Krzysztof Ryszard Wojciechowski,
CYBERPUNK DLA POTŁUCZONYCH
A
A
A
W czasach, gdy steampunk i retrofuturyzm wszelakiej maści stały się jednymi z najczęściej eksploatowanych nurtów fantastyki naukowej, Nikola Tesla znów rozpala wyobraźnię twórców z całego świata. Jego osoba pełni funkcję romantycznej ikony ekscentrycznego geniuszu, archetypu maga elektryczności. Gdy przeglądamy komiks Jacka Świdzińskiego, zaludniony przez śmieszne, małe, umownie narysowane postacie, nie dostrzegamy w nim związku z rozbuchanym, przeestetyzowanym steampunkiem i bratnimi mu nurtami. Pozory jednak mylą, bo gra z mitem Tesli (mimo iż ten pojawia się zaledwie na kilku planszach, do tego najczęściej kompletnie pijany) i fantastyką naukową jest motorem napędowym tego niezwykle inteligentnego i zabawnego komiksu.
Mimo iż „A niech Cię, Tesla!” posiada cechy parodii, a rysunek pozornie sprawia wrażenie amatorskiego, undergroundowego bazgrolenia, to trzeba zaznaczyć, że od strony fabularnej komiks skonstruowany jest po mistrzowsku. Świdziński prowadzi równolegle cztery wątki: pierwszy to snuta przez pewnego naukowca alternatywna historia powstania thereminu (elektronicznego urządzenia muzycznego – proszę posłuchać jak gra na nim wirtuozka tego instrumentu Clara Rockmore http://www.youtube.com/watch?v=uuKBPEDU-W0); drugi zawiera scenki obyczajowe z życia starego małżeństwa; trzeci jest pastiszem historii szpiegowskiej, czwarty natomiast przedstawia teorie spiskowe opowiadane przez groteskowego, wysoko postawionego urzędnika państwowego.
Wszystkie wątki idealnie się zazębiają; cechuje je ponadto pewna szkatułkowość. Sama historia, sprawiająca wrażenie dowcipu (wzorcowego suchara) rozdmuchanego do czegoś na kształt miniaturowego „Rękopisu znalezionego w Saragossie” w konwencji SF, nie jest tu jednak najważniejsza. Istotniejsze jest to, w jaki sposób została opowiedziana. Czytając „A niech Cię, Tesla!”, miałem wrażenie, że ktoś o wrażliwości Tove Jansson snuje historię w stylu Millerowskiego „Ronina”; innym razem zdawało mi się, że trzymam w rękach komiksową adaptację zaginionego scenariusza cyberpunkowego programu kabaretu Potem.
Paradoksalnie, mimo ascetycznej warstwy graficznej, w komiksie Świdzińskiego to forma króluje nad treścią. Jego bohaterowie to pocieszne postacie przypominające znane z Muminków hatifnaty i paszczaki. Na planszach „Tesli” tło nie pojawia się wcale, a rekwizyty i pokraczne ludziki zawieszone są w białej próżni. Autor niemal całkowicie ignoruje perspektywę. Nawet budynki, które pojawiają się w kilku kadrach, zobrazował jako najzwyklejsze prostokąty. Hiperprymitywizm rysunków Świdzińskiego nie czyni jednak z „Tesli” dzieła hermetycznego czy stricte awangardowego, bo czytanie tego komiksu to przede wszystkim świetna zabawa. Autor jest twórcą w równym stopniu oryginalnym, co uniwersalnym. Dla wyrobionego odbiorcy, będącego w stanie docenić narracyjny kunszt Świdzińskiego, „A niech Cię, Tesla!” będzie tytułem aspirującym do kanonu obrazkowych opowieści, a dla przypadkowego czytelnika rozbudowanym do ponad stu stron zabawnym gazetowym stripem.
Oczywiście znajdzie się grupa komiksowych konserwatystów, ze łzą w oku wspominających czasy świetności „Żbika”, olbrzymie nakłady KAW, Orbity i początki „Thorgala”, którzy uznają, że Świdziński nie umie rysować, a jego komiks jest dziwny i nieśmieszny. Niewielka to strata, bo w jego twórczości i błyskotliwym poczuciu humoru zakochają się zapewne miłośnicy Jasona („Jak skasowałem Adolfa Hitlera”, „Pssst”, „Stój!”), Sławomira Mrożka (tak, tak, Mrożek też tworzył komiksy – zresztą na pewnym poziomie bratnie z twórczością Świdzińskiego:http://parabola64.wordpress.com/rysunki-i-szkice-autora/niektore-szkice-mrozka/) i Toma Gaulda („Goliat”). Myślę, że to zacne grono. Do okresu podsumowań pozostało kilka miesięcy i jest jeszcze za wcześnie, by ferować takie wyroki, ale na razie „A niech Cię, Tesla!” to jeden z najlepszych komiksów, jakie w tym roku czytałem. Nie tylko z naszego podwórka.
Mimo iż „A niech Cię, Tesla!” posiada cechy parodii, a rysunek pozornie sprawia wrażenie amatorskiego, undergroundowego bazgrolenia, to trzeba zaznaczyć, że od strony fabularnej komiks skonstruowany jest po mistrzowsku. Świdziński prowadzi równolegle cztery wątki: pierwszy to snuta przez pewnego naukowca alternatywna historia powstania thereminu (elektronicznego urządzenia muzycznego – proszę posłuchać jak gra na nim wirtuozka tego instrumentu Clara Rockmore http://www.youtube.com/watch?v=uuKBPEDU-W0); drugi zawiera scenki obyczajowe z życia starego małżeństwa; trzeci jest pastiszem historii szpiegowskiej, czwarty natomiast przedstawia teorie spiskowe opowiadane przez groteskowego, wysoko postawionego urzędnika państwowego.
Wszystkie wątki idealnie się zazębiają; cechuje je ponadto pewna szkatułkowość. Sama historia, sprawiająca wrażenie dowcipu (wzorcowego suchara) rozdmuchanego do czegoś na kształt miniaturowego „Rękopisu znalezionego w Saragossie” w konwencji SF, nie jest tu jednak najważniejsza. Istotniejsze jest to, w jaki sposób została opowiedziana. Czytając „A niech Cię, Tesla!”, miałem wrażenie, że ktoś o wrażliwości Tove Jansson snuje historię w stylu Millerowskiego „Ronina”; innym razem zdawało mi się, że trzymam w rękach komiksową adaptację zaginionego scenariusza cyberpunkowego programu kabaretu Potem.
Paradoksalnie, mimo ascetycznej warstwy graficznej, w komiksie Świdzińskiego to forma króluje nad treścią. Jego bohaterowie to pocieszne postacie przypominające znane z Muminków hatifnaty i paszczaki. Na planszach „Tesli” tło nie pojawia się wcale, a rekwizyty i pokraczne ludziki zawieszone są w białej próżni. Autor niemal całkowicie ignoruje perspektywę. Nawet budynki, które pojawiają się w kilku kadrach, zobrazował jako najzwyklejsze prostokąty. Hiperprymitywizm rysunków Świdzińskiego nie czyni jednak z „Tesli” dzieła hermetycznego czy stricte awangardowego, bo czytanie tego komiksu to przede wszystkim świetna zabawa. Autor jest twórcą w równym stopniu oryginalnym, co uniwersalnym. Dla wyrobionego odbiorcy, będącego w stanie docenić narracyjny kunszt Świdzińskiego, „A niech Cię, Tesla!” będzie tytułem aspirującym do kanonu obrazkowych opowieści, a dla przypadkowego czytelnika rozbudowanym do ponad stu stron zabawnym gazetowym stripem.
Oczywiście znajdzie się grupa komiksowych konserwatystów, ze łzą w oku wspominających czasy świetności „Żbika”, olbrzymie nakłady KAW, Orbity i początki „Thorgala”, którzy uznają, że Świdziński nie umie rysować, a jego komiks jest dziwny i nieśmieszny. Niewielka to strata, bo w jego twórczości i błyskotliwym poczuciu humoru zakochają się zapewne miłośnicy Jasona („Jak skasowałem Adolfa Hitlera”, „Pssst”, „Stój!”), Sławomira Mrożka (tak, tak, Mrożek też tworzył komiksy – zresztą na pewnym poziomie bratnie z twórczością Świdzińskiego:http://parabola64.wordpress.com/rysunki-i-szkice-autora/niektore-szkice-mrozka/) i Toma Gaulda („Goliat”). Myślę, że to zacne grono. Do okresu podsumowań pozostało kilka miesięcy i jest jeszcze za wcześnie, by ferować takie wyroki, ale na razie „A niech Cię, Tesla!” to jeden z najlepszych komiksów, jakie w tym roku czytałem. Nie tylko z naszego podwórka.
Jacek Świdziński: „A niech Cię, Tesla!”. Wydawnictwo Kultura Gniewu. Warszawa 2013.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |