ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 września 18 (162) / 2010

Karolina Pawlik,

CHINY ZDEZORIENTOWANE

A A A
1.„Młode Chiny” Krzysztofa Kardaszewicza zaskakują. Intryguje sam tytuł, zwłaszcza przymiotnik, raczej niespotykany w kontekście kraju, którego najważniejszą bodaj etykietą jest „starożytna cywilizacja”. Poświęcając swoją książkę pokoleniu urodzonemu po roku 80., z chińska określonemu pokoleniem „80-hou” (dosłownie: „po 80.”), autor wyraźnie domaga się zwrócenia uwagi na młodość i młodych, którzy w dyskursie poświęconym historii i kulturze Chin niejednokrotnie podlegają wykluczeniu. Zarazem dokonuje on interesującego przetworzenia terminu „pokolenie”, który w odniesieniu do Chin pojmowany jest najczęściej genealogicznie i kojarzony z wielopokoleniową konfucjańską rodziną, kultem przodków, powinnościami młodszych wobec starszych. Tymczasem Kardaszewicz rozumie go przede wszystkim socjologicznie i odnosi do grupy ludzi, na których dzieciństwie zaciążyły gwałtowne przemiany ustrojowe i gospodarcze lat 80. i 90. XX wieku.

Kardaszewicz sam urodził się w 1982 roku i to kolejne zaskoczenie, jakie towarzyszy lekturze tej książki. Wszak Chiny stanowią jeden z tych niełatwych obszarów eksploracji, o którym z wielką ostrożnością wypowiadają się nawet władający kilkoma dialektami profesorowie renomowanych uniwersytetów. Tylko nieliczni podejmują się analizy, czy choćby rejestracji, dynamicznej, różnicującej się na podobieństwo kalejdoskopu teraźniejszości tego kraju. Toteż książka tak młodego autora, nawet jeśli spędził on w Chinach cztery lata, a obecnie kończy studia w School of Oriental and African Studies w Londynie, może budzić pewne obawy. Lektura „Młodych Chin” pozbawia jednak wszelkich wątpliwości co do tego, czy dobrze się stało, że młodemu reporterowi nie zabrakło odwagi i pewności siebie. Książka przynosi wiele czytelniczej satysfakcji, uzmysławiając równocześnie, że tytułowe młode Chiny to także kraj goszczący wielu czujnych i wrażliwych obserwatorów – młodych cudzoziemców zdolnych zgłębiać i opisywać problemy, których istoty w innej perspektywie może w ogóle daremnie by dociekać.

We wstępie autor pisze: „w sześćdziesiąt lat po utworzeniu Chińskiej Republiki Ludowej na naszych oczach dokonuje się zupełnie inna, nowa rewolucja młodych ludzi. Ta książka jest ich opowieścią” (s.10). I rzeczywiście udziela głosu Chińczykom. Pozwala im mówić o wielu niełatwych problemach politycznych i społecznych, które zachodnia prasa zwykła relacjonować bez nich, lecz rzekomo w ich imieniu. Wsłuchuje się też uważnie w opowieści o licznych obawach i wielkiej niepewności, która bywa wielekroć przemilczana jako sprzeczna z ogromnym kulturowym i ekonomicznym potencjałem Chin. Na książkę składa się wiele najróżniejszych wątków: stosunek do historii, członkostwo młodych w partii komunistycznej, wolność słowa, brak religii i zagrożenie wartości, „socjalizm o chińskiej specyfice”, cenzura, bunt, odwieczny chiński pragmatyzm, bolączki systemu edukacji, seks, romantyzm i popkultura, aranżowane małżeństwa, Internet, migracje, zróżnicowanie Chin, konflikty między rdzenną i napływową ludnością w dużych miastach, studia zagranicą, język angielski, rywalizacja, samobójstwa, brak indywidualizmu, „największa chyba różnica pokoleń na świecie”, dziedzictwo Mao Zedonga, nagła ekspansja konsumpcyjnego stylu życia, nostalgia za tradycją, cudzoziemcy, dialog międzykulturowy, selektywne przejmowanie wzorców, Szanghaj, samotność. Rozmówcy pochodzą z różnych prowincji, różni ich wiek, płeć i sytuacja życiowa. Współtworzą niezwykłe reportaże, w których chwilami razić mogą drobne kolokwializmy, ale poza tym trudno cokolwiek im zarzucić. Krzysztof Kardaszewicz przekonująco objaśnia i trafnie diagnozuje. Nie aspiruje do tworzenia wyczerpujących syntez, z powodzeniem prowokuje natomiast do własnych obserwacji i przemyśleń. Dlatego choć książkę czyta się jednym tchem, wnikliwy czytelnik z pewnością do niej powróci.

Z niespełna stu trzydziestu stron tekstu wyłania się złożony, chwilami nieco przygnębiający portret pokolenia, któremu przyjdzie wkrótce zadecydować o przyszłości Chin. Pokolenia, które zwięźle i celnie charakteryzuje widniejąca na okładce książki fotografia. W stronę obiektywu spogląda para młodych Chińczyków w czerwonych jedwabnych strojach. Jednak choć w tle majaczy stara chińska zabudowa, szczegóły uczesania i makijażu zdradzają współczesny mariaż tradycji i popkultury. A w kontekście kolejnych reportaży czerwień, która od wieków towarzyszyła Chińczykom w ważnych momentach, zapewniając im szczęście i pomyślność, wydaje się pozbawiona mocy. W dobie wielkich przemian i wielkich możliwości właśnie tego młodym najbardziej brak.

Książka, tak przystępna w lekturze, nie należy do łatwych, bowiem Krzysztof Kardaszewicz mąci obraz niezłomnych Chin. Nie usiłuje mierzyć się z zagubieniem i rozgoryczeniem swoich rozmówców z perspektywy długiego trwania. Nie stara się łagodzić, uspokajać, bagatelizować. W szerokiej i inspirującej perspektywie pisze o wielkim kryzysie wartości, nie ograniczając się wyłącznie do kwestii najchętniej poruszanych, jak chińska hegemonia czy łamanie praw człowieka. Odważnie rejestruje obecny wielki niepokój Chin, zwątpienie, swoiste wycieńczenie wydarzeniami ostatnich dekad XX wieku.


2.Mierząc się z omówieniem tej książki daremnie walczę z pokusą odniesienia jej do własnych doświadczeń. W końcu ulegam, z pewną obawą, ale skoro sama urodzona jestem po roku 1980, a podczas lektury zamiast czarno-białych fotografii autora nieustępliwie towarzyszą mi obrazy moich Chin – także i nadzieją. Od pierwszych stron towarzyszy mi poczucie, że w ustach rozmówców Krzysztofa Kardaszewicza pobrzmiewają wątpliwości i opowieści moich chińskich przyjaciół i znajomych oraz zaprzyjaźnionych cudzoziemców z chińskich miast. W pamięci odżywają rozmaite historie i przypadkowe spotkania. Niektóre z nich dopiero dzięki tej książce udało mi się w pełni zrozumieć, inne stanowią nieoczekiwane dopełnienie obserwacji poczynionych przez autora.

I tak wypowiedź „Zobacz w Stanach wszyscy narzekają na rząd ile mogą, ale jak przyjdzie co do czego, gderanie ludzi niczego nie zmienia. Bush chciał iść na wojnę w Iraku to poszedł” (s. 20) przypomina mi grudniowy szanghajski wieczór i podobną rozmowę z chińską przyjaciółką, która kilka lat wcześniej studiowała w Stanach, a teraz prowadzi własną firmę. Zawinięta w ciepły koc mówi między innymi o legalnych demonstracjach na Zachodzie, które tak rzadko naprawdę coś zmieniają. A potem dodaje jeszcze „nie ma czegoś takiego jak prawa człowieka. Na całym świecie są tylko prawa ludzi, którzy mają pieniądze i władzę”.

Z kolei czytając o obawach Qiao („Brakuje mi prawdziwego ideału, jakiejś wiary, która mogłaby prowadzić mnie przez życie. Cudzoziemcy mają silne oparcie w religii, ale nas uczy się, że religia nie istnieje, że partia jest naszą religią. Nie potrafię się z tym pogodzić. Często mi żal, bo wciąż nie ma tu miejsca na prawdę. Jestem patriotką, ale przecież wiem, że Chińczycy wcale nie są mądrzy, szlachetni i pracowici, tak jak ciągle nam się to wpaja”, s. 22-23) i Hao („Dawniej ludzie kierowali się w życiu religią, Konfucjuszem, Mao, czymkolwiek, co dawało im oparcie lub komfort, ale dziś nie ma już niczego – dziś wierzy się tylko w siebie i swoją niezależność”, s. 26), powracam myślami do młodego chińskiego nauczyciela z Xi’anu, zafascynowanego Zachodem członka podziemnego Kościoła katolickiego w Chinach. Kilkakrotnie mówił ściszonym głosem o nadużyciach partii, przejawach społecznej degeneracji, pieniądzu, który we współczesnych Chinach jest jedyną wartością. Pewnego razu skonstatował, że Chiny muszą znów jak najszybciej przyjąć jakąś religię, bo rośnie groźny olbrzym, potężny ekonomicznie i pozbawiony jakichkolwiek skrupułów moralnych.

Pamiętam też wykształconą i świetnie zarabiającą szanghajkę, która przy popołudniowej kawie ze smutkiem oświadczyła, że prawdziwa miłość nie istnieje. Spytałam, czy przeżyła jakieś wielkie rozczarowanie, czy może nie spotkała jeszcze nikogo, z kim chciałaby budować trwały związek. Odpowiedziała, że wystarczy wyjść wieczorem do baru i poobserwować ludzi, by dojść do takiego wniosku. O tym, z kim się pije i idzie do łóżka decyduje przede wszystkim wiek, pozycja społeczna, dochody i zagraniczny paszport. Jeden z rozmówców Krzysztofa Kardaszewicza podsumowuje swoją opowieść o „mądrych dziewczynach”, kalkulujących nieustannie z kim i za co się przespać, stwierdzeniem, że „miłość wydaje się marzeniem, które chyba lepiej sobie darować. Relacje między ludźmi wyglądają tu coraz bardziej jak cholerna giełda” (s. 39). Z moją szanghajską koleżanką wybrałam się kilka dni później na zabawę sylwestrową. Nad ranem okazało się, że to ja bawiłam się o wiele lepiej – żadna bliska kuzynka nie ustawiła mi na tę noc kolejnej nieudanej randki w ciemno.

Krzysztof Kardaszewicz pisze też o problemach chińskiego systemu edukacji. Jedna z matek mówi mu: „wszyscy bez końca się porównują, mówiąc, czego to jeszcze syn lub córka się uczy, jakie ma wyniki i gdzie pójdzie do szkoły. I co ty masz wtedy zrobić? Zaczynasz zachowywać się tak samo, bo inaczej mały nigdy ich nie dogoni. Nauczyciele ciągle o coś marudzą, coś wytykają, a ty myślisz: ‘Gdzie popełniamy błąd?’, ‘Dlaczego nie jest tak dobry jak inni?’, ‘Co jeszcze możemy zrobić?’. A wszystkie te dodatkowe zajęcia kosztują – myślę, że co rok idzie na to minimum 20 tysięcy yuanów”. (s. 76-77). Zamiast jej syna Fu Zeyanga przed oczami staje mi najmłodszy z moich uczniów w prywatnej szkole w Yunchengu. Codziennie od rana do wieczora odbywają się w niej dodatkowe zajęcia z angielskiego i matematyki. Mam kilka grup dziennie, zróżnicowanych wiekowo i poziomem zaawansowania. Klasy są pełne. W tylnych rzędach zasiadają matki, które motywują swoje dzieci i robią notatki, aby móc z nimi w domu utrwalać słówka. Nawet ja jestem codziennie tak zmęczona, że w krótkiej przerwie po obiedzie ucinam sobie drzemkę, a po kolacji od razu kładę się spać. Śpię źle, bo noce są duszne. Jest lipiec. Dzieci spędzają w ten sposób wakacje.

Fakt, że podobnych skojarzeń i zgodności jest znacznie więcej nie oznacza, że Krzysztof Kardaszewicz rozprawia o tym, co powszechnie znane. Znaczy to raczej, że autor doskonale wie o czym pisze i choć utrwalone przez niego historie mogą czasem sprawiać wrażenie bardzo osobistych refleksji i jednostkowych przeżyć, wypada traktować je jako zindywidualizowane, lecz reprezentatywne głosy. Oznacza to także, że książkę można polecić szerokiemu gronu odbiorców. Tym, którzy nigdy w Chinach nie byli i niewiele o nich wiedzą. Tym, którzy wiedzą wiele, ale potrafią docenić nietypową perspektywę. Wreszcie – tym, którzy w Chinach przez dłuższy czas mieszkali, ale wciąż nie uporządkowali notatek w swoich dziennikach czy plikach.

„Młode Chiny” można czytać jako swoiste wprowadzenie w zagadnienie współczesnych Chin; takim czytelnikom pomocną będzie zamykająca książkę, niewątpliwie subiektywna, ale interesująca lista książkowych, filmowych i internetowych „przydatnych materiałów na temat Chin”. Można traktować je jako rozwinięcie swoich pasji czy zainteresowań badawczych. Można też uczynić je zwieńczeniem swoich nieudolnych zmagań z napisaniem podobnej książki. Czytać z satysfakcją, gdy potwierdza własne intuicje i ulgą, że ktoś już o nich napisał. Inteligentnie i bez sensacji. Krytycznie, lecz z empatią.

Krzysztof Kardaszewicz: „Młode Chiny”. Wydawnictwo Homini, Kraków 2010.

„ArtPAPIER” jest patronem medialnym książki.
Krzysztof Kardaszewicz: „Młode Chiny”. Wydawnictwo Homini, Kraków 2010. „artPAPIER” jest patronem medialnym książki.