ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 czerwca 11 (227) / 2013

Adam Grzelec,

DO DYCKIEGO WRÓCIĆ, KIEDY NADEJDZIE JESIEŃ

A A A
Z poezją Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego mierzyłem się wielokrotnie, czytałem niemal wszystkie wydane przez niego książki, ale ostatecznie pozostawałem zawsze w dużym stopniu nieprzekonany. Bez dogłębnych analiz: oczy gładko i równomiernie skanowały tekst, nie zatrzymując się nigdzie na dłużej. Między innymi dlatego z przyjemnością przyjąłem propozycję zrecenzowania najnowszego zbioru wierszy poety, których wyboru dokonał Grzegorz Jankowicz.

Rozłożyłem się więc wygodnie na kanapie, zabrałem się za lekturę i zostałem kilkakrotnie zaskoczony! Po pierwsze: to bardzo trafnie dokonany wybór wierszy. Nie odniosłem wrażenia, które miałem często podczas lektury innych wyborów wierszy – wrażenia „podziurawienia” zamierzonej przez autora historii, de facto odesłania li tylko do tomów źródłowych. Po drugie: między wierszami Tkaczyszyna-Dyckiego z różnych okresów zachodzi szereg relacji niedostrzegalnych podczas sekwencyjnej, rozproszonej w czasie lektury (przepraszam za brak informacji w tym twierdzeniu – oczywiście między wszystkimi wierszami wszystkich poetów z wszystkich okresów zachodzi szereg... itd. – niemniej w przypadku Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego atmosferę przesyca klaustrofobiczne zagęszczenie, podobne temu z pogańskich wierszy Marka Obary). Klimat wyobcowania udziela się czytelnikowi coraz bardziej w miarę zagłębiania się w lekturę, udziela się także hipnotyzujący rytm (szczególnie tym, którzy mieli okazję słuchać poety czytającego własne utwory). W zestawieniu z reprezentacyjnymi poetami swojego pokolenia (mam tu na myśli w szczególności Andrzeja Sosnowskiego i Bohdana Zadurę) jest Tkaczyszyn-Dycki poetą z całą pewnością „osobnym”. Próżno szukać w jego poezji językowych błyskotek – jak wspomniałem na wstępie, nie są to wiersze oczarowujące „na pierwszy rzut oka” – dopiero nieco odważniejsza wyprawa odkrywa pełnię krajobrazu, o raczej wschodnim, chmurnym i deszczowym temperamencie.





LXXXV

wsłuchuj się w przeszłość

oni tam wciąż jeszcze są

jeszcze odciskają się gwałtem

jutro przyjdą Rosjanie





aby nam przypomnieć o trumnach

w których dzięki nim czujemy się

niezbędni od co najmniej dwóch

wieków czujemy się na swoim miejscu





jutro przyjdą Rosjanie

Hryniawska widzi ich jak znowu

niszczą jej ogród czyli Polskę

i tulipany co na jedno wychodzi









Kraina jest jednak mroczna, epatująca chorobą („codziennie umiera ponad 1000 chorych”, „LXXVIII”) czy raczej chorobami: podmiotu lirycznego i jego matki. Zresztą to bodaj najwyraźniejsza i najbardziej skomplikowana z opisywanych przez Tkaczyszyna-Dyckiego relacji. Dobrze oddają jej charakter pierwsze wersy wiersza „V” z debiutanckiego tomu „Nenia i inna wiersze”: „moja matka kościół osobny / moja matka kościół osobny w którym się narodziłem / na podobieństwo Jego niepodobny / i nałożyłem twarz na podobieństwo Jego niebaczny”. Czytelnik natknie się zresztą nieraz na owo Wojaczkowe dictum, eksperymenty w dziedzinie sacrum, wyeksponowaną cielesność okraszoną metafizycznym komentarzem i dyskursem obudowanym wokół pojęcia „polskości”. Swojsko poczuje się odbiorca twórczości Konrada Góry oraz neurotyczny postkresowiak. Najciekawszy wydał mi się jednak humor wplątany między wszystkie te mroczne figury; humor tworzący – zdaje mi się – niezależną warstwę, uprzestrzenniającą tekst, dla właściwego, odpowiadającego intencji kontekstu. Ale być może, czytam to tylko tak, gdyż jest wiosna i świeci (przynajmniej gdy piszę) słońce. Polecam czerpać ze słońca pełnymi garściami, otworzyć trzecie oko i rozłożyć się na łonie przyrody z czymś lżejszym, np. „50 twarzami Greya”, wyłączyć umysł i słuchać śpiewu ptaków. Do Dyckiego wrócić, kiedy nadejdzie jesień.

LXXXIII

jesień już Panie a ja nie mam domu

i coraz trudniej o siebie (w sąsiednim

pokoju umiera moja matka) kiedy

wracam z dyskoteki biblioteki apteki



taki już jestem: grzeszny lepki

od grzechu powiadają ci

którzy widzieli mnie wczoraj

rzuconego między psy



i kamienie i wyrywającego się jednemu

z nich na gwałt do owej dyskoteki

biblioteki apteki za którym wszakże poszedłem

najdalej wykupując dla matki zastrzyki



przeciwbólowe
Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki: „Podaj dalej”. Wybór Grzegorz Jankowicz. Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji. Poznań 2012.