STĄD DALEKO DO METAFIZYKI
A
A
A
Jakub Ekier wyłonił się z tomem „Krajobraz ze wszystkimi”. Na moje oko tytułowi wszyscy są zamieszczeni w „Dedykacjach”. Może jeszcze członkowie rodziny, sąsiedzi. Takie zawężenie krajobrazu niekorzystnie wpływa na świat przedstawiony. To raczej bezradność w obliczu rzeczywistości. To może zapis kryzysu wewnętrznego; albowiem do maestrii poetyckiej z tego tomu daleko? Wszyscy to może cała ludzkość? Albo cały kosmos? Co na to wszyscy spotkani przez podmiot?
W wierszu „nocą na kuchennym krześle” pojawia się fraza „cisza na przestrzał kończę z wierszami”, cały właściwie utwór jest poświęcony upiornym zmaganiom z wierszem. Autor widocznie nie daje sobie z materią poetycką rady, a blado wygląda ze swoimi utworami przy swoich rówieśnikach i ich dziełach, a ci nierzadko otwierają nowe przestrzenie dla słowa. W nowej książce z wierszami Ekiera już w pierwszym wierszu, „między innymi”, widać rytm oparty na kadencjach i antykadencjach (czasem połamanych), są strzępy melodii (wiersz niesiony jest przez frazę „centra handlowe nie są przeciw śmierci” (czy to ironia?)), „opozycji” śmierci i związku dwojga ludzi (śmierć jest kolorowa lub codzienna, lub symulacyjna, lub jak prasa lub gra, a ma ją też centrum/a handlowe). No ale owe występujące w drugiej zwrotce wszystko i wszystkiego, i swoją drogą kładą wiersz na łopatki, rozmydlając go semantycznie. Widzi mi się ten tekst jako pozbawiony mocy; banał sięgnął apogeum. Z drugiej strony, banał może być stwierdzeniem krzywdzącym dla kogoś, kto usiłuje za pomocą wierszy rozwikłać siebie, całe swoje życie, gra (?) z konwencją szczerości. Jako czytelnik oczekuję kompletnego literackiego odjazdu, ale nie wykluczam zwykłej ludzkiej perspektywy, gdy to autor/podmiot (niepotrzebne skreślić?) po prostu się chce uzewnętrznić, jak w wierszu „ścieżka wzdłuż toru”, gdzie czytamy: „rosłem pod czarnym fortepianem / a kiedy dudnił oktawami / myślałem to lokomotywa tamta / czarna co rośnie zza niebieskich gór / kiedy czekam przy mnie stoją maki zboże / maszynista coraz bliższy patrzy na mnie // coraz dalszy maszynista / patrzę na mnie”. Ach, urok konwencji! Ach, dzieciństwo! Cóż za epifania, odkryć, że kiedyś się było dzieckiem!
Przykro jest obserwować wiersze kogoś, o kim się wie, że ma bardzo dużą wiedzę, kto czyta również w obcych językach, kto, przy wydobyciu z siebie potencjału, mógłby swoją poetykę rozpalić do czerwoności albo perfekcyjnie obudować. Bowiem kompozycja tomu – może być (czyt. ujdzie?). Pojawiają się czasem takie złośliwe, świadczące o sporym nadęciu, frazy, jak w „bio, biblio”, które nie uchodzą kompletnie jako rozrachunek z „krytykiem wskazującym na twórczość innego poety”, choć końcówka „i dalej / w nieskończoność / bez niej / by / nie było” od biedy ratuje ten akurat utwór (może perspektywa wskazana we wskazanej puencie ratuje puentę?). Perspektywa nieskończoności, wątków chrystiańskich, spaja ten tom od strony „duchowej”, ale jest to perspektywa spłycona, zdogmatyzowana, zniewolona przez dogmat (jak to odczytać? „Jest // w szpitalnym kiosku / za 3,80 / ukrzyżowany między dwoma / pudełkami batonów a tulipanem z drewna”; jako strzęp epifanii?).
Zdarzają się takie fragmenty, które świadczą o tym, że autor potrafi zaserwować przyzwoite frazy, jak ten: „statek płynie Ikar tonie oracz orze / bilbord głosi morze / możliwości” (krajobraz ze wszystkimi).
Ten cytowany fragment jest puentą; z kolei w innym wierszu („święta święta święta”), mamy do czynienia z w miarę zorganizowanym rytmem, cały wiersz jest opowieścią o roku, o jego dzianiu się w perspektywie świąt, które mają jednoczyć ludzi (a jednak nie jednoczą), właściwie wskazuje on na jałowość całego życia w ciągu roku.
Jest w tym tomie niezgoda, którą z ledwością da się wyłuskać: mamy przytoczoną ironię dotyczącą centrum handlowego, jałowego życia wewnętrznego, bezznaczeniowości świąt, i parę innych. Nie ma jednak sił na krzyk, jest wdeptanie egzystencjalne, życie w kieracie. W kieracie nie da się krzyczeć. Można krzyczeć tylko od bata. W wierszu „ubłocona” ironia już nawet nie oddaje nic oprócz zrezygnowania. Gdzie jest jakaś siła, jakieś szaleństwo?
Gdyby się zastanowić, co zostanie po przeczytaniu tego tomu, przychodzi mi na myśl smutne malarstwo Gersona. Naprawdę smuci mnie ten tom: autor nie sprostał moim wymaganiom; zero wigoru. Jest na pewno od groma czytelników, którzy lubują się w takiej poetyce. Podsumowując: jakie życie, taka poezja (rozczarowanie; czyt. życie jako rozczarowanie i poezja, która rozczarowuje).
Jaki tom, taka recenzja.
W wierszu „nocą na kuchennym krześle” pojawia się fraza „cisza na przestrzał kończę z wierszami”, cały właściwie utwór jest poświęcony upiornym zmaganiom z wierszem. Autor widocznie nie daje sobie z materią poetycką rady, a blado wygląda ze swoimi utworami przy swoich rówieśnikach i ich dziełach, a ci nierzadko otwierają nowe przestrzenie dla słowa. W nowej książce z wierszami Ekiera już w pierwszym wierszu, „między innymi”, widać rytm oparty na kadencjach i antykadencjach (czasem połamanych), są strzępy melodii (wiersz niesiony jest przez frazę „centra handlowe nie są przeciw śmierci” (czy to ironia?)), „opozycji” śmierci i związku dwojga ludzi (śmierć jest kolorowa lub codzienna, lub symulacyjna, lub jak prasa lub gra, a ma ją też centrum/a handlowe). No ale owe występujące w drugiej zwrotce wszystko i wszystkiego, i swoją drogą kładą wiersz na łopatki, rozmydlając go semantycznie. Widzi mi się ten tekst jako pozbawiony mocy; banał sięgnął apogeum. Z drugiej strony, banał może być stwierdzeniem krzywdzącym dla kogoś, kto usiłuje za pomocą wierszy rozwikłać siebie, całe swoje życie, gra (?) z konwencją szczerości. Jako czytelnik oczekuję kompletnego literackiego odjazdu, ale nie wykluczam zwykłej ludzkiej perspektywy, gdy to autor/podmiot (niepotrzebne skreślić?) po prostu się chce uzewnętrznić, jak w wierszu „ścieżka wzdłuż toru”, gdzie czytamy: „rosłem pod czarnym fortepianem / a kiedy dudnił oktawami / myślałem to lokomotywa tamta / czarna co rośnie zza niebieskich gór / kiedy czekam przy mnie stoją maki zboże / maszynista coraz bliższy patrzy na mnie // coraz dalszy maszynista / patrzę na mnie”. Ach, urok konwencji! Ach, dzieciństwo! Cóż za epifania, odkryć, że kiedyś się było dzieckiem!
Przykro jest obserwować wiersze kogoś, o kim się wie, że ma bardzo dużą wiedzę, kto czyta również w obcych językach, kto, przy wydobyciu z siebie potencjału, mógłby swoją poetykę rozpalić do czerwoności albo perfekcyjnie obudować. Bowiem kompozycja tomu – może być (czyt. ujdzie?). Pojawiają się czasem takie złośliwe, świadczące o sporym nadęciu, frazy, jak w „bio, biblio”, które nie uchodzą kompletnie jako rozrachunek z „krytykiem wskazującym na twórczość innego poety”, choć końcówka „i dalej / w nieskończoność / bez niej / by / nie było” od biedy ratuje ten akurat utwór (może perspektywa wskazana we wskazanej puencie ratuje puentę?). Perspektywa nieskończoności, wątków chrystiańskich, spaja ten tom od strony „duchowej”, ale jest to perspektywa spłycona, zdogmatyzowana, zniewolona przez dogmat (jak to odczytać? „Jest // w szpitalnym kiosku / za 3,80 / ukrzyżowany między dwoma / pudełkami batonów a tulipanem z drewna”; jako strzęp epifanii?).
Zdarzają się takie fragmenty, które świadczą o tym, że autor potrafi zaserwować przyzwoite frazy, jak ten: „statek płynie Ikar tonie oracz orze / bilbord głosi morze / możliwości” (krajobraz ze wszystkimi).
Ten cytowany fragment jest puentą; z kolei w innym wierszu („święta święta święta”), mamy do czynienia z w miarę zorganizowanym rytmem, cały wiersz jest opowieścią o roku, o jego dzianiu się w perspektywie świąt, które mają jednoczyć ludzi (a jednak nie jednoczą), właściwie wskazuje on na jałowość całego życia w ciągu roku.
Jest w tym tomie niezgoda, którą z ledwością da się wyłuskać: mamy przytoczoną ironię dotyczącą centrum handlowego, jałowego życia wewnętrznego, bezznaczeniowości świąt, i parę innych. Nie ma jednak sił na krzyk, jest wdeptanie egzystencjalne, życie w kieracie. W kieracie nie da się krzyczeć. Można krzyczeć tylko od bata. W wierszu „ubłocona” ironia już nawet nie oddaje nic oprócz zrezygnowania. Gdzie jest jakaś siła, jakieś szaleństwo?
Gdyby się zastanowić, co zostanie po przeczytaniu tego tomu, przychodzi mi na myśl smutne malarstwo Gersona. Naprawdę smuci mnie ten tom: autor nie sprostał moim wymaganiom; zero wigoru. Jest na pewno od groma czytelników, którzy lubują się w takiej poetyce. Podsumowując: jakie życie, taka poezja (rozczarowanie; czyt. życie jako rozczarowanie i poezja, która rozczarowuje).
Jaki tom, taka recenzja.
Jakub Ekier: „Krajobraz z wszystkimi”. Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji Kultury. Poznań 2012.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |