ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 stycznia 2 (218) / 2013

Adam Andrysek,

HOBBIT: CYFROWA PODRÓŻ

A A A
Współczesna kinematografia lubi pionierów. W czasach, w których coraz trudniej było konkurować z alternatywnymi platformami medialnymi umożliwiającymi odbiór filmów (laptopy, iPady, VOD, Blu-Ray itd.), na „ratunek” pospieszył James Cameron, swoim „Avatarem” przywracając kinu dawną moc oddziaływania i przyciągając na seanse miliony widzów. I choć dzieło Camerona nie grzeszyło fabularną oryginalnością, to efekt wykorzystania najnowszej technologii i specjalnych kamer 3D przerósł wszelkie oczekiwania, sprawiając, że „Avatar” stał się wizualnym majstersztykiem, dowodem na ogromne możliwości stojące przed filmowcami u progu kolejnej dekady XXI wieku. Twórcy zachłysnęli się trójwymiarem: od premiery „Avatara” w 2009 roku na ekranach kin sukcesywnie pojawiało się coraz więcej obrazów w „nowej” technologii, najczęściej jednak o wątpliwej jakości artystycznej i wizualnej (duża ich część była wykonanymi naprędce konwersjami filmów 2D). Technologię 3D wykorzystywano niemal wyłącznie w filmach akcji i mainstreamowych blockbusterach. Szansa na poprawę sytuacji pojawiła się w 2011 roku, kiedy na ekrany kin wszedł najnowszy film Wima Wendersa, poświęcony niemieckiej tancerce i choreografce Pinie Bausch. „Pina” udowodniła widzom i krytykom, że trójwymiar nie musi pełnić wyłącznie roli taniej atrakcji wizualnej. W tym samym roku potwierdzono pojawiające się od wielu lat plotki o przygotowaniach do ekranizacji „Hobbita” J.R.R. Tolkiena. Reżyserem – po wielu perturbacjach – został Peter Jackson, stojący za sukcesem „Władcy Pierścieni”. Jego decyzja o nakręceniu filmu w 3D nie była zaskoczeniem, Jackson nigdy bowiem nie ukrywał swojej fascynacji nowymi technologiami. Reżyser podjął jednak decyzję znacznie istotniejszą, która być może ma szansę zrewolucjonizować kinematografię: do nakręcenia „Hobbita” użył najnowocześniejszych kamer rejestrujących obraz w rozdzielczości 5K, z prędkością 48 klatek na sekundę. To właśnie wyświetlanie filmu w systemie HFR (ang. High Frame Rate) w połączeniu z ogromną rozdzielczością obrazu stanowi o unikatowości „Hobbita”, wprowadzając jednocześnie Petera Jacksona do grona pionierów nowej audiowizualności. Szczegółowy wstęp dotyczący kwestii technologicznych może dziwić, jednakże w przypadku filmu „Hobbit: Niezwykła podróż” jest jak najbardziej zasadny, percepcja obrazu w HFR różni się bowiem zasadniczo od dotychczasowych odbiorczych przyzwyczajeń widzów. Pierwsze minuty dzieła sprawiają wrażenie oglądanych w przyspieszeniu: ruchy aktorów wydają się „sztucznie płynne”, zbyt szybkie, podobnie zresztą jak wszelkie jazdy kamery. Wrażenie to zostaje nieznacznie zniwelowane jedynie w ujęciach opierających się na dalszych planach. Rozdzielczość 5K sprawia, że ostrość i jakość wyświetlanego obrazu jest fenomenalna i przyćmiewa wszystko, co do tej pory można było zobaczyć w kinie. Co więcej, dzięki użyciu technologii HFR Peter Jackson prawie całkowicie rozwiązał odwieczny problem nieostrości szczegółów, charakterystyczny dla filmów zawierających dynamiczne sceny akcji. W zasadzie w każdym dziele nakręconym w 3D szybkie ruchy kamery powodowały rozmazanie obrazu, przez co wiele tego rodzaju scen stawało się mało czytelnymi dla widzów, powodując w dodatku dyskomfort związany z percepcją, np. bóle głowy. W „Hobbicie” klarowność dynamicznych fragmentów filmu jest nieporównywalnie lepsza, pozytywnie wpływając na jego odbiór. Wymienione powyżej zalety nowej technologii sprawiają, że obecnie HFR wydaje się najlepszą, a zarazem jedyną właściwą drogą rozwoju kinowego trójwymiaru. Tym samym „Hobbit: Niezwykła podróż” umożliwia współczesnym odbiorcom udział w zupełnie nowym spektaklu audiowizualnym, stanowiącym silny oręż w walce z nieustannie rozwijającymi się platformami medialnymi, nastawionymi na indywidualną formę doświadczania dzieła filmowego. Akceptacja HFR wcale nie będzie jednak tak łatwa, jak prorokuje Peter Jackson. Wielu widzów odczuwa bowiem dyskomfort związany z nowym sposobem prezentacji obrazu. Osobiście również miałem spore trudności z przyzwyczajeniem się do tej technologii: pierwszy seans w całości upłynął mi na zmaganiu się z uczuciem nienaturalności i sztuczności obrazu, przez co nie byłem w stanie skupić się na fabularnej warstwie filmu. Dopiero powtórne skonfrontowanie się z „Hobbitem” w HFR pozwoliło mi na pełne czerpanie przyjemności z dzieła, aspekt technologiczny czyniąc w miarę przezroczystym. Kwestia czasu adaptacji do nowej technologii okazuje się jednak mocno subiektywna i zależy od konkretnego widza, co potwierdziły moje rozmowy z innymi osobami obecnymi na seansie. „Hobbit: Niezwykła podróż” to jednak nie tylko pokaz możliwości HFR i kamer RED Epic. Nie należy zapominać, że zastosowana przez Jacksona technologia powinna pełnić wyłącznie funkcję narzędzia pozwalającego na przekonywujące oddanie realiów wykreowanego świata. W tym miejscu warto odnieść się do często przywoływanego zarzutu wtórności filmowego „Hobbita” wobec „Władcy Pierścieni”. Owszem, pierwsza część nowej trylogii nie zaskoczy widzów niczym szczególnym: nadal jest to ten sam świat, zamieszkany przez te same rasy. Wydarzenia rozgrywają się na tle nowozelandzkich plenerów podobnych do tych z „Władcy…”, pojawiają się także znane już lokacje, takie jak Rivendell czy Hobbiton. Większość członków ekipy pracującej przy „Hobbicie” była zatrudniona przy poprzedniej trylogii Jacksona, efekt ich pracy jest więc widzom bardzo znajomy. Bynajmniej nie umniejsza to jednak jakości dzieła. Wręcz przeciwnie! Dbałość o najmniejsze detale kostiumów i charakteryzacji budzi taki sam podziw jak dawniej, muzyka Howarda Shore’a idealnie współgra z obrazem, natomiast zdjęcia Andrew Lesniego doskonale oddają nastrój poszczególnych krain Śródziemia. Efekt świadczy o tym, że osoby pracujące przy „Hobbicie” zdawały sobie sprawę z trudności i niebezpieczeństw związanych z użyciem nowej technologii i ogromnej rozdzielczości obrazu. Połączenie HFR i 5K sprawia bowiem, że widz znacznie łatwiej dostrzeże wszelkie mankamenty dzieła. Przed twórcami korzystającymi z nowych zdobyczy technicznych pojawia się więc konieczność jeszcze większej dbałości o detale niż w przypadku jakiejkolwiek dotychczasowej produkcji w historii kina. I choć „Hobbit: Niezwykła podróż” jak na obraz pionierski radzi sobie z powyższym wyzwaniem całkiem dobrze, jego realizatorzy nie uniknęli kilku pułapek. Przykładem może być praca kamery podczas jazd: każde, nawet najmniejsze nieplanowane drganie kamery lub skaza na płynności ruchu w HFR natychmiast stają się widoczne. Problem ten dotyczy między innymi początkowych scen filmu, obrazujących tułaczkę krasnoludów po Śródziemiu. W jednym z ujęć kamera okrąża stojącego na wzgórzu Thorina, ukazując majestatyczną, górzystą panoramę – ruch kamery w pewnym momencie staje się jednak lekko skokowy, co stanowi skazę w odbiorze tegoż ujęcia. Jakość obrazu ujawnia również sztuczność niektórych elementów scenografii dzieła. Wystarczy wspomnieć chociażby finałowy pojedynek Thorina z Azogiem, w czasie którego trudno oprzeć się wrażeniu, iż został on nakręcony w części „lasu” starannie wykreowanej w studiu filmowym. „Hobbit: Niezwykła podróż” to dzieło dość powolne jak na współczesne standardy kina przygodowego, do których przyzwyczajeni są młodzi widzowie. Przez pierwszą połowę filmu akcja toczy się wyjątkowo spokojnie, stopniowo budując atmosferę świata przedstawionego. Decyzja o podziale „Hobbita” na trzy części – przynajmniej po obejrzeniu pierwszej z nich – pomimo początkowej krytyki, wydaje się mimo wszystko rozsądna. Peter Jackson powoli snuje opowieść o Bilbo Bagginsie, uzupełniając ją od czasu do czasu historiami spoza literackiego pierwowzoru, a obecnymi w innych dziełach Tolkiena. To właśnie w scenach pozornie nieposuwających akcji do przodu reżyser zawiera ów charakterystyczny klimat Śródziemia, czasem rozwijając także profile charakterologiczne istotnych postaci. Najbardziej zapadającym w pamięć „statycznym” fragmentem jest niewątpliwie scena w Shire, gdy krasnoludy, oświetlone jedynie blaskiem świec i ognia z kominka (doskonałe zdjęcia Andrew Lesniego), zaczynają intonować pieśń „Misty Mountains”, której dźwięki staną się przewodnim motywem muzycznym dzieła. Jej częste powroty w trakcie seansu z czasem powodują jednak niedosyt związany z brakiem innych, nowych, charakterystycznych motywów. Pod względem muzycznym oryginalność „Władcy Pierścieni” okazuje się więc zdecydowanie większa. W „Hobbicie” na ekranie znów goszczą twarze znane z poprzedniej trylogii. W swych dawnych rolach powracają między innymi Ian McKellen, Cate Blanchett, Ian Holm, Elijah Wood, Christopher Lee. Pojawiają się także aktorzy zupełnie nowi, z których najważniejszy jest bez wątpienia Martin Freeman, wcielający się w postać młodego Bilbo Bagginsa. Rola Freemana stanowi popis gry aktorskiej – po obejrzeniu „Hobbita” trudno wyobrazić sobie, by ktokolwiek mógł dorównać jego kreacji. Drugą równie jasną gwiazdą na aktorskim firmamencie produkcji Jacksona jest Andy Serkis, wcielający się ponownie w Golluma. Zderzenie tych dwóch aktorów w scenie „zagadek w ciemności” bez wątpienia przejdzie do historii jako niezwykły popis aktorskich (i cyfrowych) możliwości kina. Serkis nie tylko gra Golluma – on jest Gollumem. Kilka minut obecności na ekranie w zupełności wystarcza, by jego bohater zdominował cały film. Po popisowej grze we „Władcy Pierścieni” trudno było wyobrazić sobie jeszcze lepsze przedstawienie tak skomplikowanej postaci. Serkis w „Hobbicie” udowodnił jednak, że nie ma rzeczy niemożliwych. I choć bez wątpienia na ostateczną jakość opisywanej sceny wpływ mieli także specjaliści od efektów komputerowych, to należy wyraźnie podkreślić, że ich rola polegała przede wszystkim na nałożeniu na Andy’ego Serkisa „cyfrowej charakteryzacji”; cały ciężar ekspresji spoczywał więc na barkach aktora. Peter Jackson filmem „Hobbit: Niezwykła podróż” potwierdził to, co trzy lata wcześniej „Avatarem” udowodnił James Cameron, a mianowicie fakt, że współcześnie w kinie można wykreować w zasadzie wszystko, jedynymi ograniczeniami są bowiem: wyobraźnia twórców oraz budżet danej produkcji. „Hobbit” wynosi jednak doświadczenie audiowizualne na całkowicie nowy poziom. Rozwój wykorzystanej w jego produkcji technologii wydaje się nieunikniony – w dwóch kolejnych częściach trylogii zapewne zostanie ona dopracowana. Swoje zainteresowanie HFR wyraził także James Cameron, szykujący się do stworzenia kolejnych części „Avatara”. Polski dystrybutor „Hobbita” pozostawił na razie widzom możliwość wyboru i „ucieczki” od HFR, wprowadzając do kin aż 7 różnych wersji filmu (w tym tylko jedną w 48 klatkach na sekundę). Wydaje się jednak, że stopniowy zanik tradycyjnej, 24-klatkowej projekcji to tylko kwestia czasu. Pozostaje więc czekać na drugą część trylogii, „Hobbit: Samotna Góra”. Możliwe, że do tego czasu w polskich kinach zamontowany zostanie zupełnie nowy system dźwiękowy Dolby Atmos, dający (podobno) niespotykane do tej pory, wyjątkowo realistyczne wrażenia dźwiękowe. Być może widzów czeka więc kolejna rewolucja.
„Hobbit: Niezwykła podróż” („The Hobbit: An Unexpected Journey”). Reżyseria: Peter Jackson. Scenariusz: Guillermo del Toro, Peter Jackson, Fran Walsh, Philippa Boyens. Obsada: Martin Freeman, Ian McKellen, Richard Armitage, Andy Serkis i in. Gatunek: fantasy. Produkcja: Nowa Zelandia / USA 2012, 169 min.