LUSTRZANA RZECZYWISTOŚĆ
A
A
A
„Moja sztuka mówi o pustce. Kamień i pustka. Mówi o pustej formie. Uwięzieniu treści. O poszukiwaniu treści. O nieumiejętności nadania wartości treści istniejącej. O szukaniu coraz szybciej, coraz dalej, na oślep, o zadawaniu zupełnie niepotrzebnych ran, o niszczeniu zupełnie niepotrzebnie z powodu nieumiejętności uznania za wartość tego, co rzeczywiście nią się staje wraz z aktem akceptacji. Pustka własnego wnętrza wypełniona treścią” (s. 28) – tak definiuje swoją twórczość Monika Osiecka w niezwykłej książce „Fragmenty lustra”. Nie jest to na pewno ani biografia, ani zwykły album z reprodukcjami prac. Nie jest to także tradycyjny pamiętnik, pisany z zamiarem ekshibicjonistycznego podzielenia się własnymi przeżyciami i refleksjami. To raczej poetycko-filozoficzny traktat o zmaganiu się z codziennością, samotnością i macierzyństwem, stanowiącym dla artystki jedyny wentyl bezpieczeństwa w niejednorodnej rzeczywistości, w której często czuje się zagubiona.
W tym wszystkim jest miejsce dla sztuki, która zajmuje bardzo ważną, o ile nie najważniejszą przestrzeń, wypełniającą większość wspomnień Osieckiej. Zapiski artystki pozbawione są chronologii, tworzą – jak określa to autorka – fragmenty pękniętego lustra, które łączą się w całość jedynie w jej oku. Stanowią autokomentarz do prac i prywatnych fotografii, które można obejrzeć w kolejnych częściach publikacji. Choć nie można oprzeć się wrażeniu, że luźne notatki artystki to także pozostałość procesu twórczego, który mógł się zmaterializować wyłącznie w języku. Jak zatem błyszczące części rozbitego lustra poukłada sobie czytelnik fascynujących zapisów Osieckiej? Bez wątpienia uda mu się stworzyć własną, intymną mozaikę typowo kobiecego strumienia świadomości – subtelnego i niezwykle zmysłowego, jak dotyk zimnego marmuru na opuszkach palców w upalny dzień.
Monika Osiecka, zanim na dobre poświęciła się rzeźbie, studiowała filologię perską oraz włoską. Potem trafiła na warszawską Akademię Sztuk Pięknych, gdzie pod kierunkiem Grzegorza Kowalskiego, inicjatora nieformalnej grupy „Kowalnia”, uzyskała dyplom w Pracowni Rzeźby. Na początku swojej artystycznej drogi Osiecka poświęcała się wyłącznie abstrakcji, jednakże z czasem odkryła możliwości, jakie daje w rzeźbie antropomorfizm. W dziełach Osieckiej pobrzmiewa echo prac Aliny Szapocznikow czy Auguste’a Rodina, jednakże jej twórczość cechuje się skrajnym indywidualizmem, który nie daje się zamknąć w określonych ramach. Jak wspomina rzeźbiarka, wszystko, co robiła na ASP, odstawało od tego, co działo się w pracowni rzeźby: „Być może forma była nie ta, albo moje próby przedstawienia swojego punktu widzenia, a raczej czucia, były wyrwane z proponowanego […] kontekstu. Próby zmiany tematu dla mnie – niewykonalne” (s. 21). Dlatego też to właśnie w rzeźbie odnalazła upragnioną twórczą medytację, połączoną z niebywałym wysiłkiem fizycznym i duchowym katharsis.
Ulubionymi tworzywami artystki stały się marmur i alabaster, że względu na ich szlachetność i organiczność, a także na bardzo osobistą przestrzeń, jaka powstaje wokół materiałów, na których pracuje rzeźbiarka. „Ja i marmur, rozmowa z samą sobą. Sytuacja, do której tyloma działaniami staram się doprowadzać. I potem już tylko niezakłócona przestrzeń wokół nas. Mój luksus. Mój odpoczynek” (s. 59) – pisze Osiecka. Każdej swojej realizacji artystka nadaje pozór cielesności. Kamień, z pozoru martwy i zimny, jest dla niej czymś żywym – staje się tkanką, w którą można ingerować własną wyobraźnią. Kamień to także, według niej, symbol emocjonalnego bezwładu: „Interesuje mnie oddanie w abstrakcyjnej formie w kamieniu stanów psychiki. Stan rozbicia, stan pęknięcia, stan pustki. Kamień doskonale się do tego nadaje, bo może być rozbity, pęknięty, pusty. Fascynuje mnie moment, kiedy rozklinowany kamień pęka. Wydaje wtedy z siebie trzask” (s. 21). Podobne rozbicia, trzaski, a także pustka towarzyszą artystce w życiu codziennym. Rozstania, niemożność nawiązania bliższej relacji z otoczeniem i chroniczna wręcz samotność sprawiła, że artystka cały swój emocjonalny potencjał przekazała twórczości i notatkom dnia codziennego.
Piękne rzeźby par splecionych dłońmi i ciałami, brązowe portrety kobiet w ciąży czy gładkie, alabastrowe akty to wyraz głębokiego nasycenia kobiecością, doświadczeniem własnej fizyczności. Większość prac artystki narodziła się z wnikliwej obserwacji i perfekcyjnej znajomości swojego ciała. Doskonale ilustrują to fotografie do aktów zamieszczone we „Fragmentach lustra”: przepełnione zmysłowością i subtelnym, lecz nie narcystycznym zachwytem nad własną kobiecą tożsamością. Jedną z najbardziej fascynujących realizacji Osieckiej jest rzeźba całkowicie wykonana z odłamków pękniętego lustra, „Lusterkowa” (1990): odbijała wszystko, co było wokół niej, oprócz jej samej. Umieszczona w różnych przestrzeniach stawała się praktycznie niewidoczna. „To był obraz paranoi, która mnie czasem wtedy ogarniała wokół ludzi: nie byłam w stanie być jakaś, jakakolwiek, mogłam tylko w milczeniu siedzieć i obserwować, że wszyscy inni jacyś są, jakoś się określają, chcąc nie chcąc, przez to, co mówią, jak się śmieją, jakie robią miny. Mnie nie było. Teraz w tych lusterkach przeglądam się ja sama i zaczynam widzieć: siebie…” (s. 48) – konstatuje Osiecka. Podobnie jest z postrzeganiem rzeczywistości, której obraz zależy od „nastroju oczu”, czyli aktualnej kondycji ducha.
„Fragmenty lustra” stanowią zapis ludzkiego doświadczenia, zarówno tego egzystencjalnego, jak i twórczego. Bez zbędnego nadęcia czy egzaltacji, artystka opisuje duchową przestrzeń zamkniętą pod powierzchnią rzeźb i słów. Osiecka całkowicie odsłania się na wrażenia płynące z zewnątrz i wewnątrz, bez przysłowiowej skóry, pozwalając przenikać im najgłębiej, jak tylko to możliwe. Rozsypana, lustrzana układanka zaczyna tym samym tworzyć bardzo znajomy obraz, czyli mozaikę uczuć, o których trudno się mówi, a jeszcze trudniej pisze. Jednakże przeglądanie się w niej sprawia niesłychaną, choć bardzo bolesną przyjemność.
W tym wszystkim jest miejsce dla sztuki, która zajmuje bardzo ważną, o ile nie najważniejszą przestrzeń, wypełniającą większość wspomnień Osieckiej. Zapiski artystki pozbawione są chronologii, tworzą – jak określa to autorka – fragmenty pękniętego lustra, które łączą się w całość jedynie w jej oku. Stanowią autokomentarz do prac i prywatnych fotografii, które można obejrzeć w kolejnych częściach publikacji. Choć nie można oprzeć się wrażeniu, że luźne notatki artystki to także pozostałość procesu twórczego, który mógł się zmaterializować wyłącznie w języku. Jak zatem błyszczące części rozbitego lustra poukłada sobie czytelnik fascynujących zapisów Osieckiej? Bez wątpienia uda mu się stworzyć własną, intymną mozaikę typowo kobiecego strumienia świadomości – subtelnego i niezwykle zmysłowego, jak dotyk zimnego marmuru na opuszkach palców w upalny dzień.
Monika Osiecka, zanim na dobre poświęciła się rzeźbie, studiowała filologię perską oraz włoską. Potem trafiła na warszawską Akademię Sztuk Pięknych, gdzie pod kierunkiem Grzegorza Kowalskiego, inicjatora nieformalnej grupy „Kowalnia”, uzyskała dyplom w Pracowni Rzeźby. Na początku swojej artystycznej drogi Osiecka poświęcała się wyłącznie abstrakcji, jednakże z czasem odkryła możliwości, jakie daje w rzeźbie antropomorfizm. W dziełach Osieckiej pobrzmiewa echo prac Aliny Szapocznikow czy Auguste’a Rodina, jednakże jej twórczość cechuje się skrajnym indywidualizmem, który nie daje się zamknąć w określonych ramach. Jak wspomina rzeźbiarka, wszystko, co robiła na ASP, odstawało od tego, co działo się w pracowni rzeźby: „Być może forma była nie ta, albo moje próby przedstawienia swojego punktu widzenia, a raczej czucia, były wyrwane z proponowanego […] kontekstu. Próby zmiany tematu dla mnie – niewykonalne” (s. 21). Dlatego też to właśnie w rzeźbie odnalazła upragnioną twórczą medytację, połączoną z niebywałym wysiłkiem fizycznym i duchowym katharsis.
Ulubionymi tworzywami artystki stały się marmur i alabaster, że względu na ich szlachetność i organiczność, a także na bardzo osobistą przestrzeń, jaka powstaje wokół materiałów, na których pracuje rzeźbiarka. „Ja i marmur, rozmowa z samą sobą. Sytuacja, do której tyloma działaniami staram się doprowadzać. I potem już tylko niezakłócona przestrzeń wokół nas. Mój luksus. Mój odpoczynek” (s. 59) – pisze Osiecka. Każdej swojej realizacji artystka nadaje pozór cielesności. Kamień, z pozoru martwy i zimny, jest dla niej czymś żywym – staje się tkanką, w którą można ingerować własną wyobraźnią. Kamień to także, według niej, symbol emocjonalnego bezwładu: „Interesuje mnie oddanie w abstrakcyjnej formie w kamieniu stanów psychiki. Stan rozbicia, stan pęknięcia, stan pustki. Kamień doskonale się do tego nadaje, bo może być rozbity, pęknięty, pusty. Fascynuje mnie moment, kiedy rozklinowany kamień pęka. Wydaje wtedy z siebie trzask” (s. 21). Podobne rozbicia, trzaski, a także pustka towarzyszą artystce w życiu codziennym. Rozstania, niemożność nawiązania bliższej relacji z otoczeniem i chroniczna wręcz samotność sprawiła, że artystka cały swój emocjonalny potencjał przekazała twórczości i notatkom dnia codziennego.
Piękne rzeźby par splecionych dłońmi i ciałami, brązowe portrety kobiet w ciąży czy gładkie, alabastrowe akty to wyraz głębokiego nasycenia kobiecością, doświadczeniem własnej fizyczności. Większość prac artystki narodziła się z wnikliwej obserwacji i perfekcyjnej znajomości swojego ciała. Doskonale ilustrują to fotografie do aktów zamieszczone we „Fragmentach lustra”: przepełnione zmysłowością i subtelnym, lecz nie narcystycznym zachwytem nad własną kobiecą tożsamością. Jedną z najbardziej fascynujących realizacji Osieckiej jest rzeźba całkowicie wykonana z odłamków pękniętego lustra, „Lusterkowa” (1990): odbijała wszystko, co było wokół niej, oprócz jej samej. Umieszczona w różnych przestrzeniach stawała się praktycznie niewidoczna. „To był obraz paranoi, która mnie czasem wtedy ogarniała wokół ludzi: nie byłam w stanie być jakaś, jakakolwiek, mogłam tylko w milczeniu siedzieć i obserwować, że wszyscy inni jacyś są, jakoś się określają, chcąc nie chcąc, przez to, co mówią, jak się śmieją, jakie robią miny. Mnie nie było. Teraz w tych lusterkach przeglądam się ja sama i zaczynam widzieć: siebie…” (s. 48) – konstatuje Osiecka. Podobnie jest z postrzeganiem rzeczywistości, której obraz zależy od „nastroju oczu”, czyli aktualnej kondycji ducha.
„Fragmenty lustra” stanowią zapis ludzkiego doświadczenia, zarówno tego egzystencjalnego, jak i twórczego. Bez zbędnego nadęcia czy egzaltacji, artystka opisuje duchową przestrzeń zamkniętą pod powierzchnią rzeźb i słów. Osiecka całkowicie odsłania się na wrażenia płynące z zewnątrz i wewnątrz, bez przysłowiowej skóry, pozwalając przenikać im najgłębiej, jak tylko to możliwe. Rozsypana, lustrzana układanka zaczyna tym samym tworzyć bardzo znajomy obraz, czyli mozaikę uczuć, o których trudno się mówi, a jeszcze trudniej pisze. Jednakże przeglądanie się w niej sprawia niesłychaną, choć bardzo bolesną przyjemność.
Monika Osiecka: „Fragmenty lustra”. Wydawnictwo słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2011 [Seria: Rzeczy artystyczne].
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |