MARATON (GORZKIEGO) UŚMIECHU
A
A
A
Małopolski wcale nie prosił się o to, by zostać bohaterem. Tak w prywatnym życiu, jak i w rzeczywistości świata przedstawionego. Nie do końca ufa intencjom „swojego” autora, choć wie, że wszelkie protesty na niewiele się zdadzą. Wygląd protagonisty nie ma znaczenia – ważne, że jest. Mieszka w kamienicy położonej w centrum miasta, w otoczeniu niezwykle barwnej menażerii rodem z filmów Stanisława Barei. Małopolski to niepokorny rencista, który siedzi na ławce za miliony (tych, którzy powinni siedzieć). W sądzie rejonowym bezskutecznie poszukuje szeroko rozumianej sprawiedliwości. Chodzi na wywiadówki, chociaż nie ma dzieci – i byłoby lepiej, gdyby nigdy żadnego nie adoptował. W imię transparentności życia wyjmuje z futryny drzwi do swojego lokum. Gdy wyrabia sobie poglądy, przychodzi najwyższa pora, aby je zmienić. Pozbył się już telewizora, magnetowidu, komórki, wieszaka na ubrania oraz ambicji. A to zaledwie wyimek z długiej listy pozycji do usunięcia. Czasem od natłoku tych wszystkich spraw chce mu się wyć – na nieszczęście sąsiadów robi to w późnych godzinach nocnych. Jak słusznie zauważa, myślenie ma kolosalną przyszłość, tylko co zrobić z teraźniejszością? Staje się nawet ojcem nowej religii (wszyscy jego wyznawcy na widok mistrza kreślą palcem sugestywne kółka na czole), a w zasadzie to nie wie, dlaczego jeszcze nie kandydował na urząd Prezydenta RP…
Pod wieloma względami „Małopolski” Olgerda Dziechciarza odbiega od pierwszego segmentu literackiego dyptyku, choć – podobnie jak powieściowe perypetie Oskara Wielkopolskiego – najnowsza książka olkuskiego autora jest przykładem wyjątkowo celnej satyry godzącej w samo serce narodowych przywar, kompleksów, megalomanii i kołtunerii.
W tym przypadku twórca „Masakry” zdecydował się na bardziej lapidarny styl narracji, przybierający formę zabawnych scenek rodzajowych, surrealistycznych anegdot, czasem nawet fabularyzowanych dowcipów, skrzętnie zapisywanych na kartach zeszytowego notatnika – który zresztą książka Dziechciarza w warstwie estetycznej przypomina. Co ciekawe, opowieść wzbogacona została o czarno-białe, utrzymane w kreskówkowym tonie ilustracje, w wielu partiach przywołujące odległe echa prac Bohdana Butenki, nadające całości dodatkowego smaczku.
Twórca „Miasta Odorków” pod grubą warstwą absurdalnych, ciętych i przede wszystkim błyskotliwych skojarzeń (które serwuje czytelnikowi z prędkością broni maszynowej, nie przejmując się zbytnio stanem jego przepony narażonej na silne przeciążenia) przemyca jednak jak najbardziej poważne spostrzeżenia na temat narodowej mitologii czy kondycji rodzimego życia społecznego. Nie stroni przy tym od gorzkich refleksji odnoszących się do sfery rodzimej polityki, kultury oraz mass-mediów. Razy lecą także pod adresem dziennikarzy, samorządowców, radnych, poetów, urzędników oraz pocztowców. Analizując postępującą alienację ekscentrycznego bohatera, jego całkowitą nieprzystawalnością do obowiązujących reguł życia prowadzącą go wprost w objęcia szaleństwa, autor „poMazańca” diagnozuje przy okazji bolączki współczesnej conditio humana.
Dziechciarz pół żartem, pół serio pyta o przyczyny naszej często bezinteresownej niechęci do bliźnich, powody osłabienia więzi międzyludzkich oraz kreśli dramat wiary współczesnego człowieka (jestem Bogiem, ale nikt poza mną o tym nie wie). Twórca „Galerii Humbug” po raz kolejny stawia czytelnika przed krzywym zwierciadłem, które bawi, tumani, przestrasza, ale nie pozostawia obojętnym. „Małopolski” to cichy, choć trudny do zagłuszenia głos wołającego w kraju, w którym ponoć nic się nie udaje. Nieprawda – Dziechciarzowi udała się kolejna książka.
Pod wieloma względami „Małopolski” Olgerda Dziechciarza odbiega od pierwszego segmentu literackiego dyptyku, choć – podobnie jak powieściowe perypetie Oskara Wielkopolskiego – najnowsza książka olkuskiego autora jest przykładem wyjątkowo celnej satyry godzącej w samo serce narodowych przywar, kompleksów, megalomanii i kołtunerii.
W tym przypadku twórca „Masakry” zdecydował się na bardziej lapidarny styl narracji, przybierający formę zabawnych scenek rodzajowych, surrealistycznych anegdot, czasem nawet fabularyzowanych dowcipów, skrzętnie zapisywanych na kartach zeszytowego notatnika – który zresztą książka Dziechciarza w warstwie estetycznej przypomina. Co ciekawe, opowieść wzbogacona została o czarno-białe, utrzymane w kreskówkowym tonie ilustracje, w wielu partiach przywołujące odległe echa prac Bohdana Butenki, nadające całości dodatkowego smaczku.
Twórca „Miasta Odorków” pod grubą warstwą absurdalnych, ciętych i przede wszystkim błyskotliwych skojarzeń (które serwuje czytelnikowi z prędkością broni maszynowej, nie przejmując się zbytnio stanem jego przepony narażonej na silne przeciążenia) przemyca jednak jak najbardziej poważne spostrzeżenia na temat narodowej mitologii czy kondycji rodzimego życia społecznego. Nie stroni przy tym od gorzkich refleksji odnoszących się do sfery rodzimej polityki, kultury oraz mass-mediów. Razy lecą także pod adresem dziennikarzy, samorządowców, radnych, poetów, urzędników oraz pocztowców. Analizując postępującą alienację ekscentrycznego bohatera, jego całkowitą nieprzystawalnością do obowiązujących reguł życia prowadzącą go wprost w objęcia szaleństwa, autor „poMazańca” diagnozuje przy okazji bolączki współczesnej conditio humana.
Dziechciarz pół żartem, pół serio pyta o przyczyny naszej często bezinteresownej niechęci do bliźnich, powody osłabienia więzi międzyludzkich oraz kreśli dramat wiary współczesnego człowieka (jestem Bogiem, ale nikt poza mną o tym nie wie). Twórca „Galerii Humbug” po raz kolejny stawia czytelnika przed krzywym zwierciadłem, które bawi, tumani, przestrasza, ale nie pozostawia obojętnym. „Małopolski” to cichy, choć trudny do zagłuszenia głos wołającego w kraju, w którym ponoć nic się nie udaje. Nieprawda – Dziechciarzowi udała się kolejna książka.
Olgerd Dziechciarz: „Małopolski”. Wydawnictwo Mamiko. Nowa Ruda 2013.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |