ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 marca 5 (221) / 2013

Maja Baczyńska, Bartosz Kowalski,

MOWA CZASU I PRZESTRZENI

A A A

Maja Baczyńska: Jakie inspiracje możemy odnaleźć w Twojej twórczości?



Bartosz Kowalski: Inspiruję się tym, co mnie otacza. Myślę, że sztuka powinna odzwierciedlać nasze życie, a nie jedynie wyimaginowane idee. Ruch wolno opadających kropel po szybie może być czasem bardziej inspirujący niż wybuchy wulkanów na drugim końcu świata. Trzeba tylko znaleźć „klucz”, by to przełożyć na język muzyczny. Na przykład moja kompozycja „Circles on the water” na klawesyn i smyczki (również w wersji na harfę i orkiestrę smyczkową) to utwór zbudowany z kontrastów pomiędzy bardzo krótkimi, zrytmizowanymi motywami imitującymi krople deszczu, a długimi „szklisto brzmiącymi” rejestrami orkiestry smyczkowej.



M.B.: Co uważasz za swój największy dotychczasowy sukces? Czy jest coś, z czego jesteś szczególnie dumny?



B.K.: Napisałem blisko sto kompozycji i nie jestem w stanie odpowiedzieć, która z nich jest bardziej, a która mniej wartościowa. To weryfikują dopiero czas, ilość wykonań, opinie wykonawców, słuchaczy, krytyków. Słuchacze często kojarzą mnie z „Symfonią Okręgów”, która doczekała się kilkunastu wykonań, w tym również światowych, kojarzą mnie też z „Małą polską muzyką” na smyczki cieszącą się z kolei uznaniem wśród młodych wykonawców, czy też wreszcie z utworami chóralnymi, takimi jak „Lacrimosa” czy „Gdzie ten kot?”. Fakt, że wymienione utwory są stosunkowo często wykonywane, jest z pewnością sukcesem.



M.B.: Najciekawsze wydaje się to, że każdy z utworów, które wymieniłeś, jest utrzymany w nieco innej estetyce. Jaką muzykę chcesz pisać, do jakich odbiorców kierujesz swoją muzykę?



B.K.: Prawdę mówiąc, nie zdefiniowałem odbiorcy, do którego kieruję swoją muzykę, ponieważ komponuję zarówno muzykę nazywaną nieraz złośliwie „muzyką dla ludzi”, jak i kompozycje bardziej zahaczające o eksperyment idący w kierunku poszukiwania walorów sonorystyczno-przestrzennych (głównie muzyka symfoniczna, niekiedy chóralna i kameralna). Przez ten „dualizm” twórczy nie raz niestety ulegam szufladkowaniu, ale to chyba nieuniknione.



M.B.: A z jakimi artystami dotychczas współpracowałeś? Które spotkanie z perspektywy czasu wydaje Ci się szczególnie ważne?



B.K.: Miałem okazję współpracować z wieloma artystami. Nie chciałbym wymieniać, bo mógłbym kogoś pominąć. Szczególnie sobie cenię współpracę z Michałem Śmigielskim i Unplugged Orchestra, dzięki którym miałem wiele wykonań, ale również ważna była dla mnie współpraca ze Sławomirem Tomasikiem, który wielokrotnie wykonywał mój koncert skrzypcowy, czy z Pawłem Gusnarem, bardzo otwartym na nowe brzmienia saksofonistą, który niebawem prawykona mój „Gniew Wiatru” na saksofon i orkiestrę. Wiele pozytywnych korzyści przyniosła mi też współpraca z Jackiem Rogalą, dyrektorem Filharmonii Świętokrzyskiej, której obecnie jestem kompozytorem-rezydentem. Na szczególną uwagę zasługują również wykonania moich kompozycji chóralnych przez chór WUM, który prowadzi Daniel Synowiec. Obecnie liczę na ciekawą współpracę nie tylko z muzykami, ale także – dla przykładu – z reżyserami filmowymi.



M.B.: W wywiadzie dla Akademickiego Radia Kampus powiedziałeś kiedyś, że w Twojej muzyce szczególnie ważne są czas i przestrzeń. Opowiedz nam o tym coś więcej.



B.K.: Muzyka jest mową czasu i przestrzeni. Trudno nią opowiedzieć jakieś konkretne zdarzenie, natomiast służy ona wyrażaniu emocji. Odpowiednie kształtowanie emocji w czasie (np. stopniowe narastanie poprzez zagęszczanie faktury) wpływa na to, czy słuchacz odbierze ją jako interesującą, czy też będzie się wiercił z nudów. To podobna zasada, jak kształtowanie napięcia w dobrym filmie. Wielu kompozytorów niestety nigdy nie bierze tego istotnego faktu pod uwagę.



M.B.: Niedawno otrzymałeś I nagrodę na I Międzynarodowym Konkursie Kompozytorskim Krzysztofa Pendereckiego „Arboretum” w Radomiu. Parę słów o Twoim utworze i emocjach związanych z tak prestiżowym konkursem.



B.K.: Cieszy mnie fakt, że zostałem doceniony przez Krzysztofa Pendereckiego, który po wysłuchaniu mojego utworu „Prismatic Shapes” zdecydował się przyznać mi najwyższą nagrodę. To z pewnością duże wyróżnienie, gdy naszą pracę docenia kompozytor z prawdziwego zdarzenia. Inspiracją dla powstania utworu było zjawisko przenikania i wielokrotnego załamania wiązki laserowej przez rozmaite szklane pryzmaty. Procesy te powstają w ułamkach sekundy, zatem ich „przełożenie” na fakturę brzmieniową wymagałoby wprowadzenia innego (niż świetlne) odniesienia czasowego. Nie chodziło zatem o dosłowne, ilustracyjne odzwierciedlenie zjawiska, lecz o artystyczną inspirację wynikającą z jego obserwacji. Istotnym założeniem jest konsekwentny sposób modelowania przestrzeni fakturalnej, polegający na stopniowym zagęszczeniu pierwotnego materiału dźwiękowego (analogicznie do wiązki światła lasera, która przepuszczona przez pryzmat ulega dyfrakcji i rozwarstwia się w różnych kierunkach – w zależności od kształtu pryzmatu, przez który przenika). To wszystko brzmi w teorii może nieco „groźnie” – jednak dbałem o to, by kompozycja, prócz teoretycznych założeń, jakie sobie wyznaczyłem, miała przede wszystkim walory brzmieniowe i ekspresyjne.



M.B.: Dodajmy, że to nie jedyny Twój sukces w ostatnim czasie…



B.K.: Tak, nagroda w Międzynarodowym Konkursie Kompozytorskim „Musica Sacra” w Kolonii za kompozycję chóralną „Rex Tremendae Maiestatis” to również osiągnięcie z gatunku „konkursowych”. Prywatnie zaś każde dobre wykonanie utworu i każda owocna współpraca z muzykami jest dla mnie sukcesem.



M.B.: Czy kompozytorem człowiek się rodzi, czy można to sobie wypracować?



B.K.: Kompozycji nie da się nauczyć, ale można ją w sobie „wykształcić”. Jeśli ktoś ma zdolności, a nic z tym nie robi, to będzie jedynie twórcą „wirtualnym”. Jednak jeśli się nie posiądzie solidnej wiedzy, która wynika nie tylko z podręczników, ale głównie z wielu doświadczeń w postaci koncertów, prób, nagrań i wszelkich innych muzycznych wyzwań, to raczej trudno liczyć na sukces w tej dziedzinie. Trzeba dużo od siebie wymagać, umieć wyciągać wnioski, no i – jak w każdym zawodzie – potrzebna jest też odrobina szczęścia.



M.B.: Jakiś czas temu we wspólnie zrealizowanym dokumencie „Wieczne nastroje” powiedziałeś, że Twoje utwory są jak pamiętnik. Pamiętasz?



B.K.: Wieczne nastroje to film, który tak jakby w „pigułce” obrazuje moją pracę kompozytorską – zarówno kiedy dokonuje się ona w samotności przy klawiaturze, jak i wtedy, gdy jest wynikiem współpracy wykonawców i kompozytora, a więc koncerty, warsztaty, wspólne muzykowanie… Wszystko, co się tworzy i zapisuje, jest rodzajem pamiętnika. Pytanie tylko, czy w dzisiejszym rozwibrowanym świecie ktoś jeszcze znajduje czas, by te pamiętniki czytać.



M.B.: A natchnienie?



B.K.: Przychodzi zwykle w najmniej oczekiwanym momencie – podobnie jak miłość.



M.B.: Jakie masz dalsze plany na przyszłość, nad czym teraz pracujesz?



B.K.: Obecnie pracuję nad kilkoma zamówionymi kompozycjami jednocześnie. Są to m.in.: wymieniony już wcześniej „Gniew Wiatru” na saksofon i orkiestrę kameralną, kompozycja zamówiona przez Filharmonię Świętokrzyską, której premiera przewidziana jest na kwiecień 2013 podczas Świętokrzyskich Dni Muzyki (wykona ją Paweł Gusnar – saksofon, a zadyryguje Ruben Silva), pracuję również nad kompozycją „Contra Tempus” dla zespołu instrumentów barokowych „Il Tempo” Agaty Sapiechy – kompozycją zamówioną przez Festiwal Warszawskie Spotkania Muzyczne, oraz utworem „Etnia II” dla Anny Wróbel i zespołu Camerata Vistula.



M.B.: Życie bez muzyki byłoby… 



B.K.: Jak coca-cola bez gazu.



M.B.: Życie z muzyką jest… 



B.K.: Wymagające.



M.B.: Dziękuję za rozmowę.



B.K.: Dziękuję.