ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 czerwca 12 (228) / 2013

Przemysław Pieniążek,

STAR TREK: DZIEDZICTWO

A A A
Futurystyczny moralitet, będący równocześnie parabolą opowiadającą o współczesnych problemach, nadziejach oraz wyzwaniach stawianych przed ludzkością, ze szczególnym uwzględnieniem amerykańskiej perspektywy – wedle takich kategorii Gene Roddenberry tworzył swoje opus magnum. Chociaż natchnienie czerpał głównie z powieści („Misja międzyplanetarna” Alfreda Eltona van Vogta) oraz filmów z kręgu szeroko rozumianej fantastyki („Zakazana planeta” Roberta Wilcoxa), nie były one jedynymi źródłami jego inspiracji. Równie ważnymi okazały się: serial „Wagon Train” (ukazujący perypetie członków karawany wozów przemierzających trakt od Missouri do Kalifornii w czasach Dzikiego Zachodu), Swiftowskie „Podróże Guliwera” oraz prozatorski cykl C.S. Forestera o dzielnym kapitanie Królewskiej Marynarki Wojennej, Horatio Hornblowerze. Połączenie różnorodnych składników zaowocowało filmową alchemią, która wpłynęła na decyzję stacji NBC o zezwoleniu na telewizyjny rejs kosmicznego statku „Enterprise” przemierzającego Drogę Mleczną w ramach pięcioletniej misji o jasno sprecyzowanym celu: śmiało kroczyć tam, gdzie nie dotarł żaden człowiek.

Znakiem rozpoznawczym emitowanej w latach 1966-1969 oryginalnej serii „Star Trek” były nietuzinkowe scenariusze, współtworzone między innymi przez pisarzy takich jak Robert Bloch, Harlan Ellison czy Theodore Sturgeon. Podróże w czasie i przestrzeni prowadzące do spotkania z przedstawicielami obcych ras organizujących własne społeczeństwa na wzór ziemskich struktur (począwszy od jawnie utopijnych, na totalitarnych kończąc) były chlebem powszednim załogi legendarnej dziś jednostki dowodzonej przez kapitana Jamesa Tiberiusa Kirka (William Shatner). Charyzmatyczny przywódca wraz z pierwszym oficerem Spockiem (Leonard Nimoy), pokładowym medykiem Leonardem „Gnatkiem” McCoyem (DeForest Kelley), głównym mechanikiem komandorem porucznikiem Montgomerym „Scotty” Scottem (James Doohan), ponętną oficer łączności Nyotą Uhurą (Nichelle Nichols) oraz oficerem nawigacyjnym porucznikiem Hikaru Sulu (George Takei) szybko zyskali sympatię telewidzów. Co ciekawe, przed odbiornikami regularnie zasiadali nie tylko nastoletni miłośnicy galaktycznych wojaży, ale także (jak wieść gminna niesie) naukowcy, kuratorzy muzeów, psychiatrzy, lekarze oraz nauczyciele akademiccy.

Dobra passa nie trwała jednak długo. Oglądalność serialu zaczęła spadać, przez co zarząd stacji NBC (wraz z zakończeniem drugiego sezonu) zadecydował o wstrzymaniu produkcji dalszych odcinków. Wtedy do akcji wkroczyła Bjo Trimble, liderka fanklubu „Star Trek”. Jej stanowcze petycje na krótko uratowały tytuł przed zdjęciem z ramówki, choć i tak jego dni wydawały się policzone: emisję programu przeniesiono bowiem z prime time’u do piątkowych godzin nocnych. Drugie życie serialu rozpoczęło się dopiero w 1969 roku, wraz z jesiennymi powtórkami. Wtedy to „Star Trek” zaczął zyskiwać status dzieła kultowego, zaś odtwórcy głównych ról (szczególnie Shatner oraz Nimoy) umocnili swoje pozycje gwiazd małego ekranu oraz… symboli seksu.

Droga do raju

Społeczno-kulturowy ferment wywołany przez powiększające się grono fanów „Star Trek” nie pozostał bez odzewu ze strony telewizyjnych decydentów, poszerzających target serii o miłośników animacji. Uhonorowany Nagrodą Emmy rysunkowy serial (1973-1975) kontynuował wątki znane z oryginalnego cyklu, dopuszczając równocześnie większą fantazję w kreowaniu obcych form życia i pozaziemskich pejzaży. Warto pamiętać, że niektóre wątki „Star Trek: Animated Series” były wykorzystane przez twórców kolejnych odsłon futurystycznej sagi. Choć Gene Roddenberry chciał zrealizować kontynuację aktorskiego serialu (opatrzoną podtytułem „Faza II”), spektakularne sukcesy „Nowej nadziei” (1977) George’a Lucasa oraz „Bliskich spotkań trzeciego stopnia” (1977) Stevena Spielberga sprawiły, że planowany pilot nowego programu zaadaptowano na pełnometrażowy film kinowy. „Star Trek” (1979) Roberta Wise’a spotkał się umiarkowanym entuzjazmem ze strony krytyki, zarobił jednak na całym świecie blisko sto czterdzieści milionów dolarów, umożliwiając realizację pięciu oficjalnych kontynuacji z udziałem „klasycznej” załogi. Wraz z coraz bardziej odczuwalnym wyeksploatowaniem formuły kinowych przygód ekipy kapitana Kirka, Roddenberry postanowił odświeżyć koncept, proponując fanom nowe rozdanie w temacie kosmicznej żeglugi. Dlatego na kilka lat przed swoją śmiercią wyprawił w telewizyjny rejs załogę USS „Enterprise” NCC 1701 pod wodzą kapitana Jean-Luca Picarda (Patrick Stewart). Z powodzeniem.

Serial „Star Trek: Następne pokolenie” (1987-1994) zdobył osiemnaście statuetek Emmy, stając się punktem wyjścia dla czterech fabularnych produkcji oraz przepustką dla kolejnych spin-offów bazujących na uniwersum stworzonym przez legendarnego scenarzystę, choć w warstwie fabularnej kładących nacisk na nieco odmienną problematykę. Akcja „Star Trek: Stacji kosmicznej” (1993-1999) rozgrywała się głównie na tytułowej lokacji dowodzonej przez czarnoskórego komandora Benjamina Sisko (Avery Brooks), w odróżnieniu od innych pobocznych serii koncentrując się na zgłębianiu tematyki religijnej, jak również uwypuklając światopoglądowe konflikty między członkami załogi. Z kolei w „Star Trek: Voyager” (1995-2001) Kate Mulgrew wcieliła się w postać kapitan Kathryn Janeway, pierwszej kobiety w tym popkulturowym uniwersum piastującej stanowisko lidera. Najmniejszą oglądalnością cieszył się „Star Trek: Enterprise” (2001-2005), swoisty prequel klasycznej serii, ukazujący perypetie załogi pierwszego ziemskiego statku, która pod dowództwem kapitana Jonathana Archera (Scott Bakula) wyrusza ze śmiałą misją ku chwale ludzkości. Zarys fabularny nie był jedynym podobieństwem, jakie serial wykazywał względem nieśmiertelnej kreacji Roddenberry’ego. Wszak i w tym wypadku groźba zdjęcia programu z telewizyjnej ramówki zaktywizowała najwierniejszych fanów tytułu, którzy własnym sumptem zebrali około trzydziestu milionów dolarów w celu sfinansowania piątego sezonu. Niestety, dalszy lot „Enterprise” został bezapelacyjnie odwołany.

Więzy braterstwa

Ponoć Frank Sinatra nie przegapił żadnego odcinka oryginalnej serii „Star Trek”, Angelina Jolie kochała się w młodości w spiczastouchym Spocku, Tom Hanks zna na pamięć tytuły wszystkich odcinków „Następnego pokolenia”, a dla brytyjskiego astrofizyka Stephena Hawkinga i Toma Morello (gitarzysty formacji Rage Against The Machine oraz Audioslave) gościnny występ w kolejnych odsłonach epickiego cyklu był spełnieniem marzeń. Oto zaledwie skromny wyimek z niezliczonej rzeszy fanów, przed którymi filmowy wszechświat Gene’a Roddenberry’ego nie ma najmniejszych tajemnic. Czy najbardziej zagorzałych miłośników „Star Trek” można poznać po tym, że chętnie wymieniają wolkańskie pozdrowienia, snują teoretyczne rozważania nad tajnikami testu Kobayashi Maru oraz pochylają się nad smutnym losem „czerwonych koszul” – szeregowych członków załogi Gwiezdnej Floty, których ekranowy żywot (splotem dramatycznych okoliczności) trwa przeważnie… odcinek? Tak, ale to nie wszystko.

Jak pokazuje dokument „Trekkies” (1997) Rogera Nygarda, fani serialu tworzą subkulturę, od lat swoim zasięgiem dalece wykraczającą poza terytorium USA. Sami zainteresowani nie lubią być określani owym mianem (uznawanym za pejoratywną łatkę przypiętą zwolennikom oryginalnej serii), identyfikując siebie jako trekkers, czyli oddanych fanów klasycznego tytułu ze wszystkimi jego medialnymi odgałęzieniami. Wierni schedzie Roddenberry’ego, ochoczo promują oni markę „Star Trek” za pośrednictwem innych dziedzin sztuki, tworząc tematyczne czasopisma, dzieła plastyczne lub pisząc piosenki, w czym przodują takie kapele, jak William Shatner’s Pants, The Romulans czy Stovokor – deathmetalowy band śpiewający w języku klingońskim, opracowanym przed laty przez językoznawcę Marca Okranda. Z kolei w 2003 roku powstały pierwsze odcinki internetowej fanfikcji pod tytułem „Star Trek: Faza II”, posiadającej błogosławieństwo stacji CBS oraz wytwórni Paramount niekomercyjnej kontynuacji telewizyjnego hitu z lat sześćdziesiątych, realizowanej przy współudziale aktorów oraz scenarzystów oryginalnej serii.

W socjologicznej analizie fenomenu trekkers niejednokrotnie powracają opinie wskazujące na analogię między globalną społecznością fanów cyklu a ruchem religijnym – czynnikami integrującymi są w tym przypadku mit założycielski, czytelny system wierzeń (oparty na parenetycznych wzorcach) oraz aktywne uczestnictwo w „celebracji”. Trzeba jednak zaznaczyć, że wielu miłośników medialnego superprzeboju zdecydowanie odcina się od skrajnych wystąpień niektórych fanów, przekraczających zdroworozsądkowe granice swego oddania. Kiedy w filmie „Star Trek II: Gniew Khana” (1982) Nicholasa Meyera pierwszy oficer Spock miał ostatecznie przejść do wieczności, ostra reakcja ze strony „wyznawców” (ochoczo wysyłających listy z pogróżkami) przekonała twórców filmu (jak również Leonarda Nimoya), że uśmiercenie bohatera nie jest najlepszym pomysłem. W podobnie krępującej sytuacji znalazł się Malcolm McDowell (odtwórca roli złowieszczego Sorana), kiedy po występie w „Star Trek VII: Pokolenia” (1994) Davida Carsona zaczął otrzymywać nieprzyjemną korespondencję adresowaną do „mordercy kapitana Kirka”. Zresztą sam William Shatner, występując w 1986 roku w programie „Saturday Night Live”, dał upust swej frustracji, krytykując „niedojrzałość” fanów cyklu, traktujących „Star Trek” zdecydowanie zbyt poważnie (za co jednak potem przepraszał).

Rozpatrując „Star Trek” w kategoriach marketingowych, nie sposób nie zauważyć, że jest to doskonale funkcjonująca franczyza (film Wise’a zainspirował pierwszy w historii zestaw Happy Meal), swoją różnorodnością oraz skalą generowanych zysków porównywalna jedynie z „Gwiezdnymi wojnami”. Beletrystyka, komiksy, gry planszowe i komputerowe, słuchowiska radiowe, kolekcjonerskie repliki i niezliczone gadżety – oto najpopularniejsze towary sygnowane marką „Star Trek”, będącą zarówno obiektem niezliczonych parodii, jak również źródłem twórczej inspiracji. Wypadkową owych tendencji była „Kosmiczna załoga” (1999) Deana Parisota, przezabawna opowieść o gwiazdach telewizyjnej space opery, utożsamianych z granymi przez siebie rolami nie tylko przez fanów, lecz także… przez pozaziemskich przybyszów.

Pełnia człowieczeństwa

Filmowy wszechświat „Star Trek” to nie tylko emocjonujące przygody, ale także przyczynek do rozmaitych dyskursów na temat moralności, granic (nie tylko) jednostkowego poświęcenia czy wyznaczników człowieczeństwa, skrzętnie analizowanych na przykładzie postaci Spocka (półczłowieka, pół-Wolkanina) oraz androida Daty (Brent Spiner). Tematem przewodnim „Gniewu Khana” była opowieść o nieuchronności przemijania oraz śmierci, ale także o nadziei na zmartwychwstanie. „Star Trek III: W poszukiwaniu Spocka” (1984) Leonarda Nimoya przyniósł rozwinięcie religijnych tropów zasygnalizowanych we wcześniejszym epizodzie, wzbogacając je o wątki poświęcone odpowiedzialności za bliźniego oraz sile męskiej przyjaźni. Shatner w wyreżyserowanym przez siebie „Star Trek V: Ostateczna granica” (1989) uczynił postać Syboka (Laurence Luckinbill) – charyzmatycznego przywódcy ruchu filozoficznego poszukującego wolkańskiego raju Sha-Kha-Ree – medium rozważań na temat amerykańskich teleewangelistów, kwestionując ich próby uzurpowania sobie prawa do wyrażania boskiej woli.

Tworząc ideologiczne fundamenty Zjednoczonej Federacji Planet – międzygatunkowej unii stawiającej na eksplorację galaktyki oraz pokojowe współistnienie zamieszkujących ją rozumnych ras – Gene Roddenberry po części inspirował się strukturą ONZ, przede wszystkim jednak obrazował drogę rozwoju, którą, jego zdaniem, powinna podążać Ameryka. Oryginalny „Star Trek” promował multikulturową załogę, do której w drugim sezonie dołączył sowiecki nawigator Pavel Chekov (Walter Koenig) – wedle filmowej legendy dokooptowany do ekipy po opublikowanym na łamach „Prawdy” artykule utyskującym na brak bohatera reprezentującego Związek Radziecki, szczycącego się przecież sukcesami Jurija Gagarina. Choć to w telewizyjnym „Movin’ With Nancy” pocałunek Nancy Sinatry i Sammy’ego Davisa Juniora był czytelnym sygnałem zapowiadającym zniesienie segregacji rasowej, wymianie czułości między Kirkiem a Uhurą również nie można odmówić rewolucyjnego potencjału. Warto wspomnieć, że Nichelle Nichols była gotowa zrezygnować z roli seksownej pani oficer (uznając tę kreację za czysto ornamentacyjną), jednak słowa zachęty ze strony samego Martina Luthera Kinga zmieniły jej decyzję ku radości fanów cyklu.

W opowieściach z uniwersum „Star Trek” można odnaleźć wiele nawiązań do dzieł literackich. Źródłem inspiracji dla „Gniewu Khana” oraz „Star Trek VIII: Pierwszego kontaktu” (1996) Jonathana Frakesa był „Moby Dick” Hermana Melville’a – studium obsesyjnej walki jednostki z potężnym przeciwnikiem, odzwierciedlającym mroczne aspekty jej podświadomości. Scenariusz „Star Trek VI: Wojny o pokój” (1991) Nicholasa Meyera mnożył nawiązania do twórczości Szekspira (ze szczególnym uwzględnieniem „Hamleta”, „Burzy”, „Juliusza Cezara” oraz „Kupca weneckiego”), ukazując Klingonów jako dumnych wojowników wykazujących duchowe powinowactwo z Makbetem czy Markiem Antoniuszem. Generując refleksję nad rolą technologii w codziennym życiu człowieka oraz o stopniu jej zaawansowania jako wyrazie społecznego rozwoju, „Star Trek” wywarł także znaczący wpływ na świat nowożytnej nauki, inspirując powstanie telefonu komórkowego czy palmtopa. W latach siedemdziesiątych NASA ochrzciła prototyp kapsuły kosmicznej nazwą legendarnej jednostki – co znaczące, „Star Trek IV: Powrót na Ziemię” (1986) Leonarda Nimoya dedykowany został pamięci tragicznie zmarłych pilotów wahadłowca Challenger.

Oblicze wroga

Poprzez swój polityczno-militarny aspekt oryginalny „Star Trek” w alegoryczny sposób ukazywał zimnowojenną rzeczywistość Stanów Zjednoczonych. Imperium Klingońskie to nic innego jak metafora reżymu Związku Radzieckiego, natomiast społeczna organizacja Romulan budzi skojarzenia z Chińską Republiką Ludową. Wojna między obcymi rasami była swoistym echem rozgorzałej po śmierci Stalina walki między totalitarnymi potęgami o komunistyczne przywództwo w świecie. Zamykająca klasyczny cykl „Wojna o pokój” (1991) stanowiła czytelną aluzję do schyłku zimnej wojny oraz upadku muru berlińskiego, ukazując losy Federacji stającej przed szansą zawiązania trwałego pokoju z Klingonami, których nastawioną na dialog frakcję reprezentuje Gorkon (David Warner) – zgodnie z intencją twórców będący unikalną krzyżówką Abrahama Lincolna z Michaiłem Gorbaczowem. W odróżnieniu od klasycznego cyklu, w warstwie ideologicznej uzasadniającego interwencjonistyczną filozofię Stanów Zjednoczonych, „Następne pokolenie” oferowało znacznie bardziej liberalne przesłanie, promując społeczno-polityczną korelację ludzi i obcych. Ale nie brakowało także bardziej „opornych” istot, proponujących dość radykalne formy koegzystencji. Przykładem może być Borg – uwieczniony między innymi w „Pierwszym kontakcie” cybernetyczny kolektyw połączonych ze sobą różnych ras („Zostaniesz zasymilowany. Opór jest daremny”) posiadających wspólną świadomość. Struktura organizacyjna Borg przypomina rój pszczół, chociaż niejednokrotnie porównana była także do ustrojów totalitarnych. Na tle współczesnych zagrożeń niezwykle aktualnie prezentuje się z kolei postać charyzmatycznego Khana Nooniena Singha (granego onegdaj przez Ricardo Montalbána; w najnowszym epizodzie wciela się weń Benedict Cumberbatch), genetycznie zmodyfikowanego superżołnierza o zaostrzonym apetycie na destrukcję. 

Przyszłość niedokonana

Komercyjna porażka „Star Trek X: Nemesis” (2002) Stuarta Bairda sprawiła, że dalsze losy kapitana Jean-Luca Picarda i jego podwładnych stanęły pod znakiem zapytania. Zamiast próbować odświeżyć wyeksploatowaną formułę, scenarzyści Roberto Orci oraz Alex Kurtzman wraz z reżyserem J.J. Abramsem (opromienionym sukcesem „Zagubionych”) zaproponowali wytwórni Paramount Pictures realizację prequela (chciał go nakręcić sam Roddenberry już w 1968 roku), reinterpretującego perypetie kosmicznej załogi pod wodzą Jamesa T. Kirka. Tym sposobem w 2009 roku na ekranach kin zagościł nowy/stary „Star Trek”, którego akcja osadzona została w alternatywnej linii czasowej. Zabieg ten pozwolił autorom na uniknięcie potencjalnego gromobicia ze strony zagorzałych trekkerów (choć gościnny występ Leonarda Nimoya był jednym z wielu życzliwych gestów pod adresem weteranów cyklu), jak również na zjednanie sympatii nowej generacji widzów, nie przepadających za dialogami bogatymi w technologiczną grypserę.

Nawiązanie współpracy z Nokią oraz NASA pozwoliło na opracowanie bardziej „realistycznych” koncepcji komunikatorów i tricordera (wielofunkcyjnego gadżetu pozwalającego na analizę otoczenia plus diagnozę biologiczną), nie mówiąc już o zaprojektowaniu sugestywnych obrazów implodujących planet czy wizji kosmicznych eksplozji. Gromadząc na planie śmietankę młodych aktorów (Chris Pine, Zachary Quinto, Zoe Saldana, Karl Urban, Anton Yelchin, Simon Pegg czy John Cho), Abrams stworzył błyskotliwego blockbustera, rozwijając jego formułę w kolejnej odsłonie poliptyku zatytułowanej „W ciemność. Star Trek” (2013), według reżysera powstałej pod znaczącym wpływem prozy Larry’ego Nivena oraz Arthura C. Clarke’a.

Uhonorowany ponad trzydziestoma statuetkami Emmy „Star Trek” we wszystkich swoich przejawach od blisko półwiecza jest kluczowym elementem zachodniej popkultury. Opus magnum Gene’a Roddenberry’ego wciąż pozwala żywić nadzieję, że pewnego dnia ludzkość osiągnie dojrzałość oraz mądrość, dzięki którym uwolni się z okowów zawiści, wojny, głodu, rasizmu czy mizoginii, niczym Wolkanie pełniej kontrolując swoje emocje, pragnienia i egoistyczne dążenia. Klasyczne pozdrowienie „Żyj długo i pomyślnie” wydaje się zatem czymś więcej niż zwykłą kurtuazją.