ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 czerwca 11 (251) / 2014

Michał Chudoliński,

ZAMKNIĘTY

A A A
Czy film o człowieku rozmawiającym przez telefon w trakcie jazdy samochodem (i skupiający się wyłącznie na tym askpekcie) może być zajmujący? Tak, jeżeli stoi za nim chwytająca za serce historia i aktor potrafiący oddać dramat człowieka nie mogącego dłużej żyć wbrew swojej przeszłości. Stevenowi Knightowi udało się zaprezentować taką właśnie historię.

Zamiast odgrywać socjopatów tudzież twardzieli, Tom Hardy wciela się tym razem w rolę zwykłego człowieka stawiającego na szali cały swój dorobek. Ivan Locke, kierowany wyrzutami sumienia, ryzykuje dosłownie wszystkim, by trwać przy kobiecie, która urodzi mu kolejne dziecko. Nie kocha jej, właściwie się nią nie interesuje. Czuje jednak, że nie uczestnicząc w narodzinach potomka, popełni ogromny błąd, przez który historia jego rodu zatoczy koło. W ten sposób stajemy się uczestnikami samobójczej podróży, obserwując krok po kroku samospełniającą się przepowiednię katastrofy.

Pomysł kryjący się za „Lockiem” nadawałby się na studencką etiudę, która zaginęłaby w stosie zaliczeń w ramach warsztatów szkoły filmowej. Na przekór wszystkiemu Knight zrealizował jednak pełnometrażowy film, warty niespełna dwa miliony dolarów. Ryzykowny, ambitny zamysł opłacił się, choć mamy tu do czynienia z kinem o wymiarze epizodycznym, monotonnym i chwilami nużącym. Wszelkie wady jednakże paradoksalnie wpływają na korzyść dzieła, gdyż wydają się w pełni usprawiedliwione obraną przez twórców formą.

Forma ta stanowi zresztą wyraz buntu Knighta wobec modnych obecnie technik fabularnych opartych na retrospekcji. Warto zwrócić w tym kontekście uwagę na tytuł dzieła, który odwołuje się nie tyle do nazwiska głównego bohatera, co do postaci filozofa Johna Locke’a, dowodzącego, że wszelka wiedza pochodzi z namacalnego doświadczenia. W filmie nie uświadczymy opowieści o genezie problemów Ivana, nie poznamy atmosfery panującej w domu, nie będziemy obserwować jego relacji z pracownikami lub szefostwem. Knight chce, żebyśmy  domyślili się tego wszystkiego za sprawą telefonicznych rozmów prowadzonych przez bohatera i żebyśmy wszystkimi zmysłami przekonali się, jak trudno i jednostajnie jest jechać nocą setki kilometrów z jednego miasta do drugiego. Tym samym „Locke” to film, który nie tyle się przeżywa, co się go doznaje.

Symboliki tu nie brakuje, choć nie jest ona specjalnie wyrafinowana czy wieloznaczna. Sedno produkcji stanowi aktorska gra Hardy’ego, który daje swemu bohaterowi duszę i taką paletę uczuć, że chce się obejrzeć ten spartański, nieurozmaicony film do końca. Widz w druzgocący sposób przekonuje się tu, że fabularne „mniej znaczy więcej”. Owszem, nie wiemy na pewno, czy Ivanowi uda się dojechać do szpitala, odbudować rodzinę i czy znajdzie nową pracę. Nie jest to jednak istotne w świetle tych konkretnych, przedstawionych na ekranie okruchów jego życia. Ważne, że poznajemy postać w momencie podjęcia jedynej słusznej decyzji, wymagającej niesamowitej ilości odwagi. „Locke” to wybitnie szczery film o człowieku mającym tupet, żeby wypić piwo, którego sam sobie nawarzył, obraz potwierdzający, że nierzadko taka postawa jest jedyną możliwą drogą do przemiany.
„Locke”. Scenariusz i reżyseria: Steven Knight. Obsada: Tom Hardy, Ruth Wilson (głos), Olivia Colman (głos), Andrew Scott (głos), Ben Daniels (głos), Tom Holland (głos), Bill Milner (głos) i in. Gatunek: dramat psychologiczny. Produkcja: Wielka Brytania 2013, 85 min.