Krzysztof Ryszard Wojciechowski,
POLICYJNA OPOWIEŚĆ
A
A
A
Komiks zagraniczny
W ostatnich latach porównywanie mainstreamowych graficznych opowieści dla dorosłych z serialami produkowanymi przez HBO na stałe weszło do warsztatu krytyków komiksowych. Mimo iż strategia ta bywa nadużywana, często okazuje się niezwykle trafna. Można bowiem pokusić się o stwierdzenie, że w kulturze amerykańskiej seriale zajęły miejsce jeszcze niedawno należne komiksom skierowanym do pełnoletniego odbiorcy. Przełom, jaki w minionej dekadzie nastąpił we wspomnianym rodzaju telewizyjnej rozrywki, dałoby się zestawić z przemianami, które dotknęły komiksowe medium w latach 80.
W opowieściach wywodzących się z nurtów zapoczątkowanych przez Vertigo (imprint DC Comics), podobnie jak w przypadku współczesnych seriali, większy nacisk kładziono na prezentowanie wielowątkowych, dojrzałych historii niż na wartości artystyczne. Jednak zatrudnienie utalentowanych scenarzystów, którym pozostawiono dużą swobodę twórczą – tym samym zezwalając na przekraczanie granic wyznaczanych przez cenzurę – sprawiło, że w obu dziedzinach (kojarzonych przecież z masową, niezobowiązującą rozrywką) zaczęły powstawać dzieła stricte autorskie.
Rozpatrując sprawę na poziomie konstruowania tego typu cykli, możemy dojść do wniosku, że współczesnym serialom telewizyjnym bliżej jest do komiksów niż do filmów fabularnych. W obu przypadkach wątek przewodni kontynuowany jest przez wiele odcinków, ale dramaturgię buduje się w obrębie pojedynczego epizodu. W ubiegłym sezonie w amerykańskiej telewizji pojawił się cykl o Green Arrow – klasycznej postaci z uniwersum DC. Również Marvel nie pozostał bierny i wystartował z serialem „Agenci T.A.R.C.Z.Y”, nawiązującym do kinowego przeboju „Avengers”. Jako że na konwencję superhero jest dziś spora koniunktura, sądzę, iż niedługo takich produkcji przybędzie. Cieszy mnie to, bo telewizyjny format pozwala rozbudować fabułę i położyć nacisk na wiele wątków, które w filmie kinowym muszą zostać pominięte. Wyobrażając sobie, jak mógłby wyglądać idealny twór tego typu, warto zwrócić uwagę na tytuł plasujący się niejako pomiędzy dwoma mediami, jakim jest komiksowy serial policyjny osadzony w uniwersum Batmana: „Gotham Central”.
*
Opowieść o posterunku policji w mieście strzeżonym przez Człowieka Nietoperza była autorskim pomysłem dwóch mistrzów współczesnego komiksu kryminalnego, Grega Rucki i Eda Brubakera. Obaj twórcy, ślepo wręcz zapatrzeni w tradycję noir, od lat tworzą (z jednej strony klasyczne, będące hołdem dla czarnego kryminału, z drugiej cały czas świeże) historie inspirowane tym nurtem. Czterdziestoczęściową serię najprościej będzie opisać jako klasyczny serial kryminalny, na pierwszy rzut oka mający z komiksem superbohaterskim niewiele wspólnego. Jeśli jednak zaczniemy analizować jego odrębność przez pryzmat zastosowanych w nim konwencji i tego, co wynika z tego miszmaszu, stwierdzimy, że jest naprawdę ważnym i interesującym głosem w kwestii gatunku.
Zwykli ludzie w superbohaterskich uniwersach są przeważnie biernymi, bezradnymi obserwatorami. Nawet przy próbach ich urealistycznienia – takich jak „Marvels” Kurta Busieka i Aleksa Rossa – szarzy obywatele, zdający się grać pierwsze skrzypce, są tylko pryzmatem, przez który autorzy spoglądają na herosów w trykotach. Twórcy „Gotham Central” wycofali tymczasem na dalszy plan nie tylko Batmana, ale również charakterystyczne postacie drugoplanowe, pozostawiając nas z codziennością gothamskiego posterunku policji. Moment, w którym rozgrywa się akcja serii, jest czasem przemian. Gordon („ojciec chrzestny” jednostki, który każdego z jej pracowników wybrał sam) odchodzi na emeryturę, Bullock został zdegradowany za niejasne kontakty ze światem przestępczym i zapija się na śmierć, zaufanie do Mrocznego Rycerza spada, a jego współpraca z policją nie układa się już tak dobrze jak kiedyś.
U podstaw pomysłu serii leży ukazanie specyfiki pracy funkcjonariuszy w wielomilionowej metropolii. Może się wydawać, że łatwe jest życie policjanta w świecie, gdzie nad bezpieczeństwem obywateli czuwają superbohaterowie. W praktyce wszystko wygląda inaczej. Warto pamiętać, że komiks zaczął powstawać zaledwie dwa lata po zamachu na World Trade Center. Na pewnym poziomie „Gotham Central” jest bowiem hołdem dla anonimowych bohaterów, którzy codziennie narażają swoje życie. W liczącej czterdzieści zeszytów serii Człowiek Nietoperz pojawia się na zaledwie kilkudziesięciu panelach. Częściej obecny jest w rozmowach funkcjonariuszy – i, co ciekawe, czasem wręcz zdaje się źródłem ich problemów.
Jedno z fundamentalnych dla komiksów z Mrocznym Rycerzem pytań: „Co było pierwsze: Batman czy świry?” zadawane jest tu kilkakrotnie i to w tragicznych okolicznościach. Twórcy nie oferują łatwych odpowiedzi, jednak nie pozostawiają też złudzeń – pełnienie służby w mieście, gdzie po ulicach biegają zamaskowani psychopaci, nie należy do przyjemności. Już od pierwszych odcinków wiadomo, że bohaterowie nie mają wielkiego wyboru i, chcąc nie chcąc, wchodzą zazwyczaj w sam środek piekła – w czasie rutynowej kontroli natykają się na ukrywającego się superzłoczyńcę, co kończy się tragicznie. Autorzy podkreślają tym samym, że Batman nie jest ani wszechmocny, ani wszechobecny. Nawet jego interwencje (choć wydają się często niezbędne) mogą być dyskusyjne, bo zaniżają morale i umniejszają rolę funkcjonariuszy wykonujących brudną robotę.
Uczuciami dobrze znanymi gothamskim policjantom są bezradność, frustracja i wrażenie bezcelowości własnych starań. Nawet jeśli Batman złapie Jokera (którego policjanci wystawili mu na tacy) i umieści go w Arkham, to ten pewnikiem niedługo ucieknie, przez co niewinni znów ucierpią. Jak trafnie ujęła sprawę jedna z postaci: „Wszyscy w wydziale wiedzą, że sprawiedliwość nie dosięga zamaskowanych świrów, którzy zabijają gliniarzy”. Praca w tych warunkach jest niezwykle stresującym zajęciem, a do tego dochodzą – zdawałoby się prozaiczne, a jednak istotne, jeśli nie jest się ekscentrycznym milionerem – naciski ze strony przełożonych, kwestie finansowania jednostki, korupcja oraz problemy osobiste.
Jednym z najbardziej charakterystycznych wątków serii są losy policjantki o skłonnościach homoseksualnych, która próbuje ukrywać swoją orientację przed kolegami z pracy i rodziną. Tego typu kwestie społeczno-obyczajowe są co prawda tylko tematem pobocznym, jednak zostały też całkiem przekonująco nakreślone, dzięki czemu możemy obserwować, jak czynniki zewnętrzne wpływają na życie i pracę bohaterów. Ze względu na te elementy komiks doczekał się licznych porównań ze słynnym serialem policyjnym „Prawo ulicy”. Mimo iż przesadą byłoby twierdzenie, że „Gotham Central” faktycznie mu dorównuje, to chyba jest to najlepszy trop dla potencjalnego czytelnika, oba bowiem często pokazują pracę policji odartą z fajerwerków. Podobnie jak w „Prawie ulicy”, w komiksie często pojawiają się sceny przesłuchań i żmudnego śledztwa.
Warto zaznaczyć, że urealnienie przybrało w tym komiksie specyficzną formę. Wiedząc, jaki wachlarz możliwości daje uniwersum Batmana, twórcy przedstawili wiele interesujących aspektów, na których zarysowanie przeważnie brakuje miejsca w regularnych seriach sygnowanych znakiem nietoperza. Kilkakrotnie powtarza się tu wątek specyficznego rynku kolekcjonerskiego: batarangi pojawiają się na eBayu, a dowody rzeczowe wypływają z policyjnych magazynów i lądują na nielegalnych aukcjach jako pamiątki po superłotrach. Dla scenarzystów interesującym motywem stał się również umiejscowiony na dachu jednostki bat-sygnał. Używanie go przez funkcjonariuszy jest odgórnie zakazane (oficjalne stanowisko policji uznaje Batmana za miejską legendę), a sam reflektor ma rzekomo funkcjonować jako broń psychologiczna obniżająca morale przestępców.
*
Dzięki nawarstwieniu drobnych, acz istotnych dla budowania świata przedstawionego części składowych, „Gotham Central” dużo wniosło do uniwersum Człowieka Nietoperza i pozwoliło inaczej spojrzeć na jego mit. Jednak wbrew temu, co mówią niektórzy krytycy i czytelnicy, nie jest to najlepsza współczesna seria kryminalna, choć to prawda, że Brubaker i Rucka stworzyli komiks ambitny i nie schlebiający gustom przeciętnego odbiorcy superbohaterskiej pulpy. Napisali komiks – co warte podkreślenia – jaki sami zapewne chcieliby przeczytać.
Mimo kilku środowiskowych nagród, seria nie była zbyt popularna w formacie zeszytowym i po czterdziestu odcinkach została zawieszona. Wydania zbiorcze cieszą się jednak sporym powodzeniem, dzięki czemu „Gotham Central” uchodzi dziś za tytuł, który obowiązkowo musi się znaleźć na półce każdego miłośnika Batmana. Bo mimo kilku podobnych prób (takich jak komiksy o komisarzu Gordonie czy uznawane za protoplastów „Gotham Central” miniserie „Sam i Twitch” oraz „Metropolis S.C.U”), żaden superbohaterski komiks nie doczekał się lepszego policyjnego spin-offu.
W opowieściach wywodzących się z nurtów zapoczątkowanych przez Vertigo (imprint DC Comics), podobnie jak w przypadku współczesnych seriali, większy nacisk kładziono na prezentowanie wielowątkowych, dojrzałych historii niż na wartości artystyczne. Jednak zatrudnienie utalentowanych scenarzystów, którym pozostawiono dużą swobodę twórczą – tym samym zezwalając na przekraczanie granic wyznaczanych przez cenzurę – sprawiło, że w obu dziedzinach (kojarzonych przecież z masową, niezobowiązującą rozrywką) zaczęły powstawać dzieła stricte autorskie.
Rozpatrując sprawę na poziomie konstruowania tego typu cykli, możemy dojść do wniosku, że współczesnym serialom telewizyjnym bliżej jest do komiksów niż do filmów fabularnych. W obu przypadkach wątek przewodni kontynuowany jest przez wiele odcinków, ale dramaturgię buduje się w obrębie pojedynczego epizodu. W ubiegłym sezonie w amerykańskiej telewizji pojawił się cykl o Green Arrow – klasycznej postaci z uniwersum DC. Również Marvel nie pozostał bierny i wystartował z serialem „Agenci T.A.R.C.Z.Y”, nawiązującym do kinowego przeboju „Avengers”. Jako że na konwencję superhero jest dziś spora koniunktura, sądzę, iż niedługo takich produkcji przybędzie. Cieszy mnie to, bo telewizyjny format pozwala rozbudować fabułę i położyć nacisk na wiele wątków, które w filmie kinowym muszą zostać pominięte. Wyobrażając sobie, jak mógłby wyglądać idealny twór tego typu, warto zwrócić uwagę na tytuł plasujący się niejako pomiędzy dwoma mediami, jakim jest komiksowy serial policyjny osadzony w uniwersum Batmana: „Gotham Central”.
*
Opowieść o posterunku policji w mieście strzeżonym przez Człowieka Nietoperza była autorskim pomysłem dwóch mistrzów współczesnego komiksu kryminalnego, Grega Rucki i Eda Brubakera. Obaj twórcy, ślepo wręcz zapatrzeni w tradycję noir, od lat tworzą (z jednej strony klasyczne, będące hołdem dla czarnego kryminału, z drugiej cały czas świeże) historie inspirowane tym nurtem. Czterdziestoczęściową serię najprościej będzie opisać jako klasyczny serial kryminalny, na pierwszy rzut oka mający z komiksem superbohaterskim niewiele wspólnego. Jeśli jednak zaczniemy analizować jego odrębność przez pryzmat zastosowanych w nim konwencji i tego, co wynika z tego miszmaszu, stwierdzimy, że jest naprawdę ważnym i interesującym głosem w kwestii gatunku.
Zwykli ludzie w superbohaterskich uniwersach są przeważnie biernymi, bezradnymi obserwatorami. Nawet przy próbach ich urealistycznienia – takich jak „Marvels” Kurta Busieka i Aleksa Rossa – szarzy obywatele, zdający się grać pierwsze skrzypce, są tylko pryzmatem, przez który autorzy spoglądają na herosów w trykotach. Twórcy „Gotham Central” wycofali tymczasem na dalszy plan nie tylko Batmana, ale również charakterystyczne postacie drugoplanowe, pozostawiając nas z codziennością gothamskiego posterunku policji. Moment, w którym rozgrywa się akcja serii, jest czasem przemian. Gordon („ojciec chrzestny” jednostki, który każdego z jej pracowników wybrał sam) odchodzi na emeryturę, Bullock został zdegradowany za niejasne kontakty ze światem przestępczym i zapija się na śmierć, zaufanie do Mrocznego Rycerza spada, a jego współpraca z policją nie układa się już tak dobrze jak kiedyś.
U podstaw pomysłu serii leży ukazanie specyfiki pracy funkcjonariuszy w wielomilionowej metropolii. Może się wydawać, że łatwe jest życie policjanta w świecie, gdzie nad bezpieczeństwem obywateli czuwają superbohaterowie. W praktyce wszystko wygląda inaczej. Warto pamiętać, że komiks zaczął powstawać zaledwie dwa lata po zamachu na World Trade Center. Na pewnym poziomie „Gotham Central” jest bowiem hołdem dla anonimowych bohaterów, którzy codziennie narażają swoje życie. W liczącej czterdzieści zeszytów serii Człowiek Nietoperz pojawia się na zaledwie kilkudziesięciu panelach. Częściej obecny jest w rozmowach funkcjonariuszy – i, co ciekawe, czasem wręcz zdaje się źródłem ich problemów.
Jedno z fundamentalnych dla komiksów z Mrocznym Rycerzem pytań: „Co było pierwsze: Batman czy świry?” zadawane jest tu kilkakrotnie i to w tragicznych okolicznościach. Twórcy nie oferują łatwych odpowiedzi, jednak nie pozostawiają też złudzeń – pełnienie służby w mieście, gdzie po ulicach biegają zamaskowani psychopaci, nie należy do przyjemności. Już od pierwszych odcinków wiadomo, że bohaterowie nie mają wielkiego wyboru i, chcąc nie chcąc, wchodzą zazwyczaj w sam środek piekła – w czasie rutynowej kontroli natykają się na ukrywającego się superzłoczyńcę, co kończy się tragicznie. Autorzy podkreślają tym samym, że Batman nie jest ani wszechmocny, ani wszechobecny. Nawet jego interwencje (choć wydają się często niezbędne) mogą być dyskusyjne, bo zaniżają morale i umniejszają rolę funkcjonariuszy wykonujących brudną robotę.
Uczuciami dobrze znanymi gothamskim policjantom są bezradność, frustracja i wrażenie bezcelowości własnych starań. Nawet jeśli Batman złapie Jokera (którego policjanci wystawili mu na tacy) i umieści go w Arkham, to ten pewnikiem niedługo ucieknie, przez co niewinni znów ucierpią. Jak trafnie ujęła sprawę jedna z postaci: „Wszyscy w wydziale wiedzą, że sprawiedliwość nie dosięga zamaskowanych świrów, którzy zabijają gliniarzy”. Praca w tych warunkach jest niezwykle stresującym zajęciem, a do tego dochodzą – zdawałoby się prozaiczne, a jednak istotne, jeśli nie jest się ekscentrycznym milionerem – naciski ze strony przełożonych, kwestie finansowania jednostki, korupcja oraz problemy osobiste.
Jednym z najbardziej charakterystycznych wątków serii są losy policjantki o skłonnościach homoseksualnych, która próbuje ukrywać swoją orientację przed kolegami z pracy i rodziną. Tego typu kwestie społeczno-obyczajowe są co prawda tylko tematem pobocznym, jednak zostały też całkiem przekonująco nakreślone, dzięki czemu możemy obserwować, jak czynniki zewnętrzne wpływają na życie i pracę bohaterów. Ze względu na te elementy komiks doczekał się licznych porównań ze słynnym serialem policyjnym „Prawo ulicy”. Mimo iż przesadą byłoby twierdzenie, że „Gotham Central” faktycznie mu dorównuje, to chyba jest to najlepszy trop dla potencjalnego czytelnika, oba bowiem często pokazują pracę policji odartą z fajerwerków. Podobnie jak w „Prawie ulicy”, w komiksie często pojawiają się sceny przesłuchań i żmudnego śledztwa.
Warto zaznaczyć, że urealnienie przybrało w tym komiksie specyficzną formę. Wiedząc, jaki wachlarz możliwości daje uniwersum Batmana, twórcy przedstawili wiele interesujących aspektów, na których zarysowanie przeważnie brakuje miejsca w regularnych seriach sygnowanych znakiem nietoperza. Kilkakrotnie powtarza się tu wątek specyficznego rynku kolekcjonerskiego: batarangi pojawiają się na eBayu, a dowody rzeczowe wypływają z policyjnych magazynów i lądują na nielegalnych aukcjach jako pamiątki po superłotrach. Dla scenarzystów interesującym motywem stał się również umiejscowiony na dachu jednostki bat-sygnał. Używanie go przez funkcjonariuszy jest odgórnie zakazane (oficjalne stanowisko policji uznaje Batmana za miejską legendę), a sam reflektor ma rzekomo funkcjonować jako broń psychologiczna obniżająca morale przestępców.
*
Dzięki nawarstwieniu drobnych, acz istotnych dla budowania świata przedstawionego części składowych, „Gotham Central” dużo wniosło do uniwersum Człowieka Nietoperza i pozwoliło inaczej spojrzeć na jego mit. Jednak wbrew temu, co mówią niektórzy krytycy i czytelnicy, nie jest to najlepsza współczesna seria kryminalna, choć to prawda, że Brubaker i Rucka stworzyli komiks ambitny i nie schlebiający gustom przeciętnego odbiorcy superbohaterskiej pulpy. Napisali komiks – co warte podkreślenia – jaki sami zapewne chcieliby przeczytać.
Mimo kilku środowiskowych nagród, seria nie była zbyt popularna w formacie zeszytowym i po czterdziestu odcinkach została zawieszona. Wydania zbiorcze cieszą się jednak sporym powodzeniem, dzięki czemu „Gotham Central” uchodzi dziś za tytuł, który obowiązkowo musi się znaleźć na półce każdego miłośnika Batmana. Bo mimo kilku podobnych prób (takich jak komiksy o komisarzu Gordonie czy uznawane za protoplastów „Gotham Central” miniserie „Sam i Twitch” oraz „Metropolis S.C.U”), żaden superbohaterski komiks nie doczekał się lepszego policyjnego spin-offu.
Greg Rucka, Ed Brubaker, Michael Lark, Brian Hurtt, Greg Scott, Jason Alexander, Kano i inni: „Gotham Central. Vol 1-5”. Wydawnictwo DC Comics 2003 -2005.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |