
BEZKRESNE CIERPIENIA
A
A
A
Ostatnią powieść niedawno zmarłego Pascala Garniera, dziś uznanego za jednego z najwybitniejszych przedstawicieli współczesnej literatury francuskiej, otwiera przejmująca scena. Simon Marechall popełnia samobójstwo, wieszając się na skakance – pomaga mu w tym Bernard, który wykopuje krzesło spod jego nóg, czeka, aż mężczyzna się udusi, po czym opuszcza podrzędny pokój hotelowy. Co doprowadziło do tej sytuacji? Dlaczego Bernard spokojnie patrzy na śmierć przyjaciela i nie próbuje mu pomóc? Odpowiedzi na te pytania znajdziemy w kolejnych rozdziałach. Garnier każe się czytelnikowi cofnąć do początku tej znajomości, stopniowo odsłania wszystkie tajemnice bohaterów i przybliża zdarzenia, które doprowadziły do wstrząsającego finału.
Francuski prozaik w „Jak się ma twój ból?” od razu rzuca swoich bohaterów w świat wrogi i ogarnięty martwotą. Warto podkreślić, że Garnier kreuje tę rzeczywistość z godną podziwu konsekwencją. Wszystko wydaje się tu podporządkowane pustce i beznadziei. Rose, jedna z bohaterek, hobbystycznie zajmuje się taksydermią – wypycha martwe zwierzęta, nadając im złudne pozory życia. Sklep pani Ferrand (udekorowany plakatami nieżyjących piosenkarzy czy reklamami dawno zapomnianych produktów) jest określony jako „nie-miejsce, które opuścił nawet czas”, a jej ciasny pokoik przypomina grobowiec. Wspaniały zamek z piasku budowany przez dziecko zabierają nieubłagane morskie fale. Pojawia się też ranna mewa: „Wyczerpana podskakiwaniem we wszystkie strony, stanęła na kamieniu i czekała na cud, który się nie zdarzy”. Najwyrazistszym symbolem tego świata jest akwarium, w którym pływają morskie stworzenia zobojętniałe na wszystko, włącznie z własnym istnieniem: „Nie było czego zazdrościć życiu wodnemu, wiało tam taką samą nudą, jak na lądzie. (…) Podobnie jak Simon, który je [tzn. stworzenia zamknięte w akwarium – przyp. M. P. U.] obserwował, wszystko trwało jakby w stanie uśpienia, w oczekiwaniu na coś innego, zawsze zbyt odległego”. Bohaterowie „Jak się ma twój ból?” w tym przygnębiającym anturażu pragną odnaleźć szczęście lub… śmierć.
Simon Marechall jest starym, dość nieprzystępnym i tajemniczym człowiekiem nękanym przez trudną do jednoznacznego określenia chorobę (jak sam o niej mówi: „Drobna niedyspozycja, pamiątka z Afryki, a może wspomnienie straconego czasu…”). Dawniej służył w wojsku i przebywał tam, gdzie toczyły się wojny. Obecnie zajmuje się usuwaniem uciążliwych szkodników (choć – jak się później okazuje – tępi nie tylko szczury, karaluchy czy gołębie) i przygotowuje się do przejścia na emeryturę. Nie jest kimś spełnionym, jego życie wydaje się puste i pozbawione sensu („Zawsze uważał swoją obecność na tym świecie za błąd w castingu”). Jako chłopiec pod wpływem barwnych opowieści ojca marzył o wspaniałych przygodach i poszukując ich, zaciągnął się do wojska. To nie był trafny wybór – los zemścił się okrutnie na Simonie: „Szybko awansował i równie szybko dotarło do niego, że niezbyt często może liczyć na przygodę. Jeśli zdarzało mu się kopać ziemię, to nie w poszukiwaniu skarbów, ale żeby pochować sztywne ciała, w wiązkach pod dwanaście, ludzki chrust”. W końcu nauczył się zabijać. Jego najbardziej traumatycznym – i zarazem najgłębiej skrywanym – doświadczeniem jest dobicie ciężko rannego kolegi. Pomimo upływu lat Marechall wciąż nie może uwolnić się od obrazu cierpiącego Antoine’a błagającego o śmierć. Jedno pociągnięcie za spust i związana z nim świadomość zabójstwa drugiej osoby (wcześniej nie było to wcale takie oczywiste: „Zabijał już przedtem, ale w czasie walki wróg był daleko, schowany za gałęziami lub skałami. Nie wiesz, czy trafiłeś. Co innego, kiedy trzymasz lufę pół metra od twarzy kumpla zwijającego się z bólu”) zdeterminowały dalsze życie Simone’a. Po zabiciu kumpla (ten uczynek nazwał chrztem bojowym, chrztem na opak) stał się jakby martwy, choć przecież pozostał wśród żywych. Nie bez przyczyny już w pierwszych zdaniach powieści ta postać zostaje przyrównana do rzeźby nagrobnej. Ponadto jedna z bohaterek – Fiona – zauważa, że Marechall jest „chory na śmierć”.
Dwudziestodwuletni Bernard Ferrand wydaje się całkowitym przeciwieństwem zrezygnowanego Simona. Ten prosty, nieco naiwny, ale przy tym serdeczny mężczyzna nie wymaga zbyt wiele od życia, nie szuka też swojego miejsca w świecie. Pozbawiony wielkich ambicji, marzy tylko o znacznej sumie pieniędzy, która pozwoliłaby mu na rozkoszowanie się błogim lenistwem. Zdumiewająco szybko godzi się z przeciwnościami losu. Nie ma żalu do matki, która go porzuciła na parę lat, pragnąc poukładać sobie życie. Nie skarży się też, gdy sam, jako odpowiedzialny syn, musi się opiekować Anaïs (obecnie zdruzgotaną alkoholiczką, ambasadorką poronionych pomysłów na samorealizację). Nie przejmuje się szczególnie nawet własnym kalectwem (maszyna, przy której pracował, obcięła mu dwa palce). Bernard jako jeden z nielicznych (jeśli nie jedyny) bohater w „Jak się ma twój ból?” nie jest ogarnięty marazmem i frustracjami, nie dręczą go także dramatyczne wspomnienia (niebezzasadnie Simon i Anaïs podczas zaimprowizowanego obiadu piją w intencji jego pomyślnej przyszłości. Warto zauważyć, że jednocześnie wznoszą toast za własną przeszłość, gdyż ta „nawet źle przeżyta, dostatecznie kompensowała nieistniejącą teraźniejszość”).
Przypadkowe spotkanie Simona i Bernarda okazuje się przełomowe. Dla tego drugiego nieoczekiwana wyprawa jest czymś więcej niż świetną przygodą, możliwością łatwego zarobku czy nawet spełnieniem marzenia o zobaczeniu morza. Bernard odnajduje w Simonie substytut utraconego ojca. Szczerze przywiązuje się do swojego pracodawcy, zaczyna nawet naśladować jego zachowania. Z kolei dla zgorzkniałego Marechalla ten wrażliwy mężczyzna jest symbolem zwyczajnego, nieskomplikowanego życia. Jego ogromny entuzjazm i młodość działają ożywczo na schorowanego człowieka. Dzięki Bernardowi Simon odkrywa w sobie dawno zapomniane uczucia (zdobywa się nawet na łzę, kiedy czuje się odtrącony przez przyjaciela). W rezultacie staje się na swój sposób szczęśliwy - choć i wtedy myśli, że „przez błąd w obsadzie był jak obcy w raju”. W końcu ze zdumieniem odkrywa, że mają z Bernardem więcej wspólnego, niż z początku mogłoby się wydawać: „mimo że nie było między nimi fizycznego podobieństwa, Simon niespodziewanie dostrzegł w nim przedłużenie samego siebie. Dlatego patrzył na niego bez słowa. Dziwne. Byli jak rozbitkowie, których przypadek zetknął na bezludnej wyspie. (…) Zbliżając się do siebie, szukali otuchy i sensu ocalenia”. Historia starego, nieszczęśliwego człowieka wreszcie może się dopełnić – odnalazł kogoś, kto w krytycznej chwili kopnie krzesło i pozostanie z Simonem, gdy ten będzie umierał z pętlą zaciskającą się coraz mocniej na szyi. Marechall odejdzie w cieniu własnej traumy, ale ze spokojem. Tymczasem wynagrodzony sporą sumą pieniędzy Bernard rozpocznie życie u boku ukochanej Fiony.
Tytuł powieści Pascala Garniera to zarazem rzekome pozdrowienie powszechne w jednym z krajów Afryki. Pytanie zawarte w tytule stanowi również odbicie sytuacji bohaterów, którzy bywają bezsilni w swoim cierpieniu i potrzebują pomocy. Zupełnie przypadkowe spotkania z obcymi ludźmi mogą prowadzić do oswojenia bólu, odnalezienia szczęścia. Ale czy na pewno? Nie, francuski prozaik nie pozwala sobie na tak łatwe rozwiązania. Pani Ferrand umiera. Rose naiwnie wierzy w nieoczekiwaną pomyślność losu, Simon wydaje jej się dawno wyczekanym ukochanym, jakby zesłanym nieba (ta kobieta przypomina – wspomnianą przeze mnie na początku niniejszego szkicu – porzuconą, zranioną mewę, która czeka na coś, co nigdy nie będzie miało miejsca). Obarczona córką Fiona odnalazła upragnionego mężczyznę i wreszcie będzie mogła stworzyć rodzinę – jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że kieruje nią przede wszystkim wygoda (nareszcie ktoś zapewni utrzymanie jej i dziecku), a dopiero w dalszej kolejności miłość. Pascal Garnier nie pozostawia złudzeń nawet w przypadku małej Violette, która z początku wydaje się wolna od prawdziwych smutków („Oczy, usta, nos, uszy i każdy por jej skóry były szeroko otwarte na przyjmowanie nowych doznań, które rejestrowała jak biologiczny komputer. Nie myślała o niczym, niczego nie rozważała, nie zadawała pytań i dzięki temu nie traciła czasu na szukanie odpowiedzi. (…) Jej jedynym celem było trwanie. (…) Łapczywe źrenice chłonęły niezbędne do życia minimum informacji”). Jednak przeżycia z dzieciństwa upływającego pod znakiem ciągłych zmian zostawią po sobie trwały ślad – w dorosłym życiu córka Fiony zadba o to, aby jej dni były identyczne, nie pozwoli się zaskoczyć.
Długotrwałe szczęście nie jest pisane również głównym bohaterom. Marechall choć w końcu doświadczył bliskości i innych ciepłych uczuć, wybiera samobójczą śmierć. W obliczu największego dramatu zostaje jednak postawiony Bernard. Najpierw uwikłany w mordercze poczynania swojego pracodawcy wyzbywa się beztroski i właściwego sobie pogodnego spojrzenia na rzeczywistość („Niebo nie było już tym samym niebem, morze – tym samym morzem. W niedostrzegalny sposób wszystko się zmieniło. Wyglądało na podróbkę, na falsyfikat. Nie należało niczemu ufać. […] Życie straciło swój ciężar gatunkowy”). Później, w finale powieści, nie tylko traci matkę i przybranego ojca, ale zostaje obarczony przez tego drugiego mrocznym dziedzictwem – takim samym, z jakim Simon zmuszony był borykać się przez całe życie. Jako czytelnicy nie znamy dalszych losów Bernarda, jednak łatwo przypuszczać, że będzie on tak samo nieszczęśliwy, jak człowiek, przy którego samobójstwie był obecny. I zapewne niewiele pomogą tu ogromne pieniądze, które otrzymał od pracodawcy w ramach swoistej rekompensaty.
Trzeba zaznaczyć, że Pascal Garnier nie stawia swoich bohaterów – obciążonych szeregiem prywatnych dramatów – w sytuacjach bez wyjścia. Jednak wyjście, które każe im wybrać, da za każdym razem tylko pozorne szczęście (albo wręcz przyniesie samo cierpienie). W tym świecie promienie słońca okazują się zwodnicze – pojawiają się tylko na chwilę, aby później pogrążyć wszystko w jeszcze dotkliwszej ciemności. Simon, Bernard, Fiona czy Anaïs Ferrand nie wyjdą z zaklętego kręgu niespełnienia, porażek i bólu. Czyżby tylko w śmierci można było znaleźć ukojenie? Ból i tak przejdzie na kolejne osoby. Po zmarłym pozostają inni, zmuszeni dźwigać brzemię odejścia zmarłego – tak jak Bernard, który wybija krzesło spod nóg Marechalla. Czy wejdzie on na tę samą drogę co jego przybrany ojciec? Trudno o odpowiedź. Garnier zostawia czytelnika z tym znakiem zapytania (i z wieloma innymi). Takie ujęcie sprawia, że „Jak się ma twój ból?” to powieść niejednoznaczna i kontrowersyjna. Nie sposób wobec tej mocnej prozy pozostać obojętnym. Pascal Garnier zdecydowanie zasługuje na czytelniczą uwagę. Mam nadzieję, że niebawem ujrzymy jego wcześniejsze książki na półkach polskich księgarń.
Francuski prozaik w „Jak się ma twój ból?” od razu rzuca swoich bohaterów w świat wrogi i ogarnięty martwotą. Warto podkreślić, że Garnier kreuje tę rzeczywistość z godną podziwu konsekwencją. Wszystko wydaje się tu podporządkowane pustce i beznadziei. Rose, jedna z bohaterek, hobbystycznie zajmuje się taksydermią – wypycha martwe zwierzęta, nadając im złudne pozory życia. Sklep pani Ferrand (udekorowany plakatami nieżyjących piosenkarzy czy reklamami dawno zapomnianych produktów) jest określony jako „nie-miejsce, które opuścił nawet czas”, a jej ciasny pokoik przypomina grobowiec. Wspaniały zamek z piasku budowany przez dziecko zabierają nieubłagane morskie fale. Pojawia się też ranna mewa: „Wyczerpana podskakiwaniem we wszystkie strony, stanęła na kamieniu i czekała na cud, który się nie zdarzy”. Najwyrazistszym symbolem tego świata jest akwarium, w którym pływają morskie stworzenia zobojętniałe na wszystko, włącznie z własnym istnieniem: „Nie było czego zazdrościć życiu wodnemu, wiało tam taką samą nudą, jak na lądzie. (…) Podobnie jak Simon, który je [tzn. stworzenia zamknięte w akwarium – przyp. M. P. U.] obserwował, wszystko trwało jakby w stanie uśpienia, w oczekiwaniu na coś innego, zawsze zbyt odległego”. Bohaterowie „Jak się ma twój ból?” w tym przygnębiającym anturażu pragną odnaleźć szczęście lub… śmierć.
Simon Marechall jest starym, dość nieprzystępnym i tajemniczym człowiekiem nękanym przez trudną do jednoznacznego określenia chorobę (jak sam o niej mówi: „Drobna niedyspozycja, pamiątka z Afryki, a może wspomnienie straconego czasu…”). Dawniej służył w wojsku i przebywał tam, gdzie toczyły się wojny. Obecnie zajmuje się usuwaniem uciążliwych szkodników (choć – jak się później okazuje – tępi nie tylko szczury, karaluchy czy gołębie) i przygotowuje się do przejścia na emeryturę. Nie jest kimś spełnionym, jego życie wydaje się puste i pozbawione sensu („Zawsze uważał swoją obecność na tym świecie za błąd w castingu”). Jako chłopiec pod wpływem barwnych opowieści ojca marzył o wspaniałych przygodach i poszukując ich, zaciągnął się do wojska. To nie był trafny wybór – los zemścił się okrutnie na Simonie: „Szybko awansował i równie szybko dotarło do niego, że niezbyt często może liczyć na przygodę. Jeśli zdarzało mu się kopać ziemię, to nie w poszukiwaniu skarbów, ale żeby pochować sztywne ciała, w wiązkach pod dwanaście, ludzki chrust”. W końcu nauczył się zabijać. Jego najbardziej traumatycznym – i zarazem najgłębiej skrywanym – doświadczeniem jest dobicie ciężko rannego kolegi. Pomimo upływu lat Marechall wciąż nie może uwolnić się od obrazu cierpiącego Antoine’a błagającego o śmierć. Jedno pociągnięcie za spust i związana z nim świadomość zabójstwa drugiej osoby (wcześniej nie było to wcale takie oczywiste: „Zabijał już przedtem, ale w czasie walki wróg był daleko, schowany za gałęziami lub skałami. Nie wiesz, czy trafiłeś. Co innego, kiedy trzymasz lufę pół metra od twarzy kumpla zwijającego się z bólu”) zdeterminowały dalsze życie Simone’a. Po zabiciu kumpla (ten uczynek nazwał chrztem bojowym, chrztem na opak) stał się jakby martwy, choć przecież pozostał wśród żywych. Nie bez przyczyny już w pierwszych zdaniach powieści ta postać zostaje przyrównana do rzeźby nagrobnej. Ponadto jedna z bohaterek – Fiona – zauważa, że Marechall jest „chory na śmierć”.
Dwudziestodwuletni Bernard Ferrand wydaje się całkowitym przeciwieństwem zrezygnowanego Simona. Ten prosty, nieco naiwny, ale przy tym serdeczny mężczyzna nie wymaga zbyt wiele od życia, nie szuka też swojego miejsca w świecie. Pozbawiony wielkich ambicji, marzy tylko o znacznej sumie pieniędzy, która pozwoliłaby mu na rozkoszowanie się błogim lenistwem. Zdumiewająco szybko godzi się z przeciwnościami losu. Nie ma żalu do matki, która go porzuciła na parę lat, pragnąc poukładać sobie życie. Nie skarży się też, gdy sam, jako odpowiedzialny syn, musi się opiekować Anaïs (obecnie zdruzgotaną alkoholiczką, ambasadorką poronionych pomysłów na samorealizację). Nie przejmuje się szczególnie nawet własnym kalectwem (maszyna, przy której pracował, obcięła mu dwa palce). Bernard jako jeden z nielicznych (jeśli nie jedyny) bohater w „Jak się ma twój ból?” nie jest ogarnięty marazmem i frustracjami, nie dręczą go także dramatyczne wspomnienia (niebezzasadnie Simon i Anaïs podczas zaimprowizowanego obiadu piją w intencji jego pomyślnej przyszłości. Warto zauważyć, że jednocześnie wznoszą toast za własną przeszłość, gdyż ta „nawet źle przeżyta, dostatecznie kompensowała nieistniejącą teraźniejszość”).
Przypadkowe spotkanie Simona i Bernarda okazuje się przełomowe. Dla tego drugiego nieoczekiwana wyprawa jest czymś więcej niż świetną przygodą, możliwością łatwego zarobku czy nawet spełnieniem marzenia o zobaczeniu morza. Bernard odnajduje w Simonie substytut utraconego ojca. Szczerze przywiązuje się do swojego pracodawcy, zaczyna nawet naśladować jego zachowania. Z kolei dla zgorzkniałego Marechalla ten wrażliwy mężczyzna jest symbolem zwyczajnego, nieskomplikowanego życia. Jego ogromny entuzjazm i młodość działają ożywczo na schorowanego człowieka. Dzięki Bernardowi Simon odkrywa w sobie dawno zapomniane uczucia (zdobywa się nawet na łzę, kiedy czuje się odtrącony przez przyjaciela). W rezultacie staje się na swój sposób szczęśliwy - choć i wtedy myśli, że „przez błąd w obsadzie był jak obcy w raju”. W końcu ze zdumieniem odkrywa, że mają z Bernardem więcej wspólnego, niż z początku mogłoby się wydawać: „mimo że nie było między nimi fizycznego podobieństwa, Simon niespodziewanie dostrzegł w nim przedłużenie samego siebie. Dlatego patrzył na niego bez słowa. Dziwne. Byli jak rozbitkowie, których przypadek zetknął na bezludnej wyspie. (…) Zbliżając się do siebie, szukali otuchy i sensu ocalenia”. Historia starego, nieszczęśliwego człowieka wreszcie może się dopełnić – odnalazł kogoś, kto w krytycznej chwili kopnie krzesło i pozostanie z Simonem, gdy ten będzie umierał z pętlą zaciskającą się coraz mocniej na szyi. Marechall odejdzie w cieniu własnej traumy, ale ze spokojem. Tymczasem wynagrodzony sporą sumą pieniędzy Bernard rozpocznie życie u boku ukochanej Fiony.
