmons. Gatunek: dramat obyczajowy. Produkcja: USA 2009, 99 min.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |