TAKIE TAM
A
A
A
297.
Nasz cały chuligański trud – Tobie Ojczyzno
[napis na murze w Krakowie – od Ewy]
298.
SEX SHOP SAMOOBSŁUGOWY – 7 DNI W TYGODNIU
[napis na różowym domu we wsi Świerczek pod Szydłowcem, kieleckie (od Ewy)]
299.
CENISZ WYGODĘ? KARNETY NA ŻUŻEL
[we wrocławskim tramwaju na elektronicznym wyświetlaczu przystanków (od Ewy)]
300.
Zaparzyłam białą herbatę.
Jaki ma kolor?
Jak zielona.
To znaczy?
Żółty.
301.
Fragment rozmowy z Honzą:
Strasznie wkurwiał mnie jej sposób mówienia. Była z Pragi. Dam wam przykład. Takie zdanie: „zobacz, na niebie, różowy słoń”. Wiesz jak powie to mieszkaniec Pragi?
Nie wiem.
„O Jezu, patrz, tam, obok tej chmury w kształcie samochodu, frunie wielki, różowy słoń” – tak powie. A mieszkaniec Ostrawy?
Też nie wiem.
Pokaże palcem i mruknie: „o kurwa”.
302.
Co u B.?
Depresja. Siedzi na balkonie.
Gdzie?
U siebie. W Heidelbergu.
Widzi uniwersytet?
Nie. Bloki.
303.
Jeszcze jedna historia niemiecka. Jadą tramwajem. Adam i B. Wchodzi menel. Pijany. Coś tam gada do Adama. Wysiadają.
Co on mówił? – pyta Adam.
Nie wszystko zrozumiałem. Tylko jedno zdanie: „ludzie są nieosiągalni” – odpowiada B.
304.
W Hiszpanii widziałam dwa pawie na drzewie, szłam chodnikiem, zauważyłem plamę ptasich gówien, spojrzałam w górę i wtedy je zobaczyłam.
305.
W piątek rano usłyszałem za oknem donośny głos. Nastawiłem ucha i oka. Chodnikiem wolno szedł mężczyzna. Spoglądał w okna naszego bloku.
Ziemniaki, kartofle, kobzole – krzyczał.
„No, no, w trzech językach” – pomyślałem.
306.
Niedziela w Zwisie. Upał. Słońce. Gawędzimy.
Agnieszka jest w teatrze. Adaptacja sceniczna „Auto da fé”. Koszmar. Kiedyś widziałem etiudy studentów wydziału aktorskiego szkoły teatralnej. Półgodzinną wersję Kordiana i dwuosobową wersję, piętnastominutową, „Nie-boskiej komedii”, albo odwrotnie. Kolega z Kielc chciał się wykazać znajomością gwary śląskiej i powiedział, że ktoś pracuje na kopolni – opowiadał Doktor Z.
Francis Ford Kopolnia – wtrącił Marcin.
307.
Znajomi pojechali do Jarocina. Nocowali w zamku. Gdzie straszy. Starożytny właściciel chce dopaść dziewkę. Od wieków krzyki, wrzaski, bieganina po nocach. I kiedyś przyjechała do zamku wycieczka koła gospodyń wiejskich. Rano jedna zeszła do recepcji i powiedziała:
Chyba ją dopadł. Na żyrandolu wisi prezerwatywa.
308.
Siedzimy w knajpie. Znajomy, znajoma i ja. Znajoma mówi cicho i niewyraźnie. W pewnej chwili idzie do toalety.
Ty ją słyszysz? – pyta znajomy.
Tak sobie.
Ja słabo. Mówi na dziwnej częstotliwości. Ciebie słyszę dobrze. A żony w ogóle. Kompletnie inna częstotliwość.
309.
W Częstochowie wsiadły dwie osoby. Dziewczyna i chłopak. Grubi. Młode małżeństwo. Ona wyciągnęła nogi. Zdjęła buty i oparła stopy przy nim.
Co roisz? Mało miejsca – zaprotestował.
No wiesz! Moje stópki małe.
Śmierdzą.
No wiesz! Myte rano.
Tak sobie gawędzili.
310.
Poczekaj. Zajęte. Dasz na ridel – powiedział dyrektor.
Tak. Radial. Odnowienie – zgodziła się księgowa.
311.
I
Maćku, czy to prawda, że skończyłeś sześćdziesiąt pięć lat?
Tak. W lutym.
Niesamowite. Wyglądasz młodziej ode mnie.
Bo nie farbuję włosów.
Ależ Maćku, robię to tylko i wyłącznie dla żony. Na jej wyraźną prośbę.
II
Pewien znajomy przyszedł do pracy w krótkich spodniach. Upalnym wieczorem szliśmy Nowym Światem. Kilka osób. Ja za wszystkimi. Przyglądałem się znajomemu w krótkich spodniach. Bardziej jego jasnobrązowym skarpetkom i butom. Czarnym, płóciennym mokasynom kapciom, na charakterystycznej, uplecionej ze słomy podeszwie. I nie mogłem powstrzymać się od śmiechu. Szerokiego uśmiechu. W pewnej chwili znajomy obejrzał się.
Maćku, nie śmiej się. Ubrała mnie żona.
312.
Czytałem. Fajne. Pedalskie – powiedział Maciek.
Erotyki od tyłu? – zapytałem.
Tak.
Pomyślałem, że brzydko. Erotyki wspak. Gejowskie.
Lepiej.
Prawda?
313.
Siedziałem w starej Szmyrze. Z koleżanką. I wtedy tam na ścianie wisiało olbrzymie zdjęcie. Kadr z filmu Wojaczek. Siwczyk. Daty urodzin i śmierci poety. „Znam go” – powiedziałem. „Jak to? Przecież on nie żyje” – zdziwiła się dziewczyna.
314.
Piątek. Rano w sklepie. Dziewczynka:
Poproszę lody. Nie takie najtańsze. Przepraszam. Takie najtańsze.
315.
Autobus. Kilka osób. Zatrzymuje się nie na przystanku. Kierowca zwraca się do pasażerów:
Nie mają państwo nic przeciwko temu, że pójdę do sklepu i kupię sobie bułki?
Nie mają. Kierowca wychodzi. Idzie do sklepu. Wraca z bułkami. Autobus odjeżdża.
Nasz cały chuligański trud – Tobie Ojczyzno
[napis na murze w Krakowie – od Ewy]
298.
SEX SHOP SAMOOBSŁUGOWY – 7 DNI W TYGODNIU
[napis na różowym domu we wsi Świerczek pod Szydłowcem, kieleckie (od Ewy)]
299.
CENISZ WYGODĘ? KARNETY NA ŻUŻEL
[we wrocławskim tramwaju na elektronicznym wyświetlaczu przystanków (od Ewy)]
300.
Zaparzyłam białą herbatę.
Jaki ma kolor?
Jak zielona.
To znaczy?
Żółty.
301.
Fragment rozmowy z Honzą:
Strasznie wkurwiał mnie jej sposób mówienia. Była z Pragi. Dam wam przykład. Takie zdanie: „zobacz, na niebie, różowy słoń”. Wiesz jak powie to mieszkaniec Pragi?
Nie wiem.
„O Jezu, patrz, tam, obok tej chmury w kształcie samochodu, frunie wielki, różowy słoń” – tak powie. A mieszkaniec Ostrawy?
Też nie wiem.
Pokaże palcem i mruknie: „o kurwa”.
302.
Co u B.?
Depresja. Siedzi na balkonie.
Gdzie?
U siebie. W Heidelbergu.
Widzi uniwersytet?
Nie. Bloki.
303.
Jeszcze jedna historia niemiecka. Jadą tramwajem. Adam i B. Wchodzi menel. Pijany. Coś tam gada do Adama. Wysiadają.
Co on mówił? – pyta Adam.
Nie wszystko zrozumiałem. Tylko jedno zdanie: „ludzie są nieosiągalni” – odpowiada B.
304.
W Hiszpanii widziałam dwa pawie na drzewie, szłam chodnikiem, zauważyłem plamę ptasich gówien, spojrzałam w górę i wtedy je zobaczyłam.
305.
W piątek rano usłyszałem za oknem donośny głos. Nastawiłem ucha i oka. Chodnikiem wolno szedł mężczyzna. Spoglądał w okna naszego bloku.
Ziemniaki, kartofle, kobzole – krzyczał.
„No, no, w trzech językach” – pomyślałem.
306.
Niedziela w Zwisie. Upał. Słońce. Gawędzimy.
Agnieszka jest w teatrze. Adaptacja sceniczna „Auto da fé”. Koszmar. Kiedyś widziałem etiudy studentów wydziału aktorskiego szkoły teatralnej. Półgodzinną wersję Kordiana i dwuosobową wersję, piętnastominutową, „Nie-boskiej komedii”, albo odwrotnie. Kolega z Kielc chciał się wykazać znajomością gwary śląskiej i powiedział, że ktoś pracuje na kopolni – opowiadał Doktor Z.
Francis Ford Kopolnia – wtrącił Marcin.
307.
Znajomi pojechali do Jarocina. Nocowali w zamku. Gdzie straszy. Starożytny właściciel chce dopaść dziewkę. Od wieków krzyki, wrzaski, bieganina po nocach. I kiedyś przyjechała do zamku wycieczka koła gospodyń wiejskich. Rano jedna zeszła do recepcji i powiedziała:
Chyba ją dopadł. Na żyrandolu wisi prezerwatywa.
308.
Siedzimy w knajpie. Znajomy, znajoma i ja. Znajoma mówi cicho i niewyraźnie. W pewnej chwili idzie do toalety.
Ty ją słyszysz? – pyta znajomy.
Tak sobie.
Ja słabo. Mówi na dziwnej częstotliwości. Ciebie słyszę dobrze. A żony w ogóle. Kompletnie inna częstotliwość.
309.
W Częstochowie wsiadły dwie osoby. Dziewczyna i chłopak. Grubi. Młode małżeństwo. Ona wyciągnęła nogi. Zdjęła buty i oparła stopy przy nim.
Co roisz? Mało miejsca – zaprotestował.
No wiesz! Moje stópki małe.
Śmierdzą.
No wiesz! Myte rano.
Tak sobie gawędzili.
310.
Poczekaj. Zajęte. Dasz na ridel – powiedział dyrektor.
Tak. Radial. Odnowienie – zgodziła się księgowa.
311.
I
Maćku, czy to prawda, że skończyłeś sześćdziesiąt pięć lat?
Tak. W lutym.
Niesamowite. Wyglądasz młodziej ode mnie.
Bo nie farbuję włosów.
Ależ Maćku, robię to tylko i wyłącznie dla żony. Na jej wyraźną prośbę.
II
Pewien znajomy przyszedł do pracy w krótkich spodniach. Upalnym wieczorem szliśmy Nowym Światem. Kilka osób. Ja za wszystkimi. Przyglądałem się znajomemu w krótkich spodniach. Bardziej jego jasnobrązowym skarpetkom i butom. Czarnym, płóciennym mokasynom kapciom, na charakterystycznej, uplecionej ze słomy podeszwie. I nie mogłem powstrzymać się od śmiechu. Szerokiego uśmiechu. W pewnej chwili znajomy obejrzał się.
Maćku, nie śmiej się. Ubrała mnie żona.
312.
Czytałem. Fajne. Pedalskie – powiedział Maciek.
Erotyki od tyłu? – zapytałem.
Tak.
Pomyślałem, że brzydko. Erotyki wspak. Gejowskie.
Lepiej.
Prawda?
313.
Siedziałem w starej Szmyrze. Z koleżanką. I wtedy tam na ścianie wisiało olbrzymie zdjęcie. Kadr z filmu Wojaczek. Siwczyk. Daty urodzin i śmierci poety. „Znam go” – powiedziałem. „Jak to? Przecież on nie żyje” – zdziwiła się dziewczyna.
314.
Piątek. Rano w sklepie. Dziewczynka:
Poproszę lody. Nie takie najtańsze. Przepraszam. Takie najtańsze.
315.
Autobus. Kilka osób. Zatrzymuje się nie na przystanku. Kierowca zwraca się do pasażerów:
Nie mają państwo nic przeciwko temu, że pójdę do sklepu i kupię sobie bułki?
Nie mają. Kierowca wychodzi. Idzie do sklepu. Wraca z bułkami. Autobus odjeżdża.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |