ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 listopada 22 (214) / 2012

Robert Ostaszewski,

MIĘSO. POEMA NAIWNE

A A A
Felieton z cyklu: Miałem nie pisać o…
Jeden z moich kolegów, człowiek licznych talentów i profesji, między innymi wieloletni redaktor kwartalnika literackiego, który z niejednym, żądnym ujrzenia swojego nazwiska w druku, pisarzem in spe miał do czynienia, twierdził i wciąż twierdzi, że do powieściowych debiutów, w tekst których wplatane są wiersze, należy podchodzić z daleko posuniętą ostrożnością, gdyż w zdecydowanej większości przypadków jest to sygnał, iż książka będzie literackim zbukiem. Niespecjalnie wierzyłem w tę teorię, ale jak się okazało, do czasu, to znaczy do momentu, kiedy przeczytałem debiutancką prozę Dominiki Dymińskiej „Mięso” (Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2012). Tak, „Mięso” jest hojną ręką nadziewane wierszami i rozmaitymi poetyzmami. Oczywiście, ta książka jest zła (a nawet fatalna). Przyznaję, kolega, będący człowiekiem licznych talentów i profesji, okazał się przenikliwym redaktorem.

Mniej lub bardziej ekshibicjonistyczne powieści o dolach i niedolach dojrzewania, w których bohater/bohaterka ma na imię tak samo, jak autor/autorka, powstawały, powstają i zapewne powstawać będą. W zdecydowanej większości (tak mniej więcej 99,9%) powinny tkwić spokojnie w szufladach albo elektronicznych nośnikach pamięci należących do tych, którzy je napisali, niestety, co jakiś czas wydawcy wpadają na genialny pomysł, aby coś takiego opublikować. Książka Dymińskiej jest opowieścią o dojrzewaniu (przynajmniej do pewnego momentu) albo – jak chce wydawca – „dziewczyńską”, opowieścią schematyczną do bólu, przewidywalną jak wypowiedzi Kaczyńskiego na temat tragedii smoleńskiej, płaską niczym francuski naleśnik, manieryczną jak drag queen podczas występu i – koniec końców – zwyczajnie nudną. Autorka „Mięsa” wpadła na pomysł, by stworzyć coś w rodzaju antologii problemów i patologii dotykających obecnie dzieci oraz młodzież (a przecież powieść to nie bigos, nie wyjdzie dobra, jeśli przyrządzi się ją wedle zasady: im więcej składników, tym lepiej). Dominika, bohaterka a zarazem narratorka powieści, jako dziecko zmaga się z otyłością, później zaś z bulimią, ma problemy w kontaktach z rówieśnikami oraz zaburzone relacje z rodziną, jest uzależniona od internetu (uzależnia się właściwie od wszystkiego: papierosów, alkoholu, narkotyków, seksu…), trafia na popapranego wielbiciela nimfetek… I tak dalej, i w ten deseń. Obowiązkowymi składnikami każdej historii o dojrzewaniu są wątki wtajemniczenia w seksualność oraz dotknięcia śmierci, młodzieńcze doświadczenia Erosa i Thanatosa, nie mogło więc zabraknąć ich w „Mięsie”. Tyle tylko, że motyw inicjacji seksualnej bohaterki pojawia się w książce chyba tylko po to, aby autorka mogła epatować czytelnika tanim naturalizmem w opisach scen masturbacji czy rozdziewiczania się zielonym ogórkiem wysmarowanym olejem roślinnym (sic!), zaś o doświadczeniach choroby i śmierci babki Dominiki ma do powiedzenia ledwie tyle, że im babcia jest bardziej chora, tym staje się złośliwsza, a po śmierci staruszki ludzie płaczą, a dom jest pełen nieznanych bohaterce ludzi.

Wspomniałem już, że „Mięso” jest opowieścią o dojrzewaniu tylko do pewnego momentu, bo mniej więcej w połowie zaczyna przechylać się w stronę prozy soft pornograficznej (dobrze, może nieco przesadzam…). Bohaterka z czasem otrząsa się z większości problemów i traum (swoją drogą, osobiste „tragedie” zazwyczaj znosi dosyć lekko, a przynajmniej tak to jest przedstawiane przez Dymińską), koncentrując się na tym, co jako tako wypełnia jej puste życie: na używkach i seksie. Przede wszystkim na seksie. Od bardzo młodego wieku Dominika sypia z kim popadnie: z rówieśnikami i dużo starszymi mężczyznami, z brzydkimi i przystojnymi, z takimi, do których coś czuje, i z zupełnie jej obojętnymi, ze swoimi chłopakami i jednogodzinnymi znajomkami… No i sypia także z mężczyznami zajmującymi się na różne sposoby literaturą, bo w końcu sama też pisze wiersze i publikuje je w internecie oraz pismach (co uzasadniać ma pewnie poetyckie „wrzutki” w tekst „Mięsa”). Zmienia seksualne obiekty (tak właśnie je traktuje) równie łatwo, jak pozyskuje, ale – nie jest trudno się domyślić – wreszcie trafia kosa na kamień, a bohaterka na pewnego prozaika, do którego się przywiązuje, a który nią skutecznie poniewiera. Nieudany związek zmusza płoche dziewczę do zastanowienia się nad sobą (wreszcie) i prób jako takiego uporządkowania swojego bezsensownego i bezcelowego życia. Koniec tragedii. Albo farsy. Jak kto woli…

Opowieść zawarta w książce Dymińskiej jest mocno taka sobie (taką to koślawą frazę eufemistyczną wykombinowałem…). To jeszcze nic, zdarzało mi się czytać gorsze. Jednak oprócz tego „Mięso” jest kiepsko napisane, pełne naiwnego poetyzowania na poziomie przeżywającej ból istnienia licealistki („Mięso. Poema naiwne” – to dopiero byłby tytuł nad tytułami!), zbędnych motywów i wątków od Sasa do Lasa, wątpliwej jakości bon motów w rodzaju: „Przyjaciółka powiedziała mi, jeżeli coś kochasz, to weź to i wyrzuć”, koślawych dialogów, pojawiających się w tekście nie wiadomo po co („Jechałyśmy razem samochodem, ona powiedziała, wiesz co. Ja powiedziałam, nie wiem. Ona powiedziała, będę z kimś. Ja powiedziałam, jak to” – Prawdziwy szczyt stylistycznego wyrafinowania!). „Mięso” jest chaotyczne (i nie, nie tłumaczy tego fakt, że Dymińska postawiła na poetykę fragmentu). „Mięso” jest przegadane (co jest swoistą sztuką, zważywszy, że w tej rozdmuchanej w druku do 177 stron książce jest pewnie – jak na moje oko – z 60 znormalizowanych stron tekstu).

Zachodzę w głowę, co sprawiło, że redaktorzy „Krytyki Politycznej” zdecydowali się na opublikowanie czegoś takiego jak „Mięso” Dymińskiej? (Mniejsza już o to, że akurat ci redaktorzy na literaturze znają się słabo, czego dowodem spora część książek wydanych do tej pory w „Serii Literackiej” tego pisma). Może zauważyli, że od jakiegoś czasu brakuje u nas młodych, skandalizujących debiutantek i postanowili na siłę wypromować „nowy talent” (tako rzecze o Dymińskiej Sławomir Shuty)? Może dostrzegli w tej słabej podróbce prozy Herty Müller i Aglai Veteranyi coś, czego ja za cholerę dostrzec nie umiałem? A może zwyczajnie przejęli się losem bohaterki książki, nieszczęśliwej, zaćpanej nimfomanki? Nie mam bladego pojęcia. Jednego jestem jednak pewien. Dymińska powinna dać sobie spokój z prozą – za przeproszeniem – artystyczną i skupić się na pisaniu swojego bloga o restauracjach.