ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 lipca 13 (229) / 2013

Kamil Zając zamilkając,

PAMIĘTNIK Z FELIETONU. ODCINEK PIĄTY: BUDDA, SHOW, KANGUR I POGODA DUCHA, CZYLI KILKA REFLEKSJI O WIERSZACH KRZYSZTOFA ŚLIWKI

A A A
Witam Państwa w piątym odcinku pamiętnika z felietonu, który miał traktować o książce „Budda Show” Krzysztofa Śliwki, ale tak się składa, że jestem w trakcie jej lektury. Oczywiście nie mam na myśli literalnego przeczytania, ale raczej proces – in progress – zapoznawania się z książką, oswajania się z nią. Toteż lekką nieuczciwością byłoby pisać ot tak, ad hoc, po linii najmniejszego oporu – jak jacyś dziennikarze popularnych periodyków, które kiedyś czytaliśmy, być może nawet z uwagą. Zamiast tego pozwolę sobie na bardziej pamiętnikowy charakter tego odcinka pamiętnika z felietonu.

A było tak, że pracowałem sezonowo jako konwojent, który dostarcza grupę dzieci/młodzieży w miejsce przeznaczenia (obóz/kolonia). Zbiórka, zazwyczaj w godzinach nocnych, odbywała się pod tablicą z rozkładem jazdy na wrocławskim dworcu kolejowym. Kiedyś szedłem z lekkim zapasem na zbiórkę, oczywiście pod tablicę przyjazdów i odjazdów, od strony ulicy Dworcowej. Zawsze lubiłem ten tunel od strony poczty, który prowadził również na perony. Swego czasu były tam dwa stoiska z używanymi książkami. I właśnie wtedy kupiłem za piątaka (wiem, bo cena jest wybita na fluorescencyjnej nalepce wraz z kodem: 509, umieszczonym nad nią) książkę „Niepogoda dla kangura” Krzysztofa Śliwki. Schowałem do torby, poszedłem na zbiórkę, pożegnałem rodziców, wsadziłem trudną młodzież do przedziałów, wyciągnięciem książkę. I nie zapomnę reakcji dwóch 16–17-latków, którzy z tyłu na okładce zobaczyli zdjęcie autora i jeden mówi do drugiego: – Zobacz! koleś wali z lufy tłustą chmurę! I do mnie: – Proszę Pana, co to za książka? Tak wyglądało moje pierwsze zetknięcie z twórczością Krzyśka Śliwki.

Pamiętam pierwsze wrażenie podczas lektury. Poczułem jakiś rodzaj bezpretensjonalności, potęgowanej przez okładkę (nie tylko, ale również w kontekście tytułu→ http://www.mksiazek.home.pl/bookstore/1010/min/24/50457_0.jpg) oraz motta poprzedzającego tę książkę:

niektórym ludziom nigdy nie odbija

ich życie musi być

naprawdę okropne


(Charles Bukowski)



I pierwsze zdanie otwierające tom:To dobrze, że potrafimy się jeszcze zrozumieć / po tak długim milczeniu” (z „Nocy Brzuchomówcy”), gdzie dalej jest napisane: „Nie dawniej jak wczoraj / opływaliśmy archipelagi kobiecych ciał, patrzyliśmy na miasto / z wysokości 17-piętrowego akademika, na którym pozostawiliśmy / kilka pustych butelek i rozkład jazdy tramwajów (…)”.

Oczywiście można by pisać o urokliwości czy też niesamowitości fraz, tyle że tak może uczynić ktoś, kto nie współodczuwał podobnych faz. W pisaniu Śliwki nie ma nic z dyskursu, paradygmatu i innego perorowania nie do wytrzymania. Autor nadaje z serca centrali i ja mu wierzę: w owe zapamiętane kadry, przeźrocza, odpryski i chwile pełne uczuć i zwykłej ludzkiej szczerości, jak choćby w scenie otwierającej wiersz „Positive vibration albo dwa nagie ciała w pracowni rzeźby”:



Tak to już jest, zawsze, kiedy odpinam guziki twojej bluzki

i czuję na ramionach szorstkie dłonie, pytasz kim jestem.

Zazwyczaj milczę lub przynajmniej udaję, że nie wiem o co chodzi.

(…)



Właśnie teraz, gdy czytam ten tom, wydany w 1996 roku przez Instytut Wydawniczy „Świadectwo” w Bydgoszczy, czerpię wielką przyjemność. To bardzo miłe wrócić do „Niepogody dla kangura” po latach i czytać ją na nową, jako rodzaj świadectwa indywidualnej prawdy, nie tylko okoliczności niebanalnego bycia, ale również wyznań oraz wymownych niedopowiedzeń.



Tak naprawdę to wszystko zostało już powiedziane. Za każdym razem

patrzymy na siebie tym samym nieobecnym wzrokiem jak gdyby ktoś

odebrał nam możliwość podejmowania decyzji. Nic na to nie poradzę.

Ten wiersz jest nudny, my jesteśmy nudni. Może właśnie dlatego

warto było ruszyć się z miejsca jak lunatycy odporni na lęk wysokości.

(…)

Nieco później ktoś uruchomi kosiarkę do trawy, a ja wyczytam z gazety:

Według danych Światowej Organizacji Zdrowia każdego dnia dochodzi

na świecie do 100 milionów stosunków seksualnych. W 910 tysiącach

przypadków ich efektem jest zapłodnienie, zaś w 365 tysiącach

dochodzi do zakażenia chorobami przenoszonymi tą drogą.


Tej nocy byliśmy poza wszelkimi statystykami, w martwym punkcie.

Po prostu nie miałem na nic ochoty i zmuszeni byliśmy zadowolić się

milczeniem. Milczeniem i całą tą resztą.

(VIII. Stacja metro: Marcel Sembat)



Dużo w tym tomiku brzmień i rytmów. Jeśli się tylko chce, można usłyszeć szarpanie strun, szybki puls, werwę, rozliczne szaleństwa (współczuję, jeśli ktoś nie doświadczył choć paru z tych doznań, których w książce opisanych jest bez liku), jak również wiele innych melodii, czego dowodem może być jeden z tytułów wiersza „Nighttime, daytime, requiem (Krzysztof Komeda gra utwór poświęcony pamięci Johna Coltrana)” A tak się wybornie składa, że  17 lat od wydania tej książki, dzięki nowym technologiom możemy wysłuchać dokładnie tego wykonania →  http://www.youtube.com/watch?v=3cdjZu9VIME,

Można by wiele napisać o tym, jak poetyka Krzyśka zmieniła się przez te lata, i sprytnie nawiązać do nowej książki. Przeczytałem wiersze z tomu „Budda Show” w większości raz, kilka z nich rozproszonych miałem przyjemność czytać wcześniej i jest w nich coś zupełnie śliwkowego i nie bardzo wiem, jak to Państwu wytłumaczyć. Rozchodzi się o styl. Ci bardziej dociekliwi mogli by zapytać: pisania czy życia?  A ja na to pytanie z przyjemnością nie odpowiem.

http://www.youtube.com/watch?v=fd_-95ZXeuc

Na zakończenie wiersz z najnowszej książki autora, którą oczywiście bardzo polecam czytać, spróbować poczuć coś, dopiero potem próbować zrozumieć. Najlepiej coś, z tego co się wcześniej poczuło:



Koniec końców i tak wszystko się kończy

na starcie, więc nie pierdolcie

Że bóg, że honor, że ojczyzna.

Tu potrzebny jest holokaust

Albo inny mentalny kataklizm.

 

(Gra planszowa)