Tytuł powieści Pascala Garniera to zarazem rzekome pozdrowienie powszechne w jednym z krajów Afryki. Pytanie zawarte w tytule stanowi również odbicie sytuacji bohaterów, którzy bywają bezsilni w swoim cierpieniu i potrzebują pomocy. Zupełnie przypadkowe spotkania z obcymi ludźmi mogą prowadzić do oswojenia bólu, odnalezienia szczęścia. Ale czy na pewno? Nie, francuski prozaik nie pozwala sobie na tak łatwe rozwiązania. Pani Ferrand umiera. Rose naiwnie wierzy w nieoczekiwaną pomyślność losu, Simon wydaje jej się dawno wyczekanym ukochanym, jakby zesłanym nieba (ta kobieta przypomina – wspomnianą przeze mnie na początku niniejszego szkicu – porzuconą, zranioną mewę, która czeka na coś, co nigdy nie będzie miało miejsca). Obarczona córką Fiona odnalazła upragnionego mężczyznę i wreszcie będzie mogła stworzyć rodzinę – jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że kieruje nią przede wszystkim wygoda (nareszcie ktoś zapewni utrzymanie jej i dziecku), a dopiero w dalszej kolejności miłość. Pascal Garnier nie pozostawia złudzeń nawet w przypadku małej Violette, która z początku wydaje się wolna od prawdziwych smutków („Oczy, usta, nos, uszy i każdy por jej skóry były szeroko otwarte na przyjmowanie nowych doznań, które rejestrowała jak biologiczny komputer. Nie myślała o niczym, niczego nie rozważała, nie zadawała pytań i dzięki temu nie traciła czasu na szukanie odpowiedzi. (…) Jej jedynym celem było trwanie. (…) Łapczywe źrenice chłonęły niezbędne do życia minimum informacji”). Jednak przeżycia z dzieciństwa upływającego pod znakiem ciągłych zmian zostawią po sobie trwały ślad – w dorosłym życiu córka Fiony zadba o to, aby jej dni były identyczne, nie pozwoli się zaskoczyć.
Długotrwałe szczęście nie jest pisane również głównym bohaterom. Marechall choć w końcu doświadczył bliskości i innych ciepłych uczuć, wybiera samobójczą śmierć. W obliczu największego dramatu zostaje jednak postawiony Bernard. Najpierw uwikłany w mordercze poczynania swojego pracodawcy wyzbywa się beztroski i właściwego sobie pogodnego spojrzenia na rzeczywistość („Niebo nie było już tym samym niebem, morze – tym samym morzem. W niedostrzegalny sposób wszystko się zmieniło. Wyglądało na podróbkę, na falsyfikat. Nie należało niczemu ufać. […] Życie straciło swój ciężar gatunkowy”). Później, w finale powieści, nie tylko traci matkę i przybranego ojca, ale zostaje obarczony przez tego drugiego mrocznym dziedzictwem – takim samym, z jakim Simon zmuszony był borykać się przez całe życie. Jako czytelnicy nie znamy dalszych losów Bernarda, jednak łatwo przypuszczać, że będzie on tak samo nieszczęśliwy, jak człowiek, przy którego samobójstwie był obecny. I zapewne niewiele pomogą tu ogromne pieniądze, które otrzymał od pracodawcy w ramach swoistej rekompensaty.
Trzeba zaznaczyć, że Pascal Garnier nie stawia swoich bohaterów – obciążonych szeregiem prywatnych dramatów – w sytuacjach bez wyjścia. Jednak wyjście, które każe im wybrać, da za każdym razem tylko pozorne szczęście (albo wręcz przyniesie samo cierpienie). W tym świecie promienie słońca okazują się zwodnicze – pojawiają się tylko na chwilę, aby później pogrążyć wszystko w jeszcze dotkliwszej ciemności. Simon, Bernard, Fiona czy Anaïs Ferrand nie wyjdą z zaklętego kręgu niespełnienia, porażek i bólu. Czyżby tylko w śmierci można było znaleźć ukojenie? Ból i tak przejdzie na kolejne osoby. Po zmarłym pozostają inni, zmuszeni dźwigać brzemię odejścia zmarłego – tak jak Bernard, który wybija krzesło spod nóg Marechalla. Czy wejdzie on na tę samą drogę co jego przybrany ojciec? Trudno o odpowiedź. Garnier zostawia czytelnika z tym znakiem zapytania (i z wieloma innymi). Takie ujęcie sprawia, że „Jak się ma twój ból?” to powieść niejednoznaczna i kontrowersyjna. Nie sposób wobec tej mocnej prozy pozostać obojętnym. Pascal Garnier zdecydowanie zasługuje na czytelniczą uwagę. Mam nadzieję, że niebawem ujrzymy jego wcześniejsze książki na półkach polskich księgarń.
Pascal Garnier: „Jak się ma twój ból?”. Przeł. Gabriela Hałat. Wydawnictwo Claroscuro. Warszawa 2014.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |