
ZBYT ŁATWO NIE BĘDZIE. DRUGIE ŻYCIE MYSLOVITZ
A
A
A
Myslovitz ma nowego wokalistę i nową płytę. To trudny moment dla grupy, która stara się udowodnić, że ma jeszcze coś do powiedzenia w temacie „Myslovitz”.
Mam problem z płytą „1.577”. Po pierwszym przesłuchaniu pomyślałam: „Jest dobrze, kilka przebojów, przyzwoity wokalista.” Chyba raczej chciałam tak myśleć. Im bardziej wsłuchuję się w ten materiał, tym jest gorzej. Oczywiście to zgrabne kompozycje, wiele utworów sprawdzi się w radiu i na koncertach, melodie można nucić pod nosem, dodatkowo solidna produkcja (pod innymi Marcin Bors się nie podpisuje). W czym więc problem? Brakuje charyzmy Artura Rojka, jego werwy, barwy głosu, brakuje emocji. Od Myslovitz trzeba wymagać więcej. Tymczasem nowy krążek brzmi trochę jak ich debiut. Bez wychylania się, muzycy obrali drogę kontynuacji z bardziej popowym, radosnym repertuarem.
Początek jest udany. „Telefon” – najpierw spokojny, potem uderza z wielką siłą. Najdłuższa tutaj i bardzo dobra kompozycja (plus za chrypę i gwizdanie wokalisty). Grupa celuje jednak w radiowe przeboje: „Prędzej później dalej” (tanecznie, z klawiszem), „Wszystkie ważne rzeczy” (radosna, popowa piosenka), „3 sny o tym samym” (konsekwentnie prowadzony singiel), „Szum” (pięknie gitarowy, bardzo w stylu Myslovitz). Zespół patrzy w przeszłość – słychać echa Oasis, The Cure, a nawet The Beatles („Być jak John Wayne”). Retro przeplata się z nowoczesnością, rytmiczne gitary łączą się z klawiszami. Elektronika w „Koniec lata” hipnotyzuje i wciąga. Melodyjna pierwsza część „Jaki to kolor?” rozjeżdża się, by w drugiej zaatakować przestrzenią i nieoczekiwanie się urwać.
Mam jednak nieodparte wrażenie, że Myslovitz zależy przede wszystkim na radiowym sukcesie. I ten ma w kieszeni. Nie można bowiem odmówić uroku tym kilku utworom. Mniejsze znaczenie ma fakt, kto je zaśpiewał.
„1.577” to z pewnością płyta lepsza niż ostatni krążek nagrany wspólnie z Arturem Rojkiem (Myslovitz skończyło się chyba na „Korova Milky Bar”). Ciąży jej jednak brak Rojka – artysty nieprzewidywalnego, charakterystycznego. Jak można go zastąpić wokalistą dość przezroczystym, wycofanym? Jedni powiedzą – dobrze, bo grupa sprawia teraz wrażenie bardziej zwartej. Ja mówię – Myslovitz to teraz zespół bez wyrazistego frontmana. Michał Kowalonek nie lubi wychodzić przed szereg, to znakomici muzycy Myslovitz mają więcej do powiedzenia niż on. Chwała mu jedynie za to, że nie próbuje Artura naśladować. Jest sobą, ale to nie wystarcza. Rojek wysoko ustawił poprzeczkę. Nie jest zaskoczeniem, że broni się muzyka. Myslovitz zawsze miało talent do pisania udanych kompozycji. Czy przysporzą one jednak grupie nowych fanów, czy starzy się nie odwrócą? Zacytuję wers z „Prędzej później dalej”: „Zbyt łatwo nie będzie”.
Mam problem z płytą „1.577”. Po pierwszym przesłuchaniu pomyślałam: „Jest dobrze, kilka przebojów, przyzwoity wokalista.” Chyba raczej chciałam tak myśleć. Im bardziej wsłuchuję się w ten materiał, tym jest gorzej. Oczywiście to zgrabne kompozycje, wiele utworów sprawdzi się w radiu i na koncertach, melodie można nucić pod nosem, dodatkowo solidna produkcja (pod innymi Marcin Bors się nie podpisuje). W czym więc problem? Brakuje charyzmy Artura Rojka, jego werwy, barwy głosu, brakuje emocji. Od Myslovitz trzeba wymagać więcej. Tymczasem nowy krążek brzmi trochę jak ich debiut. Bez wychylania się, muzycy obrali drogę kontynuacji z bardziej popowym, radosnym repertuarem.
Początek jest udany. „Telefon” – najpierw spokojny, potem uderza z wielką siłą. Najdłuższa tutaj i bardzo dobra kompozycja (plus za chrypę i gwizdanie wokalisty). Grupa celuje jednak w radiowe przeboje: „Prędzej później dalej” (tanecznie, z klawiszem), „Wszystkie ważne rzeczy” (radosna, popowa piosenka), „3 sny o tym samym” (konsekwentnie prowadzony singiel), „Szum” (pięknie gitarowy, bardzo w stylu Myslovitz). Zespół patrzy w przeszłość – słychać echa Oasis, The Cure, a nawet The Beatles („Być jak John Wayne”). Retro przeplata się z nowoczesnością, rytmiczne gitary łączą się z klawiszami. Elektronika w „Koniec lata” hipnotyzuje i wciąga. Melodyjna pierwsza część „Jaki to kolor?” rozjeżdża się, by w drugiej zaatakować przestrzenią i nieoczekiwanie się urwać.
Mam jednak nieodparte wrażenie, że Myslovitz zależy przede wszystkim na radiowym sukcesie. I ten ma w kieszeni. Nie można bowiem odmówić uroku tym kilku utworom. Mniejsze znaczenie ma fakt, kto je zaśpiewał.
„1.577” to z pewnością płyta lepsza niż ostatni krążek nagrany wspólnie z Arturem Rojkiem (Myslovitz skończyło się chyba na „Korova Milky Bar”). Ciąży jej jednak brak Rojka – artysty nieprzewidywalnego, charakterystycznego. Jak można go zastąpić wokalistą dość przezroczystym, wycofanym? Jedni powiedzą – dobrze, bo grupa sprawia teraz wrażenie bardziej zwartej. Ja mówię – Myslovitz to teraz zespół bez wyrazistego frontmana. Michał Kowalonek nie lubi wychodzić przed szereg, to znakomici muzycy Myslovitz mają więcej do powiedzenia niż on. Chwała mu jedynie za to, że nie próbuje Artura naśladować. Jest sobą, ale to nie wystarcza. Rojek wysoko ustawił poprzeczkę. Nie jest zaskoczeniem, że broni się muzyka. Myslovitz zawsze miało talent do pisania udanych kompozycji. Czy przysporzą one jednak grupie nowych fanów, czy starzy się nie odwrócą? Zacytuję wers z „Prędzej później dalej”: „Zbyt łatwo nie będzie”.
Myslovitz: „1.577” [EMI Music Poland, 2013]
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |