SPOŁECZEŃSTWA CYWILIZOWANE?
A
A
A
Poza granicami wyobrażeń
Przystępującemu do lektury książki-dokumentu „Higieniści. Z dziejów eugeniki”, wyposażonemu w pewną wiedzę o rodzaju owych praktyk czytelnikowi wydawać się może, że mniej więcej wie, czego się spodziewać – zwłaszcza, że w momencie publikacji książki temat był mocno nagłośniony w mediach. Jednak książka poraża i przeraża od pierwszych stron. Ocena ustaw dotyczących czystości rasy nie jest jednoznaczna – niektórzy widzą w tym pewne plusy, zastanawiają się nad ewentualnymi okolicznościami łagodzącymi w ocenie stosowania owych praktyk, zresztą początkowo autor książki również nie ocenia – przytacza tylko historyczne fakty i relacje osób poszkodowanych. Nie sposób jednak zostać obojętnym, kiedy Maciej Zaremba Bielawski wymienia kolejne kraje, w których praktyki te były nagminnie stosowane, a które dziś stanowią (czasem tylko pozornie) przykład społeczeństw tolerancyjnych, absolutnie demokratycznych. Nie da się również nie zwrócić uwagi na liczby (coraz większe), za którymi, nie tylko dzięki wrażliwości czytelnika, ale także swoistej narracji, cały czas ukazują się ludzie – ludzie niesłusznie uznani za niegodnych i niezdolnych do bycia rodzicami, nieużytecznych społecznie, przekazujących „pośledni materiał” (s.15) genetyczny.
O ile sposób argumentacji działań eugenicznych mógłby w niektórych przypadkach zostać uznany za racjonalną próbę ograniczania pewnych niepokojących zjawisk społecznych, o tyle wykraczanie poza kompetencje metody działania oraz całkowite marginalizowanie kwestii dobrowolności pacjentów – budzą absolutny sprzeciw i oburzenie.
Początki dyskusji o eliminacji jednostek „niepełnowartościowych” sięgają teorii Darwina – „Teoria dostarczyła potężnej analogii, którą przy odrobinie dobrej woli można było zastosować do czegokolwiek, przede wszystkim zaś do społeczeństwa. Oto istnieje postęp, który dokonuje się kosztem tego, co słabe i nieprzystosowane, co musi wyginąć, by to, co zwycięskie w walce o byt, przekazało potomstwu swe wyborne właściwości” (s.46). Oczywiście, jest to daleko idące przekształcenie, a wręcz wypaczenie teorii ewolucji, za nic mające sobie wiedzę z genetyki – łatwo było jednak uczynić z rozważań Darwina bazę ideologiczną dla wygodnych dla państwa rozwiązań. Wszystko bowiem sprowadza się do ekonomii – wsparcie i opieka nad osobami niepełnosprawnymi, stworzenie im odpowiednich i godnych warunków egzystencji, zgromadzenie funduszy na pomoc najuboższym wymaga ogromnych środków finansowych i dla wielu jest to stanowi wystarczający powód, aby ludzi tych eliminować.
Jednostka Niepełnowartościowa
Wyroki, na podstawie których w krajach europejskich poddawano sterylizacji „niepotrzebnych” członków społeczeństwa, to lakoniczne notatki często sporządzane na podstawie kilkuminutowej, pobieżnej obserwacji i krótkiego wywiadu środowiskowego. Oto dwa, może cztery, zdania stanowiły podstawę do przeprowadzenia aborcji i sterylizacji, uznania kogoś za niepełnowartościową istotę ludzką. Zadziwiające – żeby udowodnić swoją wartość potrzeba lat, o jej braku i również absolutnym braku szans na zmianę i poprawę, wysoko postawieni przedstawiciele Domu Ludu („ogólnie przyjęte określenie ukształtowanego w latach trzydziestych modelu szwedzkiego, odznaczającego się – wedle jego ideologów – bezklasowością i polityką równych szans” [s.15]), byli w stanie wyrokować w czasie krótszym niż standardowy czas trwania rozmowy w sprawie pracy.
Autor książki podaje mnóstwo przykładów nadużyć i zaniedbań – nie tylko relacje poszkodowanych, ale także dokumentacja poszczególnych przypadków pokazują, jak łatwo przychodziło komisji podjęcie decyzji o nieużyteczności społecznej danej jednostki. Czasem, owszem, decyzję taką podejmowano w związku z poważnymi chorobami genetycznymi w rodzinie – co nadal nie usprawiedliwia tych praktyk, ale przynajmniej było zgodne z oficjalnymi rozporządzeniami i ustawami. Niekiedy jednak za dostateczny powód uważano zbyt niski poziom wykształcenia, tudzież porywczy charakter, za którym często krył się po prostu stres, lęk lub ogólne rozdrażnienie badanej osoby. W pewnym momencie genetyką zaczęto usprawiedliwiać wszystko: według komisji dziedziczny był alkoholizm, agresja, zachowania seksualne. Przez te ostatnie decydowano na przykład o sterylizacji kobiet trudniących się nierządem, które to, według lekarzy, oddawały się prostytucji, by zaspokoić swoje potrzeby i upodobania; to przerażające, że znacznie rzadziej wskazywano na inne powody podejmowania przez nie takiego, a nie innego sposobu utrzymania…
Pomijając absolutny brak tolerancji, współczucia, a przede wszystkim medycznych podstaw do działań „higienistów”, zadziwiająca jest niesamowita skuteczność ich praktyk. W książce opisano wiele przypadków stosowania przymusu czy wydawania sądowych decyzji o ubezwłasnowolnieniu pacjentów klinik, jednocześnie jednak bardzo wiele kobiet decydowało się na sterylizację „dobrowolnie”. Owa „dobrowolność” polegała jednak głównie na nadużywaniu swojego autorytetu przez lekarzy i urzędników. Dla młodych niewykształconych, przerażonych dziewcząt zdanie lekarza było wówczas czymś niepodważalnym – przekonywane o konieczności przerwania ciąży, często wprowadzane w błąd, informowane, że ich potomstwo i tak nie będzie w stanie normalnie funkcjonować, zgadzały się na wszystkie zalecenia, czasem zupełnie nieświadome tego, co oznacza medyczny żargon, jakie będą skutki całego procesu. Jest to typowy przykład działania performatywu językowego – pewne opinie i orzeczenie poparte urzędowym stanowiskiem i autorytetem osoby je wygłaszającej nabierają mocy prawnej. Kilkoro ludzi wyposażonych przez państwo w odpowiednią władzę za pomocą kilkuzdaniowych wyroków i sprzętów medycznych decydowało nie tylko o pozbawieniu tysięcy ludzi rocznie możliwości zostania rodzicami, ale też obarczało ich piętnem niepełnowartościowego elementu społecznego. Bezpodstawna sterylizacja to jedna, a odarcie z godności i poczucia własnej wartości to druga wielka zbrodnia wykonawców ustaw dotyczących higieny rasy.
Czy da się w jakiś sposób przezwyciężyć takie piętno? Wydaje się, że jedną z metod takiej walki z „krzywdzącymi słowami (gdyż tyle tylko można zrobić – wszak medyczne aspekty tych działań są niestety nieodwracalne), opiniami i dyskryminacją, ze względu na odmienność, czy gorsze radzenie sobie z trudnościami życiowymi zdaje się podejmować autor książki „Higieniści”. Jak walczyć ze słowem? Za pomocą słów oczywiście. Ukazując czytelnikom ogrom zjawiska i niekoniecznie trafne osądy czy wprost zaniedbania, stara się pokazać także okrucieństwo, brak moralności i dehumanizację społeczeństwa, jaka musiała doprowadzić do wprowadzenia ustaw o higienie rasy. Choć stara się on nie wyrażać swoich opinii wprost na kartach książki, to jednak dobór przykładów, brak wskazania jakichkolwiek dobrych stron zjawiska, a także cała dykcja książki pokazują, że całkowicie potępia on zarówno samą ideę, jak i sposoby działania osób w to zaangażowanych – jakby chciał ilością dramatycznych historii wytrącić z rąk (a właściwie ust) zwolenników eugeniki wszelkie argumenty, przemawiające za potrzebą jej wprowadzania.
O sile słów przekonują też sposoby argumentowania potrzeby takich działań przez polityków w poszczególnych państwach. Książka pokazuje, jak łatwo było przeforsować wprowadzenie tych ustaw w życie. Przy pomocy przemów i przykładów, odpowiednio dobranych słów dobro narodu przekształcało się w dobro większości, a dobro państwa i przyszłych pokoleń paradoksalnie stawało się jednocześnie tragedią i przyczyną wykluczenia ludzi, którzy tej pomocy potrzebują najbardziej. Maciej Zaremba Bielawski pokazuje czytelnikom, jak pierwsze ustawy eugeniczne dały podstawę polityce Hitlera i masowej zagładzie Żydów – czyli największej zbrodni XX wieku. Choć „higieniści” w innych krajach europejskich próbowali odcinać się od czynów nazistów, to dziś nie sposób nie zauważyć powiązań i identycznych podstaw wszystkich ich działań.
Pozwolić ofiarom zaistnieć
Lektura książki stanowi wyzwanie dla każdego czytelnika – zapoznanie się ze wszystkimi aspektami eugeniki odbiera wiarę w demokratyczne państwa, sprawia, że zaczynamy się czuć obco we własnym świecie, tracimy zaufanie wobec wszystkich działań określanych jako dbałość o dobro społeczeństwa. Jednak nie to jest tu najważniejsze – najistotniejszym jest bowiem przyznanie statusu ofiary osobom poddanym sterylizacji, zmuszonym do aborcji, odartym z godności i miana jednostki ludzkiej. Książka pozwala wybrzmieć ich głosom, co w jakiś sposób odwraca wektor krzywdzących wyroków. Chociaż tyle można zrobić dla ofiar eugeniki – pozwolić im przemówić, sprawić, aby ich głos był słyszalny. Można zastanawiać się po cóż książka, tłumaczona na tak wiele języków; dają słyszeć się głosy, że być może lepiej byłoby zostawić ofiary eugeniki w spokoju… A jednak cisza zdaje się stanowić w tym przypadku rodzaj przyzwolenia, zaś brak sprzeciwu jest czymś, do czego nigdy nie powinniśmy dopuszczać.
Książka „Higieniści. Z dziejów eugeniki” nie zadaje czytelnikowi pytań, nie rości sobie prawa do zmiany społeczeństwa i świata na lepsze, nie jest krzyczącym głosem moralności – jest świadectwem, z którym każdy musi się zmierzyć na własny sposób. Lektura „Higienistów” coś jednak zmienia – choćby semantykę przymiotnika „cywilizowane”. Wszak skoro postęp cywilizacyjny ma odbywać się kosztem człowieczeństwa, to czy nadal chcemy chcielibyśmy mienić się „cywilizowanymi”?
Przystępującemu do lektury książki-dokumentu „Higieniści. Z dziejów eugeniki”, wyposażonemu w pewną wiedzę o rodzaju owych praktyk czytelnikowi wydawać się może, że mniej więcej wie, czego się spodziewać – zwłaszcza, że w momencie publikacji książki temat był mocno nagłośniony w mediach. Jednak książka poraża i przeraża od pierwszych stron. Ocena ustaw dotyczących czystości rasy nie jest jednoznaczna – niektórzy widzą w tym pewne plusy, zastanawiają się nad ewentualnymi okolicznościami łagodzącymi w ocenie stosowania owych praktyk, zresztą początkowo autor książki również nie ocenia – przytacza tylko historyczne fakty i relacje osób poszkodowanych. Nie sposób jednak zostać obojętnym, kiedy Maciej Zaremba Bielawski wymienia kolejne kraje, w których praktyki te były nagminnie stosowane, a które dziś stanowią (czasem tylko pozornie) przykład społeczeństw tolerancyjnych, absolutnie demokratycznych. Nie da się również nie zwrócić uwagi na liczby (coraz większe), za którymi, nie tylko dzięki wrażliwości czytelnika, ale także swoistej narracji, cały czas ukazują się ludzie – ludzie niesłusznie uznani za niegodnych i niezdolnych do bycia rodzicami, nieużytecznych społecznie, przekazujących „pośledni materiał” (s.15) genetyczny.
O ile sposób argumentacji działań eugenicznych mógłby w niektórych przypadkach zostać uznany za racjonalną próbę ograniczania pewnych niepokojących zjawisk społecznych, o tyle wykraczanie poza kompetencje metody działania oraz całkowite marginalizowanie kwestii dobrowolności pacjentów – budzą absolutny sprzeciw i oburzenie.
Początki dyskusji o eliminacji jednostek „niepełnowartościowych” sięgają teorii Darwina – „Teoria dostarczyła potężnej analogii, którą przy odrobinie dobrej woli można było zastosować do czegokolwiek, przede wszystkim zaś do społeczeństwa. Oto istnieje postęp, który dokonuje się kosztem tego, co słabe i nieprzystosowane, co musi wyginąć, by to, co zwycięskie w walce o byt, przekazało potomstwu swe wyborne właściwości” (s.46). Oczywiście, jest to daleko idące przekształcenie, a wręcz wypaczenie teorii ewolucji, za nic mające sobie wiedzę z genetyki – łatwo było jednak uczynić z rozważań Darwina bazę ideologiczną dla wygodnych dla państwa rozwiązań. Wszystko bowiem sprowadza się do ekonomii – wsparcie i opieka nad osobami niepełnosprawnymi, stworzenie im odpowiednich i godnych warunków egzystencji, zgromadzenie funduszy na pomoc najuboższym wymaga ogromnych środków finansowych i dla wielu jest to stanowi wystarczający powód, aby ludzi tych eliminować.
Jednostka Niepełnowartościowa
Wyroki, na podstawie których w krajach europejskich poddawano sterylizacji „niepotrzebnych” członków społeczeństwa, to lakoniczne notatki często sporządzane na podstawie kilkuminutowej, pobieżnej obserwacji i krótkiego wywiadu środowiskowego. Oto dwa, może cztery, zdania stanowiły podstawę do przeprowadzenia aborcji i sterylizacji, uznania kogoś za niepełnowartościową istotę ludzką. Zadziwiające – żeby udowodnić swoją wartość potrzeba lat, o jej braku i również absolutnym braku szans na zmianę i poprawę, wysoko postawieni przedstawiciele Domu Ludu („ogólnie przyjęte określenie ukształtowanego w latach trzydziestych modelu szwedzkiego, odznaczającego się – wedle jego ideologów – bezklasowością i polityką równych szans” [s.15]), byli w stanie wyrokować w czasie krótszym niż standardowy czas trwania rozmowy w sprawie pracy.
Autor książki podaje mnóstwo przykładów nadużyć i zaniedbań – nie tylko relacje poszkodowanych, ale także dokumentacja poszczególnych przypadków pokazują, jak łatwo przychodziło komisji podjęcie decyzji o nieużyteczności społecznej danej jednostki. Czasem, owszem, decyzję taką podejmowano w związku z poważnymi chorobami genetycznymi w rodzinie – co nadal nie usprawiedliwia tych praktyk, ale przynajmniej było zgodne z oficjalnymi rozporządzeniami i ustawami. Niekiedy jednak za dostateczny powód uważano zbyt niski poziom wykształcenia, tudzież porywczy charakter, za którym często krył się po prostu stres, lęk lub ogólne rozdrażnienie badanej osoby. W pewnym momencie genetyką zaczęto usprawiedliwiać wszystko: według komisji dziedziczny był alkoholizm, agresja, zachowania seksualne. Przez te ostatnie decydowano na przykład o sterylizacji kobiet trudniących się nierządem, które to, według lekarzy, oddawały się prostytucji, by zaspokoić swoje potrzeby i upodobania; to przerażające, że znacznie rzadziej wskazywano na inne powody podejmowania przez nie takiego, a nie innego sposobu utrzymania…
Pomijając absolutny brak tolerancji, współczucia, a przede wszystkim medycznych podstaw do działań „higienistów”, zadziwiająca jest niesamowita skuteczność ich praktyk. W książce opisano wiele przypadków stosowania przymusu czy wydawania sądowych decyzji o ubezwłasnowolnieniu pacjentów klinik, jednocześnie jednak bardzo wiele kobiet decydowało się na sterylizację „dobrowolnie”. Owa „dobrowolność” polegała jednak głównie na nadużywaniu swojego autorytetu przez lekarzy i urzędników. Dla młodych niewykształconych, przerażonych dziewcząt zdanie lekarza było wówczas czymś niepodważalnym – przekonywane o konieczności przerwania ciąży, często wprowadzane w błąd, informowane, że ich potomstwo i tak nie będzie w stanie normalnie funkcjonować, zgadzały się na wszystkie zalecenia, czasem zupełnie nieświadome tego, co oznacza medyczny żargon, jakie będą skutki całego procesu. Jest to typowy przykład działania performatywu językowego – pewne opinie i orzeczenie poparte urzędowym stanowiskiem i autorytetem osoby je wygłaszającej nabierają mocy prawnej. Kilkoro ludzi wyposażonych przez państwo w odpowiednią władzę za pomocą kilkuzdaniowych wyroków i sprzętów medycznych decydowało nie tylko o pozbawieniu tysięcy ludzi rocznie możliwości zostania rodzicami, ale też obarczało ich piętnem niepełnowartościowego elementu społecznego. Bezpodstawna sterylizacja to jedna, a odarcie z godności i poczucia własnej wartości to druga wielka zbrodnia wykonawców ustaw dotyczących higieny rasy.
Czy da się w jakiś sposób przezwyciężyć takie piętno? Wydaje się, że jedną z metod takiej walki z „krzywdzącymi słowami (gdyż tyle tylko można zrobić – wszak medyczne aspekty tych działań są niestety nieodwracalne), opiniami i dyskryminacją, ze względu na odmienność, czy gorsze radzenie sobie z trudnościami życiowymi zdaje się podejmować autor książki „Higieniści”. Jak walczyć ze słowem? Za pomocą słów oczywiście. Ukazując czytelnikom ogrom zjawiska i niekoniecznie trafne osądy czy wprost zaniedbania, stara się pokazać także okrucieństwo, brak moralności i dehumanizację społeczeństwa, jaka musiała doprowadzić do wprowadzenia ustaw o higienie rasy. Choć stara się on nie wyrażać swoich opinii wprost na kartach książki, to jednak dobór przykładów, brak wskazania jakichkolwiek dobrych stron zjawiska, a także cała dykcja książki pokazują, że całkowicie potępia on zarówno samą ideę, jak i sposoby działania osób w to zaangażowanych – jakby chciał ilością dramatycznych historii wytrącić z rąk (a właściwie ust) zwolenników eugeniki wszelkie argumenty, przemawiające za potrzebą jej wprowadzania.
O sile słów przekonują też sposoby argumentowania potrzeby takich działań przez polityków w poszczególnych państwach. Książka pokazuje, jak łatwo było przeforsować wprowadzenie tych ustaw w życie. Przy pomocy przemów i przykładów, odpowiednio dobranych słów dobro narodu przekształcało się w dobro większości, a dobro państwa i przyszłych pokoleń paradoksalnie stawało się jednocześnie tragedią i przyczyną wykluczenia ludzi, którzy tej pomocy potrzebują najbardziej. Maciej Zaremba Bielawski pokazuje czytelnikom, jak pierwsze ustawy eugeniczne dały podstawę polityce Hitlera i masowej zagładzie Żydów – czyli największej zbrodni XX wieku. Choć „higieniści” w innych krajach europejskich próbowali odcinać się od czynów nazistów, to dziś nie sposób nie zauważyć powiązań i identycznych podstaw wszystkich ich działań.
Pozwolić ofiarom zaistnieć
Lektura książki stanowi wyzwanie dla każdego czytelnika – zapoznanie się ze wszystkimi aspektami eugeniki odbiera wiarę w demokratyczne państwa, sprawia, że zaczynamy się czuć obco we własnym świecie, tracimy zaufanie wobec wszystkich działań określanych jako dbałość o dobro społeczeństwa. Jednak nie to jest tu najważniejsze – najistotniejszym jest bowiem przyznanie statusu ofiary osobom poddanym sterylizacji, zmuszonym do aborcji, odartym z godności i miana jednostki ludzkiej. Książka pozwala wybrzmieć ich głosom, co w jakiś sposób odwraca wektor krzywdzących wyroków. Chociaż tyle można zrobić dla ofiar eugeniki – pozwolić im przemówić, sprawić, aby ich głos był słyszalny. Można zastanawiać się po cóż książka, tłumaczona na tak wiele języków; dają słyszeć się głosy, że być może lepiej byłoby zostawić ofiary eugeniki w spokoju… A jednak cisza zdaje się stanowić w tym przypadku rodzaj przyzwolenia, zaś brak sprzeciwu jest czymś, do czego nigdy nie powinniśmy dopuszczać.
Książka „Higieniści. Z dziejów eugeniki” nie zadaje czytelnikowi pytań, nie rości sobie prawa do zmiany społeczeństwa i świata na lepsze, nie jest krzyczącym głosem moralności – jest świadectwem, z którym każdy musi się zmierzyć na własny sposób. Lektura „Higienistów” coś jednak zmienia – choćby semantykę przymiotnika „cywilizowane”. Wszak skoro postęp cywilizacyjny ma odbywać się kosztem człowieczeństwa, to czy nadal chcemy chcielibyśmy mienić się „cywilizowanymi”?
Maciej Zaremba Bielawski: „Higieniści. Z dziejów eugeniki”. Przeł. W. Chudoba. Wydawnictwo „Czarne”. Wołowiec 2011.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |