ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 marca 5 (173) / 2011

Hanna Trubicka,

KULA U NOGI

A A A
Wydany niedawno w Polsce głośny reportaż Jeana Rolina nadaje konkretny sens teoretycznym twierdzeniom o wielopostaciowości procesów modernizacyjnych, zachodzących dziś z różną mocą w całkiem odległych od siebie częściach świata. Ta wielopostaciowość nie pozwala już bez wahania mówić o czymś takim jak „nowoczesność” w liczbie pojedynczej. Jakkolwiek sama nazwa stworzona została z myślą o państwach zachodnich, to jednak jej zakres jest daleko szerszy i obejmuje także kraje pod różnymi względami na nich się wzorujące. One właśnie w dużej mierze stanowią etapy w podróży francuskiego dziennikarza i pisarza i miejsca akcji jego książki, poświęconej w zamyśle pozornie błahemu tematowi błąkających się po ulicach, wtórnie zdziczałych psów – uciążliwej bolączce większości nieeuropejskich społeczeństw, która jest jednak tyleż przeszkodą w ich modernizowaniu się, co tych procesów ubocznym skutkiem. Miejsca, w których niechciane zwierzęta znajdują swój dom – są to m.in. Rosja, Meksyk, Chile, Liban, Tajlandia, Rumunia, Turkmenistan – to nie tylko określone punkty na mapie topograficznej, ale także państwa, których wykaz pokrywałby się w pewnym sensie z listą cywilizacyjnych „przegranych”, gdyby taka lista miała sens. Bezdomny pies to w książce Rolina zjawisko czysto kulturowe – zawalidroga na ścieżce do rozwoju społeczeństw nieeuropejskich, których kulisy i ambiwalentny charakter jednocześnie skutecznie odsłania.

Pisarz z dystansem – a jednocześnie nie bez złośliwości, humoru i zarazem głębokiej troski – pokazuje na gruncie licznych przykładów, że z administracyjnego, gospodarczego, a nawet estetycznego czy politycznego punktu widzenia bezpański pies stanowi w odwiedzanych przez niego miastach nie lada problem, skazę, dla której nie ma miejsca w planach zagospodarowania przestrzennego. Było tak swego czasu między innymi w Moskwie, gdzie obecność zbiegłych psów kolidowała z nieskazitelnym obrazem stolicy olimpijskiej – ich masowa likwidacja stała się więc automatycznie jednym z punktów programu przygotowującego miasto do sportowego święta. Jest tak też w chilijskim dniu zaprzysiężenia nowego prezydenta Republiki, które poprzedzić musi czystka krążących wokół placu, na którym odbywać się ma defilada, zdziczałych psów, nawet jeśli są oni ulubieńcami mieszkańców. A także w Australii, gdzie dingo stanowią dla tamtejszego przemysłu wełnianego tak duże zagrożenie, że siedliska tych niegdyś udomowionych psów i ich potomków oddzielone są od owiec i ludzi liczącym kilka tysięcy metrów pilnie strzeżonym płotem. Jednocześnie bezpański pies – ta luka w projektach, błąd w rachunkach, kula u nogi – stanowi najlepszy miernik sytuacji tych właśnie i innych niezachodnich społeczeństw. Reporter nie daje jednoznacznej odpowiedzi na pytanie o źródła ekspansji zwierząt, miejscami jedynie pokazując, że wyłaniają się one z rozpadającej się kultury opartej na tradycyjnym porządku społecznym, że stanowią odpadek jakiejś dawnej działalności (chociażby pasterskiej), i że nieprzypadkowo są świadkami i jednocześnie ofiarami działań wojennych, m.in. opisywanych przez Rolina konfliktów izraelsko-arabskich, ale także wojen domowych w Afryce.

Za decyzją o tym, że podstawowym układem odniesienia dla opisu miejskich ośrodków czyni się to, co tkwi głęboko w cieniu i pod powierzchnią ich codziennej rzeczywistości, co stanowi ich wstydliwy punkt, kryje się przemyślany intelektualnie i artystycznie plan. Tylko z jednej strony książka Rolina to po prostu udana reportażowa próba uchwycenia zjawiska rozprzestrzeniania się po ulicach feral dogs, jak je nazywa autor (sięgając po pomocny tutaj język angielski, w którym przymiotnikiem „feralny” określa się zwierzę domowe, które zdziczało). Lektura całości przynosi poczucie, że prawdziwe znaczenie reportażu realizuje się w pełni dopiero na znacznie rozleglejszym tle problemowym. Ustalony pierwotnie porządek „historii o psach feralnych” co chwila odwraca się – i to, co miało znajdować się na pierwszym planie, usuwa się w cień, a na powierzchni pojawiają się najróżniejsze, pozornie nieistotne, drobne podróżnicze wydarzenia, rozproszone i wyłaniające się znikąd myśli reportera, a nawet doświadczenia literackie i estetyczne – w większości niezupełnie lub wcale nie powiązane z problemem bezpańskich psów i znikające z pola widzenia tak samo szybko, jak się w nim pojawiły – będące udziałem narratora, ale powoli budujące szerszy obraz współczesnej rzeczywistości, która dotyczy także nas samych.

W myśl zasady, że najlepszy obraz tego, co centralne, uzyskać można przez przyjrzenie się peryferiom, a także innej zasady, wedle której to właśnie fragment poświadcza o całości, Rolin równie wiele, co o dzikich psach w społeczeństwach niezachodnich, mówi bowiem w swojej książce o nowoczesności (Modernity) jako takiej, o której Bernard Marshall pisał, że są to po prostu „wszelkie wysiłki nowoczesnych kobiet i mężczyzn, którzy próbują stać się nie tylko przedmiotem, ale i podmiotem modernizacji, zapanować nad nowoczesnym światem i zadomowić się w nim”. Chociaż, jak złośliwie podkreśla Rolin, na Zachodzie problem bezdomnych psów prawie nie istnieje, to jednak wynika to tylko z tego, że tam uregulowano go już wcześniej, „w czasach, gdy wrażliwość opinii publicznej była mniej subtelna” (s. 26). Z tej perspektywy, różne organizacje eksperckie – takie jak australijskie Biuro do spraw Likwidacji Dzikich Psów (Wild Dog Destruction Board) – a także zaawansowane technicznie projekty tej likwidacji – np. tajlandzki projekt systematycznego usuwania psów dzikich przy jednoczesnym elektronicznym oznaczaniu psów domowych – to tylko konkretne wcielenia zachodzących na szerszą skalę, definiujących nasze czasy procesów postępującej instytucjonalizacji, technicyzacji i biurokratyzacji różnych problemów społecznych. Procesów, które niekoniecznie muszą prowadzić do rozwiązania tych problemów. Rolin dyskretnie mnoży przykłady tego rodzaju zracjonalizowanych działań, których efektem jest często dokładna odwrotność zamierzonego skutku, przez co w wielu momentach jego powściągliwa relacja reporterska niepostrzeżenie zbiega się z krytyką nowoczesności. Pokazuje, że każdy projekt usuwania psów spotyka się jednocześnie z jego nie mniej silną i nie mniej zinstytucjonalizowaną krytyką. I że różne praktyki mające na celu ostateczne wytępienie czy sterylizację wszystkich niechcianych zwierząt podejmowane są mimo świadomości ich całkowitej nieskuteczności. „Co do psów” – pisze, niby mimochodem, o ich sytuacji w jednym z chilijskich miast, gdzie rozstrzelano kilkadziesiąt takich niepożądanych lokatorów – „to mocą działania naturalnego mechanizmu były znowu równie liczne jak przedtem” (s. 43).

Reporter rzecz jasna nie opowiada się po żadnej ze stron, sugeruje fiasko ideologicznego myślenia w każdej postaci i wszędzie, gdzie się znajduje pokazuje problem feral dogs – jak i inne sprawy będące przedmiotem lokalnych sporów – z różnych perspektyw, także z perspektywy banalizującej problem prasy. Media zajmują zresztą w książce jedną z centralnych pozycji. Pisarz na każdym kroku stopniowo udowadnia, że zapośredniczony przez nie obraz świata – niezależnie od tego, czy gazeta buduje akurat legendę o meksykańskim psie, który jako jedyny ocalał z „masakry” tych zwierząt, czy też w sposób równie groteskowy i tabloidowy raportuje o ataku seksualnego psychopaty na stacji metra w chilijskim mieście – jest dziś jednym z podstawowych składników naszego życia w dowolnym miejscu na świecie. Elementem pobytu reportera w targanej akurat zamieszkami stolicy Tajlandii jest także bycie odbiorcą abstrakcyjnego, nie komunikującego nic poza samym sobą medialnego przekazu. Rolin pokazuje podstawową trudność życia w nowoczesności, w której człowiek bywa w ciągu dnia zmuszany do składania w jedną całość komunikatu o tym, że „książę William pożegnał się z Kate Middleton zwykłą rozmową przez telefon komórkowy”(s. 167) z dziejącymi się na pobliskiej ulicy wydarzeniami lokalnymi, o których prasa informuje zaraz obok.

Wszystko to sprawia, że styl opartej na nieciągłej narracji książki nabiera cech barwnej mozaiki, w której nic nie jest zasadą podstawową i oddaje sytuację, w której autor nie uprzywilejowuje żadnego dyskursu, ale włącza do swojej reportażowej układanki opowieści napotkanych przypadkowo osób, listy znajomych, relacje zaczerpnięte z książek i prasy, które są nie mniej istotnymi elementami niż wydarzenia, których sam był bezpośrednim świadkiem. Do tego typu relacji potrzebne było zerwanie z poglądem, według którego reporter jest kimś, kto staje przed gotową, domagającą się opisania problematyką, rezerwując dla siebie jedynie rolę biernego obserwatora i rejestratora wydarzeń. Przekonanie, że rzeczywistość ma charakter interpretacyjny, dominuje w książce, której autor waha się między dwiema różnymi wersjami tej samej historii polowania na dingo (czytelnikowi przedstawiając obie jako równoprawne), powołuje się na różne pół-prawdy, niesprawdzone hipotezy, a nawet zmyślone anegdoty. Nie mniej ważne są w tej opowieści momenty zaniechania starań, poddania się, momenty świadomej rezygnacji z eksploatowania tematu. Nie mniej godny opisania jest pobyt na jednej z afrykańskich wysp, na której reporter nie spotyka żadnego bezpańskiego psa – najprawdopodobniej dlatego, że ze strachu nie wychodzi z hotelu właśnie w porach ich wyłaniania się. Jednocześnie im bardziej pisarz podkreśla błahość i drugorzędność wyjściowego tematu, z tym większym chyba i odrobinę straceńczym zaangażowaniem gromadzi i rejestruje wiele faktograficznych danych na temat psów i szczegółów na temat ich pochodzenia, i z tym większym zapałem podąża licznymi tropami, które okazują się być często całkowicie mylne.

Ostatecznie więc udomowione zwierzę, które na skutek różnych cywilizacyjnych przeobrażeń wróciło do stanu dzikości, okazuje się po prostu najlepszym emblematem sytuacji człowieka w nowoczesności. Rolin wyzyskuje to porównanie w taki sposób, że każda, choćby najbardziej lokalna, kreślona przez niego sytuacja niesie ze sobą głęboki walor metaforyczny. Okoliczności, w jakich żyją bezdomne psy, zaskakująco bliskie są okolicznościom życia ludzi, na które również składają się ryzyko i brak zadomowienia w nieustannie zmieniającej się rzeczywistości. Jednocześnie odzwierciedleniem tej sytuacji jest także styl życia samego narratora, dla którego domem są hotelowe pokoje, świadomość ryzyka jest sprawą codzienną, a rutynizacja i nabieranie nowych przyzwyczajeń w podróży to tylko próby zachowania resztek poczucia ładu w świecie rozproszonych i niespójnych znaczeń. Prowadzona przez Rolina opowieść o psach stopniowo wnika w jego własne życie, zespala się z nim i zaczyna tworzyć jedną całość. Jesteśmy czytelnikami reportażu, jak i świadkami jego powstawania, świadkami prywatnej historii gromadzenia materiałów do napisania książki, zmagań z trudami podróży i melancholijnie relacjonowanych porażek w życiu intymnym. Wszystko to sprawia, że książka jest nie tylko reportażem – poniekąd podróżniczym, poniekąd wojennym, poniekąd społecznym – ale i po trosze autobiografią, a historia o psach jest elementem zarówno Historii, jak i opowieści reportera o sobie samym.
Jean Rolin: „I ktoś rzucił za nim zdechłego psa”. Przeł. Wiktor Dłuski. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2011 [seria: Reportaż].