I TY ZOSTANIESZ MUDŻAHEDINEM!
A
A
A
Christopher Morris, urodzony w Bristolu pięćdziesięcioletni satyryk, scenarzysta i reżyser, jest przykładem twórcy dumnie noszącego przypinaną mu łatkę enfant terrible brytyjskiego przemysłu rozrywkowego. Jako świeżo upieczony student zoologii znalazł zatrudnienie w oddziale Radia BBC, gdzie szlifował swój komediowy talent. Niestety, ze względu na brak pokory wobec przełożonych oraz wrodzoną nieprzewidywalność (podczas jednej z audycji napełnił studio helem, co w znaczący sposób wpłynęło na kondycję strun głosowych spikera prowadzącego serwis informacyjny), cyklicznie zmieniał posady. W 1991 roku zasłynął jako autor programu „On The Hour”, będącego parodią radiowych wiadomości. Popularność cyklu otworzyła przed Morrisem szansę na podbicie kolejnego medium BBC – telewizji. Ugruntowaną pozycję zawodową zapewniła mu wysoka oglądalność „The Day Today” (1994), przygotowanej razem z komikiem Armando Iannuccim surrealistycznej satyry na kanały informacyjne. Warto przypomnieć, że wśród prezentowanych materiałów znajdowały się doniesienia o szykowanych przez IRA bombowych atakach z udziałem „uzbrojonych” psów czy pogańskich praktykach sprawowanych przez pasażerów uwięzionych w pociągu, który utknął na torach w okolicy Hampshire.
Ale Morris nie spoczął na laurach. Zachęcony sukcesem zainaugurował współpracę z Channel 4, wprowadzając w 1997 roku do ramówki quasi-dokumentalny program satyryczny „Brass Eye”. Kontrowersje narosłe wokół tego projektu wynikały z faktu, iż osoby publiczne były wmanewrowywane w zgoła absurdalne rozważania, poświęcone takim – skądinąd poważnym – zagadnieniom, jak narkotyki, zwierzęta czy erotyka, a nawet pedofilia. Także eksperymenty z fabułą okazały się dla Brytyjczyka bardziej niż obiecujące. W 2003 roku otrzymał bowiem statuetkę BAFTA za dwunastominutowe „Gdzie nawaliłem?” – czarną komedię o bezimiennym człowieku (Paddy Considine) prowadzącym ożywiony dialog z psem (przemawiającym głosem samego Morrisa). Dwa lata później zapisał się w pamięci widzów jako współscenarzysta sitcomu „Nathan Barley”, ukazującego perypetie tytułowego webmastera, DJ-a oraz niezależnego filmowca, w którego postać wcielił się Nicholas Burns. W końcu przyszła pora na zmierzenie się z pełnometrażowym debiutem reżyserskim, który przybrał kształt „Czterech lwów” (2010) – tragikomicznego spojrzenia na religijny fundamentalizmu oraz istotę dżihadu.
Bohaterami swojego filmu Christopher Morris uczynił czterech radykalnych muzułmanów rodem z angielskiego Sheffield, pragnących za wszelką cenę zostać świętymi męczennikami. Omar (Riz Ahmed) jest zagorzałym przeciwnikiem imperializmu oraz surowym krytykiem zachodniego stylu życia. Równocześnie stara się zacierać „złe wrażenie” po licznych wpadkach średnio rozgarniętego Waja (Kayvan Novak), zbyt łatwo ulegającego manipulacji. Z kolei Faisal (Adeel Akhtar), testujący przydatność kruków jako wybuchowych kamikadze, swoją naiwnością często komplikuje życie pozostałych „braci”. Najbardziej radykalnie nastawiony z całej czwórki wydaje się Barry (Nigel Lindsay), muzułmanin-neofita, którego kontrowersyjny plan zaatakowania meczetu ma doprowadzić do wybuchu wojny totalnej z niewiernymi. Kiedy Omar i Waj lecą do Pakistanu, aby wziąć udział w obozie treningowym dla przyszłych mudżahedinów, Barry rekrutuje piątego bojownika, rozmiłowanego w hip-hopowej kulturze Hassana „The Mall” Malika (Arsher Ali), co nie pozostanie bez wpływu na dalsze losy bożych zapaleńców.
Ponoć jednym z kluczowych źródeł inspiracji dla „Czterech lwów”, obok tragicznych zamachów bombowych w Londynie sprzed siedmiu lat, była historia kanadyjskich mudżahedinów przygotowujących się do zamachu na szefa rządu tej dwujęzycznej monarchii konstytucyjnej. Do niepowodzenia akcji przyczynił się fakt, że niedoszli męczennicy w przełomowej chwili zapomnieli, jak wygląda cel ich misji. Nie inaczej jest z protagonistami dzieła Morrisa – w równym stopniu wzniosłymi, co nieodparcie śmiesznymi w swojej nieporadności oraz czystej głupocie, skutecznie sabotującej ich wszelkie starania. Połykanie karty SIM mające zapobiec inwigilacji, przygotowywanie materiałów wybuchowych na bazie azotanu srebra zamawianego hurtowo na amazon.com, rejestrowanie (kuriozalnych) materiałów wideo adresowanych do niewiernych czy korzystanie z duchowego wsparcia recytującego święte teksty zabawkowego misia to tylko wyimek z katalogu cudacznych inicjatyw bohaterskich „lwów”.
Na realizację filmu osławiony Brytyjczyk poświęcił trzy lata, przeprowadzając w tym czasie szereg rozmów z agentami tajnych służb, funkcjonariuszami policji, ekspertami od spraw terroryzmu, ale także imamami oraz „zwykłymi” przedstawicielami świata islamu. Zależało mu bowiem na wieloaspektowym naświetleniu istoty „świętej wojny” jako zjawiska kształtującego tożsamość oraz społeczny, kulturowy i polityczny wymiar życia (nie tylko) muzułmańskiego świata. Równocześnie Morris chciał zaproponować mocno zdystansowane, lecz nie pozbawione merytorycznych przesłanek spojrzenie na fenomen Innego, postrzeganego jako potencjalne zagrożenie dla przyjętego przez „drugą stronę” światopoglądu oraz systemu wartości.
Współautorami scenariusza zostali brytyjscy komicy Sam Bain oraz Jesse Armstrong, mający w swoim dorobku klika popularnych seriali telewizyjnych pokroju „Peep Show” (emitowany od 2003 roku), opowiadający o perypetiach pechowców-nieudaczników mieszkających wspólnie w południowej części Londynu, czy „The Old Guys” (2009-10), będącego historią dwóch starzejących się współlokatorów oraz ich problemów sercowych (chodzi rzecz jasna o aspekt emocjonalny). Jednak humorystyczne podejście do śmiertelnie poważnego tematu oraz pozyskiwanie sympatii widzów dla (uroczo nieudolnej, ale jednak) grupy terrorystycznej wzbudziły sprzeciw ze strony stacji BBC oraz Channel 4, które z miejsca odrzuciły projekt.
Morris nie zrezygnował. Umieszczając w Internecie apel zatytułowany „Funding Mentalism”, nakłonił fanów swojej twórczości, jak również wszystkich zainteresowanych kontrowersyjną fabułą, do partycypowania w kosztach produkcji przez ofiarowanie datków w wysokości od 25 do 100 funtów. Co więcej, w trakcie realizacji filmu przesłał scenariusz do Moazzama Begga, niegdysiejszego więźnia Guantánamo Bay, który po zapoznaniu się z tekstem jednoznacznie stwierdził, że nie znalazł w nim nic, co można byłoby uznać za obraźliwe w stosunku do brytyjskich muzułmanów. Swoją opinię podtrzymywał także po projekcji dzieła, które spotkało się z ciepłym przyjęciem na Festiwalu Filmowym w Sundance. Wielu krytyków zwracało uwagę na czarny humor przenikający filmową farsę Christophera Morrisa piętnujący kruchość ideologicznych fundamentów dżihadu oraz wszelkich przejawów „uświęconego” terroryzmu. Podkreślano także trafność spostrzeżeń reżysera w obrazowaniu intelektualnego niedowładu znacznej części zachodniego społeczeństwa, napędzającego spiralę islamofobii.
Wprowadzając na ekrany nietuzinkowych, mocno ambiwalentnych w swej naturze bohaterów, autor „Czterech lwów” niewątpliwie stara się ukazać zacieranie granicy między dochowywaniem wierności tradycji przodków a fanatyzmem prowadzącemu do eskalacji agresji i przemocy. Niestety, w przeważającej większości pozytywne recenzje nie przekonały czołowych dystrybutorów do promocji filmu, który dopiero po dziewięciu miesiącach od premiery zdecydowało się „przygarnąć” Drafthouse Films, rozpowszechniając je w ograniczonym nakładzie.
Nagromadzenie w tej kameralnej, surowej pod względem estetycznym produkcji ujęć wykorzystujących różnorodne techniki rejestracji (od podręcznych camcorderów do kamer przemysłowych) wprowadza do snutej przez reżysera opowieści instancję niewidocznego obserwatora, generując aurę fatalizmu spowijającą wszelkie poczynania „lwów”, już na starcie skazanych na niepowodzenie. W przypadku filmu Morrisa trudno więc mówić o utożsamianiu się widza z bohaterami, choć nie sposób uznać ich za postaci jednowymiarowe.
Riz Ahmed – pamiętny Shafiq Rasul z „Drogi do Guantánamo” (2006) w reżyserii Mata Whitecrossa i Michaela Winterbottoma oraz odtwórca tytułowej roli w thrillerze „Shifty” (2008) Erana Creevy’ego – stworzył interesujący duet z Kayvanem Novakiem, co zaowocowało nominacją do British Comedy Awards (statuetka ostatecznie trafiła w ręce jego ekranowego partnera). W ich kreacjach obraz radykalnych bojówkarzy, obok satyrycznego przerysowania, wzbogacony zostaje także o ludzki pierwiastek. W przypadku Omara dodatkowo zwraca uwagę jego oddanie rodzinie, którą założył z Sofią (znana z „Królowej Bollywood” Preeya Kalidas) na zasadach partnerskich, nieakceptowalnych dla brata bohatera, Ahmeda (Wasim Zakir), tradycjonalisty jednoznacznie potępiającego rozlew krwi. W pamięci pozostaje także czuła, choć zatrważająca relacja Omara z synem, któremu opowiada przed snem „prawdziwą” historię Króla Lwa, dalece odbiegającą od disnejowskich kanonów.
Kayvan Novak, grający między innymi w oscarowej „Syrianie” (2005) Stephena Gaghana, obdarzył postać Waja pocieszną nieporadnością, skrywającą jednak wewnętrzne zagubienie oraz kompulsywną potrzebę podporządkowania się autorytetom, bez których coraz bardziej trawiący bohatera konflikt racji rozumu i serca doprowadza do tragicznego finału. Nie zawodzą również znany z allenowskiego „Scoop – Gorący temat” (2006) brodaty Nigel Lindsay, doskonale wykorzystujący swoją fizyczność Adeel Akhtar (Maroush z „Dykatora” Larry’ego Charlesa) oraz Arsher Ali jako rapujący kandydat na mudżahedina. Barwne epizody przypadły w udziale Julii Davis, czyli filmowej Moirze z „Wilbur chce się zabić” (2002) Lone Scherfig, tym razem wcielającej się w postać mocno zakręconej Alice, zaś Benedict Cumberbatch – Peter Guillam ze „Szpiega” (2011) Tomasa Alfredsona – przekonuje w roli wyjątkowo nieskutecznego policyjnego negocjatora.
W 2011 roku Christopher Morris otrzymał nagrodę BAFTA za najlepszy debiut reżyserki, aczkolwiek nie sposób oprzeć się wrażeniu, że brytyjski prowokator stworzył dzieło nie do końca spójne. Tragikomiczne „Cztery lwy” nie wywołują bowiem drastycznych skurczów przepony (choć w wielu partiach filmu widz po prostu musi się uśmiechnąć), oferując przy tym naskórkową w gruncie rzeczy refleksję nad problemem i wielopoziomowymi konsekwencjami dżihadu. Niemniej dzieło pozostaje godnym uwagi debiutem twórcy, o którym na pewno jeszcze nie raz będzie głośno.
Ale Morris nie spoczął na laurach. Zachęcony sukcesem zainaugurował współpracę z Channel 4, wprowadzając w 1997 roku do ramówki quasi-dokumentalny program satyryczny „Brass Eye”. Kontrowersje narosłe wokół tego projektu wynikały z faktu, iż osoby publiczne były wmanewrowywane w zgoła absurdalne rozważania, poświęcone takim – skądinąd poważnym – zagadnieniom, jak narkotyki, zwierzęta czy erotyka, a nawet pedofilia. Także eksperymenty z fabułą okazały się dla Brytyjczyka bardziej niż obiecujące. W 2003 roku otrzymał bowiem statuetkę BAFTA za dwunastominutowe „Gdzie nawaliłem?” – czarną komedię o bezimiennym człowieku (Paddy Considine) prowadzącym ożywiony dialog z psem (przemawiającym głosem samego Morrisa). Dwa lata później zapisał się w pamięci widzów jako współscenarzysta sitcomu „Nathan Barley”, ukazującego perypetie tytułowego webmastera, DJ-a oraz niezależnego filmowca, w którego postać wcielił się Nicholas Burns. W końcu przyszła pora na zmierzenie się z pełnometrażowym debiutem reżyserskim, który przybrał kształt „Czterech lwów” (2010) – tragikomicznego spojrzenia na religijny fundamentalizmu oraz istotę dżihadu.
Bohaterami swojego filmu Christopher Morris uczynił czterech radykalnych muzułmanów rodem z angielskiego Sheffield, pragnących za wszelką cenę zostać świętymi męczennikami. Omar (Riz Ahmed) jest zagorzałym przeciwnikiem imperializmu oraz surowym krytykiem zachodniego stylu życia. Równocześnie stara się zacierać „złe wrażenie” po licznych wpadkach średnio rozgarniętego Waja (Kayvan Novak), zbyt łatwo ulegającego manipulacji. Z kolei Faisal (Adeel Akhtar), testujący przydatność kruków jako wybuchowych kamikadze, swoją naiwnością często komplikuje życie pozostałych „braci”. Najbardziej radykalnie nastawiony z całej czwórki wydaje się Barry (Nigel Lindsay), muzułmanin-neofita, którego kontrowersyjny plan zaatakowania meczetu ma doprowadzić do wybuchu wojny totalnej z niewiernymi. Kiedy Omar i Waj lecą do Pakistanu, aby wziąć udział w obozie treningowym dla przyszłych mudżahedinów, Barry rekrutuje piątego bojownika, rozmiłowanego w hip-hopowej kulturze Hassana „The Mall” Malika (Arsher Ali), co nie pozostanie bez wpływu na dalsze losy bożych zapaleńców.
Ponoć jednym z kluczowych źródeł inspiracji dla „Czterech lwów”, obok tragicznych zamachów bombowych w Londynie sprzed siedmiu lat, była historia kanadyjskich mudżahedinów przygotowujących się do zamachu na szefa rządu tej dwujęzycznej monarchii konstytucyjnej. Do niepowodzenia akcji przyczynił się fakt, że niedoszli męczennicy w przełomowej chwili zapomnieli, jak wygląda cel ich misji. Nie inaczej jest z protagonistami dzieła Morrisa – w równym stopniu wzniosłymi, co nieodparcie śmiesznymi w swojej nieporadności oraz czystej głupocie, skutecznie sabotującej ich wszelkie starania. Połykanie karty SIM mające zapobiec inwigilacji, przygotowywanie materiałów wybuchowych na bazie azotanu srebra zamawianego hurtowo na amazon.com, rejestrowanie (kuriozalnych) materiałów wideo adresowanych do niewiernych czy korzystanie z duchowego wsparcia recytującego święte teksty zabawkowego misia to tylko wyimek z katalogu cudacznych inicjatyw bohaterskich „lwów”.
Na realizację filmu osławiony Brytyjczyk poświęcił trzy lata, przeprowadzając w tym czasie szereg rozmów z agentami tajnych służb, funkcjonariuszami policji, ekspertami od spraw terroryzmu, ale także imamami oraz „zwykłymi” przedstawicielami świata islamu. Zależało mu bowiem na wieloaspektowym naświetleniu istoty „świętej wojny” jako zjawiska kształtującego tożsamość oraz społeczny, kulturowy i polityczny wymiar życia (nie tylko) muzułmańskiego świata. Równocześnie Morris chciał zaproponować mocno zdystansowane, lecz nie pozbawione merytorycznych przesłanek spojrzenie na fenomen Innego, postrzeganego jako potencjalne zagrożenie dla przyjętego przez „drugą stronę” światopoglądu oraz systemu wartości.
Współautorami scenariusza zostali brytyjscy komicy Sam Bain oraz Jesse Armstrong, mający w swoim dorobku klika popularnych seriali telewizyjnych pokroju „Peep Show” (emitowany od 2003 roku), opowiadający o perypetiach pechowców-nieudaczników mieszkających wspólnie w południowej części Londynu, czy „The Old Guys” (2009-10), będącego historią dwóch starzejących się współlokatorów oraz ich problemów sercowych (chodzi rzecz jasna o aspekt emocjonalny). Jednak humorystyczne podejście do śmiertelnie poważnego tematu oraz pozyskiwanie sympatii widzów dla (uroczo nieudolnej, ale jednak) grupy terrorystycznej wzbudziły sprzeciw ze strony stacji BBC oraz Channel 4, które z miejsca odrzuciły projekt.
Morris nie zrezygnował. Umieszczając w Internecie apel zatytułowany „Funding Mentalism”, nakłonił fanów swojej twórczości, jak również wszystkich zainteresowanych kontrowersyjną fabułą, do partycypowania w kosztach produkcji przez ofiarowanie datków w wysokości od 25 do 100 funtów. Co więcej, w trakcie realizacji filmu przesłał scenariusz do Moazzama Begga, niegdysiejszego więźnia Guantánamo Bay, który po zapoznaniu się z tekstem jednoznacznie stwierdził, że nie znalazł w nim nic, co można byłoby uznać za obraźliwe w stosunku do brytyjskich muzułmanów. Swoją opinię podtrzymywał także po projekcji dzieła, które spotkało się z ciepłym przyjęciem na Festiwalu Filmowym w Sundance. Wielu krytyków zwracało uwagę na czarny humor przenikający filmową farsę Christophera Morrisa piętnujący kruchość ideologicznych fundamentów dżihadu oraz wszelkich przejawów „uświęconego” terroryzmu. Podkreślano także trafność spostrzeżeń reżysera w obrazowaniu intelektualnego niedowładu znacznej części zachodniego społeczeństwa, napędzającego spiralę islamofobii.
Wprowadzając na ekrany nietuzinkowych, mocno ambiwalentnych w swej naturze bohaterów, autor „Czterech lwów” niewątpliwie stara się ukazać zacieranie granicy między dochowywaniem wierności tradycji przodków a fanatyzmem prowadzącemu do eskalacji agresji i przemocy. Niestety, w przeważającej większości pozytywne recenzje nie przekonały czołowych dystrybutorów do promocji filmu, który dopiero po dziewięciu miesiącach od premiery zdecydowało się „przygarnąć” Drafthouse Films, rozpowszechniając je w ograniczonym nakładzie.
Nagromadzenie w tej kameralnej, surowej pod względem estetycznym produkcji ujęć wykorzystujących różnorodne techniki rejestracji (od podręcznych camcorderów do kamer przemysłowych) wprowadza do snutej przez reżysera opowieści instancję niewidocznego obserwatora, generując aurę fatalizmu spowijającą wszelkie poczynania „lwów”, już na starcie skazanych na niepowodzenie. W przypadku filmu Morrisa trudno więc mówić o utożsamianiu się widza z bohaterami, choć nie sposób uznać ich za postaci jednowymiarowe.
Riz Ahmed – pamiętny Shafiq Rasul z „Drogi do Guantánamo” (2006) w reżyserii Mata Whitecrossa i Michaela Winterbottoma oraz odtwórca tytułowej roli w thrillerze „Shifty” (2008) Erana Creevy’ego – stworzył interesujący duet z Kayvanem Novakiem, co zaowocowało nominacją do British Comedy Awards (statuetka ostatecznie trafiła w ręce jego ekranowego partnera). W ich kreacjach obraz radykalnych bojówkarzy, obok satyrycznego przerysowania, wzbogacony zostaje także o ludzki pierwiastek. W przypadku Omara dodatkowo zwraca uwagę jego oddanie rodzinie, którą założył z Sofią (znana z „Królowej Bollywood” Preeya Kalidas) na zasadach partnerskich, nieakceptowalnych dla brata bohatera, Ahmeda (Wasim Zakir), tradycjonalisty jednoznacznie potępiającego rozlew krwi. W pamięci pozostaje także czuła, choć zatrważająca relacja Omara z synem, któremu opowiada przed snem „prawdziwą” historię Króla Lwa, dalece odbiegającą od disnejowskich kanonów.
Kayvan Novak, grający między innymi w oscarowej „Syrianie” (2005) Stephena Gaghana, obdarzył postać Waja pocieszną nieporadnością, skrywającą jednak wewnętrzne zagubienie oraz kompulsywną potrzebę podporządkowania się autorytetom, bez których coraz bardziej trawiący bohatera konflikt racji rozumu i serca doprowadza do tragicznego finału. Nie zawodzą również znany z allenowskiego „Scoop – Gorący temat” (2006) brodaty Nigel Lindsay, doskonale wykorzystujący swoją fizyczność Adeel Akhtar (Maroush z „Dykatora” Larry’ego Charlesa) oraz Arsher Ali jako rapujący kandydat na mudżahedina. Barwne epizody przypadły w udziale Julii Davis, czyli filmowej Moirze z „Wilbur chce się zabić” (2002) Lone Scherfig, tym razem wcielającej się w postać mocno zakręconej Alice, zaś Benedict Cumberbatch – Peter Guillam ze „Szpiega” (2011) Tomasa Alfredsona – przekonuje w roli wyjątkowo nieskutecznego policyjnego negocjatora.
W 2011 roku Christopher Morris otrzymał nagrodę BAFTA za najlepszy debiut reżyserki, aczkolwiek nie sposób oprzeć się wrażeniu, że brytyjski prowokator stworzył dzieło nie do końca spójne. Tragikomiczne „Cztery lwy” nie wywołują bowiem drastycznych skurczów przepony (choć w wielu partiach filmu widz po prostu musi się uśmiechnąć), oferując przy tym naskórkową w gruncie rzeczy refleksję nad problemem i wielopoziomowymi konsekwencjami dżihadu. Niemniej dzieło pozostaje godnym uwagi debiutem twórcy, o którym na pewno jeszcze nie raz będzie głośno.
„Cztery lwy” („Four Lions”). Reżyseria: Christopher Morris. Scenariusz: Christopher Morris, Sam Bain, Jesse Armstrong, Simon Blackwell. Obsada: Riz Ahmed, Nigel Lindsay, Kayvan Novak, Arsher Ali, Adeel Akhtar, Preeya Kalidas, Benedict Cumberbatch, Julia Davis i in. Gatunek: komediodramat. Produkcja: Francja / Wielka Brytania 2010, 97 min.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |