
„JEŚLI SŁOWA ZNISZCZEJĄ, CO JE ZASTĄPI?
A
A
A
Do pewnego momentu wydaje się nam naturalne — w każdym razie wydaje się naturalne tym, którzy nie mają za sobą żadnych dramatycznych przejść — że ciało winno właścicielowi służyć, być mu powolne, że jego głównym zadaniem jest dostarczanie przyjemności, a nie zgryzot. Ciało, które odmawia nam drobnych przysług, staje się irytujące. Nic zatem dziwnego, że o ile w młodości — gdy częściej niż kiedykolwiek indziej z satysfakcją spogląda się w lustro — łatwo przychodzi nam czuć jedność z materią, o tyle im dalej w las, tym bardziej narasta w człowieku pokusa dualizmu. Że niby ten zdrajca, coraz bardziej obły i wymagający zachodów, stanowi z nami jedność? Niedoczekanie! Co ta zawodząca i rozczarowująca powłoka ma tak naprawdę z nami wspólnego? Jeśli podobne dylematy mogą dopaść człowieka na kacu albo wtedy, gdy okazuje się, że pewne szczyty, jeszcze niedawno brane bez zadyszki, stały się nieosiągalne, to Tony Judt został skonfrontowany z wyzwaniem dużo poważniejszym — obserwacją, co pozostaje człowiekowi, gdy ten zaczyna dysponować jedynie własną świadomością i intelektem.
„Pensjonat pamięci” to bowiem wspomnienia spisywane (a dokładniej rzecz mówiąc — dyktowane) w krytycznym dla znanego historyka momencie, jak sam to określił, „w warunkach niecodziennych ograniczeń narzuconych mi przez ciało, które stało się więzieniem”. Podczas pracy nad książką jej autor cierpiał bowiem na stwardnienie zanikowe boczne. Autor „Pensjonatu pamięci” opowiada o tym doświadczeniu detalicznie, a jednocześnie przejmująco powściągliwie: „Ta szczególna choroba neurodegeneracyjna ma to do siebie, że umysł człowieka pozostaje w niej jasny, może snuć rozważania o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, ale chory zostaje stopniowo pozbawiony wszelkich możliwości przetworzenia tych rozważań w słowa. […] Nie traci się chęci, żeby się przeciągnąć, schylić, wstać, położyć, pobiec czy nawet pogimnastykować. Kiedy jednak przychodzi taka ochota, nie jesteś w stanie nic, dosłownie nic zrobić, możesz tylko szukać jakiejś drobnej namiastki albo znaleźć sposób na stłumienie tej myśli i towarzyszącej jej pamięci mięśni. […] Na początku choroby trudno mi się było oprzeć pokusie wzywania pomocy. Każdy mięsień pragnął ruchu, każdy kawałek skóry swędział, pęcherz w ciągu nocy tajemniczo się wypełniał i domagał opróżnienia. Czułem rozpaczliwą potrzebę otuchy, jaką daje światło, towarzystwo i zwykły kontakt z drugim człowiekiem. / Ta egzystencja karalucha staje się coraz bardziej nie do wytrzymania, choćby nawet tej czy innej nocy była całkiem znośna”.
„Jeśli słowa zniszczeją, co je zastąpi? Są wszystkim, co mamy” — stwierdza w innym miejscu Judt. Czy można wyobrazić sobie bardziej dramatyczne wyznanie ze strony kogoś, kto przez całe życie starał się przełożyć egzystencję, swoją i innych, na słowa i nagle zostaje postawiony przed perspektywą ich powolnej, acz nieuniknionej utraty?
Mimo to „Pensjonat pamięci” nie jest wcale książką poświęconą chorobie, a nawet życiu autora. „O wartości tych szkiców — pisze Judt bez zbędnej skromności — przesądza zasadniczo impresjonistyczny efekt: fakt, że udało mi się powiązać i przepleść prywatne z publicznym, wyrozumowane z intuicyjnym, przypomniane z odczuwanym”. A ich nadrzędnym tematem, mimo że materią całości pozostają często osobiste wspomnienia, nie jest wcale biografia historyka, ale różnica — między tym, co było i co jest. Sposób,w jaki zmienił się nasz świat na przestrzeni czasu obejmującej zaledwie jedno życie, zajmuje uwagę Judta dużo bardziej niż własne koleje losu. O czymkolwiek by nie wspominał — edukacji, samochodach, pociągach czy seksualności — nie traci z oczu tej wielkiej transformacji, która dokonała się w ciągu ostatniego półwiecza. Dlatego „Pensjonat pamięci” to nie kolejny zbiór historyjek z dzieciństwa i dykteryjek z późniejszych lat, co zwykle charakteryzuje wszelkie wspominanie własnej przeszłości, ale zwarta i zdyscyplinowana refleksja, eseistyczna próba zmierzenia się ze współczesnością i jej problemami za pomocą odwołań do przeszłości.
Nietrudno odgadnąć, gdzie autor lokuje swoje sympatie — najwyraźniej trudno mu pogodzić się z jednolitością naszego świata, z jego skróconą perspektywą, jego globalizującym się charakterem. Różnice i granice traktuje on bowiem jako wartość dodaną, wzbogacającą ludzkie doświadczenie: „czasami lepiej dzielić z sąsiadami wzajemnie wyrażane poczucie obcości. Po to potrzebna jest nam podróż: przenoszenie się w czasie i przestrzeni, podczas którego rejestrujemy symbole i oznaki zmiany — straż graniczną, obce języki, inne jedzenie”. W ogóle Judt wygłasza w „Pensjonacie pamięci” wiele tez, które niekoniecznie przypadną do gustu piewcom współczesności i entuzjastom idei postępu. Być może jednak główną cnotą intelektualisty — jakże rzadką, bo obcą naszym lubującym się w prostych i konsekwentnych podziałach mózgach — jest wola pozostawania na zewnątrz wszelkich ideologii, konsekwentne bycie podejrzliwym, które pozwala na niezaangażowanie. Zaangażowanie w ideę, zwłaszcza taką, która wyjaśnia świat zbyt doskonale, radykalnie rozgraniczając prawdziwe i fałszywe, sprzyja oczywiście pielęgnowaniu jakże nam miłego poczucia własnej słuszności, rzadko jednak dobrze robi inteligencji.
A właśnie sceptyczna postawa wobec wszelkich ideologii sprawia, że Judt może określać się jako „uniwersalistyczny socjaldemokrata”, pozostając kulturowym konserwatystą i jednocześnie nieprzejednanym krytykiem kapitalizmu we współczesnej, nastawionej na gorączkę konsumpcji wersji. Swój stosunek do mechanizmów rynkowych Judt przenosi też na filozofów modnych: „mamy Slavoja Žižka, którego słowotok przywodzi na myśl niezamierzoną peryferyjną parodię oryginału z metropolii. Žižek, a może i Antonio Negri plasują się w gronie intelektualistów najbardziej znanych z tego, że… są intelektualistami, tak jak Paris Hilton sławna jest z tego, że jest sławna”. Nie mniej obcesowo obchodzi się zresztą z innymi intelektualny prądami, które zdominowały dyskurs współczesności. „Studenci mają dziś do wyboru cały szereg zajęć dotyczących tożsamości: gender studies, studia kobiece, studia poświęcone Amerykanom pochodzącym z rejonu Azji i Pacyfiku i dziesiątki innych. Wadą tych wszystkich paraakademickich programów nie jest to, że zajmują się daną mniejszością etniczną czy geograficzną, ale że zachęcają członków tej mniejszości do studiów nad samymi sobą — negując tym samym cele liberalnej edukacji i umacniając sekciarską mentalność getta, którą mają jakoby podważać”.
Zasadniczo bowiem to właśnie ów fundament naszego świata — rewoltę lat sześćdziesiątych — atakuje Judt z największą pasją. Zarówno za spustoszenia, jakich dokonała w systemie edukacji, jak i konsekwencje natury ogólnej — podłożyła bowiem bombę pod świat wartości Zachodu, podważając w ten sposób skutecznie jego roszczenie do duchowego przewodnictwa nad światem (można oczywiście w tym miejscu dyskutować, czy aby owe wartości nie były już li tylko mitem moralnego bankruta i czy przypadkiem nie właśnie dlatego tak łatwo skruszały). Judt ma jednak prawo oceniać tak surowo ową kontestacyjną histerię, bo sam poniekąd był jej częścią. Nie wypiera tego epizodu z własnej biografii, ale rozprawia się z nim bez najmniejszych sentymentów dla swojej młodości: „Co nam mówi o ułudach maja 1968 roku fakt, że nie przypominam sobie, by w naszych żarliwych, radykalnych debatach padła choć jedna aluzja do Praskiej Wiosny, nie mówiąc o wystąpieniach studenckich w Polsce? Gdybyśmy byli mniej zaściankowi (po czterdziestu latach trochę trudno przekazać, z jaką żarliwością potrafiliśmy dyskutować na temat niesprawiedliwości wyrażającej się zamykaniem bram college’u o określonych godzinach), zostawilibyśmy być może trwalszy ślad. […] / Byliśmy buntownikami? W jakiej sprawie? Za jaką cenę? Nawet ci nieliczni odważni spośród moich znajomych, którzy mieli na tyle pecha, że spędzili noc w areszcie, wracali przeważnie na obiad do domu”.
Wprawdzie w chwili tryumfującej młodości, kiedy to nawet pięćdziesięciolatkowie czują się w obowiązku zapewniać wszem i wobec, ile w nich jeszcze ikry, nie jest to teza specjalnie na czasie, ale być może jednak warto czasem wziąć pod uwagę, że tak zwane doświadczenie stanowi pewną wartość i przekłada się jakoś, przynajmniej w niektórych przypadkach (wykluczamy z tego babki i ciotki powołujące się na swój ulubiony argument: „jak będziesz w moim wieku, to zobaczysz”), na wiedzę o świecie i życiu. Konserwatyzm, zwłaszcza kulturowy, dowodzi Judt, nie zawsze jest wstecznictwem (choć że nim bywa, akurat my, Polacy, wiemy przecież doskonale). Nie trzeba bowiem specjalnych talentów analitycznych, by zrozumieć, że na przykład na polskich uniwersytetach mamy obecnie do czynienia wręcz z pochodem tryumfującego debilizmu. Może warto by było, gdyby kolejni ministrowie edukacji, tak zawzięcie poprawiający statystyki wykształcenia, że polonistykę da się skończyć, nie przeczytawszy jednej powieści, wzięli sobie do serca (ach, te humanistyczne mrzonki), że egalitaryzm nie polega na rozdawaniu dyplomów, ale opierać się winien na kryterium merytokratycznym: „dać każdemu szansę, po czym zapewnić przywileje utalentowanym”. W tej delikatnej materii warto raz jeszcze zacytować Tony’ego Judta:„Społeczeństwo, w którym majątek i dziedzictwo decydują o podziałach, nie naprawi tej niesprawiedliwości kamuflowaniem jej w instytucjach oświatowych — zaprzeczając zróżnicowaniu uzdolnień lub ograniczając możliwości selekcji — podczas gdy jednocześnie, powołując się na wolny rynek, sprzyja rosnącemu zróżnicowaniu dochodów. To zwykła obłuda i hipokryzja”.
Choć nie tylko dla takich konstatacji „Pensjonat pamięci” powinien się stać jedną z lektur obowiązkowych dla ludzi — pozwólmy sobie uderzyć na koniec w podniosłe tony — ceniących sobie zarówno świetną literaturę, jak i intelektualną wolność.
„Pensjonat pamięci” to bowiem wspomnienia spisywane (a dokładniej rzecz mówiąc — dyktowane) w krytycznym dla znanego historyka momencie, jak sam to określił, „w warunkach niecodziennych ograniczeń narzuconych mi przez ciało, które stało się więzieniem”. Podczas pracy nad książką jej autor cierpiał bowiem na stwardnienie zanikowe boczne. Autor „Pensjonatu pamięci” opowiada o tym doświadczeniu detalicznie, a jednocześnie przejmująco powściągliwie: „Ta szczególna choroba neurodegeneracyjna ma to do siebie, że umysł człowieka pozostaje w niej jasny, może snuć rozważania o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, ale chory zostaje stopniowo pozbawiony wszelkich możliwości przetworzenia tych rozważań w słowa. […] Nie traci się chęci, żeby się przeciągnąć, schylić, wstać, położyć, pobiec czy nawet pogimnastykować. Kiedy jednak przychodzi taka ochota, nie jesteś w stanie nic, dosłownie nic zrobić, możesz tylko szukać jakiejś drobnej namiastki albo znaleźć sposób na stłumienie tej myśli i towarzyszącej jej pamięci mięśni. […] Na początku choroby trudno mi się było oprzeć pokusie wzywania pomocy. Każdy mięsień pragnął ruchu, każdy kawałek skóry swędział, pęcherz w ciągu nocy tajemniczo się wypełniał i domagał opróżnienia. Czułem rozpaczliwą potrzebę otuchy, jaką daje światło, towarzystwo i zwykły kontakt z drugim człowiekiem. / Ta egzystencja karalucha staje się coraz bardziej nie do wytrzymania, choćby nawet tej czy innej nocy była całkiem znośna”.
„Jeśli słowa zniszczeją, co je zastąpi? Są wszystkim, co mamy” — stwierdza w innym miejscu Judt. Czy można wyobrazić sobie bardziej dramatyczne wyznanie ze strony kogoś, kto przez całe życie starał się przełożyć egzystencję, swoją i innych, na słowa i nagle zostaje postawiony przed perspektywą ich powolnej, acz nieuniknionej utraty?
Mimo to „Pensjonat pamięci” nie jest wcale książką poświęconą chorobie, a nawet życiu autora. „O wartości tych szkiców — pisze Judt bez zbędnej skromności — przesądza zasadniczo impresjonistyczny efekt: fakt, że udało mi się powiązać i przepleść prywatne z publicznym, wyrozumowane z intuicyjnym, przypomniane z odczuwanym”. A ich nadrzędnym tematem, mimo że materią całości pozostają często osobiste wspomnienia, nie jest wcale biografia historyka, ale różnica — między tym, co było i co jest. Sposób,w jaki zmienił się nasz świat na przestrzeni czasu obejmującej zaledwie jedno życie, zajmuje uwagę Judta dużo bardziej niż własne koleje losu. O czymkolwiek by nie wspominał — edukacji, samochodach, pociągach czy seksualności — nie traci z oczu tej wielkiej transformacji, która dokonała się w ciągu ostatniego półwiecza. Dlatego „Pensjonat pamięci” to nie kolejny zbiór historyjek z dzieciństwa i dykteryjek z późniejszych lat, co zwykle charakteryzuje wszelkie wspominanie własnej przeszłości, ale zwarta i zdyscyplinowana refleksja, eseistyczna próba zmierzenia się ze współczesnością i jej problemami za pomocą odwołań do przeszłości.
Nietrudno odgadnąć, gdzie autor lokuje swoje sympatie — najwyraźniej trudno mu pogodzić się z jednolitością naszego świata, z jego skróconą perspektywą, jego globalizującym się charakterem. Różnice i granice traktuje on bowiem jako wartość dodaną, wzbogacającą ludzkie doświadczenie: „czasami lepiej dzielić z sąsiadami wzajemnie wyrażane poczucie obcości. Po to potrzebna jest nam podróż: przenoszenie się w czasie i przestrzeni, podczas którego rejestrujemy symbole i oznaki zmiany — straż graniczną, obce języki, inne jedzenie”. W ogóle Judt wygłasza w „Pensjonacie pamięci” wiele tez, które niekoniecznie przypadną do gustu piewcom współczesności i entuzjastom idei postępu. Być może jednak główną cnotą intelektualisty — jakże rzadką, bo obcą naszym lubującym się w prostych i konsekwentnych podziałach mózgach — jest wola pozostawania na zewnątrz wszelkich ideologii, konsekwentne bycie podejrzliwym, które pozwala na niezaangażowanie. Zaangażowanie w ideę, zwłaszcza taką, która wyjaśnia świat zbyt doskonale, radykalnie rozgraniczając prawdziwe i fałszywe, sprzyja oczywiście pielęgnowaniu jakże nam miłego poczucia własnej słuszności, rzadko jednak dobrze robi inteligencji.
A właśnie sceptyczna postawa wobec wszelkich ideologii sprawia, że Judt może określać się jako „uniwersalistyczny socjaldemokrata”, pozostając kulturowym konserwatystą i jednocześnie nieprzejednanym krytykiem kapitalizmu we współczesnej, nastawionej na gorączkę konsumpcji wersji. Swój stosunek do mechanizmów rynkowych Judt przenosi też na filozofów modnych: „mamy Slavoja Žižka, którego słowotok przywodzi na myśl niezamierzoną peryferyjną parodię oryginału z metropolii. Žižek, a może i Antonio Negri plasują się w gronie intelektualistów najbardziej znanych z tego, że… są intelektualistami, tak jak Paris Hilton sławna jest z tego, że jest sławna”. Nie mniej obcesowo obchodzi się zresztą z innymi intelektualny prądami, które zdominowały dyskurs współczesności. „Studenci mają dziś do wyboru cały szereg zajęć dotyczących tożsamości: gender studies, studia kobiece, studia poświęcone Amerykanom pochodzącym z rejonu Azji i Pacyfiku i dziesiątki innych. Wadą tych wszystkich paraakademickich programów nie jest to, że zajmują się daną mniejszością etniczną czy geograficzną, ale że zachęcają członków tej mniejszości do studiów nad samymi sobą — negując tym samym cele liberalnej edukacji i umacniając sekciarską mentalność getta, którą mają jakoby podważać”.
Zasadniczo bowiem to właśnie ów fundament naszego świata — rewoltę lat sześćdziesiątych — atakuje Judt z największą pasją. Zarówno za spustoszenia, jakich dokonała w systemie edukacji, jak i konsekwencje natury ogólnej — podłożyła bowiem bombę pod świat wartości Zachodu, podważając w ten sposób skutecznie jego roszczenie do duchowego przewodnictwa nad światem (można oczywiście w tym miejscu dyskutować, czy aby owe wartości nie były już li tylko mitem moralnego bankruta i czy przypadkiem nie właśnie dlatego tak łatwo skruszały). Judt ma jednak prawo oceniać tak surowo ową kontestacyjną histerię, bo sam poniekąd był jej częścią. Nie wypiera tego epizodu z własnej biografii, ale rozprawia się z nim bez najmniejszych sentymentów dla swojej młodości: „Co nam mówi o ułudach maja 1968 roku fakt, że nie przypominam sobie, by w naszych żarliwych, radykalnych debatach padła choć jedna aluzja do Praskiej Wiosny, nie mówiąc o wystąpieniach studenckich w Polsce? Gdybyśmy byli mniej zaściankowi (po czterdziestu latach trochę trudno przekazać, z jaką żarliwością potrafiliśmy dyskutować na temat niesprawiedliwości wyrażającej się zamykaniem bram college’u o określonych godzinach), zostawilibyśmy być może trwalszy ślad. […] / Byliśmy buntownikami? W jakiej sprawie? Za jaką cenę? Nawet ci nieliczni odważni spośród moich znajomych, którzy mieli na tyle pecha, że spędzili noc w areszcie, wracali przeważnie na obiad do domu”.
Wprawdzie w chwili tryumfującej młodości, kiedy to nawet pięćdziesięciolatkowie czują się w obowiązku zapewniać wszem i wobec, ile w nich jeszcze ikry, nie jest to teza specjalnie na czasie, ale być może jednak warto czasem wziąć pod uwagę, że tak zwane doświadczenie stanowi pewną wartość i przekłada się jakoś, przynajmniej w niektórych przypadkach (wykluczamy z tego babki i ciotki powołujące się na swój ulubiony argument: „jak będziesz w moim wieku, to zobaczysz”), na wiedzę o świecie i życiu. Konserwatyzm, zwłaszcza kulturowy, dowodzi Judt, nie zawsze jest wstecznictwem (choć że nim bywa, akurat my, Polacy, wiemy przecież doskonale). Nie trzeba bowiem specjalnych talentów analitycznych, by zrozumieć, że na przykład na polskich uniwersytetach mamy obecnie do czynienia wręcz z pochodem tryumfującego debilizmu. Może warto by było, gdyby kolejni ministrowie edukacji, tak zawzięcie poprawiający statystyki wykształcenia, że polonistykę da się skończyć, nie przeczytawszy jednej powieści, wzięli sobie do serca (ach, te humanistyczne mrzonki), że egalitaryzm nie polega na rozdawaniu dyplomów, ale opierać się winien na kryterium merytokratycznym: „dać każdemu szansę, po czym zapewnić przywileje utalentowanym”. W tej delikatnej materii warto raz jeszcze zacytować Tony’ego Judta:„Społeczeństwo, w którym majątek i dziedzictwo decydują o podziałach, nie naprawi tej niesprawiedliwości kamuflowaniem jej w instytucjach oświatowych — zaprzeczając zróżnicowaniu uzdolnień lub ograniczając możliwości selekcji — podczas gdy jednocześnie, powołując się na wolny rynek, sprzyja rosnącemu zróżnicowaniu dochodów. To zwykła obłuda i hipokryzja”.
Choć nie tylko dla takich konstatacji „Pensjonat pamięci” powinien się stać jedną z lektur obowiązkowych dla ludzi — pozwólmy sobie uderzyć na koniec w podniosłe tony — ceniących sobie zarówno świetną literaturę, jak i intelektualną wolność.
Tony Judt: „Pensjonat pamięci”. Przeł. Hanna Jankowska. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2012 [seria: Esej].
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |