
BALLADA SNUTA W OPARACH BIMBRU
A
A
A
Johna Hillcoata poznałem dzięki „Propozycji” (2005), opowieści utrzymanej w tonie melancholijnego westernu, w którym pierwsze skrzypce grają długie, czasem ciągnące się w nieskończoność panoramy i ujęcia spoglądających na siebie w milczeniu bohaterów, jakby żywcem wyjęte z obrazów mistrzów azjatyckiego kina: Kurosawy („Ran”), Kobayashiego („Bunt”) czy Kitano („Hana-bi”). W „Drodze” (2009), adaptacji wspaniałej i przerażającej jednocześnie powieści Cormaca McCarthy’ego, reżyser poszerzył tę stylistykę o element relacjonujący, przybierający postać długich monologów bohatera wypowiadanych z offu beznamiętnym, monotonnym głosem.
„Gangster” wydaje się syntezą dwóch wspomnianych filmów i jednocześnie powrotem do współpracy z Nickiem Cave’em, który był autorem scenariusza „Propozycji”, trzeciego pełnometrażowego filmu Hillcoata. Kto zna twórczość muzyczną australijskiego barda, ten wie, czego się po nim spodziewać. Historie Cave’a przesiąknięte są atmosferą niedopowiedzenia, swoistego zmęczenia świata i bohaterów oraz przenikającymi wszystko śmiercią i rozpadem. Nie inaczej jest w najnowszym filmie, plasującym się na granicy dwóch gatunków – westernu i kina gangsterskiego.
Kowboj
Akcję dzieła osadzono w 1912 roku w Wirginii, kiedy to Dziki Zachód powoli stawał się Cywilizowanym Zachodem. Oczywiście proces „ucywilizowania” nie obywał się bez użycia broni palnej, białej, twardych pięści i prohibicji. Widzowie, którzy grali wcześniej w „Red Dead Redemption” (do którego, notabene, Hillcoat zrealizował krótki metraż pt. „The Man from Blackwater”, będący swoistym prologiem historii opowiedzianej w grze), poczują się w świecie filmu „Gangster” prawie jak u siebie. Prawie, bowiem bohaterowie dzieła to już nie archetypiczni dla gatunku rewolwerowcy wzorowani na postaciach kreowanych przez Clinta Eastwooda czy honorowi stróże prawa portretowani przez Johna Wayne’a w klasycznych westernach ani też typowi gangsterzy znani z czarnych kryminałów. Bracia Bondurant są postaciami funkcjonującymi na pograniczu tych dwóch światów, niewpisującymi się w żaden z powyższych wzorców, choć można odnaleźć w ich charakterach bohaterów znanych z klasyki.
Forrest Bondurant (Tom Hardy) to swoista mieszanka Bezimiennego z „Za garść dolarów” Sergio Leone i bezkompromisowego Yamamoto z filmu „Brother” Takashiego Kitano. Jego młodszy brat, Jack (Shia LeBeouf), stanowi jego kompletne przeciwieństwo – jest zastraszony, zahukany i kompletnie zależny od rodzeństwa. Ostatni z Bondurantów, Howard (Jason Clarke), to z kolei typowy osiłek, którego funkcja ogranicza się do fizycznej demonstracji siły klanu Bondurant. Układ ten zaburza pojawienie się Charliego Rakesa (Guy Pearce), skorumpowanego agenta federalnego pragnącego podporządkować władzom nielegalną produkcję bimbru, którą zajmują się bracia. Rakes jest psychopatycznym, zdeprawowanym i nieuznającym sprzeciwu, chciałoby się rzec, typowym dla kina gatunków czarnym charakterem. Jednak Hillcoat wraz z Cave’em dokonali hiperbolizacji potworności jego osoby, nadając mu wyrazu wręcz komiksowego, przerysowanego i mocno kontrastującego z również wystylizowanymi, ale bliższymi estetyce realizmu, charakterami Bondurantów.
Finał konfrontacji, z jednej strony, jest łatwy do przewidzenia, ale z drugiej jego siła polega na sposobie rozwiązania i prezentacji, a ta, jak to u Hillcoata bywa, nie hołduje szablonom znanym widzowi z kina gatunków. Nie spodziewajcie się zatem emocjonujących strzelanin, ujęć slow-motion ukazujących bohaterów idących zakurzoną drogą i w ostatecznym rozrachunku wymierzających sprawiedliwość temu, komu trzeba. W tej balladzie kule, noże i pięści dosięgają, z właściwą sobie brutalnością, każdego, kto stanie na ich drodze.
Gangster
Nick Cave ponownie umiejętnie narzucił dziełu nastrój, którym nasączona jest cała jego twórczość. Senna, nieco melancholijna atmosfera, skąpana w oparach pędzonego bimbru i palonego tytoniu, snuje się jak jedna z jego ballad, powoli odsłaniając surową i pełną niejednoznaczności historię Bondurantów. Znaczącym bohaterem i świadkiem przygód braci jest Wirginia, a konkretnie Franklin County uchwycone w momencie przekształcania się z typowo westernowej osady w miasteczko, w które powoli wkrada się duch lat dwudziestych XX wieku, reprezentowany przez typy spod ciemnej gwiazdy nowej generacji – ludzi zadbanych, bogatych, odzianych w idealnie skrojone garnitury i skrywających swoje brudne interesy pod przykrywką legalnej działalności. Miejsce akcji wydaje się przechodzić metamorfozę wraz z najmłodszym z braci, Jackiem, stając się zwierciadłem poddanego próbom młodzieńca, z początku zastraszonego i ulegającego charyzmie Forresta, z czasem ewoluującego w kierunku swojego ideału – lokalnego gangstera, Floyda Bannera (Gary Oldman). Jednak Hillcoat nie ulega czarowi kina gatunków i powstrzymuje się przed trawestowaniem utartych schematów i schlebianiem oczekiwaniom widza. Pozostawia Jacka w pół drogi, jakby na rozstaju, nie pozwalając mu przeistoczyć się w idealną kopię Bannera.
Historia Jacka i jego braci zmierza ku nieuniknionej konfrontacji z Rakesem, ale nie kończy się według znanego szablonu. Hillcoat i Cave rozrzedzają emocjonujący finał snującym się niczym ballada zmęczonego barda epilogiem. I podobnie jak w „Drodze”, tak i w tym obrazie Hillcoat nie dokonuje oceny czynów i postaw swoich bohaterów, lecz powoli odprowadza ich kilka lat wprzód, z wolna zakrywając oko kamery ściemnieniem, nie stawiając żadnej klamry moralnej zamykającej opowieść.
Ponura, ale piękna wizualnie filmowa opowieść Hillcoata urzeka zdjęciami i hipnotyzuje wolnym, jednostajnym montażem, od czasu do czasu rwanym szybszym tempem ujęć, odzwierciedlającym nie tyle stany emocjonalne czy charaktery bohaterów, co czas i przestrzeń zakurzonej, surowej, objętej prohibicją Wirginii. Ostry, uderzający do głowy smak tej filmowej opowieści łagodzi zakończenie. Finał historii braci Bondurant pozostawia widza – niczym po wypiciu pierwszej szklaneczki bimbru produkcji bohaterów – z lekkim szumem z tyłu głowy, ale i z jednoczesną ochotą na całą butelkę.
„Gangster” wydaje się syntezą dwóch wspomnianych filmów i jednocześnie powrotem do współpracy z Nickiem Cave’em, który był autorem scenariusza „Propozycji”, trzeciego pełnometrażowego filmu Hillcoata. Kto zna twórczość muzyczną australijskiego barda, ten wie, czego się po nim spodziewać. Historie Cave’a przesiąknięte są atmosferą niedopowiedzenia, swoistego zmęczenia świata i bohaterów oraz przenikającymi wszystko śmiercią i rozpadem. Nie inaczej jest w najnowszym filmie, plasującym się na granicy dwóch gatunków – westernu i kina gangsterskiego.
Kowboj
Akcję dzieła osadzono w 1912 roku w Wirginii, kiedy to Dziki Zachód powoli stawał się Cywilizowanym Zachodem. Oczywiście proces „ucywilizowania” nie obywał się bez użycia broni palnej, białej, twardych pięści i prohibicji. Widzowie, którzy grali wcześniej w „Red Dead Redemption” (do którego, notabene, Hillcoat zrealizował krótki metraż pt. „The Man from Blackwater”, będący swoistym prologiem historii opowiedzianej w grze), poczują się w świecie filmu „Gangster” prawie jak u siebie. Prawie, bowiem bohaterowie dzieła to już nie archetypiczni dla gatunku rewolwerowcy wzorowani na postaciach kreowanych przez Clinta Eastwooda czy honorowi stróże prawa portretowani przez Johna Wayne’a w klasycznych westernach ani też typowi gangsterzy znani z czarnych kryminałów. Bracia Bondurant są postaciami funkcjonującymi na pograniczu tych dwóch światów, niewpisującymi się w żaden z powyższych wzorców, choć można odnaleźć w ich charakterach bohaterów znanych z klasyki.
Forrest Bondurant (Tom Hardy) to swoista mieszanka Bezimiennego z „Za garść dolarów” Sergio Leone i bezkompromisowego Yamamoto z filmu „Brother” Takashiego Kitano. Jego młodszy brat, Jack (Shia LeBeouf), stanowi jego kompletne przeciwieństwo – jest zastraszony, zahukany i kompletnie zależny od rodzeństwa. Ostatni z Bondurantów, Howard (Jason Clarke), to z kolei typowy osiłek, którego funkcja ogranicza się do fizycznej demonstracji siły klanu Bondurant. Układ ten zaburza pojawienie się Charliego Rakesa (Guy Pearce), skorumpowanego agenta federalnego pragnącego podporządkować władzom nielegalną produkcję bimbru, którą zajmują się bracia. Rakes jest psychopatycznym, zdeprawowanym i nieuznającym sprzeciwu, chciałoby się rzec, typowym dla kina gatunków czarnym charakterem. Jednak Hillcoat wraz z Cave’em dokonali hiperbolizacji potworności jego osoby, nadając mu wyrazu wręcz komiksowego, przerysowanego i mocno kontrastującego z również wystylizowanymi, ale bliższymi estetyce realizmu, charakterami Bondurantów.
Finał konfrontacji, z jednej strony, jest łatwy do przewidzenia, ale z drugiej jego siła polega na sposobie rozwiązania i prezentacji, a ta, jak to u Hillcoata bywa, nie hołduje szablonom znanym widzowi z kina gatunków. Nie spodziewajcie się zatem emocjonujących strzelanin, ujęć slow-motion ukazujących bohaterów idących zakurzoną drogą i w ostatecznym rozrachunku wymierzających sprawiedliwość temu, komu trzeba. W tej balladzie kule, noże i pięści dosięgają, z właściwą sobie brutalnością, każdego, kto stanie na ich drodze.
Gangster
Nick Cave ponownie umiejętnie narzucił dziełu nastrój, którym nasączona jest cała jego twórczość. Senna, nieco melancholijna atmosfera, skąpana w oparach pędzonego bimbru i palonego tytoniu, snuje się jak jedna z jego ballad, powoli odsłaniając surową i pełną niejednoznaczności historię Bondurantów. Znaczącym bohaterem i świadkiem przygód braci jest Wirginia, a konkretnie Franklin County uchwycone w momencie przekształcania się z typowo westernowej osady w miasteczko, w które powoli wkrada się duch lat dwudziestych XX wieku, reprezentowany przez typy spod ciemnej gwiazdy nowej generacji – ludzi zadbanych, bogatych, odzianych w idealnie skrojone garnitury i skrywających swoje brudne interesy pod przykrywką legalnej działalności. Miejsce akcji wydaje się przechodzić metamorfozę wraz z najmłodszym z braci, Jackiem, stając się zwierciadłem poddanego próbom młodzieńca, z początku zastraszonego i ulegającego charyzmie Forresta, z czasem ewoluującego w kierunku swojego ideału – lokalnego gangstera, Floyda Bannera (Gary Oldman). Jednak Hillcoat nie ulega czarowi kina gatunków i powstrzymuje się przed trawestowaniem utartych schematów i schlebianiem oczekiwaniom widza. Pozostawia Jacka w pół drogi, jakby na rozstaju, nie pozwalając mu przeistoczyć się w idealną kopię Bannera.
Historia Jacka i jego braci zmierza ku nieuniknionej konfrontacji z Rakesem, ale nie kończy się według znanego szablonu. Hillcoat i Cave rozrzedzają emocjonujący finał snującym się niczym ballada zmęczonego barda epilogiem. I podobnie jak w „Drodze”, tak i w tym obrazie Hillcoat nie dokonuje oceny czynów i postaw swoich bohaterów, lecz powoli odprowadza ich kilka lat wprzód, z wolna zakrywając oko kamery ściemnieniem, nie stawiając żadnej klamry moralnej zamykającej opowieść.
Ponura, ale piękna wizualnie filmowa opowieść Hillcoata urzeka zdjęciami i hipnotyzuje wolnym, jednostajnym montażem, od czasu do czasu rwanym szybszym tempem ujęć, odzwierciedlającym nie tyle stany emocjonalne czy charaktery bohaterów, co czas i przestrzeń zakurzonej, surowej, objętej prohibicją Wirginii. Ostry, uderzający do głowy smak tej filmowej opowieści łagodzi zakończenie. Finał historii braci Bondurant pozostawia widza – niczym po wypiciu pierwszej szklaneczki bimbru produkcji bohaterów – z lekkim szumem z tyłu głowy, ale i z jednoczesną ochotą na całą butelkę.
„Gangster” („Lawless”). Reżyseria: John Hillcoat. Scenariusz: Nick Cave. Obsada: Tom Hardy, Shia LeBeouf, Guy Pierce, Gary Oldman i in. Gatunek: dramat / kryminał. Produkcja: USA 2012, 115 min.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |