LOVE HURTS
A
A
A
„Droga Ewo. Mam do zakomunikowania smutną wiadomość. Tomek nie żyje. Popełnił samobójstwo w wigilię świąt i znalazłem go sztywnego w pierwszym dniu świąt o godzinie 15. Pisałem Ci o tym, że jest w tej sprawie od sierpnia, czy nawet dawniej, czerwony alert, no i tak się to wreszcie skończyło (…). Po raz pierwszy od czasu śmierci Zosi poczułem rodzaj radości, że umarła, nie doczekawszy tego, co byłoby dla niej nie do zniesienia. Ja jestem bardziej odporny. Poza tym ktoś musi zostać na koniec. Ja jeden wiedziałem, jak jemu było ciężko, mimo iż był egoistą i egocentrykiem, tym niemniej charakteru się nie wybiera. Myślę, że chyba dobrze się stało, jak się stało” (s. 7). Bolesna refleksja przegranego ojca, będącego równocześnie jednym z najważniejszych twórców rodzimej sztuki awangardowej, nie tylko stanowi mocne otwarcie tomu „Beksińscy. Portret podwójny”, ale ustanawia także fatalistyczny klimat tej wyjątkowo smutnej rodzinnej sagi.
Magdalena Grzebałkowska, absolwentka historii na Uniwersytecie Gdańskim oraz reporterka „Gazety Wyborczej”, analizuje poszczególne gałęzie drzewa genealogicznego rodu (przez sanocką mikrospołeczność od zawsze uznawanego za elitę), w którym panowie skrzętnie pielęgnowali swój ateizm, podczas gdy ich życiowe towarzyszki (usłużne satelity krążące po orbicie egoistycznych oczekiwań swoich mężów) skłaniały się ku religijnej żarliwości zakrawającej o dewocję. „Byłem wychowany na kogoś w rodzaju białego sahiba, co jednak w praktyce dało Anglika z Kołomyi” (s. 12) – powie pod koniec życia Zdzisław Beksiński, który nie ukrywał swojej niechęci do Sanoka, gdzie znajdował się jego rodzinny dom. Rekonstruując dzieciństwo artysty, autorka ukazuje go jako skrytego i chmurnego jedynka, cierpiącego na nerwicę natręctw indywidualistę oraz nieświadomego swych pragnień masochistę, którego ulubionymi lekturami była „Kamasutra” oraz Biblia Wujka. Być może dlatego – obok nocnych zmór – młodego Zdzisława prześladowały wizje mocno rozerotyzowanej Matki Boskiej.
Chociaż rodzicielka chciała, aby został koncertującym pianistą, chłopiec o wiele więcej uwagi poświęcał rysunkom, zyskując uznanie rówieśników autorskimi komiksami. Wciąż doskonalił swój warsztat, w czym nie przeszkadzały mu nawet okaleczone palce – efekt szczeniackiej zabawy z powojennym pociskiem. Autorka „Księdza Paradoksu. Biografii Jana Twardowskiego” wiele miejsca poświęca na analizę małżeństwa kontrowersyjnego malarza z Zofią Stankiewicz, która co do joty spełniała wyobrażenie Beksińskiego o idealnym związku. To dzięki jej poświęceniu i oddaniu artysta mógł (zasadniczo) całkowicie skoncentrować się na swojej sztuce, w niewielkim stopniu partycypując w szeroko rozumianym „życiu codziennym”. W trwającym aż do jej śmierci zgodnym związku nie brakowało jednak ciemniejszych akcentów: małżonkę plastyka, obok palety najróżniejszych cnót, cechowała bowiem niska samoocena i poczucie klęski, które odziedziczył po niej jedyny syn państwa Beksińskich, Tomasz.
Senior rodu deklarował swój ateizm, niechęć do partii komunistycznej oraz wszelkich ugrupowań politycznych, unikając wszystkiego, co odrywałoby go od sztuki. W opinii wielu uchodził za serdecznego kompana, choć zachowana korespondencja (pisał mnóstwo listów) równie silnie akcentuje jego egocentryzm, bezkompromisowość w formułowaniu sądów oraz skłonność do żywych polemik nie stroniących od soczystych sformułowań. Magdalena Grzebałkowska odsłania przed czytelnikiem kulisy kariery Zdzisława Beksińskiego, przybliżając jego różnorodne pasje (sprawdzał się w fotografii, marzył o komponowaniu muzyki konkretnej, próbował swoich sił w eksperymentalnej prozie), zatrzymując się na kolejnych przystankach jego „przyziemnej”, zawodowej kariery, jak chociażby pracy w Dziale Głównego Konstruktora Sanockiej Fabryki Autobusów „Autosan”, założonej przez Mateusza Beksińskiego, pradziada artysty.
W publikacji nie mogło także zabraknąć rozdziałów poświęconych zmiennej recepcji dorobku plastyka, kolejnych sukcesów oraz spektakularnych porażek. Autorka rekonstruuje proces artystycznego awansu „Beksa”, rosnącą popularność jego sztuki (męczące „pielgrzymki” fanów z całego świata do sanockiej samotni, wkrótce zastąpioną przez warszawskie mieszkanie) oraz coraz bardziej napięte relacje między upartym artystą a jego marszandem, Piotrem Dmochowskim, ze zmiennym powodzeniem lansującym prace przyjaciela w (nie tylko) europejskich galeriach. Jednak dramaturgicznym fundamentem „Portretu podwójnego” jest relacja łącząca ekscentrycznego malarza z jego pierworodnym. Beksiński nigdy nie ukrywał, że dzieci wywołują w nim swoistą fobię, a na posiadanie potomstwa (ostatecznie chciał mieć córkę) zdecydował się dopiero po ośmiu latach małżeństwa, w dodatku z powodu coraz silniejszych nacisków ze strony otoczenia. Zgodnie z chwytliwym hasłem patronującym tej biograficznej publikacji, senior rodu nigdy nie podniósł ręki na Tomasza (imię odziedziczone po autorze „Czarodziejskiej góry”), ale także nigdy nie przytulił swojego syna, którego przeżył o kilka lat, w 2005 roku padając ofiarą bestialskiego mordu.
Chudy, niezgrabny, o bladej cerze – jedyne dziecko państwa Beksińskich nigdy nie imponowało tężyzną fizyczną (przez całe życie nienawidził sportu, szczególnie jazdy na rowerze), za to od maleńkości charakteryzowała je nieprzeciętna wyobraźnia. Był wesołym dzieckiem, lubiącym zwracać na siebie uwagę. Jego wielką pasją były westerny, których fabuły odgrywał potem w przydomowym ogrodzie. Jednak wrażenia ojca po seansie „Grobowca Ligei” Rogera Cormana poddały Tomaszowi nowy obiekt zainteresowań – film grozy, który pokochał miłością trwałą i zachłanną. Jak podkreśla autorka tomu, Zdzisław Beksiński od samego początku traktował pierworodnego bardziej jak kumpla niż syna – skądinąd mocno zapatrzonego w rodzica – a matka pozwalała Tomkowi na wszystko. Chociaż odkrywał w sobie wiele pasji bliskich również ojcu (namiętnie słuchał muzyki, rysował, pisał, kręcił filmy, amatorsko parał się fotografią), mało kiedy znajdywał z bliskimi wspólny język.
Neurasteniczny, skoncentrowany na sobie młodzian (a potem także dorosły mężczyzna) na pierwszym miejscu stawiał swoje potrzeby, często nie przebierając w słowach podczas kolejnych ataków szczeniackiej furii. Mentalnie wciąż był od rodziców uzależniony, szczególnie od matki, której śmierć przeżył wyjątkowo dotkliwie. W „Portrecie podwójnym” Tomasz Beksiński jawi się jako gadatliwy egotyk, aczkolwiek nie pozbawiony bardziej szlachetnych rysów oddanego przyjaciela i duszy towarzystwa urzekającej surrealistycznym poczuciem humoru. Obnażając jego liczne fobie, obsesje i starokawalerskie nawyki, Magdalena Grzebałkowska portretuje młodego „Beksa” jako jednostkę mocno pogmatwaną pod względem emocjonalnym, niezwykle wymagającą (nie tylko od innych) oraz nie uznającą kompromisów tak w życiu zawodowym, jak i prywatnym. Dziennikarka przedziera się przez kolejne warstwy mitów narosłych wokół osoby popularnego tłumacza (nieśmiertelne przekłady Latającego Cyrku Monty Pythona czy filmów o perypetiach Jamesa Bonda) oraz charyzmatycznego gospodarza popularnych audycji radiowych („Romantycy muzyki rockowej”, „Wieczór płytowy” czy „Trójka pod Księżycem”), kształtującego gust muzyczny całego pokolenia. Przypomina, że to dzięki swoim autorskim programom uciekał w świat fikcji – jedynego miejsca, w którym czuł się bezpiecznie.
Przywołując osobiste refleksje radiowca, obraca w proch wampiryczną legendę spowijającą rodzimego, mocno wyłysiałego Nosferatu, który wcale nie sypiał w trumnie, a pod czarną peleryną nosił spodnie od dresu oraz wysłużony podkoszulek z Tomem i Jerrym. Tomasz Beksiński zwykł mawiać, że najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi jest ten, który znajduje prawdziwą miłość. Niestety, jemu nie było dane jej odnaleźć. Głównym powodem takie stanu rzeczy była jego despotyczna natura, choć problem wynikał także z niemożności spełnienia, niekończącego się pościgu za destrukcyjnym fantazmatem kobiety idealnej – czarnowłosą, bladolicą femme fatale rodem z hammerowskiego horroru „Kobieta wąż”, która na zawsze zawładnęła (nad)wrażliwą duszą dziennikarza, otwarcie identyfikującego się z bohaterami swoich ulubionych filmów, szczególnie „Lokatora” Romana Polańskiego oraz „Wywiadu z wampirem” Neila Jordana. „Portret podwójny” jest także opowieścią o zagubionym chłopcu ukrytym w ciele dorosłego mężczyzny, nie potrafiącego/nie zamierzającego sprostać wymogom szarej codzienności. Widmo gwałtownej śmierci towarzyszy mu już w wieku nastoletnim, gdy tuż przed wyprowadzką do Warszawy porozlepiał w rodzinnym Sanoku klepsydry informujące o nagłym zgonie… Tomasza Beksińskiego. Przyjęta przez przyszłego radiowca ksywka „Doctor Jimmy” nie tylko świadczyła o fascynacji rockową operą „Quadrophenia” formacji The Who, lecz podkreślała jego rozczarowanie życiem, które z dnia na dzień kontynuował, z pewną systematycznością podejmując kolejne próby samobójcze. Ostatnia z nich, poczyniona w wigilię Bożego Narodzenia 1999 roku, okazała się skuteczna.
Książka Magdaleny Grzebałkowskiej, zawierająca przebogaty materiał zdjęciowy (nie tylko) z rodzinnego albumu oraz wkładkę z barwnymi reprodukcjami obrazów Zdzisława Beksińskiego, imponuje ilością faktograficznych smaczków oraz żywą narracją, kiedy trzeba dowcipną, w innych partiach refleksyjną i empatyczną, choć nigdy nie zakrawającą o czołobitność. Autorka skrzętnie przytacza wypowiedzi głównych bohaterów pochodzące z najróżniejszych źródeł (w tym z rodzinnego dziennika fonicznego prowadzonego przez seniora rodu), dopełniając snutą przez siebie narrację współczesnymi refleksjami znajomych, przyjaciół i współpracowników obu mężczyzn. „Beksińscy. Portret podwójny” to historia o desperackich próbach odnalezienia „prawdziwej” miłości oraz nieumiejętności jej wyrażania. Ze wszech miar poruszająca lektura, będąca surowym, choć szczerym epitafium upamiętniającym dwie niepokorne dusze, których (parafrazując poetę) odejściem tak wiele ubyło.
Magdalena Grzebałkowska, absolwentka historii na Uniwersytecie Gdańskim oraz reporterka „Gazety Wyborczej”, analizuje poszczególne gałęzie drzewa genealogicznego rodu (przez sanocką mikrospołeczność od zawsze uznawanego za elitę), w którym panowie skrzętnie pielęgnowali swój ateizm, podczas gdy ich życiowe towarzyszki (usłużne satelity krążące po orbicie egoistycznych oczekiwań swoich mężów) skłaniały się ku religijnej żarliwości zakrawającej o dewocję. „Byłem wychowany na kogoś w rodzaju białego sahiba, co jednak w praktyce dało Anglika z Kołomyi” (s. 12) – powie pod koniec życia Zdzisław Beksiński, który nie ukrywał swojej niechęci do Sanoka, gdzie znajdował się jego rodzinny dom. Rekonstruując dzieciństwo artysty, autorka ukazuje go jako skrytego i chmurnego jedynka, cierpiącego na nerwicę natręctw indywidualistę oraz nieświadomego swych pragnień masochistę, którego ulubionymi lekturami była „Kamasutra” oraz Biblia Wujka. Być może dlatego – obok nocnych zmór – młodego Zdzisława prześladowały wizje mocno rozerotyzowanej Matki Boskiej.
Chociaż rodzicielka chciała, aby został koncertującym pianistą, chłopiec o wiele więcej uwagi poświęcał rysunkom, zyskując uznanie rówieśników autorskimi komiksami. Wciąż doskonalił swój warsztat, w czym nie przeszkadzały mu nawet okaleczone palce – efekt szczeniackiej zabawy z powojennym pociskiem. Autorka „Księdza Paradoksu. Biografii Jana Twardowskiego” wiele miejsca poświęca na analizę małżeństwa kontrowersyjnego malarza z Zofią Stankiewicz, która co do joty spełniała wyobrażenie Beksińskiego o idealnym związku. To dzięki jej poświęceniu i oddaniu artysta mógł (zasadniczo) całkowicie skoncentrować się na swojej sztuce, w niewielkim stopniu partycypując w szeroko rozumianym „życiu codziennym”. W trwającym aż do jej śmierci zgodnym związku nie brakowało jednak ciemniejszych akcentów: małżonkę plastyka, obok palety najróżniejszych cnót, cechowała bowiem niska samoocena i poczucie klęski, które odziedziczył po niej jedyny syn państwa Beksińskich, Tomasz.
Senior rodu deklarował swój ateizm, niechęć do partii komunistycznej oraz wszelkich ugrupowań politycznych, unikając wszystkiego, co odrywałoby go od sztuki. W opinii wielu uchodził za serdecznego kompana, choć zachowana korespondencja (pisał mnóstwo listów) równie silnie akcentuje jego egocentryzm, bezkompromisowość w formułowaniu sądów oraz skłonność do żywych polemik nie stroniących od soczystych sformułowań. Magdalena Grzebałkowska odsłania przed czytelnikiem kulisy kariery Zdzisława Beksińskiego, przybliżając jego różnorodne pasje (sprawdzał się w fotografii, marzył o komponowaniu muzyki konkretnej, próbował swoich sił w eksperymentalnej prozie), zatrzymując się na kolejnych przystankach jego „przyziemnej”, zawodowej kariery, jak chociażby pracy w Dziale Głównego Konstruktora Sanockiej Fabryki Autobusów „Autosan”, założonej przez Mateusza Beksińskiego, pradziada artysty.
W publikacji nie mogło także zabraknąć rozdziałów poświęconych zmiennej recepcji dorobku plastyka, kolejnych sukcesów oraz spektakularnych porażek. Autorka rekonstruuje proces artystycznego awansu „Beksa”, rosnącą popularność jego sztuki (męczące „pielgrzymki” fanów z całego świata do sanockiej samotni, wkrótce zastąpioną przez warszawskie mieszkanie) oraz coraz bardziej napięte relacje między upartym artystą a jego marszandem, Piotrem Dmochowskim, ze zmiennym powodzeniem lansującym prace przyjaciela w (nie tylko) europejskich galeriach. Jednak dramaturgicznym fundamentem „Portretu podwójnego” jest relacja łącząca ekscentrycznego malarza z jego pierworodnym. Beksiński nigdy nie ukrywał, że dzieci wywołują w nim swoistą fobię, a na posiadanie potomstwa (ostatecznie chciał mieć córkę) zdecydował się dopiero po ośmiu latach małżeństwa, w dodatku z powodu coraz silniejszych nacisków ze strony otoczenia. Zgodnie z chwytliwym hasłem patronującym tej biograficznej publikacji, senior rodu nigdy nie podniósł ręki na Tomasza (imię odziedziczone po autorze „Czarodziejskiej góry”), ale także nigdy nie przytulił swojego syna, którego przeżył o kilka lat, w 2005 roku padając ofiarą bestialskiego mordu.
Chudy, niezgrabny, o bladej cerze – jedyne dziecko państwa Beksińskich nigdy nie imponowało tężyzną fizyczną (przez całe życie nienawidził sportu, szczególnie jazdy na rowerze), za to od maleńkości charakteryzowała je nieprzeciętna wyobraźnia. Był wesołym dzieckiem, lubiącym zwracać na siebie uwagę. Jego wielką pasją były westerny, których fabuły odgrywał potem w przydomowym ogrodzie. Jednak wrażenia ojca po seansie „Grobowca Ligei” Rogera Cormana poddały Tomaszowi nowy obiekt zainteresowań – film grozy, który pokochał miłością trwałą i zachłanną. Jak podkreśla autorka tomu, Zdzisław Beksiński od samego początku traktował pierworodnego bardziej jak kumpla niż syna – skądinąd mocno zapatrzonego w rodzica – a matka pozwalała Tomkowi na wszystko. Chociaż odkrywał w sobie wiele pasji bliskich również ojcu (namiętnie słuchał muzyki, rysował, pisał, kręcił filmy, amatorsko parał się fotografią), mało kiedy znajdywał z bliskimi wspólny język.
Neurasteniczny, skoncentrowany na sobie młodzian (a potem także dorosły mężczyzna) na pierwszym miejscu stawiał swoje potrzeby, często nie przebierając w słowach podczas kolejnych ataków szczeniackiej furii. Mentalnie wciąż był od rodziców uzależniony, szczególnie od matki, której śmierć przeżył wyjątkowo dotkliwie. W „Portrecie podwójnym” Tomasz Beksiński jawi się jako gadatliwy egotyk, aczkolwiek nie pozbawiony bardziej szlachetnych rysów oddanego przyjaciela i duszy towarzystwa urzekającej surrealistycznym poczuciem humoru. Obnażając jego liczne fobie, obsesje i starokawalerskie nawyki, Magdalena Grzebałkowska portretuje młodego „Beksa” jako jednostkę mocno pogmatwaną pod względem emocjonalnym, niezwykle wymagającą (nie tylko od innych) oraz nie uznającą kompromisów tak w życiu zawodowym, jak i prywatnym. Dziennikarka przedziera się przez kolejne warstwy mitów narosłych wokół osoby popularnego tłumacza (nieśmiertelne przekłady Latającego Cyrku Monty Pythona czy filmów o perypetiach Jamesa Bonda) oraz charyzmatycznego gospodarza popularnych audycji radiowych („Romantycy muzyki rockowej”, „Wieczór płytowy” czy „Trójka pod Księżycem”), kształtującego gust muzyczny całego pokolenia. Przypomina, że to dzięki swoim autorskim programom uciekał w świat fikcji – jedynego miejsca, w którym czuł się bezpiecznie.
Przywołując osobiste refleksje radiowca, obraca w proch wampiryczną legendę spowijającą rodzimego, mocno wyłysiałego Nosferatu, który wcale nie sypiał w trumnie, a pod czarną peleryną nosił spodnie od dresu oraz wysłużony podkoszulek z Tomem i Jerrym. Tomasz Beksiński zwykł mawiać, że najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi jest ten, który znajduje prawdziwą miłość. Niestety, jemu nie było dane jej odnaleźć. Głównym powodem takie stanu rzeczy była jego despotyczna natura, choć problem wynikał także z niemożności spełnienia, niekończącego się pościgu za destrukcyjnym fantazmatem kobiety idealnej – czarnowłosą, bladolicą femme fatale rodem z hammerowskiego horroru „Kobieta wąż”, która na zawsze zawładnęła (nad)wrażliwą duszą dziennikarza, otwarcie identyfikującego się z bohaterami swoich ulubionych filmów, szczególnie „Lokatora” Romana Polańskiego oraz „Wywiadu z wampirem” Neila Jordana. „Portret podwójny” jest także opowieścią o zagubionym chłopcu ukrytym w ciele dorosłego mężczyzny, nie potrafiącego/nie zamierzającego sprostać wymogom szarej codzienności. Widmo gwałtownej śmierci towarzyszy mu już w wieku nastoletnim, gdy tuż przed wyprowadzką do Warszawy porozlepiał w rodzinnym Sanoku klepsydry informujące o nagłym zgonie… Tomasza Beksińskiego. Przyjęta przez przyszłego radiowca ksywka „Doctor Jimmy” nie tylko świadczyła o fascynacji rockową operą „Quadrophenia” formacji The Who, lecz podkreślała jego rozczarowanie życiem, które z dnia na dzień kontynuował, z pewną systematycznością podejmując kolejne próby samobójcze. Ostatnia z nich, poczyniona w wigilię Bożego Narodzenia 1999 roku, okazała się skuteczna.
Książka Magdaleny Grzebałkowskiej, zawierająca przebogaty materiał zdjęciowy (nie tylko) z rodzinnego albumu oraz wkładkę z barwnymi reprodukcjami obrazów Zdzisława Beksińskiego, imponuje ilością faktograficznych smaczków oraz żywą narracją, kiedy trzeba dowcipną, w innych partiach refleksyjną i empatyczną, choć nigdy nie zakrawającą o czołobitność. Autorka skrzętnie przytacza wypowiedzi głównych bohaterów pochodzące z najróżniejszych źródeł (w tym z rodzinnego dziennika fonicznego prowadzonego przez seniora rodu), dopełniając snutą przez siebie narrację współczesnymi refleksjami znajomych, przyjaciół i współpracowników obu mężczyzn. „Beksińscy. Portret podwójny” to historia o desperackich próbach odnalezienia „prawdziwej” miłości oraz nieumiejętności jej wyrażania. Ze wszech miar poruszająca lektura, będąca surowym, choć szczerym epitafium upamiętniającym dwie niepokorne dusze, których (parafrazując poetę) odejściem tak wiele ubyło.
Magdalena Grzebałkowska: „Beksińscy. Portret podwójny”. Wydawnictwo Znak. Kraków 2014.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |