ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 grudnia 23 (191) / 2011

Michalina Kołacińska,

KOCHAJ OJCA SWEGO JAK SIEBIE SAMEGO

A A A
FORUM KINA EUROPEJSKIEGO CINERGIA
Festiwal CINERGIA, dzień drugi. Pierwszy mnie ominął, bo pokaz „Ki” darmowy, więc miejsc siedzących oraz stojących brak; przepisy przeciwpożarowe zabraniają, a wiadomo: Ordnung muss sein. Trochę zaniemogłam fizycznie i psychicznie, wróciłam więc do domu bez dalszych prób wtargnięcia na cokolwiek innego. Tego drugiego dnia kolejność następująca: „Kret”, „Chłopiec na rowerze”, „Lęk wysokości”. Jeszcze wcześniej, gdy jechałam do Łodzi z miasta mego rodzinnego, gdzie obecnie koczuję, Roth stwierdzał w „Faktach”, że to, co go określa i czym jest, z kim sypiał, kogo kochał, to wszystko przez ojca, dzięki niemu etc. I ja mu wierzę, choćby ze względu na dwóch młodych filmowców (Lewandowskiego i Konopko) i dwa filmy o równie młodych mężczyznach, którzy po raz kolejny muszą określić się wobec swych ojców. Niby to samo, a jednak zupełnie inaczej.

Kowal Ojciec i Kowal Syn tworzą relację idealną. Wszystko razem: praca, mieszkanie, jedzenie, papierosy. Gdy Syn baraszkuje w nocy z żoną, to przez ścianę słyszy pochrapującego Tatę. I wcale go to nie denerwuje. Bawi i rozczula raczej. Podczas powrotu z Paryża samochodem Tata mężnie wiezie śpiącego Syna i nie chce się zamienić miejscami; niech Syn odpocznie. Para jak z obrazka. Aż tu nadciąga nad ich głowy ciemne widmo lustracji. Coraz częściej pojawia się słowo „zdrajca”, odmieniane przez dwie liczby i siedem przypadków. Ojciec zdradził swych towarzyszy, a teraz, po wielu latach, zdradza Syna. Odsuwa się na bok, gdy powinien być blisko. Syn traci orientację w sytuacji, bo Ojciec nie chce z nim rozmawiać i wyjaśniać. I co z tego, że donosił, że ma teczkę grubości encyklopedii. Syn to wszystko zrozumie i wybaczy. Ale nie zrozumie oszustwa tu i teraz.

Wszystko, co dobre w „Krecie”, to bohaterowie i łączące ich emocje. W „Lęku wysokości” rzecz ma się całkiem na odwrót: Syn najchętniej zapomniałby o Ojcu, udawał, że go nie ma, zamienił jego mieszkanie na mniejsze i wziął sobie nadpłatę, bo i tak mu się należy. Ojciec przed laty pożegnał żonę i Syna, wyrzucając przez okno ich tobołki. Odtąd raz na jakiś czas w tym samym stylu rozstaje się z elementami własnego dobytku, głównie telewizorami. Gdy tylko odstawi leki, poczęstuje Syna sakramentalnym: „wypierdalaj”. A wieczorami nagrywa występy Syna w telewizji. Oni dopiero zaczynają: poznają się, doceniają, w końcu rozumieją. Kiedy jest zbyt sentymentalnie i sielankowo, Tata robi coś szalonego, bo to w końcu wariat. A gdy już się zdaje, że nie ma asów w rękawie, bo chyba wyzdrowiał, nie zawodzi nas i po prostu umiera. Do końca dzieli bohaterów wszystko (a najbardziej ich mieszkania: Ojciec – przedwojenna, sypiąca się kamienica, lokal niczym poligon, czyli nie ma mowy o żadnej nadpłacie; Syn – nowoczesny blok i wnętrze made by Ikea). Mimo to Ojciec pozostawia po sobie kilka kartek wepchniętych do buta, na których zapisał, jak pokonuje swój lęk wysokości. Syn pewnie skorzysta.

No i dwóch starych facetów (o braciach Dardenne mowa) i ich Chłopiec, który Synem nie jest, ale bardzo chciałby zostać. Minęło parę lat; bohaterowi „Dziecka” znudziła się rola Ojca, więc pozbył się Chłopca i jego roweru. Ale Chłopiec się nie poddaje i przy pomocy dobrej fryzjerki Samanty odzyskuje rower i odnajduje Ojca. Ten jednak, jak się rzekło, Ojcem być nie chce. Może w takim razie Samanta? Nie, Chłopiec potrzebuje męskiego wsparcia, prawdziwego kompana. I znajduje, w osobie osiedlowego dilera. Wreszcie, po wielu mniej lub bardziej dramatycznych epizodach, wybór pada jednak na Samantę. W końcu Chłopiec staje się Synem. Ostatnia scena podpowiada nam, że będzie Synem totalnym. Ale czy tacy nie są wszyscy Synowie? Może on też kiedyś będzie musiał zrewidować własną rzeczywistość, bo okaże się, że Samanta w latach osiemdziesiątych była działaczką ETA. Póki co ma kogoś, komu chce zaimponować, kogoś, kogo nie może zawieść. I taka pewność wystarczy.

Ja też zawsze chciałam być Synem, bo myślałam, że Synem być łatwiej i ciekawiej niż Córką. Kiedy Syn pozmywa naczynia albo zamiast grać w piłkę czyta książkę, jest święto i patrzcie, jakiego wspaniałego Syna urodziłam / spłodziłem (niestety z takiej tradycyjnej rodziny się wzięłam). Kiedy jednak tak sobie pooglądałam, zaczęłam myśleć, że wolę być niezależną Córką niż zapatrzonym w autorytety Synem, który nawet, jak nie patrzy, to widzi.