ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 listopada 21 (213) / 2012

Marta Baron-Milian,

DIABEŁ I ŚWIĘCONA WODA

A A A
W swoich „Wierszach przeciwko opodatkowaniu poezji” w 2007 roku Zbigniew Machej pisał: „Kiedy poezja potrzebuje kasy / Na dobry skok albo na dobry, / Ale trefny interes, nie może pójść / Do chłopaków z miasta i powiedzieć: / Tyle i tyle potrzeba, tyle zarobię ja, / A tyle wy. Nic od nich nie dostanie. // Nonsens. Poezja nie ma nic wspólnego / Z kasą, której heroicznie unika / Jak diabeł święconej wody”. Ma coś wspólnego czy nie ma, unika czy nie unika, mam właśnie przed oczami wydany w ubiegłym roku tom wierszy „Pieniądze” Pablo Garcíi Casado, nominowanego do nagrody Europejskiego Poety Wolności za tę książkę poetycką, poświęconą ekonomicznym technikom zniewalania.

Machej odbija się echem: „Nonsens. Poezja nie ma nic wspólnego / Z kasą, której heroicznie unika / Jak diabeł święconej wody”. Pytanie jednak, kto tu jest diabłem, a kto święconą wodą. Kulturowa wyobraźnia podsuwa wywrotkę, stawiając sakralne oblicze poezji naprzeciw szatańskich mocy pieniądza, ale „Pieniądze” Casado nie pozostawiają złudzeń – tam, gdzie są one, nie ma żadnej rzeczywistości poza ich tekstem, żadnej transcendencji w ekonomicznym uniwersum sacrofanum. Te wiersze są więc trochę jak puste portfele – małe, ciemne i bardzo brudne, zamknięte przestrzenie, w których pobrzękuje kilka słów jak kilka ostatnich monet. Niby mają jakąś wartość, ale nic już nie można za nie kupić. A na domiar złego, jest ich o wiele za mało, by mogły zakryć płytkie dno.

W tytule recenzji na łamach „Gazety Wyborczej” Agnieszka Wolny-Hamkało lakonicznie pytała „Czy pieniądze są ciekawym tematem dla poety?”, szybko, bo już w pierwszym zdaniu, udzielając sobie odpowiedzi popartej dowodem: „Hiszpan Pablo García Casado udowadnia, że tak”. Czytając tom „Pieniądze”, można jednak odnieść nieodparte wrażenie, że jego temat nie ma nic wspólnego z inspirującą (choć w powyższym pytaniu dość banalną) „ciekawością”, wszystko natomiast – z demotywującą koniecznością.

Lektura tomu Casado drażni. Kapitalistyczne monstruarium zbudowane zostaje przez poetę z dziesiątek kalek, które znamy zdecydowanie za dobrze. Irytuje nazbyt prosty język, niechęć do wszelkich retorycznych chwytów, osnuwania wierszy wokół figur i tropów, opór nawet względem skąpego lirycznego opisu. Ostentacyjna nieliterackość, antypoetyckość tych tekstów, świetnie oddana przez „aseptyczny” przekład Marcina Kurka, staje ością w gardle i z własnej materii formułuje dość, trzeba przyznać, dosadny morał: nie da się upudrować potwora.

Prawo domu

Nie ma tutaj mowy o globalnym kapitale, giełdowej dyktaturze i potędze rynku. Tak jak nie ma wielkich sum, tak i nie ma wielkich słów. Casado pokazuje w skali mikro świat zdominowany przez ekonomiczne myślenie – myślenie o świecie w kategoriach zysku i wymiany, codzienną rzeczywistość rozpiętą między produkcją, dystrybucją i konsumpcją, gdzie wszelka troska ma charakter ekonomiczny, a doświadczanie świata ufundowane jest na braku, który także jest problemem stricte ekonomicznym. Jest więc praca, dom, małe ambicje, małe pieniądze i małe słowa, które komponują się w małomówne wiersze o wielkich tragediach.

Nieco zapomniany źródłosłów pojęcia ekonomii kieruje nas ku złożeniu greckich słów oikosnomos. Oikonomos – jak to mówią – jesteśmy w domu! Ekonomia znaczyła wszak u swych początków tyle, co umiejętność gospodarowania, dobrego prowadzenia domostwa, ustalania jego praw. I wydaje się, że Casado podejmuje refleksję właśnie nad tym rozerwanym i utraconym związkiem, eksplorując przepaść pomiędzy troską o to, co „domowe”, a walką w przestrzeni tego, co rynkowe. Wiersze Casado układają się w gruncie rzeczy w historię o tym, jak prawo (nomos) nowoczesnej, kapitalistycznej ekonomii unicestwia prawo domu (oikos).

Z początku wydaje się, że to, co publiczne (więc poddane ciemnemu prawu cyrkulacji kapitału i żądzy posiadania), znajduje w wierszach Casado swoją utopię w prywatnym (tym więc, co w swojej jasności wymyka się dyktatowi kalkulacji). Przestrzeń tego literackiego świata rozcięta jest bowiem ewidentnie na dwie strefy. Dzieli je próg, który sytuuje się między strefą pracy i strefą domu – a więc ekonomii i oikonomii, gry i szczerości, ryzyka i bezpieczeństwa, kłamstwa i prawdy, pędu i odpoczynku, hałasu i ciszy, brudu pieniędzy oraz czystości słów i ciał – życia i utopii. Z tekstu na tekst jednak obsesyjnie wyszukiwane granice między publicznym i prywatnym dowodzą tylko swego nieistnienia. „Podprogowa” aktywność pieniądza doprowadza bowiem do bolesnej kompromitacji utopii.

Najpierw otrzymujemy – wbrew stale nakierowanej na przyszłość kapitalistycznej filozofii – krótkie migawki z teraźniejszości, czyli zwykłego życia „w pocie czoła” (tytuł I części tomu). Kierowcy, sprzedawcy, akwizytorzy, operatorki infolinii, urzędnicy – wychyleni są w przyszłość jedynie na długość marzenia o oszczędzaniu „na jakąś przyszłą sobotę w kapciach” („Szabas”). Nowoczesne filozofie pracy, rynku, konkurencji, solidnego zespołu i krawata – korporacyjna paplanina, pośród której raz po raz „drzwi sobotniego poranka otwierają się na świat szlafroków i kapci” („Zimne drzwi”). Otwierają się rzadko bo rzadko, ale dość często, by otworzyć ranę.

Prawo pieniądza

I tak przekraczamy próg wiersza „Dom”: „Potrzebujemy pieniędzy, mówi mi”. Przestrzeń domu ulega stopniowej, systematycznej kolonizacji, by wkrótce domowy krwiobieg szczelnie wypełniła cyrkulacja kapitału. Podczas „Kolacji” „ich usta pełne słów, kiedy mówią o domu. Kiedy mówią o pieniądzach i wysiłku ich zarabiania”. We „Wnętrzach” „drobne monety w kieszeniach szlafroków” są sygnałem podkopania utopii, która mogłaby istnieć być może gdzieś poza systemem monetarnym, ale nie istnieje, bo we wszystkich miejscach dla nich nieprzeznaczonych znajdują się „monety jak dowód ze snu” („Dworzec autobusowy”). Pieniądze stają się więc rewersem rzeczy, kosmiczną substancją wymienialną na każdą inną substancję, materią gotową do symbolicznego i rzeczywistego wypchania każdej próżni: „Pieniądze włożyła do puszki po kawie” („Prowiant”).

Bohaterami „Pułapek” (tytuł części drugiej) są kredyty preferencyjne, pożyczki pod zastaw, raty, procenty, długi, spotkania z komornikami – i kłamstwa. Stopniowe ubywanie generuje sytuację stanu wyjątkowego: „Dzień dobry, przyszliśmy po pralkę, nie ma sprawy, wrócimy później, jak skończy wirować” („Rodzina”). Casado pokazuje jednak, że ubywanie, ujmowanie, utrata rzeczy i pieniędzy idzie zawsze w parze z patroszeniem tego, co zostało: „puste słoiki” („Rodzina”), „puste walizki” („Dworzec autobusowy”), „puste opakowania, osierocone przedmioty” („Wnętrza”).

To tragiczny „Raport z oblężonego miasta”, w którym, jak pisał swego czasu Zbigniew Herbert, „magazyny puste jednostką obiegową stał się szczur”. Doświadczenie próżni bezradności jest nie do wytrzymania dla bohatera, wyprowadza poza racjonalność, ku atawizmom: „chce coś zrobić, zranić. Bierze pustą puszką i ciska nią o zlew. Uderza w ścianę pięścią, bardzo mocno, aż cały dom drży („Zwierzę”). Casado zaciska pętlę oblężenia na szyi swojego „Rozbitka”: „zmęczony wiosłowaniem, pośrodku oceanu, szczury uciekły za burtę. Stukają do drzwi”. Aż wreszcie nadchodzi ostateczne rozwiązanie problemów i pradawnego, projektowanego związku: „Sprzedała dom, żeby spłacić długi” („Posag”). Prawo pieniądza unicestwiło prawo domu.

W wielu wierszach Casado na drodze powrotnej z pracy do domu nieuchronnie pojawia się jednak jeszcze trzecia przestrzeń. Bowiem dokładnie na granicy pomiędzy publiczną przestrzenią pracy a prywatną przestrzenią domu sytuuje się dom publiczny – „Przystają tu, żeby nabrać sił przed powrotem do domu” („Bar”). Dom publiczny – oksymoroniczny zlepek słów wyczytujemy z interlinii każdego niemal tekstu. Dom, ciało, relacje, miłość, seks i słowo włączone zostają tu w obieg towarowy, podlegają prawu rynku – paradoks tych, nad którymi zatriumfował system i nie znajdują przed nim żadnej obrony prócz ucieczki od odpowiedzialności za własność, a jednocześnie kupują sobie to, co chcą, sankcjonując swój triumf dzięki temu samemu systemowi. Wszystko się miesza. Kluby, światła, niegrzeczne córki, o których wzorowości jest się przekonanym, i prostytutki, którymi chce się zaopiekować niczym córkami. „Jak pretty woman, tylko żadnej bajki” („Dobry samarytanin”). Czytamy w jednym z wierszy: po pracy „weszliśmy do któregoś ze zbudowanych właśnie domów. Szampan, wszędzie pełno koksu, dziwki tańczące na schodach. […] Kiedy wróciłem, ty spałaś na sofie przed włączonym telewizorem, buty na szpilkach czekały puste w sypialni. Schowałem pieniądze do szuflady i poszedłem pod prysznic. Później, już w łóżku, szepnęłaś mi do ucha, przyniosłeś pieniądze?” („Usługi Budowlane Luque”).

Ani diabła, ani święconej wody.

* Autor „Pieniędzy” nie zdobył ostatecznie tytułu Europejskiego Poety Wolności 2012 i nie odebrał czeku na okrągłą sumę 100 tys. zł.
Pablo García Casado: "Pieniądze/Dinero". Przeł. Marcin Kurek. Seria: Europejski Poeta Wolności. Wydawnictwo słowo/obraz terytoria. Gdańsk 2011. Tom dwujęzyczny.