PROTEUSZOWE OBLICZE HERMENEUTYKI
A
A
A
Kiedy, zachęcona obiecującym spisem treści, sięgnęłam po „Oblicza hermeneutyki” Pawła Dybla, poczułam się nieco zawiedziona. Liczyłam bowiem na kompendium, a otrzymałam również szereg stron, których wymowa zdawała mi się zrazu doraźna, a wręcz publicystyczna. Chodzi głównie o rozważania w pierwszej (i najdłuższej, mimo charakteru wstępu) z pięciu części tomu, noszącej wymowny tytuł „Obrona hermeneutyki”. Niemniej pomału uświadamiałam sobie, że emocjonalne opinie autora odnoszą się nie tylko do tych, którzy – zazwyczaj z pozycji poststrukturalizmu – stawiają hermeneutyce często bezpodstawne zarzuty na mocy spłyconych interpretacji jej idei, ale do każdego, kto próbuje zajmować się działalnością naukową, dryfując po morzu cudzych dyskursów. Mój początkowy zawód okazał się więc de facto zakłopotaniem i oporem wobec zastosowania także do siebie bolesnej prawdy, że oto: „rzadko (…) spotykamy się z próbami podjęcia merytorycznej dyskusji, w której postawie krytycznej towarzyszyłoby poczucie, że daną koncepcję czy teorię, mimo wszelkich jej słabości, należałoby potraktować poważnie, rzetelnie rozpatrując możliwe kontrargumenty jej zwolenników. Wówczas trzeba byłoby zabrać się na serio do studiowania jej założeń, na co należałoby poświęcić miesiące, a może i lata. (…) O ileż łatwiej jest »ustawić« sobie z góry autora danej koncepcji (…) jako nihilistę czy idiotę, który głosi jakieś absurdalne (…) poglądy, a następnie walić w niego bez opamiętania własnymi »argumentami« niczym w worek treningowy. I liczyć przy tym na poklask rozbawionej gawiedzi” (s. 93).
Owe sugestywne uwagi wydają się ostatecznie niebłahym walorem książki Dybla. Jednak i ten, kto szuka rzetelnego, pogłębionego omówienia rozmaitych propozycji hermeneutycznych (czy należy mówić o wielu hermeneutykach, czy wielu obliczach jednej orientacji, to osobna kwestia) nie powinien być rozczarowany. No chyba, że oczekuje suchego, sprawozdawczego kompendium; mamy wszak do czynienia raczej z vademecum w etymologicznym znaczeniu „pójścia za” autorem. Jego podejście jest bowiem hermeneutyczne par excellence: nie drapuje się w krystalicznie czyste szaty podmiotu transcendentalnego, lecz – co uzmysławia powyższy cytat – ujawnia swe przekonania i sympatie. W centrum namysłu stawia więc Gadamerowską koncepcję hermeneutyki filozoficznej (akcentującej fenomen dziejowości i problematyczność naszego uprzedniego rozumienia danej „rzeczy”), broniąc jej przed nierzadkimi oskarżeniami o konserwatyzm tudzież brak krytycyzmu wobec kategorii tradycji. Podobnie jak w innych publikacjach poświęconych heidelberskiemu filozofowi Dybel przekonuje, że w zderzeniu z tym, co mówią różne przeszłe świadectwa, kluczowe jest dla niego doświadczenie obcości – zaskakujące i dezorientujące, wytrącające z kolein myślowych i zapoczątkowujące dzięki temu wysiłek rozumienia. Ono zaś, wbrew twierdzeniom niektórych adwersarzy hermeneutyki, nie zostaje uwieńczone „odkryciem” ostatecznego, transparentnego sensu – ufundowane jest bowiem na rozwijającej się w dziejach, niekończonej rozmowie.
Owo uwypuklanie dziejowego momentu wszelkiej interpretacji służy też Dyblowi do dyskusji ze słynną klasyfikacją stanowisk hermeneutycznych Güntera Scholtza: nie dość, że okazuje się ona nie tak klarowna, jak życzyłby sobie autor, to jeszcze uznanie Gadamera za dążącego do „ustanowienia podstaw nauk humanistycznych” w istocie wypacza jego myśl. Nie chodziło w niej wszak o transcendentalizm (tzn. metafizyczną teorię rozumienia), ponieważ oznaczałoby to wyobcowanie, na rzecz schematów, ze źródła rozumienia, czyli nieprzewidywalnej rozmowy. Bliskość hermeneutyki i filozofii zapewnia wszakże rudymentarne pytanie o rozumiejący sposób bycia człowieka. Ta pierwsza, jako refleksja nad kwestiami rozumienia i interpretacji, sięgająca zarania europejskiej kultury, posiada ponadto odmienny status od krytykujących ją orientacji, które są owocami 2. połowy XX wieku; zmierzch hermeneutyki mógłby przeto stanowić jedynie następstwo zmierzchu całej kultury i zaniku nieprzejrzystości, wątpliwości związanych z rozumieniem.
Tę długą tradycję Dybel szkicuje, przedstawiając najważniejsze projekty hermeneutyczne z uwyraźnieniem ich filologicznych inklinacji jako swoistego serca – zgodnie z mottem zaczerpniętym z Gadamera, nieredukowalnego do pracy badacza literatury: „Tekst jest czymś więcej niż nazwą obszaru przedmiotowego badań literackich. Interpretacja jest czymś więcej niż techniką naukowej wykładni tekstów”. Dzięki ukierunkowaniu autora na ukazanie „ewolucji” pojęcia interpretacji otrzymujemy nie tylko zarys klasycznych koncepcji, ale także przykłady wykorzystania hermeneutyki w literaturoznawstwie (Jauss, Szondi) czy próby „ożenienia” jej z inspiracjami postmodernistycznymi (Caputo, Rorty). Ciekawe są z jednej strony medytacje nad Luterańskim dezyderatem sola Scriptura, z drugiej rehabilitacja Schleiermachera i pojęcia divinatio, które w ślad za analizami Manfreda Franka tłumaczy Dybel nie jako „wczuwanie się”, lecz „odgadywanie”. Generuje to implikacje praktyczne: „Dzięki niemu interpretacja za każdym razem jest dramatyczną próbą sprostania przez interpretatora wyzwaniu, które stawia przed nim tekst w tym, co znaczy, nie dając się mechanicznie zamknąć w wyuczonych (…) formułkach, ale domagając się oddania swego indywidualnego wymiaru. Co też jest być może najtrudniejszym (…) zadaniem, któremu każdy interpretator winien sprostać – niezależnie od tego, jaką szkołę, nurt czy tradycję interpretacyjną reprezentuje” (s. 133).
I znów adresatami nie są tu przedstawiciele wyłącznie hermeneutycznej lub przeciwstawnych orientacji. Trzeba przyznać, że autor nie tylko przejawia kaznodziejski talent do pouczeń, lecz również nie waha się kwestionować modnych czy kanonicznych wykładni. Oprócz polemiki z Scholtzem warto odnotować np. oponowanie przeciw uczynieniu z Nietzschego – głównie za sprawą Vattimo – prekursora hermeneutyki dwudziestowiecznej (nieuprawnione zdaje się więc Nietzscheańskie rozciągnięcie kategorii interpretacji na wszelkie organizmy i procesy życia, gdyż specyficzną dziedziną namysłu hermeneutycznego są jednak wytwory kulturowej praxis człowieka, które, tworzone z intencją, posiadają dzięki temu „same z siebie” określony sens).
Nie obawia się też Dybel odsądzenia od czci i wiary za spór z Tischnerowskim rozumieniem hermeneutyki, chociaż zastrzega: „Czytelników, którzy przyzwyczaili się do dominującego u nas pisania o Tischnerze w konwencji budowania mu spiżowego pomnika (…), czeka (…) rozczarowanie. (…) [Lecz] Dopiero gdy piszący jest w stanie podjąć z czyjąś myślą rzetelną dyskusję, daje świadectwo temu, że traktuje ją poważnie” (s. 354). Podpiera się także myślą autora „Etyki solidarności”, iż najwięcej uczymy się od tych, z którymi się nie zgadzamy, co uznaje za ideę bardzo hermeneutyczną. W zasadzie jednak, miast spodziewanych inkryminacji, dostajemy rozdział poświęcony niejednoznacznemu stosunkowi Tischnera do hermeneutyki, wynikającemu ze skłonności ku fenomenologii, w tym pojmowanych za Schelerem wartości etycznych, które jawić się winny jako stałe oraz intuicyjnie uchwytne przez świadomość, niezależnie od czasu. I raczej nie tyle „obrywa się” tutaj Tischnerowi, ile ujawniają się w tej analizie aporie samej myśli hermeneutycznej, szczególnie w odniesieniu do „spotkania z innym”.
Za węzłowe dla hermeneutyki uważa Dybel bowiem pytanie o to, co w ogóle pozwala nam się porozumieć, zwłaszcza że Kunstlehre (sztuka interpretacji przekazów) nieraz zawodzi w sytuacji konieczności porozumienia z żywym człowiekiem. Owym zagadnieniom etycznym poświęcona została część książki o dwa rozdziały poprzedzająca „rozprawę” z Tischnerem (a która, ze względu na swą wymowę, powinna być może znajdować się na końcu), gdzie przeczytamy m.in. jak miałaby się Heideggerowska „prawda Bycia” do bycia-z-innymi. W rozdziale tym zestawione zostały także różne elementy koncepcji Gadamera i Levinasa z uwypukleniem niewspółmierności roli „ja” i „Ty” u drugiego wobec źródłowego wspólnego uczestnictwa w „rzeczy” (przestrzeni sensu, w której ludzie rozpoznają siebie jako potencjalnych równorzędnych partnerów rozmowy), co buduje możliwą etykę u pierwszego z myślicieli. Przede wszystkim jednak bardzo cenne jest trzeźwe podejście autora do tego, w jaki sposób „otwarte” rozumienie przekładałoby się na odpowiedzialność wobec innego i działanie na rzecz jego dobra, niesztampowe zaś clou – nieuwikłane jednak w tanie politykierstwo – stanowią refleksje wiążące owe konkluzje z Herbertem oraz… SLD.
W rozdziale dotyczącym relacji hermeneutyki do antropologii filozoficznej znajdziemy zarys Heideggera krytyki humanizmu i wykładni Dasein, ale też bardziej oryginalne przeciwstawienie myśli Gadamera uniwersalistycznym poszukiwaniom istoty człowieka przez Plessnera, który podkreślaniu jego dziejowego wymiaru zarzucał relatywizm i negowanie jedności ludzkiej historii. Z kolei w konfrontacji z Heideggerowskim upatrywaniem specyfiki Dasein w świetle jego świadomości swojej skończoności – „człowiek Gadamera” jawi się jako nakierowany na przyjęcie prawdy innego, co wymaga wyjścia w dialogicznym procesie poza siebie i własne horyzonty rozumienia ku wypracowywanemu w rozmowie porozumieniu, które przeistacza oba poglądy. Znów powraca zatem sprawa przekraczania dotychczasowych przesądów oraz niezbywalnego podważania naszych stabilnych przekonań przez cudze słowo, dzięki czemu rozumienie stale różnicuje się względem siebie, nie zastygając w „bezpiecznym” uśpieniu.
Dla Gadamera jesteśmy przeto rozmową – nie przez transcendentalną możliwość mówienia, ale dziejowy dialog, mający w sobie wiele z żywiołu. „Są sytuacje, o których możemy wręcz powiedzieć, że oto odebrało nam mowę” – pisał autor „Prawdy i metody” – „Jednakże, jeśli coś odbiera nam mowę, to oznacza, że chciałoby się na ten temat powiedzieć tak dużo, iż nie wiadomo, od czego zacząć”. Cóż, warto zacząć od „Oblicz hermeneutyki”, choć bynajmniej książka ta nie stanowi poradnika. A kiedy się już po nią sięgnie, dobrze poświęcić chwilę okładce, na której widnieje fotografia określona jako „zdjęcie własne”. To, co przedstawia, jest zatarte, bardzo nieczytelne, lecz mnie przypomina słynny obraz Dürera „Adam i Ewa”, aczkolwiek widać tylko zarysy postaci (bardziej subtelną kobietę i muskularnego mężczyznę), na dodatek... w lustrzanym odbiciu. Gdyby naprawdę byli to pierwsi rodzice, co więcej, nadzy – mogliby reprezentować samo człowieczeństwo, jego esencję. Dlaczego jednak są odwróceni względem „oryginału” i niewyraźni?
Wydaje się, że okładka ta udanie oddaje istotę refleksji hermeneutycznej. Nie chodzi w niej już bowiem o uczynienie sensu przejrzystym (rozpoznanie „źródła”) oraz błogą pewność, lecz o to, że człowiek odbija się i rozpoznaje w przekazach dziejowych. Zważmy, iż dzieło Dürera nie zajmuje całej powierzchni zdjęcia, jest umieszczone w jakimś otoczeniu, kontekście. Podpis: „zdjęcie własne” zapewne oddala kłopoty finansowo-autorskie mogące się wiązać z reprodukcją znanego obrazu, niemniej przypomina również, że ujęcie przekazów przeszłości okazuje się zawsze „nasze”, osobiste, historyczne. Czy zatarcie postaci na obrazie sugeruje, iż nasza tożsamość nie jest obecnie równie jasna jak w czasach Dürera? Czy może wskazuje na coś jeszcze? Fotografia na okładce książki Dybla – zgodnie z jego wykładnią Gadamera – podsuwa nam zatem przeczucia, tropy, a jednocześnie wprowadza niepokój, burząc pewniki samorozumienia. Oferuje więcej pytań niż odpowiedzi.
Gdzieś spotkałam się z twierdzeniem, że filozofia jest nie tyle rozwiązywaniem problemów, ile problematyzowaniem rozwiązań. Wówczas hermeneutyka byłaby jednak swoistą filozofią – uwrażliwioną na swój antyfundamentalistyczny, ale także wciąż pobudzający pracę myśli, aspekt dziejowy. Na taką filozoficzność przystawał i cytowany przez Dybla Gadamer, kiedy pisał: „Hermeneutyka dlatego jest filozofią, że nie pozwala się ograniczyć do nauki o sztuce, która tylko »rozumie« zdanie innego. Refleksja hermeneutyczna mieści w sobie raczej to, że we wszelkim rozumieniu czegoś (…) albo kogoś innego zachodzi samokrytyka. Kto rozumie, nie rości sobie żadnych praw do pozycji dominującej, lecz przyznaje, że własna domniemana prawda jest wystawiana na próbę” (s. 335).
Owe sugestywne uwagi wydają się ostatecznie niebłahym walorem książki Dybla. Jednak i ten, kto szuka rzetelnego, pogłębionego omówienia rozmaitych propozycji hermeneutycznych (czy należy mówić o wielu hermeneutykach, czy wielu obliczach jednej orientacji, to osobna kwestia) nie powinien być rozczarowany. No chyba, że oczekuje suchego, sprawozdawczego kompendium; mamy wszak do czynienia raczej z vademecum w etymologicznym znaczeniu „pójścia za” autorem. Jego podejście jest bowiem hermeneutyczne par excellence: nie drapuje się w krystalicznie czyste szaty podmiotu transcendentalnego, lecz – co uzmysławia powyższy cytat – ujawnia swe przekonania i sympatie. W centrum namysłu stawia więc Gadamerowską koncepcję hermeneutyki filozoficznej (akcentującej fenomen dziejowości i problematyczność naszego uprzedniego rozumienia danej „rzeczy”), broniąc jej przed nierzadkimi oskarżeniami o konserwatyzm tudzież brak krytycyzmu wobec kategorii tradycji. Podobnie jak w innych publikacjach poświęconych heidelberskiemu filozofowi Dybel przekonuje, że w zderzeniu z tym, co mówią różne przeszłe świadectwa, kluczowe jest dla niego doświadczenie obcości – zaskakujące i dezorientujące, wytrącające z kolein myślowych i zapoczątkowujące dzięki temu wysiłek rozumienia. Ono zaś, wbrew twierdzeniom niektórych adwersarzy hermeneutyki, nie zostaje uwieńczone „odkryciem” ostatecznego, transparentnego sensu – ufundowane jest bowiem na rozwijającej się w dziejach, niekończonej rozmowie.
Owo uwypuklanie dziejowego momentu wszelkiej interpretacji służy też Dyblowi do dyskusji ze słynną klasyfikacją stanowisk hermeneutycznych Güntera Scholtza: nie dość, że okazuje się ona nie tak klarowna, jak życzyłby sobie autor, to jeszcze uznanie Gadamera za dążącego do „ustanowienia podstaw nauk humanistycznych” w istocie wypacza jego myśl. Nie chodziło w niej wszak o transcendentalizm (tzn. metafizyczną teorię rozumienia), ponieważ oznaczałoby to wyobcowanie, na rzecz schematów, ze źródła rozumienia, czyli nieprzewidywalnej rozmowy. Bliskość hermeneutyki i filozofii zapewnia wszakże rudymentarne pytanie o rozumiejący sposób bycia człowieka. Ta pierwsza, jako refleksja nad kwestiami rozumienia i interpretacji, sięgająca zarania europejskiej kultury, posiada ponadto odmienny status od krytykujących ją orientacji, które są owocami 2. połowy XX wieku; zmierzch hermeneutyki mógłby przeto stanowić jedynie następstwo zmierzchu całej kultury i zaniku nieprzejrzystości, wątpliwości związanych z rozumieniem.
Tę długą tradycję Dybel szkicuje, przedstawiając najważniejsze projekty hermeneutyczne z uwyraźnieniem ich filologicznych inklinacji jako swoistego serca – zgodnie z mottem zaczerpniętym z Gadamera, nieredukowalnego do pracy badacza literatury: „Tekst jest czymś więcej niż nazwą obszaru przedmiotowego badań literackich. Interpretacja jest czymś więcej niż techniką naukowej wykładni tekstów”. Dzięki ukierunkowaniu autora na ukazanie „ewolucji” pojęcia interpretacji otrzymujemy nie tylko zarys klasycznych koncepcji, ale także przykłady wykorzystania hermeneutyki w literaturoznawstwie (Jauss, Szondi) czy próby „ożenienia” jej z inspiracjami postmodernistycznymi (Caputo, Rorty). Ciekawe są z jednej strony medytacje nad Luterańskim dezyderatem sola Scriptura, z drugiej rehabilitacja Schleiermachera i pojęcia divinatio, które w ślad za analizami Manfreda Franka tłumaczy Dybel nie jako „wczuwanie się”, lecz „odgadywanie”. Generuje to implikacje praktyczne: „Dzięki niemu interpretacja za każdym razem jest dramatyczną próbą sprostania przez interpretatora wyzwaniu, które stawia przed nim tekst w tym, co znaczy, nie dając się mechanicznie zamknąć w wyuczonych (…) formułkach, ale domagając się oddania swego indywidualnego wymiaru. Co też jest być może najtrudniejszym (…) zadaniem, któremu każdy interpretator winien sprostać – niezależnie od tego, jaką szkołę, nurt czy tradycję interpretacyjną reprezentuje” (s. 133).
I znów adresatami nie są tu przedstawiciele wyłącznie hermeneutycznej lub przeciwstawnych orientacji. Trzeba przyznać, że autor nie tylko przejawia kaznodziejski talent do pouczeń, lecz również nie waha się kwestionować modnych czy kanonicznych wykładni. Oprócz polemiki z Scholtzem warto odnotować np. oponowanie przeciw uczynieniu z Nietzschego – głównie za sprawą Vattimo – prekursora hermeneutyki dwudziestowiecznej (nieuprawnione zdaje się więc Nietzscheańskie rozciągnięcie kategorii interpretacji na wszelkie organizmy i procesy życia, gdyż specyficzną dziedziną namysłu hermeneutycznego są jednak wytwory kulturowej praxis człowieka, które, tworzone z intencją, posiadają dzięki temu „same z siebie” określony sens).
Nie obawia się też Dybel odsądzenia od czci i wiary za spór z Tischnerowskim rozumieniem hermeneutyki, chociaż zastrzega: „Czytelników, którzy przyzwyczaili się do dominującego u nas pisania o Tischnerze w konwencji budowania mu spiżowego pomnika (…), czeka (…) rozczarowanie. (…) [Lecz] Dopiero gdy piszący jest w stanie podjąć z czyjąś myślą rzetelną dyskusję, daje świadectwo temu, że traktuje ją poważnie” (s. 354). Podpiera się także myślą autora „Etyki solidarności”, iż najwięcej uczymy się od tych, z którymi się nie zgadzamy, co uznaje za ideę bardzo hermeneutyczną. W zasadzie jednak, miast spodziewanych inkryminacji, dostajemy rozdział poświęcony niejednoznacznemu stosunkowi Tischnera do hermeneutyki, wynikającemu ze skłonności ku fenomenologii, w tym pojmowanych za Schelerem wartości etycznych, które jawić się winny jako stałe oraz intuicyjnie uchwytne przez świadomość, niezależnie od czasu. I raczej nie tyle „obrywa się” tutaj Tischnerowi, ile ujawniają się w tej analizie aporie samej myśli hermeneutycznej, szczególnie w odniesieniu do „spotkania z innym”.
Za węzłowe dla hermeneutyki uważa Dybel bowiem pytanie o to, co w ogóle pozwala nam się porozumieć, zwłaszcza że Kunstlehre (sztuka interpretacji przekazów) nieraz zawodzi w sytuacji konieczności porozumienia z żywym człowiekiem. Owym zagadnieniom etycznym poświęcona została część książki o dwa rozdziały poprzedzająca „rozprawę” z Tischnerem (a która, ze względu na swą wymowę, powinna być może znajdować się na końcu), gdzie przeczytamy m.in. jak miałaby się Heideggerowska „prawda Bycia” do bycia-z-innymi. W rozdziale tym zestawione zostały także różne elementy koncepcji Gadamera i Levinasa z uwypukleniem niewspółmierności roli „ja” i „Ty” u drugiego wobec źródłowego wspólnego uczestnictwa w „rzeczy” (przestrzeni sensu, w której ludzie rozpoznają siebie jako potencjalnych równorzędnych partnerów rozmowy), co buduje możliwą etykę u pierwszego z myślicieli. Przede wszystkim jednak bardzo cenne jest trzeźwe podejście autora do tego, w jaki sposób „otwarte” rozumienie przekładałoby się na odpowiedzialność wobec innego i działanie na rzecz jego dobra, niesztampowe zaś clou – nieuwikłane jednak w tanie politykierstwo – stanowią refleksje wiążące owe konkluzje z Herbertem oraz… SLD.
W rozdziale dotyczącym relacji hermeneutyki do antropologii filozoficznej znajdziemy zarys Heideggera krytyki humanizmu i wykładni Dasein, ale też bardziej oryginalne przeciwstawienie myśli Gadamera uniwersalistycznym poszukiwaniom istoty człowieka przez Plessnera, który podkreślaniu jego dziejowego wymiaru zarzucał relatywizm i negowanie jedności ludzkiej historii. Z kolei w konfrontacji z Heideggerowskim upatrywaniem specyfiki Dasein w świetle jego świadomości swojej skończoności – „człowiek Gadamera” jawi się jako nakierowany na przyjęcie prawdy innego, co wymaga wyjścia w dialogicznym procesie poza siebie i własne horyzonty rozumienia ku wypracowywanemu w rozmowie porozumieniu, które przeistacza oba poglądy. Znów powraca zatem sprawa przekraczania dotychczasowych przesądów oraz niezbywalnego podważania naszych stabilnych przekonań przez cudze słowo, dzięki czemu rozumienie stale różnicuje się względem siebie, nie zastygając w „bezpiecznym” uśpieniu.
Dla Gadamera jesteśmy przeto rozmową – nie przez transcendentalną możliwość mówienia, ale dziejowy dialog, mający w sobie wiele z żywiołu. „Są sytuacje, o których możemy wręcz powiedzieć, że oto odebrało nam mowę” – pisał autor „Prawdy i metody” – „Jednakże, jeśli coś odbiera nam mowę, to oznacza, że chciałoby się na ten temat powiedzieć tak dużo, iż nie wiadomo, od czego zacząć”. Cóż, warto zacząć od „Oblicz hermeneutyki”, choć bynajmniej książka ta nie stanowi poradnika. A kiedy się już po nią sięgnie, dobrze poświęcić chwilę okładce, na której widnieje fotografia określona jako „zdjęcie własne”. To, co przedstawia, jest zatarte, bardzo nieczytelne, lecz mnie przypomina słynny obraz Dürera „Adam i Ewa”, aczkolwiek widać tylko zarysy postaci (bardziej subtelną kobietę i muskularnego mężczyznę), na dodatek... w lustrzanym odbiciu. Gdyby naprawdę byli to pierwsi rodzice, co więcej, nadzy – mogliby reprezentować samo człowieczeństwo, jego esencję. Dlaczego jednak są odwróceni względem „oryginału” i niewyraźni?
Wydaje się, że okładka ta udanie oddaje istotę refleksji hermeneutycznej. Nie chodzi w niej już bowiem o uczynienie sensu przejrzystym (rozpoznanie „źródła”) oraz błogą pewność, lecz o to, że człowiek odbija się i rozpoznaje w przekazach dziejowych. Zważmy, iż dzieło Dürera nie zajmuje całej powierzchni zdjęcia, jest umieszczone w jakimś otoczeniu, kontekście. Podpis: „zdjęcie własne” zapewne oddala kłopoty finansowo-autorskie mogące się wiązać z reprodukcją znanego obrazu, niemniej przypomina również, że ujęcie przekazów przeszłości okazuje się zawsze „nasze”, osobiste, historyczne. Czy zatarcie postaci na obrazie sugeruje, iż nasza tożsamość nie jest obecnie równie jasna jak w czasach Dürera? Czy może wskazuje na coś jeszcze? Fotografia na okładce książki Dybla – zgodnie z jego wykładnią Gadamera – podsuwa nam zatem przeczucia, tropy, a jednocześnie wprowadza niepokój, burząc pewniki samorozumienia. Oferuje więcej pytań niż odpowiedzi.
Gdzieś spotkałam się z twierdzeniem, że filozofia jest nie tyle rozwiązywaniem problemów, ile problematyzowaniem rozwiązań. Wówczas hermeneutyka byłaby jednak swoistą filozofią – uwrażliwioną na swój antyfundamentalistyczny, ale także wciąż pobudzający pracę myśli, aspekt dziejowy. Na taką filozoficzność przystawał i cytowany przez Dybla Gadamer, kiedy pisał: „Hermeneutyka dlatego jest filozofią, że nie pozwala się ograniczyć do nauki o sztuce, która tylko »rozumie« zdanie innego. Refleksja hermeneutyczna mieści w sobie raczej to, że we wszelkim rozumieniu czegoś (…) albo kogoś innego zachodzi samokrytyka. Kto rozumie, nie rości sobie żadnych praw do pozycji dominującej, lecz przyznaje, że własna domniemana prawda jest wystawiana na próbę” (s. 335).
Paweł Dybel: „Oblicza hermeneutyki”. Wydawnictwo „Universitas”, Kraków 2012 [seria: „Horyzonty Nowoczesności”, t. 95].
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |