ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 lipca 14 (158) / 2010

Andrzej Skrendo,

BEZ-BOŻE

A A A
Książka Konrada Wojtyły to poemat. Centrum jego struktury fabularnej stanowi postać ojca, zaś „fabułą”, którą poemat opowiada, jest doświadczenie śmierci. Śmierci ojca, śmierci własnej (przeczuwanej i odczuwanej poprzez empatię), śmierci wartości, śmierci Boga. Można zatem powiedzieć, że mamy do czynienia z poetycką fenomenologią umierania, która przybiera wiele odmiennych postaci, ale jednocześnie – co znaczące – nie przyjmuje formy lirycznej konfesji. Wojtyła opowiada o śmierci na wiele sposobów, ale wśród nich nie ma w zasadzie formy zwierzenia. To rzecz znacząca, wskazuje bowiem na tradycję, do której ten poeta się odwołuje. Jest nią, rzecz jasna, tradycja awangardowa i postawangardowa, tradycja „wstydu uczuć”, „mówienia ze ściśniętym gardłem”, „odwróconego światła”.

Zatem: najdalszym, w jakimś sensie pierwszym patronem Wojtyły, jest Julian Przyboś. Poeta dziś zapomniany, a bez którego nie sposób sobie wyobrazić nowoczesnej polskiej poezji. Wspomniany „wstyd uczuć” i zasada „najmniej słów” nadal obowiązują, chce nam powiedzieć Wojtyła – wbrew temu, co twierdzą tak zwani o’haryści czy ashberyści. Bliżej sytuuje się Tadeusz Różewicz. Odwołania do jego twórczości są wyraźnie poświadczone poprzez aluzje, zapożyczenia motywów, jawne odniesienia tematyczne. Kwestia śmierci jest, jak wiadomo, królewskim tematem autora "Płaskorzeźby" – a sama śmierć rozumiana bywa bardzo szeroko, ostatecznie jako wysychanie metafizycznych źródeł kultury. W zależności od tego, jak spojrzymy na opis tego procesu, Różewicz okaże się albo poetą „nihilistycznym”, albo religijnym. Podobnie dzieje się u Wojtyły. Jego, jak pisze słusznie na okładce książki Piotr Matywiecki, „pozbawiona złudzeń” poezja, w ukryty sposób tęskni za światem, w którym istnieje aksjologiczna orientacja przestrzeni, za światem, w którym są góra, i dół, strona lewa i prawa. Wreszcie wymienić trzeba Krystynę Miłobędzką. Wojtyła podobnie jak ona odwołuje się do pokładów mowy potocznej, znacznie ją jednak przekształcając. Zarazem nie poddaje się pokusie tworzenia efektownych metafor, zmierza raczej ku ascezie, ekonomia jego słowa jest nad wyraz surowa, a styl wstrzemięźliwy. Ponadto należy odnotować bardzo ambiwalentną obecność Wojaczka – poety dotąd najważniejszego dla Wojtyły - patrz tom "Wiersze fatalne" z roku 2004, oraz "Fri low" z 2002. Powiedziałbym, że w "może boże" z Wojaczka zostaje tyle, ile łączy go z Różewiczem.

W porównaniu z Wojaczkiem Wojtyła mówi teraz za pomocą mniejszej liczby słów, wykazuje więcej nieufności wobec metafory, zamiast oddawać się grom wyobraźni konstruuje świat, którym rządzą niemal matematyczne reguły. Stało się zatem tak, jakby groza istnienia (i nieistnienia) okazała się zbyt przejmująca, ażeby mógł zostać podtrzymany patronat Wojaczka, poety – jak się okazuje - nazbyt wyzywającego i w jakimś znaczeniu lekkomyślnego, uprawiającego dwuznaczną, tragiczno-kabotyńską zabawę z nicością.

U Wojtyły nie znajdziemy żadnej dezynwoltury, jest on poetą małomównym, nieufnym wobec jakichkolwiek pociech, także, a może zwłaszcza – religijnej. Religijny sens jego wierszy, innymi słowy, wyraża się zatem zupełnie inaczej niż w tej poezji, która zwykle za poezję religijną uchodzi. Odwołując się do etymologii słowa „religia”, można by powiedzieć, że Wojtyła – inaczej niż większość tak zwanych poetów religijnych – nie pisze o istniejącej więzi, która daje pewność i skłania do adoracji porządku świata, ale o więziach zerwanych i poszarpanych. W tym sensie jest też podobny do Becketta (książkę poprzedza motto z Bez), choć wydaje mi się, że nazwisko autora "Czekając na Godota" można pominąć, skoro padło już nazwisko Różewicza. Ale nie byłby w błędzie ktoś, kto zrobiłby na odwrót.

W książce może boże widziałbym zatem interesujący projekt poezji metafizycznej, projekt konkurencyjny wobec tego, który wywodzi się z twórczości Miłosza i któremu ulegali tacy autorzy jak Barańczak, Zagajewski czy Maj. Byłby to projekt wywodzący się z Różewicza, Karpowicza, Miłobędzkiej, projekt, w którym lingwistyczne podejście do języka łączy się z metafizyką wyczerpania, wysychania, jałowienia, zamierania. Z tego punktu widzenia patrząc poezja Wojtyły stanowi na mapie poezji współczesnej fenomen odrębny i osobny, cenny i wartościowy, słowem – zastanawiający i dający do myślenia. Na pytanie, jak możliwa jest poezja, Wojtyła daje własną odpowiedź: jako mówienie wyrzekające się wielu przywilejów poetyckich, sięgające do naszych nawyków mówieniowych, zdyscyplinowane i dyskretne. Jak znakomicie napisał Matywiecki, „zimne struktury” wierszy Wojtyły mają w sobie zbyt wiele „kuszącej wirtuozerii”, żeby nie poddać się rytmowi i aurze tej poezji.

Ostatnia uwaga. Tytuł tej recenzji (a w zasadzie krótkiej noty na marginesie nowej książki Konrada Wojtyły) wziąłem z Norwida. Ale podpowiedział mi tę formułę Edward Balcerzan, autor zamykającego "może boże" tekstu "Po słowie". Nie będę współzawodniczył z Balcerzanem w wykładaniu sensu tytułu tomiku Wojtyły – Balcerzan zrobił to znakomicie. Ale zatrzymam się przy owym wyrażeniu „bez-Boże”. Pada ono w wierszu "Źródło", który jest ironicznym opisem wędrówki przez Piekło – zarazem piekło współczesności, jak i piekło pojęte dosłownie, zgodnie z wyobrażeniem religijnym. W nim właśnie, w Piekle (Norwid używa dużej litery), bohater spotyka światło „rzetelnie bez-Boże”. Gdyby położyć nacisk na religijny sens tego dziwnego wiersza (przypominającego poezję Micińskiego, choć samo „bez-Boże” brzmi jak z Leśmiana), to podpowie on ważne rzeczy. Otóż Wojtyła, przechodząc przez inferno, nie doświadcza „bez-Boża” jak Norwid, lecz – jak pisze Balcerzan – „bez-boża”. Różnica jest zasadnicza. Co ważne, rozglądając się po infernum, bywa często jak Norwid - ironiczny (i autoironiczny) – a o ironii Wojtyły jeszcze nie wspomniałem. Stanowi ona ciekawy temat, gdyż zarazem wzmacnia i osłabia doświadczenie śmierci, o którym opowiada tom "może boże". Wreszcie – Wojtyła nie znajduje żadnego źródła, nie spotyka żadnej „roślinki drobnej”, która mówi mu o tym, że jest gdzieś życiodajna woda (woda życia?). Znajduje coś innego, „to coś to” z wiersza o takim właśnie incipicie. Co zatem znajduje?

zwłoki czarne serc talie
wcięcia zagięcia rąk i nóg
wiązanka z kokardą
bez nacięć i słów
ostatnie bóg

co nie należy
do ciała.