"MIŁOŚCIĄ NIE MOŻNA SIĘ DŁUGO CIESZYĆ" - O "TRAVIACIE" W OPERZE WROCŁAWSKIEJ
A
A
A
Adam Frontczak podjął się wyreżyserowania w Operze Wrocławskiej „Traviaty” – przedstawienia tak popularnego, jak sam jego temat. Inspiracją do napisania libretta stała się powieść Aleksandra Dumasa „Dama kameliowa”, której główną bohaterką jest kurtyzana, porzucająca dla swego ukochanego dotychczasowy sposób życia. Wrocławska inscenizacja, choć zapowiadana przez Frontczaka jako uwspółcześniona, szczęśliwie obroniła się przed usilnym modernizowaniem – wspominane nawiązanie do teraźniejszości odnaleźć można wyłącznie w scenografii i kostiumowych detalach.
Dekoracje Pawła Dobrzyńskiego zostały pomyślane jako proste, ale imponujące wnętrza: pierwszy akt odsłonił monumentalne schody i wysokie, nowoczesne kolumny, z których wyrastały fioletowe kwiaty. Jest to miejsce, w którym odbywa się pierwszy bal; tam Alfredo (Victor Campos Leal) i Violetta (Dorota Wójcik), mimo czekających ich wielu trudności, zdecydują się na związek. Kobieta będzie się bardzo długo wahać – dotąd żyła swobodnie i niezobowiązująco, a do miłości podchodziła sceptycznie, twierdząc, że „nie można się nią długo cieszyć”. Dopiero pointa opery ma pokazać, że Violetta właściwie niewiele się pomyliła. Piękna dama nie może opędzić się od męskich spojrzeń i nachalnych fotografów (tu kolejne, subtelne nawiązanie do współczesności). Całość, łącznie z migotliwymi kostiumami Małgorzaty Słoniowskiej, błyskami fleszy i zimnymi ogniami, przywołuje na myśl wystawny bankiet vipowskiej śmietanki towarzyskiej. Bardzo trudne sopranowe partie Violetty Dorota Wójcik zaśpiewała popisowo (zwłaszcza arię „Sempre libera”, będącą pochwałą wcześniejszego życia bohaterki). Szczególnie zachwycała w najwyższych dźwiękach, które wykonywała z zadziwiającą lekkością.
Ulegając w końcu wyznaniom miłosnym Alfreda, Violetta postanawia przestać żyć jako utrzymanka bogatych baronów i zamieszkać z ukochanym w cichym, niewielkim, ale własnym mieszkaniu. Ponieważ wszystko to ma miejsce już w pierwszym z czterech aktów, oczywiste jest, że dalej nie może obejść się bez przeszkód. Na drodze miłości pary bohaterów staje nie tylko śmiertelna choroba kobiety, ale też ojciec Alfreda – Germont (Mariusz Godlewski), który utrzymuje, że romans syna z byłą kurtyzaną okrywa hańbą całą jego rodzinę.
Drugi akt rozgrywa się w mieszkaniu zakochanych – prostym, ale eleganckim, obitym drewnem, z umiejscowioną pośrodku symboliczną damską toaletką. Tutaj rozegra się prawdziwy dramat – Violetta, kierując się myślą o szczęściu ukochanego, postanawia go opuścić, by ten uniknął okrycia się złą sławą. Wójcik święciła triumf aż do tego momentu; pojawienie się Mariusza Godlewskiego ustawiło poprzeczkę jeszcze wyżej. W efekcie solista zebrał najwięcej braw, choć, jak można sądzić, znacznie więcej było w tej reakcji prywatnej sympatii dla Godlewskiego, którego wrocławscy widzowie uwielbiają.
Akcja kolejnych aktów jest przeplatana jeszcze jednym balem (przyjęcie urządza Flora – świetna aktorsko i muzycznie Dorota Dutkowska z powalającym mezzosopranem) i ponownym spotkaniem w domu Violetty i Alfreda. Violetta umrze w ramionach ukochanego i choć jest to scena nieco przydługa, może wzruszać. Niezwykle dramatyczny wydaje się z kolei moment, w którym Alfredo okłada Violettę wygranymi w karty pieniędzmi – chce tym samym upokorzyć kobietę, która reaguje rozpaczą i próbą obrony. Mężczyzna wywołuje skandal na salonach, co oprawione zostaje odpowiednią muzyką – instrumentalnie jest to jeden z piękniejszych elementów opery.
„Traviata” to pochwała życia, wiążąca się z odrzuceniem przeszłości i wypatrywaniem tego, co niesie przyszłość (chór znakomicie wykonuje „Libiamo ne’lieti calici”). Przynajmniej taką optymistyczną filozofię wyznają uczestnicy wielkich balów. Owe bardzo zresztą estetycznie (wizualnie i muzycznie) dopracowane sceny zbiorowe kontrastuje reżyser z tymi, w których Violetta przeżywa osobisty dramat w swoim pokoju, gdzie panują smutek i strach, wyczuwalne także w zmienionym nastroju wykonywanych arii – już znacznie bardziej lirycznych. Dramaturgicznie „Traviata” zachowuje więc potrzebną w tak pokaźnych inscenizacjach równowagę. W scenach zbiorowych wpływowa okazała się także rola baletu – ruch sceniczny opracowany przez Bożenę Klimczak doprawił wrocławski spektakl do smaku. Podobnej wartości we wspomnianych scenach nabierają stroje Słoniowskiej – stają się one imponujące dopiero wówczas, gdy komponują się z tłem scenografii oraz innymi kostiumami (te w trzecim akcie nawiązują do motywu kart, zgodnie z tematem).
Na panewce spalił jedynie pomysł nadania współczesnego wymiaru fabule – nijak bowiem nie łączą się ze sobą motywy zhańbionej przez kurtyzanę rodziny i partnerskiej swobody obowiązującej w XXI wieku. Napięcie przedstawienia zbudowane jest natomiast znakomicie – narasta bardzo powoli, by ostatecznie wybuchnąć i zamazać mrzonki o szczęśliwej miłości, która może uratować bohaterów od wszelkiego zła. Jest to właściwie niezwykle smutne przedstawienie – mimo balów, kolorowych świateł i wymyślnych strojów – traktuje przecież o ludzkich słabościach, braku porozumienia i samotności.
Wrocławska interpretacja „Traviaty” broni się oprawą muzyczną i doskonałymi solistami, choć w tym przypadku prym wiodą śpiewacy gościnni. W związku z tym polecam także wersję z Anną Lichorowicz w roli głównej. Wrocławska solistka jest na scenie pełna wdzięku, a także zachwyca muzycznie.
Dekoracje Pawła Dobrzyńskiego zostały pomyślane jako proste, ale imponujące wnętrza: pierwszy akt odsłonił monumentalne schody i wysokie, nowoczesne kolumny, z których wyrastały fioletowe kwiaty. Jest to miejsce, w którym odbywa się pierwszy bal; tam Alfredo (Victor Campos Leal) i Violetta (Dorota Wójcik), mimo czekających ich wielu trudności, zdecydują się na związek. Kobieta będzie się bardzo długo wahać – dotąd żyła swobodnie i niezobowiązująco, a do miłości podchodziła sceptycznie, twierdząc, że „nie można się nią długo cieszyć”. Dopiero pointa opery ma pokazać, że Violetta właściwie niewiele się pomyliła. Piękna dama nie może opędzić się od męskich spojrzeń i nachalnych fotografów (tu kolejne, subtelne nawiązanie do współczesności). Całość, łącznie z migotliwymi kostiumami Małgorzaty Słoniowskiej, błyskami fleszy i zimnymi ogniami, przywołuje na myśl wystawny bankiet vipowskiej śmietanki towarzyskiej. Bardzo trudne sopranowe partie Violetty Dorota Wójcik zaśpiewała popisowo (zwłaszcza arię „Sempre libera”, będącą pochwałą wcześniejszego życia bohaterki). Szczególnie zachwycała w najwyższych dźwiękach, które wykonywała z zadziwiającą lekkością.
Ulegając w końcu wyznaniom miłosnym Alfreda, Violetta postanawia przestać żyć jako utrzymanka bogatych baronów i zamieszkać z ukochanym w cichym, niewielkim, ale własnym mieszkaniu. Ponieważ wszystko to ma miejsce już w pierwszym z czterech aktów, oczywiste jest, że dalej nie może obejść się bez przeszkód. Na drodze miłości pary bohaterów staje nie tylko śmiertelna choroba kobiety, ale też ojciec Alfreda – Germont (Mariusz Godlewski), który utrzymuje, że romans syna z byłą kurtyzaną okrywa hańbą całą jego rodzinę.
Drugi akt rozgrywa się w mieszkaniu zakochanych – prostym, ale eleganckim, obitym drewnem, z umiejscowioną pośrodku symboliczną damską toaletką. Tutaj rozegra się prawdziwy dramat – Violetta, kierując się myślą o szczęściu ukochanego, postanawia go opuścić, by ten uniknął okrycia się złą sławą. Wójcik święciła triumf aż do tego momentu; pojawienie się Mariusza Godlewskiego ustawiło poprzeczkę jeszcze wyżej. W efekcie solista zebrał najwięcej braw, choć, jak można sądzić, znacznie więcej było w tej reakcji prywatnej sympatii dla Godlewskiego, którego wrocławscy widzowie uwielbiają.
Akcja kolejnych aktów jest przeplatana jeszcze jednym balem (przyjęcie urządza Flora – świetna aktorsko i muzycznie Dorota Dutkowska z powalającym mezzosopranem) i ponownym spotkaniem w domu Violetty i Alfreda. Violetta umrze w ramionach ukochanego i choć jest to scena nieco przydługa, może wzruszać. Niezwykle dramatyczny wydaje się z kolei moment, w którym Alfredo okłada Violettę wygranymi w karty pieniędzmi – chce tym samym upokorzyć kobietę, która reaguje rozpaczą i próbą obrony. Mężczyzna wywołuje skandal na salonach, co oprawione zostaje odpowiednią muzyką – instrumentalnie jest to jeden z piękniejszych elementów opery.
„Traviata” to pochwała życia, wiążąca się z odrzuceniem przeszłości i wypatrywaniem tego, co niesie przyszłość (chór znakomicie wykonuje „Libiamo ne’lieti calici”). Przynajmniej taką optymistyczną filozofię wyznają uczestnicy wielkich balów. Owe bardzo zresztą estetycznie (wizualnie i muzycznie) dopracowane sceny zbiorowe kontrastuje reżyser z tymi, w których Violetta przeżywa osobisty dramat w swoim pokoju, gdzie panują smutek i strach, wyczuwalne także w zmienionym nastroju wykonywanych arii – już znacznie bardziej lirycznych. Dramaturgicznie „Traviata” zachowuje więc potrzebną w tak pokaźnych inscenizacjach równowagę. W scenach zbiorowych wpływowa okazała się także rola baletu – ruch sceniczny opracowany przez Bożenę Klimczak doprawił wrocławski spektakl do smaku. Podobnej wartości we wspomnianych scenach nabierają stroje Słoniowskiej – stają się one imponujące dopiero wówczas, gdy komponują się z tłem scenografii oraz innymi kostiumami (te w trzecim akcie nawiązują do motywu kart, zgodnie z tematem).
Na panewce spalił jedynie pomysł nadania współczesnego wymiaru fabule – nijak bowiem nie łączą się ze sobą motywy zhańbionej przez kurtyzanę rodziny i partnerskiej swobody obowiązującej w XXI wieku. Napięcie przedstawienia zbudowane jest natomiast znakomicie – narasta bardzo powoli, by ostatecznie wybuchnąć i zamazać mrzonki o szczęśliwej miłości, która może uratować bohaterów od wszelkiego zła. Jest to właściwie niezwykle smutne przedstawienie – mimo balów, kolorowych świateł i wymyślnych strojów – traktuje przecież o ludzkich słabościach, braku porozumienia i samotności.
Wrocławska interpretacja „Traviaty” broni się oprawą muzyczną i doskonałymi solistami, choć w tym przypadku prym wiodą śpiewacy gościnni. W związku z tym polecam także wersję z Anną Lichorowicz w roli głównej. Wrocławska solistka jest na scenie pełna wdzięku, a także zachwyca muzycznie.
Giuseppe Verdi: „Traviata”. Reżyseria: Adam Frontczak. Scenografia: Paweł Dobrzycki. Obsada: Dorota Wójcik, Victor Campos Leal, Mariusz Godlewski, Dorota Dutkowska, Łukasz Gaj, Łukasz Rosiak, Marek Paśko, Plamen Kumpikov, Anastazja Lipert, Piotr Bunzler, Andrzej Zborowski. Premiera: 27 kwietnia 2013, Opera Wrocławska.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |