ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 września 17 (209) / 2012

Oskar Kalarus,

CZŁOWIEK, KTÓRY ZŁAMAŁ NIETOPERZA… I URATOWAŁ FILM

A A A
„Mroczny Rycerz powstaje”, jeżeli wierzyć oficjalnemu stanowisku twórców, jest już ostatnim filmem o Batmanie w reżyserii Christophera Nolana. Nie wprowadza on żadnych zmian do obranej przez reżysera metody przenoszenia opowieści o Człowieku Nietoperzu na ekran. W dalszym ciągu Nolan stara się przede wszystkim urealnić świat przedstawiony i zrobić z „Batmana” bardziej sensacyjną opowieść o walce z terroryzmem niż mroczną historię o psychicznym rozdarciu lub filmową baśń. Trudno jednoznacznie stwierdzić, czy działa to na korzyść filmu, czy też raczej jest jego wadą, trzeba jednak przyznać, że takie założenie w żaden sposób nie kłóci się z dotychczasowymi komiksowymi przedstawieniami.

Pośród kilkuset zeszytów i wielu ekranizacji opowieści o przygodach Batmana coś dla siebie znajdą zwolennicy niemal każdej konwencji. Mimo że Mroczny Rycerz narodził się jako bohater opowieści kryminalnych, z czasem doczekał się zarówno reinterpretacji psychologicznych, jak i kontynuacji będących krwawymi horrorami lub pełnymi garściami czerpiących na przykład z westernów. Nikt nie powinien się dziwić, że twórcy najnowszej trylogii postanowili bardzo stanowczo odciąć się od dotychczasowych filmowych wersji. „Mroczny Rycerz powstaje” to przede wszystkim widowisko, które ma zachwycić widza wartką akcją i znakomitą jakością efektów specjalnych. Mimo że spełnia swoje zadanie znakomicie, trudno pozbyć się wrażenia, że „coś jest nie tak”.

Jeżeli ktoś idzie do kina na film o przygodach Batmana w reżyserii Nolana, z całą pewnością wie mniej więcej, czego może się spodziewać. Przede wszystkim sporej dawki patosu, nad wyraz mało atrakcyjnie zrealizowanych scen walki, w których albo w ogóle nie widać walczących postaci, albo gołym okiem można stwierdzić, że ciosy są markowane, oraz niskiej jakości żartów. Człowiek Nietoperz, w przeciwieństwie do swojego największego przeciwnika, jest często przedstawiany jako postać pozbawiona poczucia humoru. Pseudozabawne monologi i cięte riposty bohaterów filmu „Mroczny Rycerz powstaje” bardzo skutecznie przypominają fanom, dlaczego takie portretowanie Batmana jest drogą właściwszą.

Podobnie jak w dwóch poprzednich częściach, możemy odnieść wrażenie, że najsłabszym elementem filmu jest sam Batman i nie jest to zarzut wobec odgrywającego główną rolę Christiana Bale’a, ale wobec samej postaci. Twórcy zrezygnowali niemal ze wszystkiego, co czyniło Człowieka Nietoperza postacią wyjątkową. Problemy psychiczne, z którymi boryka się wyrośnięty Nietoperz, zostały sprowadzone do absolutnego minimum, a mrok i strach, które powinny być jego największymi sprzymierzeńcami, niemal całkowicie usunięto z filmu. Właściwie jedyna scena, w której – wraz z Catwoman (Anne Hathaway) – Mroczny Rycerz likwiduje wrogów, korzystając z cienia i lęku, ma charakter jawnie humorystyczny. Ponadto Batman, określany często mianem największego detektywa świata, zdaje się niewiele myślącą marionetką, mającą za zadanie pokonywać przede wszystkim wyzwania natury fizycznej.

Nic więc dziwnego, że ciężar fabuły spoczywa na barkach postaci drugoplanowych. Przed premierą filmu mało kto interesował się samym Mrocznym Rycerzem; przede wszystkim pytano o to, czy jego przeciwnicy będą wystarczająco rozbudowani oraz czy aktorzy podołają stawianym przed nimi wymaganiom. Głównym czarnym charakterem jest oczywiście Bane, grany przez Toma Hardy’ego. Każdy, kto zna dotychczasowe kreacje tego brytyjskiego aktora, nie powinien mieć wątpliwości, że poradzi on sobie z rolą. Wyrośnięty osiłek o aparycji i możliwościach intelektualnych przywodzących na myśl taran oblężniczy, którego mieliśmy okazję oglądać na przykład w filmie „Batman i Robin” Joela Schumachera, nareszcie zbliżył się do swojego komiksowego pierwowzoru. Ku uciesze wielu fanów, doczekał się w końcu interesującej kreacji filmowej i odzyskał tak jaskrawo utracone przed kilkunastu laty inteligencję i osobowość. Problemy z wymową, które powodowała niewygodna maska, otrzymały wyraźne wytłumaczenie w samym filmie, co nie zmienia faktu, że zrozumienie dialogów między Batmanem a Bane’em – jeżeli wierzyć dostępnym opiniom – sprawia trudność nawet rodowitym użytkownikom angielskiego. Zgodnie z konwencją, przeciwnik Nietoperza stał się postacią bardziej realistyczną, na przykład pompowany w jego organizm jad, zapewniający mu nadludzkie możliwości, został zastąpiony narkotykiem łagodzącym ból zmasakrowanej twarzy. Niestety, sam Bane nie wystarczy, żeby zastąpić Jokera z części poprzedniej.

Drugą ponadprzeciętną postacią, o którą wzbogaciło się uniwersum trylogii Nolana, jest Kobieta Kot. Bardzo daleko jej nie tylko do roli, jaką pełniła Catwoman chociażby w filmie Tima Burtona, ale nawet do Harveya Denta z „Mrocznego Rycerza”. Niestety, wydaje się ona postacią dodaną na siłę, dla której nie umiano znaleźć właściwego miejsca w scenariuszu. Jest to zresztą problem dotyczący wielu innych bohaterów, często odsuwanych przez twórców w cień, wysyłanych do więzienia lub szpitala. Pozostaje jedynie ubolewać, że nieprawdziwe okazały się rozsiewane przez fanów plotki, jakoby w filmie miał się pojawić Hugo Strange grany przez Robina Williamsa.

Bezosobowość i nijakość finalnego efektu jest tym bardziej dotkliwa, że jeszcze na długo przed premierą byliśmy bombardowani hasłami w stylu „koniec legendy”, „upadek Gotham”, a Bane pojawiał się przede wszystkim jako „człowiek, który złamał Nietoperza”. Wszystko sugerowało jakąś wyraźną cezurę i/lub wyrazisty wstrząs, tymczasem zakończenie filmu na tle tych oczekiwań wypada dosyć blado. Szczególne zainteresowanie budziło owo złamanie Nietoperza, które jest zresztą największym przyczynkiem do sławy Bane’a. Można było sobie zadawać pytanie, czy w zapowiedziach chodzi jedynie o złamanie moralne i psychiczne, czy może Nolan odważy się zakończyć losy bohatera żywcem przeniesionym z komiksu kadrem, w którym Bane łamie Batmanowi kręgosłup. I rzeczywiście, znalazła się w filmie scena bardzo podobna do komiksowego pierwowzoru, tylko co z tego? Wystarczyło przecież zawieszenie Bruce’a Wayne’a na linach i kilka uderzeń w plecy, by niedługo po tym wydarzeniu (zapewne dzięki licznym pompkom, które robił) był nie tylko w pełni sprawny, ale nawet potrafił wykonać skok, który nie udał się nikomu od kilkunastu lat. Nikt chyba nie spodziewał się, że w filmie tego typu Christian Bale zacznie odgrywać rolę niczym Javier Bardem w dziele Alejandro Amenábara „W stronę morza”, ale jeżeli uwzględni się pseudorealistyczną konwencję, tak szybka kuracja uszkodzonego kręgosłupa zdaje się przesadą w drugą stronę.

Film Nolana sporo czerpie z komiksów takich jak: „Batman: Legacy”, „No Man’s Land”, „Rok pierwszy”, „Powrót Mrocznego Rycerza” czy oczywiście „Batman: Knightfall”. Czasem są to bardzo wyraźne nawiązania fabularne, przeniesione sceny, a czasem po prostu niewielkie mrugnięcia okiem do widza, takie jak postać Deadshota lub dziewczyna grana przez Juno Temple. Dla osób mniej zapoznanych z komiksami zamieszczono nawiązania bardziej oczywiste, takie jak to, że prawdziwe imię jednej z postaci brzmi Robin.

„Mroczny Rycerz powstaje” nie przynosi również większych zmian w sferze ideologicznej. Podczas, gdy na łamach zeszytów komiksowych pojawiały się już opowieści o Batmanie będące dotkliwą krytyką mediów, konsumpcji i polityki, nowy film Nolana jest dużo bardziej zachowawczy. Wciąż daje się w nim odczuć powrześniową traumę. Już od filmu „Batman: Początek” Mroczny Rycerz walczy z nękającym Amerykę terroryzmem. Standardowo propagowane są takie wartości, jak konieczność współpracy, wiara w innych ludzi i cywilna odwaga. Najnowszy film mówi jeszcze o tym, że nawet jeżeli całe społeczeństwo zbudowano na kłamstwie, niezależnie od tego, jak pięknymi ideałami posługiwaliby się terroryści, jest to jedynie przykrywka dla ich odwiecznego pragnienia, by wszystko zniszczyć. Losy całego świata pozostają w rękach najodważniejszych obywateli, mimo iż wydaje się, że wszystko jest stracone, a standardowy w obliczu ataku terrorystycznego telefon do prezydenta kończy się pozostawieniem mieszkańców miasta na pastwę losu. Pośród wszechogarniającego chaosu i anarchii postawa nieskazitelnie czystych i prawych policjantów jest iście rozczulająca.

Podsumowując, bez wątpienia nie można powiedzieć, że najnowsze dzieło Nolana jest filmem złym, a już na pewno nie tak złym, żeby zapaść z tego powodu w pamięć. Nie jest również filmem specjalnie dobrym; w zasadzie to prawdopodobnie najsłabsza część trylogii. Napompowane barki Bane’a, nawet wsparte grą Toma Hardy’ego i nie najgorszą historią, okazały się za słabe, żeby udźwignąć ciężar całej produkcji, a na inne postacie wyraźnie brakowało twórcom pomysłu. Jedyny zaskakujący zwrot fabularny – który fani komiksów i tak z łatwością rozgryzą w połowie filmu, co zresztą powinno się zaliczyć raczej na plus niż na minus – to trochę za mało. Można pokusić się o stwierdzenie, że film miał na celu zadowolić każdego widza, co z pewnością robi całkiem nieźle, jednak mimo tego, że większość osób wyjdzie z seansu bez poczucia straconych pieniędzy, raczej nikłe są szanse, że „Mroczny Rycerz powstaje” pozostanie w ich pamięci na dłużej. Nie stanowi ważnego przystanku na drodze rozwoju postaci Batmana i nie wybija się spośród dziesiątek innych filmów sensacyjnych – jedynym absolutnie niezaprzeczalnym sukcesem jest przypomnienie Bane’a, który w dotychczasowych filmach (także animowanych) nie miał zbyt wiele szczęścia.
„Mroczny Rycerz powstaje” („The Dark Knight Rises”). Reżyseria: Christopher Nolan. Scenariusz: Jonathan Nolan, Christopher Nolan. Obsada: Christian Bale, Gary Oldman, Tom Hardy, Joseph Gordon-Levitt, Anne Hathaway, Marion Cotillard, Morgan Freeman, Michael Caine, Matthew Modine. Gatunek: fantastyka / film akcji. Produkcja: USA / Wielka Brytania 2012, 165 min.