ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 marca 6 (222) / 2013

Mirella Siedlaczek-Mikoda,

JAGIELSCY NON-FICTION

A A A
Czytanie tej książki jest aktem niemal fizycznego wdzierania się w intymny świat Grażyny Jagielskiej, na co ona jako na element terapii daje przyzwolenie. Czasem czułam się wręcz niezręcznie, czytając o tęsknocie i lęku, który paraliżuje i przesłania wszystko. Autorka z brutalną szczerością nie oszczędza ani siebie, ani męża. To, co wydaje się na pozór łatwe do sklasyfikowania: mąż ryzykuje życie dla prasowej relacji, o której tydzień później pamiętać będą nieliczni, żona szalejąca z tęsknoty i lęku, wcale takie nie jest, bo nie chodzi o papierowe ludzkie konstrukcje, tylko o ludzi niewolnych od ambicji i marzeń, które mogli bądź nie zrealizować. Relacja Jagielskiej rozpoczyna się od nieudanej terapii: niepowodzenie polegało na tym, że wprawdzie pacjentka nauczyła się, których z prześladujących ją obrazów unikać w rozmowie z lekarzem, jednak nie jest w stanie o nich nie myśleć. Swoją historię w częściach odsłania przed Lucjanem, który równie uparcie chce opowiadać o zabójstwie zięcia.

Poznajemy młodą, ambitną kobietę, która chce zwiedzać świat, poznawać go i wraz z mężem planuje zarobić na roczny pobyt w Indiach czy innym miejscu równie egzotycznym dla Polaka żyjącego w końcówce lat osiemdziesiątych. Pobyt w kraju ma być czasowy, tym bardziej, że marazm życia przysłowiowego Kowalskiego zniechęca. Jednak tymczasowa posada zmienia się powoli w ścieżkę kariery korporacyjnej, a mąż zaczyna pracę w „Gazecie Wyborczej. Odczytywanie depesz agencyjnych uświadamia mu (tak przynajmniej przedstawia to żona), że chciałby pierwszy dowiadywać się o zdarzeniach ze świata, być ich świadkiem. Wyrusza w pierwszą podróż, a potem kolejną, ale relacje z nudnych miejsc nie spełniłyby wymogów dziennika, trafia więc tam, gdzie się coś dzieje – czyli w miejsca ogarnięte konfliktem. „Zaliczył” pięćdziesiąt cztery wojny i konflikty, jego oczami czytelnik poznawał losy uwięzionych w Groznym, powstańców kaszmirskich. Zaczął pisać, odnosić sukcesy także na tym polu, udało mu się zetrzeć z siebie anonimowość korespondenta na rzecz konkretnej osoby – tak jak trzydzieści lat wcześniej zrobił to Ryszard Kapuściński.

„Miłość z kamienia” czyta się fantastycznie, opisy podróży, które autorka odbyła z mężem w ramach prób ratowania małżeństwa, są doskonałe, przepełnione emocjami: znudzeniem oczekiwania na wydarzenia, strachem przed możliwymi konsekwencjami, złością wobec męża, satysfakcją ze zdobycia czy potwierdzenia informacji przez innymi dziennikarzami. Tylko że korespondent wojenny obarczony troską o żonę nie może właściwie wykonywać swojego zawodu, gdyż przy zdrowych zmysłach trzyma go świadomość, że żona jest bezpieczna w oddalonym o tysiące kilometrów domu. Gdy w ślad za reportażami idzie pozytywna ocena środowiska, szacunek i sympatia czytelników, wreszcie nagrody – trudno już przestać – zawód wciąga bezpowrotnie, co właściwie Jagielska rozumie. „Nie potrafiłam tylko zrozumieć, co powoduje, że relacjonowanie wydarzeń jest takie fajne. Jest takie cholernie fajne, że potem prawdziwe, realne życie wydaje się niepełne, podszyte tęsknotą. Ten rodzaj dziennikarstwa ma wiele wspólnego z uzależnieniem. Ma właśnie takie niegroźne, niemal błahe początki, a potem jest już za późno”.

Do tej pory nie zastanawialiśmy się, co mogła czuć Alicja Kapuścińska, trochę o ich poplątanych relacjach napisał Artur Domosławski, ale właściwie nie oddał jej głosu. W tym sensie książka Jagielskiej jest wyjątkowa – pokazuje, jaką cenę płacą najbliżsi i sam dziennikarz za wykonywanie tego zawodu. „Wojtek mnie oddawał brudy, jakich nałapał w świecie. Strach, wątpliwości, jakie się miewa o trzeciej nad ranem, niejasne podejrzenie, że nagrody dziennikarskie i dobre recenzje w prasie międzynarodowej nie są tak ważne, jak się wydaje, paskudne wspomnienia z wojny. Oddawał mi nawet niepokój, że te wojenne obrazy nie wypaczają mu psychiki, prawie się ich nie boi. Ja się ich bałam, więc wszystko było w porządku”.

Uważam, że to niezwykle interesujące przypomnienie: dziennikarstwo nie ogranicza się do przeczytania informacji w Internecie, wykonania kilku lub kilkunastu telefonów i napisania artykułu tak, aby był gorąco komentowany, dostał dużo lajków. Z powodu tabloidyzacji mediów, zainteresowania przeniesionego na to, w jakiej kreacji kto wystąpił, z kim przyszedł, jak zarobił pieniądze, to istotne, żeby uświadomić sobie, na czym polega ten zawód. Jagielska pokazuje jednak, że nie sposób żyć bez pasji, ona może nas spalić i zniszczyć, ale żeby się o tym przekonać, trzeba wykorzystać swoją szansę.

To książka napisana właśnie z pasją. Z jednej strony znajdujemy w niej pozornie beznamiętne opisy stopniowego popadania w szaleństwo, nazwane stresem pourazowym, z drugiej – uczucia targające autorką są do odtworzenia nawet po latach – lęk, przewidywanie katastrofy, próby przygotowania się na nią, ale także zazdrość o męża, który ma szansę coś przeżyć. Jagielska zdaje sobie sprawę, że w świetle historii nieszczęść czy po prostu złego losu, który stał się udziałem bohaterów relacji męża, jej kłopoty w pracy, z dziećmi stałyby się banalne. Powiedzenie mówi, że temu, kto zostaje, jest zawsze trudniej, niż temu kto odjeżdża, i to pewnie w jakimś stopniu prawda. Autorka wypracowała w sobie ciąg zachowań zaklinających rzeczywistość, potem zaczęła przygotowywać się na wiadomość o śmierci męża. Zrezygnowała ze swojego życia do minimum, najpierw jedynie nie pamiętała o konieczności zapisania syna do szkoły, potem przestała kontaktować się ze znajomymi, gdyż nie była w stanie uczestniczyć w ich rozmowie. Przełomem stało się przypadkowe spotkanie z dawną przyjaciółką, z którą rozpoczęła rozmowę jak gdyby przerwały ją wczoraj, gdy w istocie ostatni raz spotkały się trzy lata wcześniej, a w potem uparcie ignorowała próby kontaktu, jakie podejmowała Krystyna. Jagielska z początku książki próbowała odnaleźć zajęcie w planowaniu wspólnych podróży, przeprowadzkach do kolejnych domów, urządzaniem ich, ale szybko zdała sobie sprawę, że mąż podczas krótkich pobytów w domu nie dostrzega starań, a zaplanowane wojaże nigdy się nie odbędą, bo przecież na świecie wciąż coś się dzieje. Zresztą to człowiek, który wciąż pracując, przegapił stan ich względnej zamożności, podobnie jak nie dostrzegał śladów po kuli na plecaku.

Zastanawiałam się, co stanowi o ważności tej książki – nazwisko autorki, czy raczej jej męża, dramatyczne okoliczności powstania, czy po prostu interesujący, słabo rozpoznany temat. Wypadałoby orzec, że to ostatnie, chociaż pewnie medialnie lepiej wypromuje ją pierwszy i drugi argument. Myślałam jednak o niej i po przeczytaniu, nie mogąc rozstrzygnąć, na ile problemy narratorki były wywołane obiektywnym zagrożeniem, na ile jej osobistymi cechami. Potem zastanawiałam się, czy udało się jej pozbyć prześladujących postaci, wreszcie gorąco przekonywałam męża do lektury. Byłam myślami z Grażyną Jagielską dłużej niż z jakąkolwiek osób powierzających mi swoją historię, na pewno na przestrzeni ostatniego roku. Dałam się wciągnąć w jej życie i absolutnie tego nie żałuję. Trzymam kciuki, żeby udało jej się odzyskać własne.
Grażyna Jagielska: „Miłość z kamienia. Życie z korespondentem wojennym”. Wydawnictwo Znak. Kraków 2013.