ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 czerwca 12 (60) / 2006

Robert Ostaszewski,

KTO TAM, KTO TAM? HIPOPOTAM!

A A A
Felieton
Właściwie – hipokamp. Właściwie miałem nie pisać o nowej powieści Maćka Millera. Dlaczego? Wystarcza mi perwersyjna przyjemność czytania prozy pisarza-lekarza; kombinowałem, że gdybym jeszcze zafundował sobie równie perwersyjną przyjemność pisania o niej, mógłbym – jako człek niezbyt odporny na nadmiar bodźców zewnętrznych – zwyczajnie tego nie przeżyć. Tym bardziej że lektura „Zakrętu hipokampa” dała mi przyjemność nie tylko perwersyjną, ale też nieoczekiwaną. Byłem pewien, że po wydaniu brawurowej powieści o dolach i niedolach „trafionych” Miller wrzuci na luz, zafunduje sobie zasłużone wakacje – było nie było, przedstawia się również jako podróżnik, który „mieszka w Warszawie i samolotach” – podczas których będzie wygrzewał się na rajskich plażach, prowadził obserwację uczestniczącą rytuałów godowych tubylców, podziwiał ruiny pradawnych cywilizacji, albo robił, co tam lubi w czasie wakacyjnego wypoczynku robić. A tu niespodzianka! Nim minął rok, mogę się cieszyć kolejną książką Millera. Wdzięczny, że pisarz–lekarz–podróżnik tak bardzo dba o dostarczanie mi przyjemności, postanowiłem zaryzykować i napisać o „Zakręcie hipokampa”.

Zanim spróbuję zdać relację z niektórych lekturowych przyjemności – z wszystkich nie sposób! – które dała mi powieść Millera, powiem pokrótce, o co w niej biega. W „Pozytywnych” autor ze stolicy i samolotów pisał – jako się rzekło – o AIDS, w nowej powieści wziął się za kolejny kontrowersyjny, głośny medialnie temat, czyli problem pedofilii (zresztą, doskonale się wstrzelił, bo właśnie wybuchła afera z holenderską partią polityczną Dobroczynność, Wolność i Różnorodność, która, cynicznie wykorzystując standardy demokratyczne, zabiega o legalizację pedofilii). Jakby tego było mało, Miller zajął się także kwestią gnębienia przez zacofany polski (na)ród Innych, umieszczając w drugim planie powieści lekarza–Palestyńczyka i lekarkę–lesbijkę. Głównym bohaterem „Zakrętu hipokampa” jest młody lekarz Olaf, który trafia na staż do szpitala w małej miejscowości pod Łodzią. Szpitalem rządzi niepodzielnie zamożny, ustosunkowany i – co tu kryć – odrażający ordynator Pakuła. Jest on także dyrektorem miejscowego domu dziecka, miejsca osobliwego, luksusowo urządzonego, sponsorowanego przez tajemniczych Szwajcarów, którzy nazbyt chętnie odwiedzają swoich podopiecznych. Okazuje się – oczywiście – że to dobrze zakamuflowany dom uciech dla pedofilów, co w końcu odkrywa Olaf, choć zabiera mu to wiele czasu. Za wtykanie nosa w interesy Pakuły przychodzi mu słono zapłacić: zostaje pobity i wyrzucony z pociągu. Ale nie ginie, powieść kończy się happy endem – jakim, będzie jeszcze o tym mowa – dobro zwycięża, zło ucieka z podkulonym ogonem, rany goją się, nie pozostawiając blizn.

Wiadomo już, o co w „Zakręcie hipokampa” biega, wiadomo również, że temat jest poważny i powinniśmy zapłakać nad smutnym losem wykorzystywanych dziatek. Ja też powinienem zapłakać. (Słona, pojedyncza łza krytyka spływa mi po policzku.) Ale przecież miałem pisać o przyjemnościach (lekturowych), a nie – mazać się. Okazało się – cóż za frajda! – że Miller rozwija się jako pisarz, wyciąga wnioski z popełnionych błędów. Może nie rozwija się nazbyt szybko, ale w tempie, które gwarantuje, że w okolicach dwudziestej książki jego proza będzie już całkiem niezła. Zrezygnował na przykład z pseudo publicystycznych wstawek, które tak irytowały w „Pozytywnych”. Wprawdzie zamiast nich z lubością sprzedaje w „Zakręcie hipokampa” dowcipy trzeciej świeżości (dla przykładu: „A co robi student politechniki, kiedy profesor każe mu nauczyć się na pamięć całej książki telefonicznej? Pyta: ‘po co’? A student medycyny? Pyta: ‘na kiedy’?”, s. 28), ale cóż – nie od razu Kraków zbudowano. W nowej powieści udało mu się też wykombinować całkiem niebanalny, oryginalny motyw: oto Olaf, mimo iż jest zupełnie normalnym facetem, czuje dziwny pociąg do jednej z dziewczynek z domu dziecka Pakuły. A że Miller nie pociągnął tego wątku – cóż, nie od razu… i tak dalej.

Jakich jeszcze przyjemności dostarcza mi proza Millera? Autor „Pozytywnych” jest pisarzem bezkompromisowym, odważnym, właściwie – jedynym w swoim rodzaju. Nie przejmuje się zupełnie regułami prozatorskiego rzemiosła, nie dba o styl, spójność fabuły czy nawet zwyczajną logikę. Ma o tyle ułatwione zadanie, że wspiera go trójka redaktorów „Zakrętu hipokampa”, których nazwiska przemilczę (ale przypomnę stare przysłowie doświadczonych wydawców: „gdzie redaktorów trzech, tam błędów że eh!”).

W „Zakręcie hipokampa” można znaleźć drobne błędy. Podam kilka dla przykładu. Przełożona Olafa, chce mu załatwić po znajomości zaliczenie trzymiesięcznego stażu w „trzy-cztery tygodnie”. Na stronie 30 czytam, że „Olaf nie lubił takiego sposobu załatwiania spraw”, ale już kilka akapitów dalej dowiaduję się, jak Olaf zareagował na propozycję szefowej: „Nowik [czyli Olaf – przyp. R.O.] wyleciał z gabinetu szefowej jak na skrzydłach. Dzięki wycieczce do Rudnik zaliczy ostatni staż i będzie mógł w kwietniu przystąpić do egzaminu” (ss. 30-31). Na stronie 90 pojawia się informacja, że narzeczona lekarki–lesbijki mieszka w Poznaniu, ale już na stronie 111 okazuje się, że jednak jest to Łódź. Pobity Olaf z trudem rozpoznaje swoją twarz w lustrze (s. 194), a mimo to uczestniczy w świątecznej wyżerce, jedząc schabowego, gdy właściwie z trudem powinien połykać płyny (s. 200).

Ale są też w nowej powieści Millera błędy zdecydowanie grubsze. Olaf odwiedza dom dziecka w Rudnikach, spotyka tam chłopca, który wprost proponuje mu seksualną zabawę („Chce wujek, żebym zdjął majtki?”, s. 62) i dziewczynkę, na łóżku której leży lalka „w niecodziennej pozycji na poduszce, pozbawiona obu nóg i lewej ręki” (s. 79). Nawet czytelnik średnio zorientowany, jak reagują dzieci molestowane seksualnie, jest w stanie zrozumieć, o co chodzi. Olaf wydaje się być zadziwiająco naiwny. (Jeżeli wszyscy polscy lekarze są tak bystrzy, jak Olaf – a Miller zapewne zna się na tym – to chyba powinienem poszukać lekarza pierwszego kontaktu na Słowacji.) Inny przykład: Pakuła zdaje się być królem lokalnej społeczności, nikt mu nie podskoczy – ani władza, ani policja. Olaf zostaje – dosłownie – spacyfikowany, lekarka–lesbijka, która pracuje w Rudnikach, boi się, że straci pracę. Dlaczego więc pod koniec powieści okazuje się – to właśnie jest happy end powieści – że Pakuła ucieka z Polski?

Miller, jako rzekł Darek Nowacki, próbuje być współczesną Konopnicką. Ma jeszcze wiele tematów do opracowania: nielegalna aborcja, chorzy na raka, temat narkomanii też właściwie od kilku lat jest pomijany przez prozaików. Ale czy powinien o tym pisać? Tak, choćby dlatego, żeby znowu sprawić mi frajdę!