ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 czerwca 11 (59) / 2006

Bernadetta Darska,

JAK PRZETRWAĆ, ABY MIMO WSZYSTKO ŻYĆ

A A A
Prawie 20 lat temu czytelnicy mieli już okazję poznać więzienną historię Jerzego Nasierowskiego. Tyle że wówczas otrzymali wersję znacznie okrojoną przez cenzurę, firmowaną pseudonimem: Jerzy Trębicki. Dzisiaj dostajemy do rąk „Zbrodnię i...” bez ingerencji cenzury, za to z promocyjnym komentarzem wydawcy, że mamy do czynienia z „bandycką epopeją”. Kwestia takich akurat określeń jest w przypadku Nasierowskiego dosyć istotna. Autor znany jest bowiem z tego, że chętnie sięga po kontrowersyjne epitety. Wystarczy wspomnieć jego głośną trylogię z lat 90., kiedy to ukazały się: „Nasierowski, ty pedale, ty Żydzie...”, „Nasierowski, ty antychryście” i „Nasierowski, ty...”. Jak dowiadujemy się z wywiadów, autor ma także w zanadrzu czwartą część zatytułowaną „Nasierowski, ty szpiclu”. Z kolei w notce biograficznej na okładce książki znajdziemy następujące etykiety: „arystokrata, złodziej, pisarz, aktor, pedał, ateista, Żyd, szpicel, eks-więzień”. Oczywiście, można potraktować to li tylko jako zabieg marketingowy, bo z pewnością jest w tym trochę reklamy, wszak wszystko, co budzi kontrowersje, jednocześnie przyciąga. W przypadku Nasierowskiego chodzi jednak o coś więcej. Nazywając siebie Żydem, pedałem czy złodziejem, autor odbiera broń swoim przeciwnikom. Pozorną autoagresją rozbija potencjalny atak w swoim kierunku, pokazuje, że wykluczenie i stygmatyzacja nie jest dla niego problemem, a skoro orężem w nim bywa słowo, cóż lepszego, jak dokonanie werbalnego samo-wykluczenia? Tym właśnie zabiegiem Nasierowski uświadamia konieczność wyjścia poza ramy obyczajów, norm i innych tego typu prawideł, w których tak bardzo się lubujemy. Autor zmusza nas do zajrzenia pod podszewkę pięknego stroju, do stanięcia pod ścianą z przerażającą świadomością, że nic nie jest na zawsze, że w każdej chwili nasze życie może ulec totalnej przemianie i wszystko trzeba będzie zacząć od początku.

„Zbrodnia i...” okazuje się bowiem opowieścią o budowaniu świata na nowo, wedle niekoniecznie swoich reguł i bez nadziei na odmianę losu. Sytuacja wyjściowa jest niewesoła. Nasierowski umiejętnie buduje napięcie, czym z pewnością wersja nieocenzurowana góruje nad tą z 1988 roku. Mamy okazję przyjrzeć się historii miłosnej wtedy jeszcze, gdy trwa sielanka, a zakłócają ją jedynie wzajemne żale, zazdrość. Wszystko zmierza jednak nieuchronnie ku katastrofie. Oto mężczyzna z tzw. dobrego domu, mieszkający na warszawskiej Starówce, w domu pełnym antyków i obrazów znanych malarzy, obracający się wśród elity artystycznej i do niej należący za sprawą urodzenia i aktorskiej profesji, poznaje znacznie młodszego chłopaka, drobnego złodziejaszka. Pomiędzy mężczyznami rodzi się uczucie. Jerzy, ten starszy, imponuje Andrzejowi. Drobne kradzieże i włamania, na jakie się decydują, to raczej próba sił, podziw dla partnera, wspólne, jednoczące przeżycie. Niestety, któregoś dnia Andrzej robi skok z kimś innym, a złodziejska wyprawa kończy się tragicznie – właścicielka domu umiera. Nasierowski, narrator i autor w jednym, staje przed wyborem tragicznym i to w znaczeniu klasycznym, gdzie każdy wybór jest zły. W tym wypadku chodzi o opozycję prawdy i kłamstwa, winy i niewinności, miłości i sprawiedliwości, lojalności i zdrady. Nasierowski, dowiedziawszy się, że o morderstwo oskarżono czterech niewinnych ludzi, decyduje się wyznać prawdę na temat udziału Andrzeja w napadzie. W efekcie spreparowanego oskarżenia sam zostaje skazany na 33 lata więzienia.

„Zbrodnię i...” możemy, oczywiście, odczytywać na tym najprostszym poziomie – jako autobiograficzne świadectwo Nasierowskiego. Roztacza się wówczas przed nami przejmujący obraz człowieka walczącego o przetrwanie, więźnia, który właśnie w odizolowaniu musiał dzień w dzień odgrywać rolę swojego życia, a jednocześnie w tej grze pozostać sobą. Zbudowanie przez autora sytuacji konfesyjnej powodowałoby wówczas jedynie zainteresowanie, ekscytację słynnym za czasów PRL-u procesem, z pewnością także współczucie dla tak traumatycznych lat spędzonych w zamknięciu. Nasierowski idzie jednak o wiele dalej. Ze swoich doświadczeń „robi” literaturę. Przeżycia więzienne stają się tutaj zakrojoną na szeroką skalę metaforą kontaktów pomiędzy ludźmi w ogóle. Recydywiści mówią nam więc o człowieczeństwie i jego granicach, a wykluczenie staje się godziną próby i walką o własne istnienie. I właśnie w uniwersalności przedstawienia więziennego świata można upatrywać największego sukcesu Nasierowskiego. Autor, choć pisze o sobie, nie tworzy narracji egocentrycznej. W centrum zainteresowania są inni, to współwięźniom oddany jest głos, to dzięki ich portretom wyłania się przed nami wyrazisty obraz samego Nasierowskiego.

Czas pełni w „Zbrodni i...” podwójną rolę. Z jednej strony to klamrowe zamknięcie okresu, w którym trzeba będzie przetrwać i zbudować sobie nową rzeczywistość za kratami. Z drugiej to dojmujące przekonanie, że trzeba nauczyć się żyć przede wszystkim w teraźniejszości, bez wspominania i spoglądania w przeszłość, bez planowania, bo przyszłość wydaje się równie nierealna i odległa. Liczy się tylko „tu i teraz”, każda chwila jest sprawdzianem i potencjalnie niesie zagrożenie. W świecie „Zbrodni i...” nic nie jest pewne, wszystko odbywa się na bardzo grząskim gruncie. Przeświadczenie, że można polegać tak naprawdę tylko na sobie, jest bolesną nauką umowności reguł, jakie panują w więzieniu. Zdrada, choć boli, staje się czymś zwyczajnym: „Więc to sublokatorzy na Starówce ukradli mi jakieś antyczne drobiazgi. Władze skarbowe i sądowe rozprzedały za grosze sporo moich siedemnasto- i osiemnastowiecznych mebli i dywanów. Znajomi nie zwrócili mi długów. Ania przestanie wkrótce do mnie pisać... Na zdradę tych tu opryszków też się doczekam...” (s. 181, t. 2). Nawet więc jeśli dochodzi do zbratania się z towarzyszami z jednej celi, zawsze towarzyszy temu niepewność.

„Zbrodnia i...” to fascynujący portret człowieka w sytuacji granicznej. To zadawanie sobie pytań, na które nie ma odpowiedzi. Niezwykle poruszający jest na przykład moment, gdy bohater po raz pierwszy idzie do łaźni. Wie doskonale, że każdy fałszywy ruch może się skończyć zbiorowym gwałtem. I zastanawia się, patrząc na Andrzeja, którego kocha: „Czy gdyby ten tłum dokonywał na nim gwałtu, rzuciłbym się go bronić? Nie wiem. Strach o siebie wyplenił mi nagle wszelką myśl. Zapomniałem nawet o swoim wyroku...” (s. 211, t. 1). Walka o własne przetrwanie zderza się z odpowiedzialnością za drugiego człowieka. Więzienie okazuje się być miejscem, w którym klęskę może spowodować nie tylko zamierzony czyn, ale także przypadek lub milczenie. Wszystko tak naprawdę jest w stanie uruchomić lawinę zrzucającą człowieka na dno więziennej hierarchii. Nasierowskiemu udaje się utrzymać na powierzchni. Jego świadectwo zamienia się więc w opowieść o tym, jak łatwo upodlić drugiego człowieka. Więzienny podział na Ludzi i Cweli to tak naprawdę próba sił. Zwycięzca bierze jednak w tej walce wszystko. Seksualne zniewolenie wymyka się w tym wypadku choćby pozorom erotyki. Cwela wszak można dotknąć jedynie członkiem, cwel to ktoś najgorszy, kto nie zasługuje na przywileje. To śmieć. Jego miejsce znajduje się albo przy kiblu, albo pod dyszącym zwierzęcym pożądaniem Człowiekiem. Cwel zostaje wykluczony w archetypicznym tego słowa znaczeniu, jest prawdziwym pariasem więziennego systemu. To jednocześnie chyba najgorsza z więziennych prób – skazanym na przecwelenie można być w każdej chwili, a przecweleni już się nie podnoszą. Cwel zatem staje się personifikacją dokonanego i spełnionego fatum.

Nasierowski pokazuje także Gombrowiczowską fascynację pomiędzy panem a parobkiem. Dochodzi do niej w świecie wolnym, gdy autor pisze o swoim zabieganiu o względy Andrzeja. Do rangi symbolu urasta w książce zdanie: „Tylko zwykle lał przedtem [przed stosunkiem – przyp. B. D.] w gardło wino z butelki. Ja krztusiłem się...” (s. 40, t. 1). Podobne zderzenie ma miejsce w więzieniu, gdzie półświatek „bada” Nasierowskiego, a ten postanawia nie udawać, decyduje się pozostać sobą.

„Zbrodnia i...” przez cały czas jest pochwałą pisania. Literatura niesie tutaj ocalenie. Nasierowski domaga się papieru, walczy o długopisy, przemyca kolejne, zapisane zeszyty za kraty. Czyta książki i łaknie następnych lektur. Pisanie staje się jedynym sposobem na uprawomocnienie tego świata. Dopiero przeniesione na papier więzienie staje się rozpoznane i zapamiętane. Nasierowski jednak, o czym już wspominałam, nie daje jedynie świadectwa własnego doświadczenia. Jego pisanie nie sprowadza się także tylko do relacji osób, które mu towarzyszyły w kolejnych celach. To przede wszystkim literatura, która opisując świat ludzi wyrzuconych poza nawias społeczeństwa, mówi dużo o rzeczywistości spoza krat. Jerzy Nasierowski pisze: „Jakie to wspaniałe, że w tych specyficznych okolicznościach dowiedziałem się (od siebie), jaki byłem, jaki jestem, jaki chcę być i na ile mogę liczyć na siebie” (s. 135, t. 1). „Zbrodnia i...” podważa więc naszą pewność w stosunku do samego siebie i uświadamia nam, jak wiele świat wykluczonych i uwięzionych może mieć wspólnego z rzeczywistością uprzywilejowanych i wolnych.
Jerzy Nasierowski: „Zbrodnia i...”. T. 1-2, Wyd. Korporacja Ha!art, Kraków 2006.