OBRAZY POŁUDNIA
A
A
A
Andrzej Muszyński (ur. 1984) jest pierwszym stypendystą fundacji im. Ryszarda Kapuścińskiego i laureatem nagród podróżniczych, m.in. za pierwszą w historii przeprawę przez puszczę Minkebe w Gabonie, opisaną w debiutanckim „Południu”. Jego teksty ukazywały się między innymi w „Dużym Formacie” i „National Geographic”.
„Południe” rozpada się na dwa podstawowe zbiory tekstów. Pierwszy z nich składa się z rozbudowanych reportaży z podróży do Azji, Ameryki Łacińskiej, Czarnej Afryki oraz Maghrebu. Drugi to pojawiające się pomiędzy nimi, krótkie, czasem jednostronicowe rozdziały – eseistyczne komentarze i historie, na które z różnych powodów zabrakło miejsca w starannie dopracowanych tekstach reportażowych, i które mają charakter dopisków i dopowiedzeń powstałych jakby z boku tych tekstów, na ich marginesie.
W efekcie otrzymujemy dwa zupełnie różne typy spojrzenia na Południe, dwa jego obrazy, dwie całkiem odmienne opowieści. O ile w reportażach Muszyński oferuje maksymalny konkret opisu i nie odczuwa potrzeby odwoływania się do wytartych i niewiele mówiących kategorii takich jak „Południe”, „Trzeci Świat”, „kraje rozwijające się”, o tyle w dopiskach chętnie uogólnia obserwacje zgromadzone w ciągu kilku lat podróży i ostrożnie stawia tezy na temat tego, które składniki życia w miejscach tak różnych jak zwrotnikowe Chile, afrykański Gabon, arabskie medyny czy karaibska Wenezuela są sobie tożsame, wspólne lub chociaż bardzo podobne. O ile z reportaży wyłania się szereg nieprzystających do siebie, migotliwych obrazów, o tyle w dopiskach obrazy te częściowo nakładają się na siebie. To z tych dopisków dowiadujemy się, że tak jak „Arabowie nie podają ręki, by po uścisku od razu ją wycofać”, podobnie „w Afryce skóra nie jest dobrem osobistym” – w związku z czym spotkana w busie z Makokou do Libreville nieznajoma dziewczyna z powodu braku miejsc „nie czekając nawet na odpowiedź – czytamy – wygodnie ułożyła mi się na kolanach na następne dziesięć godzin”. Inny od zachodniego stosunek do ciała to tylko jedno z sugerowanych „miejsc wspólnych”, które pozwalałyby również egzystencjalnie, a nie tylko cywilizacyjnie, odróżnić „biedne Południe” od „bogatej Północy”.
Jako reporter Muszyński usuwa się w cień opowiadanych przez siebie historii. Uwagę czytelnika nakierowuje wprost na starannie wybranych przez siebie bohaterów. Niektórym z nich „oddaje głos” – jest tak na przykład w nieco sentymentalnej opowieści o Indianach Kogi, uznawanych za najlepiej zachowaną cywilizację prekolumbijską, czy w reportażu o mieszkańcach stolicy Kambodży, stylizowanym na petycję do zachodnich inwestorów wykupujących ich ziemię za bezcen. Losy innych bohaterów obserwuje z możliwie najbliższej perspektywy. Są to m.in. „Papa Bongo” – najdłużej urzędujący prezydent afrykańskiego państwa, sprawujący rządy nad Gabonem przez 42 lata; „Duch” – jeden z najbardziej bezwzględnych funkcjonariuszy reżimu Czerwonych Khmerów; „Jungle Lady” – Kambodżanka, która rzekomo spędziła osiemnaście lat sama w dżungli po tym jak zaginęła w niej jako dziecko; Mohamed Bouazizi, który swoim samospaleniem zapoczątkował rewolucję w Tunezji. Ze spowijającej ich historie medialno-informacyjnej mgły pisarz zręcznie wydobywa tylko to, co najistotniejsze. Styl rządów Papy Bongo odsłania za pomocą niemal jednego zdania: „Kiedyś podzielił się z amerykańskim ambasadorem planem przekazania kilku milionów dolarów na rzecz organizacji charytatywnej. » Czy ta suma pochodzić będzie z pana prywatnej kieszeni, czy z kasy państwowej?«– spytał dyplomata. Bongo nie zrozumiał pytania”.
Jako eseista Muszyński raczej oddala się od twardej rzeczywistości. Snuje refleksje nad zanikaniem języków i kultur społeczeństw niezachodnich, stopniowym asymilowaniem się pierwotnych plemion, globalną standaryzacją konsumpcji. Zadaje trochę zbyt pośpieszne pytania o uniformizację świata. Zapisuje własne doświadczenia: spotkanie z tajemniczą motorzystką, która nieoczekiwanie udzieliła mu pomocy drogowej gdzieś na południu Laosu, wizytę u fryzjera w boliwijskim mieście portowym, podróż przeładowanym autobusem do Kambodży.
Różnorodność opowiadanych w „Południu” historii i rozległość przedmiotu obserwacji nie przytłaczają czytelnika, dlatego książka szybko zebrała wiele pozytywnych recenzji. Podkreśla się zmysł obserwacyjny pisarza, wrażliwość na detale, twórcze kontynuowanie tradycji prozy Kapuścińskiego. Szczególną uwagę zwrócił opis skomplikowanej historii i neokolonialnej teraźniejszości Gabonu, rządzonego przez tyle lat przez Papę Bongo (a obecnie przez jego syna). Reporter brawurowo i z fantazją przedstawił je z perspektywy zmian, jakim podlegały kuchnia i zwyczaje żywieniowe mieszkańców dawnej francuskiej kolonii: „Bazar wrze: w pogryzionych przez czerwie skrzyniach przypłynęły do Nowego Świata żółte owoce. Ich smak wykrzywia twarze pierwszych ciekawskich. To cytryny”.
Właściwie jest w „Południu” jeszcze trzeci jeszcze typ opowieści, o którym trzeba by wspomnieć. Zawierają go dwa raporty. Jeden – z pierwszej w historii wędrówki przez dżunglę Minkebe w Gabonie, którą Muszyński odbył z fotografem Tomaszem Golą i grupą pomagających im pigmejów, drugi – z samotnej podróży po pustyni Atakama w Chile, jednym z najsuchszych miejsc na Ziemi. Technika telegraficznego skrótu, nastrojowość, autentyczność doświadczenia sprawiają, że są to chyba najlepsze teksty w książce. Obydwa napisane zostały stylem niemalże doskonale protokolarnym, pozbawionym zbędnych ornamentów. W czasach, w których rzeczywistość elektroniczna staje się powoli podstawową rzeczywistością ludzi Północy, takie oferujące wgląd w żywe doświadczenie relacje okazują się bardziej wiarygodne niż najstaranniej nawet skomponowane reportaże z miejsc, na temat których w Internecie hulają gigabajty informacji: „Codziennie wieczorem, gdy rozbijam namiot, zrywa się porywisty wiatr. Wrzucam do środka ciężki głaz albo plecak. Gdy słońce zachodzi, wiatr ucicha. Wtedy gotują kolację (makaron, liofilizaty). Przed snem czytam. Starcza mi sił na dziesięć, dwadzieścia stron, potem odcinam nożem przeczytany kawałek, żeby było lżej. Mam dobre buty i ochronę od słońca”.
„Południe” rozpada się na dwa podstawowe zbiory tekstów. Pierwszy z nich składa się z rozbudowanych reportaży z podróży do Azji, Ameryki Łacińskiej, Czarnej Afryki oraz Maghrebu. Drugi to pojawiające się pomiędzy nimi, krótkie, czasem jednostronicowe rozdziały – eseistyczne komentarze i historie, na które z różnych powodów zabrakło miejsca w starannie dopracowanych tekstach reportażowych, i które mają charakter dopisków i dopowiedzeń powstałych jakby z boku tych tekstów, na ich marginesie.
W efekcie otrzymujemy dwa zupełnie różne typy spojrzenia na Południe, dwa jego obrazy, dwie całkiem odmienne opowieści. O ile w reportażach Muszyński oferuje maksymalny konkret opisu i nie odczuwa potrzeby odwoływania się do wytartych i niewiele mówiących kategorii takich jak „Południe”, „Trzeci Świat”, „kraje rozwijające się”, o tyle w dopiskach chętnie uogólnia obserwacje zgromadzone w ciągu kilku lat podróży i ostrożnie stawia tezy na temat tego, które składniki życia w miejscach tak różnych jak zwrotnikowe Chile, afrykański Gabon, arabskie medyny czy karaibska Wenezuela są sobie tożsame, wspólne lub chociaż bardzo podobne. O ile z reportaży wyłania się szereg nieprzystających do siebie, migotliwych obrazów, o tyle w dopiskach obrazy te częściowo nakładają się na siebie. To z tych dopisków dowiadujemy się, że tak jak „Arabowie nie podają ręki, by po uścisku od razu ją wycofać”, podobnie „w Afryce skóra nie jest dobrem osobistym” – w związku z czym spotkana w busie z Makokou do Libreville nieznajoma dziewczyna z powodu braku miejsc „nie czekając nawet na odpowiedź – czytamy – wygodnie ułożyła mi się na kolanach na następne dziesięć godzin”. Inny od zachodniego stosunek do ciała to tylko jedno z sugerowanych „miejsc wspólnych”, które pozwalałyby również egzystencjalnie, a nie tylko cywilizacyjnie, odróżnić „biedne Południe” od „bogatej Północy”.
Jako reporter Muszyński usuwa się w cień opowiadanych przez siebie historii. Uwagę czytelnika nakierowuje wprost na starannie wybranych przez siebie bohaterów. Niektórym z nich „oddaje głos” – jest tak na przykład w nieco sentymentalnej opowieści o Indianach Kogi, uznawanych za najlepiej zachowaną cywilizację prekolumbijską, czy w reportażu o mieszkańcach stolicy Kambodży, stylizowanym na petycję do zachodnich inwestorów wykupujących ich ziemię za bezcen. Losy innych bohaterów obserwuje z możliwie najbliższej perspektywy. Są to m.in. „Papa Bongo” – najdłużej urzędujący prezydent afrykańskiego państwa, sprawujący rządy nad Gabonem przez 42 lata; „Duch” – jeden z najbardziej bezwzględnych funkcjonariuszy reżimu Czerwonych Khmerów; „Jungle Lady” – Kambodżanka, która rzekomo spędziła osiemnaście lat sama w dżungli po tym jak zaginęła w niej jako dziecko; Mohamed Bouazizi, który swoim samospaleniem zapoczątkował rewolucję w Tunezji. Ze spowijającej ich historie medialno-informacyjnej mgły pisarz zręcznie wydobywa tylko to, co najistotniejsze. Styl rządów Papy Bongo odsłania za pomocą niemal jednego zdania: „Kiedyś podzielił się z amerykańskim ambasadorem planem przekazania kilku milionów dolarów na rzecz organizacji charytatywnej. » Czy ta suma pochodzić będzie z pana prywatnej kieszeni, czy z kasy państwowej?«– spytał dyplomata. Bongo nie zrozumiał pytania”.
Jako eseista Muszyński raczej oddala się od twardej rzeczywistości. Snuje refleksje nad zanikaniem języków i kultur społeczeństw niezachodnich, stopniowym asymilowaniem się pierwotnych plemion, globalną standaryzacją konsumpcji. Zadaje trochę zbyt pośpieszne pytania o uniformizację świata. Zapisuje własne doświadczenia: spotkanie z tajemniczą motorzystką, która nieoczekiwanie udzieliła mu pomocy drogowej gdzieś na południu Laosu, wizytę u fryzjera w boliwijskim mieście portowym, podróż przeładowanym autobusem do Kambodży.
Różnorodność opowiadanych w „Południu” historii i rozległość przedmiotu obserwacji nie przytłaczają czytelnika, dlatego książka szybko zebrała wiele pozytywnych recenzji. Podkreśla się zmysł obserwacyjny pisarza, wrażliwość na detale, twórcze kontynuowanie tradycji prozy Kapuścińskiego. Szczególną uwagę zwrócił opis skomplikowanej historii i neokolonialnej teraźniejszości Gabonu, rządzonego przez tyle lat przez Papę Bongo (a obecnie przez jego syna). Reporter brawurowo i z fantazją przedstawił je z perspektywy zmian, jakim podlegały kuchnia i zwyczaje żywieniowe mieszkańców dawnej francuskiej kolonii: „Bazar wrze: w pogryzionych przez czerwie skrzyniach przypłynęły do Nowego Świata żółte owoce. Ich smak wykrzywia twarze pierwszych ciekawskich. To cytryny”.
Właściwie jest w „Południu” jeszcze trzeci jeszcze typ opowieści, o którym trzeba by wspomnieć. Zawierają go dwa raporty. Jeden – z pierwszej w historii wędrówki przez dżunglę Minkebe w Gabonie, którą Muszyński odbył z fotografem Tomaszem Golą i grupą pomagających im pigmejów, drugi – z samotnej podróży po pustyni Atakama w Chile, jednym z najsuchszych miejsc na Ziemi. Technika telegraficznego skrótu, nastrojowość, autentyczność doświadczenia sprawiają, że są to chyba najlepsze teksty w książce. Obydwa napisane zostały stylem niemalże doskonale protokolarnym, pozbawionym zbędnych ornamentów. W czasach, w których rzeczywistość elektroniczna staje się powoli podstawową rzeczywistością ludzi Północy, takie oferujące wgląd w żywe doświadczenie relacje okazują się bardziej wiarygodne niż najstaranniej nawet skomponowane reportaże z miejsc, na temat których w Internecie hulają gigabajty informacji: „Codziennie wieczorem, gdy rozbijam namiot, zrywa się porywisty wiatr. Wrzucam do środka ciężki głaz albo plecak. Gdy słońce zachodzi, wiatr ucicha. Wtedy gotują kolację (makaron, liofilizaty). Przed snem czytam. Starcza mi sił na dziesięć, dwadzieścia stron, potem odcinam nożem przeczytany kawałek, żeby było lżej. Mam dobre buty i ochronę od słońca”.
Andrzej Muszyński: „Południe”. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2013 [seria: Reportaż].
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |