
CAŁY CZAS BALANSUJĘ
A
A
A
Artur Zaborski: W czasach, kiedy twórcy filmów gejowskich śmiało penetrują współczesność, ty zdecydowałeś się umieścić akcję „Lada dzień” w latach 70. Dlaczego?
Travis Fine: Już oryginalny scenariusz zakładał, że akcja będzie się toczyć właśnie wtedy. George Arthur Bloom, autor oryginalnego scenariusza, pozostał w zgodzie z autentycznymi wydarzeniami. Prawdziwa postać, na której wzorowany jest główny bohater, żyła właśnie wtedy. Byłem podekscytowany opowiedzeniem historii, której akcja przenosi widza w tamten czas, ale też zależało mi, by pozostać wiernym oryginalnym wydarzeniom. Jest to też jeden z moich ukochanych okresów w historii kina. Uwielbiam dramaty z tamtego okresu, ich dystans i jakość. Wtedy oczywiście niemożliwością było, ażeby para gejów adoptowała dziecko. Na szczęście, w wielu miejscach jest już inaczej. Usytuowanie akcji w latach 70. umożliwia też spojrzenie na to, jak wiele od tamtego czasu się zmieniło.
A.Z.: Mówisz, że fascynuje cię kino tamtego okresu. Co w nim wyjątkowego?
T.F.: Działało wówczas wielu utalentowanych młodych artystów, których cechowało twórcze podejście. Ponadto mieli oni dużo wolności w studiach filmowych. Wtedy jeszcze nie były one maszynkami do zarabiania pieniędzy, jakimi są teraz. Międzynarodowa dystrybucja nie odgrywała aż takiej roli. Wszyscy ci znakomici twórcy zaczęli opowiadać prywatne historie, kreować piękne postaci. To niespotykane dzisiaj, w systemie gwiazd.
A.Z.: Posługujesz się ogólnikami. Wymienisz konkretne nazwiska?
T.F.: Francis Ford Coppola, Martin Scorsese, Hal Ashby… Było ich tak wielu! Także to, co robił George Lucas – teraz to już franczyza. Oni wszyscy byli wizjonerami. Nawet taki „Swobodny jeździec”… Można by wymieniać bez końca.
A.Z.: Twórcy, których wymieniłeś, w szatach kina gatunkowego opowiadali o współczesnej im Ameryce. Ty, mimo że przenosisz akcję dzieła do lat 70., też poruszasz problemy współczesnych.
T.F.: Wciąż istnieje problem z adopcją dzieci, to nie ulega wątpliwości. Nawet jeśli jest to możliwe, to wydaje się niewyobrażalnie trudne. Bycie gejem w niektórych miejscach może spowodować, że dosłownie zostaniesz skrócony o głowę. Kiedy słyszysz takie historie, jak ta dotycząca Eltona Johna, któremu odmówiono prawa do adopcji dziecka, i szkrab trafił z powrotem do sierocińca, nie możesz w nie uwierzyć. Przecież odpowiedź na pytanie, co jest lepsze dla dziecka, wydaje się bardziej niż oczywista. Dopóki ludzie nie pozwolą sobie nawzajem kochać tych, na których im zależy, zakładać z nimi rodzin, praktykować własną religię i postępować według swych zasad, dopóty nie będziemy mogli powiedzieć o sobie, że jesteśmy wolni.
A.Z.: Filmy mogą to zmienić?
T.F.: Nasz film pozwala spojrzeć na problem Marco i Rudy’ego. Ludzie często pytają mnie, czy przez wzgląd na zakończenie liczyłem, że uda mi się zmienić światopogląd zatwardziałych przeciwników adopcji dzieci przez osoby homoseksualne. Zawsze odpowiadam im, że zatwardziałych poglądowo osób nic nie zmieni w jeden wieczór. Zaszczepienie takiej idei wymaga wymiany dwóch, trzech pokoleń. W nowoczesnym społeczeństwie nauczyliśmy się oczekiwać natychmiastowych zmian. Na poglądy i przyzwyczajenia trudno jednak wpływać w takim tempie. Ale niewątpliwie filmy, literatura, politycy i dziennikarze mogą się do tych zmian bardzo przyczynić.
A.Z.: Takim przełomem, mającym dać natychmiastowe zmiany, było obalenie DOMA.
T.F.: To ważne wydarzenie, a zarazem – w moim trzydziestopięcioletnim życiu – jedna z najistotniejszych zmian, jakie nastąpiły w mojej ojczyźnie. W moim kraju wciąż jest wiele miejsc, gdzie ludzie nie mogą wyrazić miłości do osób, które kochają. Mam nadzieję, że obalenie DOMA przyczyni się do tego, by moje dzieci, wnuki i prawnuki nie miały tego problemu.
A.Z.: Ale twój film dotyka nie tylko problemu homoseksualistów. Ważna jest też postać chłopca z zespołem Downa, który spotyka się z dwojakimi reakcjami otoczenia.
T.F.: Bo tak jest też w realnym życiu. Isaac, który gra głównego bohatera, pochodzi z bardzo kochającej rodziny. Jego rodzice i dziadkowie świetnie się nim zajmują, otaczają go miłością. Ale jeśli chodzi o społeczeństwo… – tutaj nie jest tak różowo. Osoby takie jak on dopiero zaczynają funkcjonować w społeczeństwie.
A.Z.: I w kulturze, wszak obsadziłeś w tej roli chłopaka, który naprawdę urodził się z zespołem Downa.
T.F.: Obsadzenie tej roli było najtrudniejsze. Znalezienie będącego w takim wieku chłopca z zespołem Downa, który będzie potrafił grać, okazało się niewiarygodnie skomplikowane. Umieściliśmy ogłoszenia w Internecie, rozmawialiśmy z reżyserami castingów w zasadzie w całym kraju. Mieliśmy wiele materiałów wideo, które przesłali nam ludzie. Te Isaaca też dostaliśmy. Od razu mi się spodobał, był naturalny i umiał słuchać. A muszę powiedzieć, że uważam to za najważniejszą cechę aktora. Umiejętność słuchania charakteryzowała najwybitniejszych przedstawicieli tego zawodu. On nie tylko recytował linijki, lecz także słuchał. Na przesłanym nagraniu miał ten niezwykły, piękny uśmiech. Chciałem spotkać się z nim osobiście. Był w Los Angeles, spotkaliśmy się i postanowiłem go zatrudnić.
A.Z.: To wspaniale móc debiutować obok takiej wygi, jak Alan Cumming.
T.F.: Szczerze mówiąc, myśleliśmy o zupełnie innym aktorze do tej roli. Kiedy jednak rozmawiałem z agentem Cumminga, poprosił, żebym opowiedział mu o postaci, którą chcę obsadzić. Zrobiłem to, a on stwierdził, że mówię o Alanie Cummingu. To był taki lightball. Znałem menadżerkę Alana, dałem jej scenariusz, szybko go z nim przeczytała i w ten sposób mogłem go zatrudnić, co było absolutnie trafionym wyborem.
A.Z.: Aktorstwo to chyba jedyna działka w „Lada dzień”, którą pozostawiłeś innym osobom. Osobiście nadzorowałeś niemal całą resztę. Jesteś fanem kina autorskiego?
T.F.: Absolutnie, szczególnie tego z lat 70. (śmiech). Uwielbiam to, jak filmowi autorzy łączą osobistą wolność z odpowiedzialnością za historię. Jako pisarz, reżyser i producent muszę być świadomy wielu spraw. Cały czas balansuję. Ale uważam, że najlepsze efekty osiąga się, kiedy w kuchni nie ma jednak zbyt wielu kucharek.
A.Z.: Nowy projekt też taki będzie?
T.F.: Na temat nowego filmu mogę powiedzieć tylko tyle, że zaczęliśmy zdjęcia w styczniu. To w znacznej mierze inny projekt, o wiele lżejszy. Opowiada historię kobiety, która miała być gwiazdą rocka, ale zaszła w ciążę podczas koncertu Davida Bowiego.
A.Z.: Jesteś jego fanem?
T.F.: Ogromnym! Kiedy spędzałem lato w Hiszpanii, miałem ze sobą dwie płyty – obie jego. Teraz możesz słuchać wszędzie dowolnej muzyki, wtedy nie dało się obejść bez płyt.
A.Z.: Kto go zagra w twoim filmie – on sam?
T.F.: Niestety, nie zobaczymy go. Za to będzie dużo jego muzyki.
Autor wywiadu jest redaktorem serwisu stopklatka.pl.
Travis Fine: Już oryginalny scenariusz zakładał, że akcja będzie się toczyć właśnie wtedy. George Arthur Bloom, autor oryginalnego scenariusza, pozostał w zgodzie z autentycznymi wydarzeniami. Prawdziwa postać, na której wzorowany jest główny bohater, żyła właśnie wtedy. Byłem podekscytowany opowiedzeniem historii, której akcja przenosi widza w tamten czas, ale też zależało mi, by pozostać wiernym oryginalnym wydarzeniom. Jest to też jeden z moich ukochanych okresów w historii kina. Uwielbiam dramaty z tamtego okresu, ich dystans i jakość. Wtedy oczywiście niemożliwością było, ażeby para gejów adoptowała dziecko. Na szczęście, w wielu miejscach jest już inaczej. Usytuowanie akcji w latach 70. umożliwia też spojrzenie na to, jak wiele od tamtego czasu się zmieniło.
A.Z.: Mówisz, że fascynuje cię kino tamtego okresu. Co w nim wyjątkowego?
T.F.: Działało wówczas wielu utalentowanych młodych artystów, których cechowało twórcze podejście. Ponadto mieli oni dużo wolności w studiach filmowych. Wtedy jeszcze nie były one maszynkami do zarabiania pieniędzy, jakimi są teraz. Międzynarodowa dystrybucja nie odgrywała aż takiej roli. Wszyscy ci znakomici twórcy zaczęli opowiadać prywatne historie, kreować piękne postaci. To niespotykane dzisiaj, w systemie gwiazd.
A.Z.: Posługujesz się ogólnikami. Wymienisz konkretne nazwiska?
T.F.: Francis Ford Coppola, Martin Scorsese, Hal Ashby… Było ich tak wielu! Także to, co robił George Lucas – teraz to już franczyza. Oni wszyscy byli wizjonerami. Nawet taki „Swobodny jeździec”… Można by wymieniać bez końca.
A.Z.: Twórcy, których wymieniłeś, w szatach kina gatunkowego opowiadali o współczesnej im Ameryce. Ty, mimo że przenosisz akcję dzieła do lat 70., też poruszasz problemy współczesnych.
T.F.: Wciąż istnieje problem z adopcją dzieci, to nie ulega wątpliwości. Nawet jeśli jest to możliwe, to wydaje się niewyobrażalnie trudne. Bycie gejem w niektórych miejscach może spowodować, że dosłownie zostaniesz skrócony o głowę. Kiedy słyszysz takie historie, jak ta dotycząca Eltona Johna, któremu odmówiono prawa do adopcji dziecka, i szkrab trafił z powrotem do sierocińca, nie możesz w nie uwierzyć. Przecież odpowiedź na pytanie, co jest lepsze dla dziecka, wydaje się bardziej niż oczywista. Dopóki ludzie nie pozwolą sobie nawzajem kochać tych, na których im zależy, zakładać z nimi rodzin, praktykować własną religię i postępować według swych zasad, dopóty nie będziemy mogli powiedzieć o sobie, że jesteśmy wolni.
A.Z.: Filmy mogą to zmienić?
T.F.: Nasz film pozwala spojrzeć na problem Marco i Rudy’ego. Ludzie często pytają mnie, czy przez wzgląd na zakończenie liczyłem, że uda mi się zmienić światopogląd zatwardziałych przeciwników adopcji dzieci przez osoby homoseksualne. Zawsze odpowiadam im, że zatwardziałych poglądowo osób nic nie zmieni w jeden wieczór. Zaszczepienie takiej idei wymaga wymiany dwóch, trzech pokoleń. W nowoczesnym społeczeństwie nauczyliśmy się oczekiwać natychmiastowych zmian. Na poglądy i przyzwyczajenia trudno jednak wpływać w takim tempie. Ale niewątpliwie filmy, literatura, politycy i dziennikarze mogą się do tych zmian bardzo przyczynić.
A.Z.: Takim przełomem, mającym dać natychmiastowe zmiany, było obalenie DOMA.
T.F.: To ważne wydarzenie, a zarazem – w moim trzydziestopięcioletnim życiu – jedna z najistotniejszych zmian, jakie nastąpiły w mojej ojczyźnie. W moim kraju wciąż jest wiele miejsc, gdzie ludzie nie mogą wyrazić miłości do osób, które kochają. Mam nadzieję, że obalenie DOMA przyczyni się do tego, by moje dzieci, wnuki i prawnuki nie miały tego problemu.
A.Z.: Ale twój film dotyka nie tylko problemu homoseksualistów. Ważna jest też postać chłopca z zespołem Downa, który spotyka się z dwojakimi reakcjami otoczenia.
T.F.: Bo tak jest też w realnym życiu. Isaac, który gra głównego bohatera, pochodzi z bardzo kochającej rodziny. Jego rodzice i dziadkowie świetnie się nim zajmują, otaczają go miłością. Ale jeśli chodzi o społeczeństwo… – tutaj nie jest tak różowo. Osoby takie jak on dopiero zaczynają funkcjonować w społeczeństwie.
A.Z.: I w kulturze, wszak obsadziłeś w tej roli chłopaka, który naprawdę urodził się z zespołem Downa.
T.F.: Obsadzenie tej roli było najtrudniejsze. Znalezienie będącego w takim wieku chłopca z zespołem Downa, który będzie potrafił grać, okazało się niewiarygodnie skomplikowane. Umieściliśmy ogłoszenia w Internecie, rozmawialiśmy z reżyserami castingów w zasadzie w całym kraju. Mieliśmy wiele materiałów wideo, które przesłali nam ludzie. Te Isaaca też dostaliśmy. Od razu mi się spodobał, był naturalny i umiał słuchać. A muszę powiedzieć, że uważam to za najważniejszą cechę aktora. Umiejętność słuchania charakteryzowała najwybitniejszych przedstawicieli tego zawodu. On nie tylko recytował linijki, lecz także słuchał. Na przesłanym nagraniu miał ten niezwykły, piękny uśmiech. Chciałem spotkać się z nim osobiście. Był w Los Angeles, spotkaliśmy się i postanowiłem go zatrudnić.
A.Z.: To wspaniale móc debiutować obok takiej wygi, jak Alan Cumming.
T.F.: Szczerze mówiąc, myśleliśmy o zupełnie innym aktorze do tej roli. Kiedy jednak rozmawiałem z agentem Cumminga, poprosił, żebym opowiedział mu o postaci, którą chcę obsadzić. Zrobiłem to, a on stwierdził, że mówię o Alanie Cummingu. To był taki lightball. Znałem menadżerkę Alana, dałem jej scenariusz, szybko go z nim przeczytała i w ten sposób mogłem go zatrudnić, co było absolutnie trafionym wyborem.
A.Z.: Aktorstwo to chyba jedyna działka w „Lada dzień”, którą pozostawiłeś innym osobom. Osobiście nadzorowałeś niemal całą resztę. Jesteś fanem kina autorskiego?
T.F.: Absolutnie, szczególnie tego z lat 70. (śmiech). Uwielbiam to, jak filmowi autorzy łączą osobistą wolność z odpowiedzialnością za historię. Jako pisarz, reżyser i producent muszę być świadomy wielu spraw. Cały czas balansuję. Ale uważam, że najlepsze efekty osiąga się, kiedy w kuchni nie ma jednak zbyt wielu kucharek.
A.Z.: Nowy projekt też taki będzie?
T.F.: Na temat nowego filmu mogę powiedzieć tylko tyle, że zaczęliśmy zdjęcia w styczniu. To w znacznej mierze inny projekt, o wiele lżejszy. Opowiada historię kobiety, która miała być gwiazdą rocka, ale zaszła w ciążę podczas koncertu Davida Bowiego.
A.Z.: Jesteś jego fanem?
T.F.: Ogromnym! Kiedy spędzałem lato w Hiszpanii, miałem ze sobą dwie płyty – obie jego. Teraz możesz słuchać wszędzie dowolnej muzyki, wtedy nie dało się obejść bez płyt.
A.Z.: Kto go zagra w twoim filmie – on sam?
T.F.: Niestety, nie zobaczymy go. Za to będzie dużo jego muzyki.
Autor wywiadu jest redaktorem serwisu stopklatka.pl.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |