WYRAZY POŁĄCZONE W PARY
A
A
A
Najnowszy tomik Macieja Gierszewskiego, zatytułowany „Luźne związki”, jest zbiorem dość szczególnym. Wierszom – by tak rzec – typowym, towarzyszą nie tylko kawałki prozy (na przykład „Srebrny medalik” o katoliku mieszkającym w Jerozolimie i zakochanym w Żydówce, któremu szczęśliwy związek uniemożliwia noszony medalik ze świętym Krzysztofem) czy niezwykłe ilustracje wykonane przez Kirę Pietrek, ale również końcowy „Notes”, będący z jednej strony zbiorem odautorskich przypisów i komentarzy, z drugiej zaś – swoistymi codziennymi notatkami czy też nawet mini-esejami filozoficznymi. Na czym miałaby zatem polegać owa tytułowa „luźność związków”? I o jakie związki chodzi?
Odpowiedź na te pytania nie jest jednoznaczna. Gierszewski bowiem zaczyna od piknikowego kosza na ławce w Parku Wilsona („Piknik”), by przez związki rodzinne (wiersze „Dom”, „Ramadan” czy „Wartości rodzinne”), damsko-męskie („Jak czkawka powraca / zdanie: Kocham was obu”) i przyjacielskie, przejść do śmierci i jej paradoksalnych związków z życiem. Najważniejsze wydają się być jednakże związki, jakie zachodzą w języku, zarówno między poszczególnymi słowami, jak i pomiędzy słowem a opisywanym przez nie przedmiotem.
W debiutanckim tomiku – wydanym w 2006 roku, a zatytułowanym „Profile” – poeta wyznawał: „składam się tylko z tego co przeczytałem”, w nowym zbiorze myśl ta ewoluuje i to mimo, iż mamy wiersz „Po godzinach”, opatrzony następującym przypisem: „Autor przyznaje, że wszystkie słowa tego wiersza, ba! zdania całe, zaczerpnął ze strony: http://biuroliterackie.pl”. Rzeczywiście, utwór jest wprawdzie „tylko” opisem wrażeń ze spotkań autorskich trójki poetów, a mianowicie – jak łatwo możemy się domyśleć – Adama Wiedemanna, Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego oraz Marty Podgórnik. Niemniej jednak, więcej w najnowszym tomiku słów własnych niż cudzych, jakby Gierszewski znalazł już swoją drogę i wiedział dokładnie, w którą stronę najlepiej podążyć, chociaż sam, może nieco prowokacyjnie (w końcu wiersz zatytułowany jest „Zimne kłamstwa”), wyznaje, że dalej „nie jestem pewien czego szukam / Wylatuje ze mnie dym”.
Do tej pory autor arkusza poetyckiego „podrabiane przepaście” (2003) dał się poznać właśnie jako poeta ciągle szukający. Jak sam przyznawał w wywiadzie udzielonym Ryszardowi Chłopkowi dla „artPAPIERU”, stosował różne metody prowadzenia wiersza, kilka różnorodnych sposobów obrazowania, bo nie znalazł jeszcze jednego, tego najwłaściwszego. Tym razem znalazł. Tutaj również to język okazuje się być tym najniebezpieczniejszym schronieniem, ale – paradoksalnie – schronieniem jedynym. Skoro „słowa są z surowego mięsa” („Deformacje”), a „raz zapisane domagają się powtórzenia” („Potknięcia”), nie może być inaczej. Gierszewski dochodzi nawet do mocno prowokacyjnego wniosku, jak w wierszu „Występek”, pisząc: „niewykluczone / że afazja jest teraz zaletą”. Afazja, jako zaburzenie funkcji językowych, dla pisarza/poety byłaby raczej największą karą, tym bardziej, że „pamięć / w ustach żyje” – czytamy w tym samym tekście. Niemożliwość nazwania czegoś, co się widzi, ograniczony zasób słów, wszystko to przypomina więc chorobę, aczkolwiek w tomiku owa niedoskonałość języka jest niedoskonałością perfekcyjną, wszystko jest bowiem ściśle ze sobą związane. I nie ma znaczenia, że spoiwo jest „luźne”. Jednym z najlepszych utworów tomiku, również poruszającym ową kwestię, jest – moim zdaniem – ostatni tekst, zatytułowany „Blady ogień”, a złożony z dwunastu fragmentów. Do niego właśnie, w formie przypisów, odnosi się końcowy „Notes”.
W czternastu tekstach składających się na „Notes”, autor „Luźnych związków” dotyka różnorodnych zagadnień – od widoku kąpiącej się kobiety, poprzez cytowanie artykułu z katolickiego kwartalnika „Pod płaszczem Maryi” aż do opisu pierwszego siwego włosa. Pisząc na przykład o mieście, Gierszewski powiada: „kiedyś w jego szumie próbowałem usłyszeć słowa. Miałem wrażenie, że mówi do mnie to, co mam zapisać. Tak, byłem pamiętnikarzem. Dziś jest to już jakiś inny, obcy mi język”. W innym miejscu zaś wyznaje, iż „niestety liczba słów jest ograniczona. Zasób stanowi zbiór zamknięty. Neologizmy mnie nie interesują”. Język ludzki staje się zatem ograniczony (jak w afazji właśnie), ale i ograniczający. Niedookreślony. Często złudny. Nieprzystający do rzeczywistości, ale jednocześnie ją formułujący.
„Powiedziała: ‘Nie pisz wierszy’. Skoro nie pisz, to nie.
‘To takie banalne’. Przeglądam zdjęcia. Układam się pod pogodę.
‘Po co ma narastać ten dług?’ Z wyrazami są podobne problemy.
‘No, nie pisz’, słyszę. Bez słów też cię widzę. Cel czy echo?
Rzeczywistość odstaje od wiersza, a wiersz od niej.
‘Zamieńmy się miejscami’. Wiersz nie musi mieć autora.
‘Ktoś go powinien napisać’.
Tak myślisz? ‘To tylko przypuszczenie lub konwencja’.
Nie myślisz? Nie sądzisz? Czytasz, może piszesz?” –
czytamy w ósmym fragmencie „Bladego ognia”. Poezja staje się polem semantycznych wyborów pomiędzy tym, co da się opisać, a tym, co można tylko oglądać. A w końcu także pomiędzy samym aktem czytania i pisania. Jakby należało wybrać pomiędzy jednym i drugim. Jakby nie można było być pisarzem i czytelnikiem jednocześnie. Widziane obrazy rzeczy czy osób, przesuwające się niczym w kalejdoskopie wydarzenia – wszystko to urzeka swym pięknem, chwilowością, ulotnością, tyle tylko, że słowami nie można tego opisać. Słowa bowiem bywają zawodne, jak w wierszu „Okolice oka”, dedykowanym Krystynie Miłobędzkiej, w którym opis (obserwacja) staje się niedokończonym projektem, gdyż:
[…]
Patrzy
czeka.
Mówi
czeka.
Słucha
czeka.
Patrzy
oko.
Mówi
oko.
Słucha
oko.
Oko żyje.
Syci się sobą.
Jest siebie pełne.
Projekt niedokończony, bo oko jest pełne tylko siebie, można by stworzyć, jak powiada Jacek Gutorow, „szkołę patrzenia”. Język nie nadąża za okiem, nie może być więc tu mowy o „szkole mówienia”. Słowa nie nadążają za obrazem. Autorka „wszystkowierszy” jest poetką, która wierzy, że odnowa wyobraźni poetyckiej jest możliwa tylko za sprawą odnowy języka, ale owa odnowa nie jest do końca możliwa. Dlatego jej poezja jest próbą powiedzenia o tym, co nienazywalne, niewymawialne. Podobnie jest w tomie Macieja Gierszewskiego. Tyle tylko, że on obserwuje, notuje, nie komentuje, nie wchodzi w „ścisłe związki” z opisywaną rzeczywistością. Mówiąc banalnie, zdaje sobie bowiem sprawę, że język nie jest doskonały, że słowa łączą się wprawdzie w pary, ale zawsze będą to tylko tytułowe „luźne związki”, że – powtórzę – ludzka mowa nie nadąża za myślami, a poza tym i tak przecież „krajobraz przesuwa się szybciej od myśli”.
Odpowiedź na te pytania nie jest jednoznaczna. Gierszewski bowiem zaczyna od piknikowego kosza na ławce w Parku Wilsona („Piknik”), by przez związki rodzinne (wiersze „Dom”, „Ramadan” czy „Wartości rodzinne”), damsko-męskie („Jak czkawka powraca / zdanie: Kocham was obu”) i przyjacielskie, przejść do śmierci i jej paradoksalnych związków z życiem. Najważniejsze wydają się być jednakże związki, jakie zachodzą w języku, zarówno między poszczególnymi słowami, jak i pomiędzy słowem a opisywanym przez nie przedmiotem.
W debiutanckim tomiku – wydanym w 2006 roku, a zatytułowanym „Profile” – poeta wyznawał: „składam się tylko z tego co przeczytałem”, w nowym zbiorze myśl ta ewoluuje i to mimo, iż mamy wiersz „Po godzinach”, opatrzony następującym przypisem: „Autor przyznaje, że wszystkie słowa tego wiersza, ba! zdania całe, zaczerpnął ze strony: http://biuroliterackie.pl”. Rzeczywiście, utwór jest wprawdzie „tylko” opisem wrażeń ze spotkań autorskich trójki poetów, a mianowicie – jak łatwo możemy się domyśleć – Adama Wiedemanna, Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego oraz Marty Podgórnik. Niemniej jednak, więcej w najnowszym tomiku słów własnych niż cudzych, jakby Gierszewski znalazł już swoją drogę i wiedział dokładnie, w którą stronę najlepiej podążyć, chociaż sam, może nieco prowokacyjnie (w końcu wiersz zatytułowany jest „Zimne kłamstwa”), wyznaje, że dalej „nie jestem pewien czego szukam / Wylatuje ze mnie dym”.
Do tej pory autor arkusza poetyckiego „podrabiane przepaście” (2003) dał się poznać właśnie jako poeta ciągle szukający. Jak sam przyznawał w wywiadzie udzielonym Ryszardowi Chłopkowi dla „artPAPIERU”, stosował różne metody prowadzenia wiersza, kilka różnorodnych sposobów obrazowania, bo nie znalazł jeszcze jednego, tego najwłaściwszego. Tym razem znalazł. Tutaj również to język okazuje się być tym najniebezpieczniejszym schronieniem, ale – paradoksalnie – schronieniem jedynym. Skoro „słowa są z surowego mięsa” („Deformacje”), a „raz zapisane domagają się powtórzenia” („Potknięcia”), nie może być inaczej. Gierszewski dochodzi nawet do mocno prowokacyjnego wniosku, jak w wierszu „Występek”, pisząc: „niewykluczone / że afazja jest teraz zaletą”. Afazja, jako zaburzenie funkcji językowych, dla pisarza/poety byłaby raczej największą karą, tym bardziej, że „pamięć / w ustach żyje” – czytamy w tym samym tekście. Niemożliwość nazwania czegoś, co się widzi, ograniczony zasób słów, wszystko to przypomina więc chorobę, aczkolwiek w tomiku owa niedoskonałość języka jest niedoskonałością perfekcyjną, wszystko jest bowiem ściśle ze sobą związane. I nie ma znaczenia, że spoiwo jest „luźne”. Jednym z najlepszych utworów tomiku, również poruszającym ową kwestię, jest – moim zdaniem – ostatni tekst, zatytułowany „Blady ogień”, a złożony z dwunastu fragmentów. Do niego właśnie, w formie przypisów, odnosi się końcowy „Notes”.
W czternastu tekstach składających się na „Notes”, autor „Luźnych związków” dotyka różnorodnych zagadnień – od widoku kąpiącej się kobiety, poprzez cytowanie artykułu z katolickiego kwartalnika „Pod płaszczem Maryi” aż do opisu pierwszego siwego włosa. Pisząc na przykład o mieście, Gierszewski powiada: „kiedyś w jego szumie próbowałem usłyszeć słowa. Miałem wrażenie, że mówi do mnie to, co mam zapisać. Tak, byłem pamiętnikarzem. Dziś jest to już jakiś inny, obcy mi język”. W innym miejscu zaś wyznaje, iż „niestety liczba słów jest ograniczona. Zasób stanowi zbiór zamknięty. Neologizmy mnie nie interesują”. Język ludzki staje się zatem ograniczony (jak w afazji właśnie), ale i ograniczający. Niedookreślony. Często złudny. Nieprzystający do rzeczywistości, ale jednocześnie ją formułujący.
„Powiedziała: ‘Nie pisz wierszy’. Skoro nie pisz, to nie.
‘To takie banalne’. Przeglądam zdjęcia. Układam się pod pogodę.
‘Po co ma narastać ten dług?’ Z wyrazami są podobne problemy.
‘No, nie pisz’, słyszę. Bez słów też cię widzę. Cel czy echo?
Rzeczywistość odstaje od wiersza, a wiersz od niej.
‘Zamieńmy się miejscami’. Wiersz nie musi mieć autora.
‘Ktoś go powinien napisać’.
Tak myślisz? ‘To tylko przypuszczenie lub konwencja’.
Nie myślisz? Nie sądzisz? Czytasz, może piszesz?” –
czytamy w ósmym fragmencie „Bladego ognia”. Poezja staje się polem semantycznych wyborów pomiędzy tym, co da się opisać, a tym, co można tylko oglądać. A w końcu także pomiędzy samym aktem czytania i pisania. Jakby należało wybrać pomiędzy jednym i drugim. Jakby nie można było być pisarzem i czytelnikiem jednocześnie. Widziane obrazy rzeczy czy osób, przesuwające się niczym w kalejdoskopie wydarzenia – wszystko to urzeka swym pięknem, chwilowością, ulotnością, tyle tylko, że słowami nie można tego opisać. Słowa bowiem bywają zawodne, jak w wierszu „Okolice oka”, dedykowanym Krystynie Miłobędzkiej, w którym opis (obserwacja) staje się niedokończonym projektem, gdyż:
[…]
Patrzy
czeka.
Mówi
czeka.
Słucha
czeka.
Patrzy
oko.
Mówi
oko.
Słucha
oko.
Oko żyje.
Syci się sobą.
Jest siebie pełne.
Projekt niedokończony, bo oko jest pełne tylko siebie, można by stworzyć, jak powiada Jacek Gutorow, „szkołę patrzenia”. Język nie nadąża za okiem, nie może być więc tu mowy o „szkole mówienia”. Słowa nie nadążają za obrazem. Autorka „wszystkowierszy” jest poetką, która wierzy, że odnowa wyobraźni poetyckiej jest możliwa tylko za sprawą odnowy języka, ale owa odnowa nie jest do końca możliwa. Dlatego jej poezja jest próbą powiedzenia o tym, co nienazywalne, niewymawialne. Podobnie jest w tomie Macieja Gierszewskiego. Tyle tylko, że on obserwuje, notuje, nie komentuje, nie wchodzi w „ścisłe związki” z opisywaną rzeczywistością. Mówiąc banalnie, zdaje sobie bowiem sprawę, że język nie jest doskonały, że słowa łączą się wprawdzie w pary, ale zawsze będą to tylko tytułowe „luźne związki”, że – powtórzę – ludzka mowa nie nadąża za myślami, a poza tym i tak przecież „krajobraz przesuwa się szybciej od myśli”.
Maciej Gierszewski: „Luźne związki”. Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu. Poznań 2010.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |