
BYĆ KOBIETĄ, BYĆ KOBIETĄ...
A
A
A
Nie tak dawno w ramach 14. Tygodnia Kina Hiszpańskiego polskim widzom zaprezentowano film „De tu ventana a la mía” (polski tytuł: „Nie zrywa się kwiatów”) z roku 2011 w reżyserii Pauli Ortiz. Jest to opowieść o trzech kobietach żyjących w trzech różnych, ale w historii Hiszpanii niezwykle trudnych, okresach: Violetta w roku 1921, Inés w 1941, Luisa natomiast w 1975. Każda z nich musi zmierzyć się z przeciwnościami losu, podnieść się po druzgocącej tragedii, żyć dalej i ciągle jeszcze podejmować marzenia o lepszym jutrze i innym losie. Oglądając ten film, widz odnosi wrażenie, że tylko kobieta może z tym wszystkim dać sobie radę, że mężczyzna – postawiony na jej miejscu – już dawno by się poddał, uciekł lub nawet popełnił samobójstwo. Że to kobieta jest, wbrew stereotypom płci i logice, tą silniejszą słabszą płcią. Zbiór opowiadań hiszpańskich prozaiczek przygotowany przez Małgorzatę Kolankowską znakomicie wpisuje się w ten paradoks. Jaki jest więc „Portret kobiety…”?
Omawiany zbiór zawiera osiemnaście opowiadań dziesięciu autorek, mniej lub bardziej znanych polskiemu czytelnikowi. Teksty podzielone zostały na cztery części tematyczne. Mamy zatem: „Odkrywanie kobiecości” i wszelkich jej aspektów, od pierwszych miłosnych zauroczeń i fantazji (na przykład nastolatka zakochana w księdzu w „Żegnaj, Antineo”); „Role kobiece” – te utrwalone społecznymi i kulturowymi stereotypami, i te zupełnie zaskakujące i rzadziej spotykane, te, które kobiety spełniają chętniej, i te, z których wolałyby się uwolnić; „Męskie – żeńskie”, czyli to, co najbardziej interesujące: „walka” płci i balansowanie na cienkiej granicy pomiędzy przyjaźnią a erotyką, bo przecież wszyscy „wiedzą”, że po pierwsze, seks niszczy przyjaźń, a po drugie, że w duszy kobieta zawsze tworzy sobie obraz tego samego mężczyzny – fantazmat idealnego księcia (jak w opowiadaniu „As you like, Darling” Carme Riery, w którym bohaterka zakochuje się w mężczyźnie podczas przypadkowo podsłuchanej rozmowy telefonicznej, słysząc tylko, jak ten wypowiada tytułowe zdanie i to skierowane do innej). Wreszcie „Walka z czasem”, w której to części przedstawiona została problematyka zmagania się z chorobami, starością, zmianami w ciele, które dla niektórych kobiet bywają chlubą, dla innych zaś największym przekleństwem.
Wybrane przez Kolankowską autorki pochodzą z różnych pokoleń i reprezentują różne pisarskie temperamenty, dzięki czemu dostajemy obraz prawie całej hiszpańskiej literatury „kobiecej” (ale „kobiecej” w rozumieniu tylko i wyłącznie – pisanej przez kobiety) XX wieku. Spośród autorek – Yanet Acosta, Laura Freixas, Almudena Grandes, Berta Marsé, Marina Mayoral, Rosa Montero, Cristina Peri Rossi, Soledad Puértolas, Carme Riera oraz Esther Tusquets – aż połowa nigdy wcześniej nie była tłumaczona na język polski. Niegdysiejszy boom na literaturę hiszpańskojęzyczną najwyraźniej z biegiem lat tracił na znaczeniu. Co znaczące, ze współczesnej literatury hiszpańskiej tłumaczy się dziś głównie mężczyzn – w Polsce triumfy święcą przede wszystkim Carlos Luiz Zafón jako autor „Cienia wiatru” i Arturo Peréz-Reverte jako autor powieści z gatunku płaszcza i szpady (wtajemniczeni czytają jeszcze José Carlosa Somozę). Z prozaiczek bez wątpienia w naszym kraju najbardziej znana jest Marina Mayoral, której powieści ukazywały się w serii „Salsa – książki dla muzykalnych” wydawnictwa Muza. W tomie znajdziemy aż cztery opowiadania autorki „Kto zabił Inmaculadę de Silva?”: „Żegnaj Antineo; „W parku, gdy się ściemnia; Przezroczyste ciała” oraz „Pamiętaj, ciało…”. W wymienionych tekstach widać wyraźnie wszystkie te cechy pisarstwa Mayoral, które znamy już z jej próz, a zatem między innymi subtelnie ujęty, ale czasami zaskakująco wyuzdany, erotyzm, który pojawia się na przykład w zbiorze „Pamiętaj, ciało” (z niego pochodzą wszystkie przytoczone w antologii opowiadania Mayoral). W tekście tytułowym mężczyzna wyznaje ukochanej kobiecie, z którą jednak nigdy nie dane mu było być: „sześćdziesiąt lat marzyłem o tym, żeby się z tobą bzykać”, jakże niezwykle brzmią te słowa w ustach starca. To bardzo nastrojowa i epicka historia. Dwoje staruszków, Aurora i Pablo, rozmawia na temat swojej przeszłości. Dowiadujemy się, że Pablo od zawsze kochał się w kobiecie, że po nią „zawróciłby z piekła”, była to jednak miłość niespełniona, ale może właśnie dlatego ciągle idealizowana i wspominana z rozmarzeniem i tęsknotą.
Miłość w „Portrecie kobiety…” pojawia się właściwie w każdym tekście. Może to być miłość romantyczna, damsko-męska, ale także lesbijska, jak w opowiadaniu „Najpiękniejszy tydzień naszego życia” Peri Rossi. Mamy również miłość rodzicielską, przyjacielską, siostrzano-braterską. Erotycznie spełnioną i platoniczną. Szczęśliwą lub nie. Ale zawsze uczucia te wpływają na losy postaci, determinują ich zachowania, sądy i wybory. Na tym tle wyróżnia się proza zatytułowana „Ślepa miłość”, autorstwa Rosy Montero – znanej polskiemu czytelnikowi choćby z takich powieści jak „Córka kanibala”, „Instrukcja, jak ocalić świat” czy „Łzy w deszczu”. Pisarkę interesują przede wszystkim złożone relacje międzyludzkie i problematyka wyborów etycznych, tego, co by się chciało, a tego, co się powinno. Tak też jest w „Ślepej miłości”.
„Mam czterdzieści lat, jestem brzydka, mój mąż jest niewidomy. Przypuszczam, że niektórzy będą się śmiali, czytając ten tekst. Nie wiem dlaczego, ale brzydota u kobiety zwykle jest powodem częstych żartów. Innym to zdanie mogłoby się wydawać wręcz romantyczne – być może przywoła wspomnienia z dzieciństwa, kiedy opowiadano im o ukrytym pięknie duszy. I tak żaby zamieniły się w książęta pod wpływem ciepła naszych pocałunków, Piękna zakochiwała się w Bestii, Brzydkie Kaczątko skrywało w sobie przepięknego łabędzia i nawet potwór doktor Frankenstein był szanowany za swoje słodkie człowieczeństwo przez niewidomego, którego nie przerażał jego wygląd. Ślepota wreszcie mogła być kluczem do prawdziwego piękna – Homer nie widząc, widział jeszcze więcej niż pozostali śmiertelnicy. A ja, brzydka jak noc, jak nieszczęście, mogłam znaleźć w moim ślepym mężu najważniejszego mężczyznę, który będzie w stanie dostrzec moje głęboko ukryte zalety. To wszystko wierutne kłamstwo”. Tak zaczyna się wspomniane opowiadanie. Bohaterka jest niezwykle świadoma własnych ograniczeń i nie kokietuje, jak to się często zdarza, wyimaginowanymi kompleksami. Ona naprawdę jest brzydka. Tak brzydka, że aż wzbudza niezdrową sensację samym pojawianiem się w publicznych miejscach, ludzie bowiem od zawsze fascynują się tym, co wstrętne i odrzucające, a także tym, co Julia Kristeva nazwała niegdyś abiektem. Pewnego dnia kobieta staje się obiektem zainteresowania niezwykle przystojnego kolegi z pracy. Początkowe zaskoczenie, a wręcz zszokowanie, ustępuje miejsca przekonaniu, że to nie ona podnieca mężczyznę, ale niemy świadek ich seksualnych wyczynów w postaci jej męża. Para zawsze bowiem kochała się w obecności męża kobiety, który o tej samej porze lubił przesiadywać na tarasie. Gdy zmieniła się pora roku i zima nie pozwalała już mężczyźnie wychodzić, zakończył się i romans. Tomás nie był już zainteresowany, to wzrok, nawet jeśli niepatrzący, niewidzący, podniecał go, nie brzydkie ciało kochanki. Wydawać by się mogło, że tego typu doświadczenie musi negatywnie wpłynąć na psychikę bohaterki. Nic bardziej mylnego. „Teraz jestem nadal tak samo brzydka, ale mam wspomnienia, wspomnienia o pięknie, które mnie rozczulają […] Miłość jest kłamstwem, ale działa”. Dodać jeszcze można, że to kłamstwo, w które od początku istnienia ludzkości wszyscy skrupulatnie wierzymy i będziemy wierzyć do końca świata. Bez miłości – powiedzą zgodnie wszystkie bohaterki i autorki „Portretu kobiety…” – nie warto żyć.
Na koniec należy wspomnieć jeszcze o posłowiu Małgorzaty Kolankowskiej – „Pod wiatr…” – w którym przedstawia ona krótką historię prozy pisanej przez kobiety w Hiszpanii XX wieku. Dowiadujemy się w nim o losach kobiet w czasach wojny domowej i dyktatury generała Franco, o tym, jak pomału wychodziły one z cienia, stając się ważnym i coraz wyraźniej słyszalnym głosem europejskiej literatury współczesnej. Zbiór „Portret kobiety…” jest tego najlepszym dowodem.
Omawiany zbiór zawiera osiemnaście opowiadań dziesięciu autorek, mniej lub bardziej znanych polskiemu czytelnikowi. Teksty podzielone zostały na cztery części tematyczne. Mamy zatem: „Odkrywanie kobiecości” i wszelkich jej aspektów, od pierwszych miłosnych zauroczeń i fantazji (na przykład nastolatka zakochana w księdzu w „Żegnaj, Antineo”); „Role kobiece” – te utrwalone społecznymi i kulturowymi stereotypami, i te zupełnie zaskakujące i rzadziej spotykane, te, które kobiety spełniają chętniej, i te, z których wolałyby się uwolnić; „Męskie – żeńskie”, czyli to, co najbardziej interesujące: „walka” płci i balansowanie na cienkiej granicy pomiędzy przyjaźnią a erotyką, bo przecież wszyscy „wiedzą”, że po pierwsze, seks niszczy przyjaźń, a po drugie, że w duszy kobieta zawsze tworzy sobie obraz tego samego mężczyzny – fantazmat idealnego księcia (jak w opowiadaniu „As you like, Darling” Carme Riery, w którym bohaterka zakochuje się w mężczyźnie podczas przypadkowo podsłuchanej rozmowy telefonicznej, słysząc tylko, jak ten wypowiada tytułowe zdanie i to skierowane do innej). Wreszcie „Walka z czasem”, w której to części przedstawiona została problematyka zmagania się z chorobami, starością, zmianami w ciele, które dla niektórych kobiet bywają chlubą, dla innych zaś największym przekleństwem.
Wybrane przez Kolankowską autorki pochodzą z różnych pokoleń i reprezentują różne pisarskie temperamenty, dzięki czemu dostajemy obraz prawie całej hiszpańskiej literatury „kobiecej” (ale „kobiecej” w rozumieniu tylko i wyłącznie – pisanej przez kobiety) XX wieku. Spośród autorek – Yanet Acosta, Laura Freixas, Almudena Grandes, Berta Marsé, Marina Mayoral, Rosa Montero, Cristina Peri Rossi, Soledad Puértolas, Carme Riera oraz Esther Tusquets – aż połowa nigdy wcześniej nie była tłumaczona na język polski. Niegdysiejszy boom na literaturę hiszpańskojęzyczną najwyraźniej z biegiem lat tracił na znaczeniu. Co znaczące, ze współczesnej literatury hiszpańskiej tłumaczy się dziś głównie mężczyzn – w Polsce triumfy święcą przede wszystkim Carlos Luiz Zafón jako autor „Cienia wiatru” i Arturo Peréz-Reverte jako autor powieści z gatunku płaszcza i szpady (wtajemniczeni czytają jeszcze José Carlosa Somozę). Z prozaiczek bez wątpienia w naszym kraju najbardziej znana jest Marina Mayoral, której powieści ukazywały się w serii „Salsa – książki dla muzykalnych” wydawnictwa Muza. W tomie znajdziemy aż cztery opowiadania autorki „Kto zabił Inmaculadę de Silva?”: „Żegnaj Antineo; „W parku, gdy się ściemnia; Przezroczyste ciała” oraz „Pamiętaj, ciało…”. W wymienionych tekstach widać wyraźnie wszystkie te cechy pisarstwa Mayoral, które znamy już z jej próz, a zatem między innymi subtelnie ujęty, ale czasami zaskakująco wyuzdany, erotyzm, który pojawia się na przykład w zbiorze „Pamiętaj, ciało” (z niego pochodzą wszystkie przytoczone w antologii opowiadania Mayoral). W tekście tytułowym mężczyzna wyznaje ukochanej kobiecie, z którą jednak nigdy nie dane mu było być: „sześćdziesiąt lat marzyłem o tym, żeby się z tobą bzykać”, jakże niezwykle brzmią te słowa w ustach starca. To bardzo nastrojowa i epicka historia. Dwoje staruszków, Aurora i Pablo, rozmawia na temat swojej przeszłości. Dowiadujemy się, że Pablo od zawsze kochał się w kobiecie, że po nią „zawróciłby z piekła”, była to jednak miłość niespełniona, ale może właśnie dlatego ciągle idealizowana i wspominana z rozmarzeniem i tęsknotą.
Miłość w „Portrecie kobiety…” pojawia się właściwie w każdym tekście. Może to być miłość romantyczna, damsko-męska, ale także lesbijska, jak w opowiadaniu „Najpiękniejszy tydzień naszego życia” Peri Rossi. Mamy również miłość rodzicielską, przyjacielską, siostrzano-braterską. Erotycznie spełnioną i platoniczną. Szczęśliwą lub nie. Ale zawsze uczucia te wpływają na losy postaci, determinują ich zachowania, sądy i wybory. Na tym tle wyróżnia się proza zatytułowana „Ślepa miłość”, autorstwa Rosy Montero – znanej polskiemu czytelnikowi choćby z takich powieści jak „Córka kanibala”, „Instrukcja, jak ocalić świat” czy „Łzy w deszczu”. Pisarkę interesują przede wszystkim złożone relacje międzyludzkie i problematyka wyborów etycznych, tego, co by się chciało, a tego, co się powinno. Tak też jest w „Ślepej miłości”.
„Mam czterdzieści lat, jestem brzydka, mój mąż jest niewidomy. Przypuszczam, że niektórzy będą się śmiali, czytając ten tekst. Nie wiem dlaczego, ale brzydota u kobiety zwykle jest powodem częstych żartów. Innym to zdanie mogłoby się wydawać wręcz romantyczne – być może przywoła wspomnienia z dzieciństwa, kiedy opowiadano im o ukrytym pięknie duszy. I tak żaby zamieniły się w książęta pod wpływem ciepła naszych pocałunków, Piękna zakochiwała się w Bestii, Brzydkie Kaczątko skrywało w sobie przepięknego łabędzia i nawet potwór doktor Frankenstein był szanowany za swoje słodkie człowieczeństwo przez niewidomego, którego nie przerażał jego wygląd. Ślepota wreszcie mogła być kluczem do prawdziwego piękna – Homer nie widząc, widział jeszcze więcej niż pozostali śmiertelnicy. A ja, brzydka jak noc, jak nieszczęście, mogłam znaleźć w moim ślepym mężu najważniejszego mężczyznę, który będzie w stanie dostrzec moje głęboko ukryte zalety. To wszystko wierutne kłamstwo”. Tak zaczyna się wspomniane opowiadanie. Bohaterka jest niezwykle świadoma własnych ograniczeń i nie kokietuje, jak to się często zdarza, wyimaginowanymi kompleksami. Ona naprawdę jest brzydka. Tak brzydka, że aż wzbudza niezdrową sensację samym pojawianiem się w publicznych miejscach, ludzie bowiem od zawsze fascynują się tym, co wstrętne i odrzucające, a także tym, co Julia Kristeva nazwała niegdyś abiektem. Pewnego dnia kobieta staje się obiektem zainteresowania niezwykle przystojnego kolegi z pracy. Początkowe zaskoczenie, a wręcz zszokowanie, ustępuje miejsca przekonaniu, że to nie ona podnieca mężczyznę, ale niemy świadek ich seksualnych wyczynów w postaci jej męża. Para zawsze bowiem kochała się w obecności męża kobiety, który o tej samej porze lubił przesiadywać na tarasie. Gdy zmieniła się pora roku i zima nie pozwalała już mężczyźnie wychodzić, zakończył się i romans. Tomás nie był już zainteresowany, to wzrok, nawet jeśli niepatrzący, niewidzący, podniecał go, nie brzydkie ciało kochanki. Wydawać by się mogło, że tego typu doświadczenie musi negatywnie wpłynąć na psychikę bohaterki. Nic bardziej mylnego. „Teraz jestem nadal tak samo brzydka, ale mam wspomnienia, wspomnienia o pięknie, które mnie rozczulają […] Miłość jest kłamstwem, ale działa”. Dodać jeszcze można, że to kłamstwo, w które od początku istnienia ludzkości wszyscy skrupulatnie wierzymy i będziemy wierzyć do końca świata. Bez miłości – powiedzą zgodnie wszystkie bohaterki i autorki „Portretu kobiety…” – nie warto żyć.
Na koniec należy wspomnieć jeszcze o posłowiu Małgorzaty Kolankowskiej – „Pod wiatr…” – w którym przedstawia ona krótką historię prozy pisanej przez kobiety w Hiszpanii XX wieku. Dowiadujemy się w nim o losach kobiet w czasach wojny domowej i dyktatury generała Franco, o tym, jak pomału wychodziły one z cienia, stając się ważnym i coraz wyraźniej słyszalnym głosem europejskiej literatury współczesnej. Zbiór „Portret kobiety…” jest tego najlepszym dowodem.
„Portret kobiety w opowiadaniach dziesięciu hiszpańskich autorek”. Wybór, przekład, posłowie i noty: Małgorzata Kolankowska. Biuro Literackie. Wrocław 2014.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |