CARRIE: PRZEKLEŃSTWO NIEWINNOŚCI
A
A
A
Wydania DVD
Mocno zbudowana blondynka o cerze naznaczonej trądzikiem, nosząca skrajnie niemodne, wysłużone ciuchy oraz łatkę powszechnie wyśmiewanego szkolnego dziwoląga. Sytuacji nie poprawia fakt, że nieśmiała dziewczyna jest córką chorej psychicznie religijnej fanatyczki, starającej się wychować nieszczęsną pociechę na swój (skrzywiony) obraz i podobieństwo. Mimo to Carriette N. White jest kimś wyjątkowym. Manifestujące się już w dzieciństwie telekinetyczne zdolności bohaterki nabierają mocy wraz z jej pierwszą miesiączką. Niestety, wkroczenie w okres dojrzewania (który dla protagonistki wciąż jest tematem tabu) odbywa się w najmniej odpowiednim momencie – świadkiem menstruacji stają się bowiem współtowarzyszki szkolnego prysznica, szyderczym rozbawieniem reagujące na śmiertelne przerażenie dziewczyny. Powiadomiona o przykrym incydencie Margaret White przymusza córkę do bardziej sumiennej pokuty za duchową nieczystość, zamykając Carrie w schowku przystrojonym wszelkiej maści dewocjonaliami.
Szkolne szykany nie pozostają bez konsekwencji, o czym przekonują się uczestniczki zajścia, w tym prowodyrka sekutnic, Chris Hargensen, otrzymując zakaz wstępu na bal maturalny. Dysząca nienawiścią uczennica poprzysięga srogą zemstę na outsiderce, która nieoczekiwanie zyskuje sojuszniczkę w innej gnębicielce, Sue Snell. Targana wyrzutami sumienia dziewczyna postanawia zrekompensować krzywdy wyrządzone Carrie, nakłaniając swojego chłopaka, aby zaprosił biedaczkę na długo oczekiwaną zabawę. Pomimo świętego oburzenia rodzicielki oraz jej gwałtownych prób powstrzymania córki (spełzających na niczym w obliczu paranormalnych talentów coraz bardziej zbuntowanej dziewczyny), panna White udaje się na bal, który zapisał się krwawymi literami w historii miasteczka Chamberlain.
Na początku swojej kariery Stephen King – ukrywając się pod pseudonimem Richard Bachman – napisał kilka mocnych, nie stroniących od przemocy i sporej dawki testosteronu powieści. W pewnym momencie jednak przyszły twórca „Podpalaczki” postanowił zmierzyć się z nieco odmiennym repertuarem, w którym pierwsze skrzypce odgrywałyby postaci kobiece. Wspomnienia z czasów szkoły średniej, jak również interpersonalne przypadki zaobserwowane w czasie pracy w pralni oraz na etacie nauczyciela angielskiego posłużyły prozaikowi do stworzenia fabuły opowiadania, którego punktem wyjścia była wspominana już scena prysznicowa. Rozczarowany efektem prac literat wyrzucił skromny maszynopis do kosza, skąd (natchniona mocą opatrzności) wydobyła go żona Kinga, Tabitha.
Szczęśliwie dla swojej dalszej kariery pisarz zdecydował się kontynuować historię, która szybko rozrosła się do rozmiaru powieści, łączącej różne techniki narracji (w tym stylizację na twórczość epistolarną). Chociaż młody autor nie wiązał wielkich nadziei ze swoim oficjalnym debiutem wydawniczym, opublikowana w 1974 roku „Carrie” – upiorna trawestacja bajki o Kopciuszku – utorowała mu drogę na parnas literackiej grozy, przynosząc mu sławę oraz pieniądze i zapowiadając cykl utworów wyposażonych w jedyne w swoim rodzaju portrety silnych, dumnych, choć gotowych do wielu poświęceń kobiet (vide: „Dolores Clairborne”, „Rose Madder” czy „Historia Lisey”).
W 1976 roku bestsellerowa powieść posłużyła za kanwę filmu Briana De Palmy, rozpoczynając trwający do dziś niezwykle udany mariaż prozy autora „Lśnienia” z X muzą, aczkolwiek warto pamiętać, że imponująca liczba adaptacji nie przekłada się na ich artystyczny poziom. Początkowo odtwórczynią roli Carrietty miała zostać Amy Irving (przyszła żona Stevena Spielberga, która ostatecznie wcieliła się w postać Sue Snell), jednak współpracujący z De Palmą scenograf i kierownik artystyczny Larry Fisk przekonał go, aby dał szansę jego żonie, Sissy Spacek, którą wcześniej zachęcił do udziału w castingu.
Aktorka pojawiła się na przesłuchaniu w pokrytych wazeliną włosach oraz w starym marynarskim wdzianku, przekonując swoim występem, że wakat do tytułowej kreacji właśnie został obsadzony. Słynąca z bardzo gruntownego przygotowywania się do ról Spacek odseparowała się od reszty ekipy, zaś swoją garderobę udekorowała obrazami o tematyce religijnej, studiując w wolnym czasie biblijne ilustracje Gustave’a Doré. Jej rewelacyjny występ u boku równie sugestywnej Piper Laurie docenili członkowie Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej, przyznając artystkom w pełni zasłużone nominacje do Oscara. Co ciekawe, ekranowa Margaret White do dziś jest przekonana, że występowała w czarnej komedii, co zresztą przekładało się na zachowanie aktorki podczas kręcenia filmu – Laurie ponoć raz za razem wybuchała śmiechem, gdy wygłaszała natchnione sentencje swojej bohaterki lub miała przystąpić do ataku, nie mówiąc już o scenie jej finalnego ukrzyżowania przy użyciu kuchennych ostrzy.
Urzekający nienagannie budowaną dramaturgią, dynamicznym montażem oraz pomysłowymi rozwiązaniami formalnymi horror De Palmy był autorskim, wprowadzającym sporo zmian względem oryginału, odczytaniem literackiej kanwy, które (co prawda dopiero po latach) zyskało uznanie w oczach Stephena Kinga. Napisany przez Lawrence’a D. Cohena scenariusz zainspirował powstanie w 1988 roku musicalu, początkowo wystawionego pod auspicjami Royal Shakespeare Company w Stratford-upon-Avon (pomimo pozytywnych recenzji spektakl zdjęto po pięciu wieczorach), w finale trafiając na deski Broadwayu, gdzie do dziś można zobaczyć uwspółcześnioną wersję „krwistego” przedstawienia. Klasyczny obraz doczekał się także w 1999 roku kinowej kontynuacji, za której sterami zasiadła Katt Shea. Inspirowany o kilka lat wcześniejszym autentycznym seksskandalem z udziałem grupy szkolnych osiłków dreszczowiec „Furia: Carrie 2” ukazywał dramatyczne perypetie Rachel Lang (przekonująca Emily Bergl), której telepatyczne zdolności okazują się niezwykle przydatne w ramach aktu zemsty wymierzonego na jej ciemiężycielach.
Twórcy filmu zgrabnie podpięli się pod sukces poprzednika, wprowadzając do fabuły postać starszej o dwadzieścia lat Sue Snell (ponownie Amy Irving), piastującej obecnie stanowisko szkolnego psychologa. To właśnie jedna z nielicznych ocalonych z pogromu zgotowanego przez (nie)świętej pamięci pannę White odkrywa, że ojciec Carrie miał onegdaj romans z chorą psychicznie matką Rachel. Finansowa i artystyczna klapa tego młodzieżowego horroru w zasadzie nie dziwi, choć warto o nim wspomnieć z powodu pewnego ponurego kontekstu. Otóż oryginalny tytuł filmu („Rage”) nawiązuje do osławionej powieści Richarda Bachmana, będącej brutalną historią nastolatka dokonującego masakry na terenie swojej szkoły. Sequel arcydzieła De Palmy miał swoją premierę na miesiąc przed strzelaniną w Columbine.
Po do dziś zakazaną w wielu amerykańskich placówkach oświatowych „Carrie” upomniała się także telewizja, ściślej: scenarzysta Bryan Fuller (przyszły twórca serialowych perypetii Hannibala Lectera) oraz reżyser David Carson. W 2002 roku zrealizowali utrzymany w retrospektywnej formule pełnometrażowy obraz, który do pewnego stopnia sprawdził się jako całkiem zgrabnie przyrządzona ekranizacja perypetii Carrie (tym razem mającej oblicze Angeli Bettis), jej szalonej matki (rewelacyjna Patricia Clarkson) oraz ciemnoskórej Sue Snell (przekonująca Kandyse McClure). Otwarte zakończenie filmu, w którym Kingowska protagonistka bynajmniej nie rozstała się z życiem, tłumaczył prosty fakt: produkcja duetu Fuller-Carson był pilotem planowanego serialu, który jednak z powodu nikłego zainteresowania ze strony widzów został anulowany.
Kiedy w ostatnich latach pojawiały się pogłoski, że najprawdopodobniej powstanie kolejna adaptacja tego tytułu, sam King wyraził wątpliwość co do zasadności wskrzeszania „Carrie”, skoro dzieło Briana De Palmy bardzo wysoko zawiesiło poprzeczkę. Z typowym dla siebie przekąsem pisarz zasugerował nawet, że idealną odtwórczynią roli krwawej królowej balu będzie Lindsay Lohan. Mimo utyskiwań wielu produkcja ostatecznie weszła w fazę realizacji, bazując na skrypcie napisanym przez Roberto Aguirre-Sacasę (współtwórcę komiksowej adaptacji „Bastionu”), który wyreżyserowała Kimberly Peirce – ceniona autorka kojarzona jednak ze zdecydowanie odmiennym repertuarem (vide: „Nie czas na łzy”). Być może właśnie ten efekt gatunkowej obcości połączony z kobiecą perspektywą wydał się hollywoodzkim decydentom szalenie nęcący w ramach pracy nad projektem, wedle zapewnień mającym być kompromisem między hołdem dla pierwszej adaptacji a wierniejszym, choć wciąż autorskim odczytaniem powieści.
Zgodnie z Hitchcockowską teorią, „Carrie” A.D. 2013 zaczyna się mocnym akcentem: sugestywna scena porodu rozgrywająca się w zaciszu domu White’ów robi wrażenie, jednak potem poziom napięcia drastycznie spada. Nie przeczę, Peirce wyraźnie zaakcentowała w swoim filmie wątek alienacji, mrocznej strony nowych mediów (temat rejestrowania na telefonach komórkowych kompromitujących filmików wrzucanych następnie na YouTube’a), niechcianego macierzyństwa, patologicznej relacji na linii córka-matka oraz religijnej psychozy. Przyznaję także, że twórczyni stara się dookreślić postać tytułowej bohaterki, ukazując, jak na własną rękę zgłębia ona genezę swojego daru, którego destrukcyjny aspekt w pełni manifestuje się podczas balu. Abstrahując od zaskakująco słabego poziomu efektów specjalnych wykorzystanych w filmie, sekwencja rzezi na parkiecie prezentuje się całkiem nieźle – szczególnie przekonał mnie sposób, w jaki protagonistka eksperymentuje z kanalizowaniem telekinetycznego żywiołu. Nieco inny przebieg niż w wersji De Palmy ma również konfrontacja bohaterki z przebiegłą Chris (wyjątkowo antypatyczna kreacja Portii Doubleday) oraz finałowe spotkanie Carrie z Sue (dobry występ Gabrielli Wilde) w domu rozpadającym się pod naporem spadających z nieba kamieni.
Ale nawet takie atuty nie są w stanie odegnać uczucia déjà vu: przecież to wszystko już było, w dodatku w o wiele lepszym wydaniu. Chloë Grace Moretz – będąca skądinąd pierwszą nastoletnią odtwórczynią roli panny White – robi, co może, aby uwiarygodnić perypetie granej przez siebie postaci, podobnie jak wcielająca się w jej obłąkaną matkę niezawodna Julianne Moore, zastępująca typowaną do tej kreacji Jodie Foster. Niestety, końcowy rezultat daleki jest od pokładanych w nim oczekiwań, choć równocześnie trzeba zaznaczyć, że seans filmu Peirce nie jest też dla widza specjalną katorgą. Ot, przykład dzieła niepotrzebnego, potwierdzającego pogląd, że w większości przypadków nie warto na siłę reanimować klasycznych tytułów. Mówiąc krótko: najwyższy czas, aby Carrietta N. White spoczęła wreszcie w zasłużonym pokoju.
Szkolne szykany nie pozostają bez konsekwencji, o czym przekonują się uczestniczki zajścia, w tym prowodyrka sekutnic, Chris Hargensen, otrzymując zakaz wstępu na bal maturalny. Dysząca nienawiścią uczennica poprzysięga srogą zemstę na outsiderce, która nieoczekiwanie zyskuje sojuszniczkę w innej gnębicielce, Sue Snell. Targana wyrzutami sumienia dziewczyna postanawia zrekompensować krzywdy wyrządzone Carrie, nakłaniając swojego chłopaka, aby zaprosił biedaczkę na długo oczekiwaną zabawę. Pomimo świętego oburzenia rodzicielki oraz jej gwałtownych prób powstrzymania córki (spełzających na niczym w obliczu paranormalnych talentów coraz bardziej zbuntowanej dziewczyny), panna White udaje się na bal, który zapisał się krwawymi literami w historii miasteczka Chamberlain.
Na początku swojej kariery Stephen King – ukrywając się pod pseudonimem Richard Bachman – napisał kilka mocnych, nie stroniących od przemocy i sporej dawki testosteronu powieści. W pewnym momencie jednak przyszły twórca „Podpalaczki” postanowił zmierzyć się z nieco odmiennym repertuarem, w którym pierwsze skrzypce odgrywałyby postaci kobiece. Wspomnienia z czasów szkoły średniej, jak również interpersonalne przypadki zaobserwowane w czasie pracy w pralni oraz na etacie nauczyciela angielskiego posłużyły prozaikowi do stworzenia fabuły opowiadania, którego punktem wyjścia była wspominana już scena prysznicowa. Rozczarowany efektem prac literat wyrzucił skromny maszynopis do kosza, skąd (natchniona mocą opatrzności) wydobyła go żona Kinga, Tabitha.
Szczęśliwie dla swojej dalszej kariery pisarz zdecydował się kontynuować historię, która szybko rozrosła się do rozmiaru powieści, łączącej różne techniki narracji (w tym stylizację na twórczość epistolarną). Chociaż młody autor nie wiązał wielkich nadziei ze swoim oficjalnym debiutem wydawniczym, opublikowana w 1974 roku „Carrie” – upiorna trawestacja bajki o Kopciuszku – utorowała mu drogę na parnas literackiej grozy, przynosząc mu sławę oraz pieniądze i zapowiadając cykl utworów wyposażonych w jedyne w swoim rodzaju portrety silnych, dumnych, choć gotowych do wielu poświęceń kobiet (vide: „Dolores Clairborne”, „Rose Madder” czy „Historia Lisey”).
W 1976 roku bestsellerowa powieść posłużyła za kanwę filmu Briana De Palmy, rozpoczynając trwający do dziś niezwykle udany mariaż prozy autora „Lśnienia” z X muzą, aczkolwiek warto pamiętać, że imponująca liczba adaptacji nie przekłada się na ich artystyczny poziom. Początkowo odtwórczynią roli Carrietty miała zostać Amy Irving (przyszła żona Stevena Spielberga, która ostatecznie wcieliła się w postać Sue Snell), jednak współpracujący z De Palmą scenograf i kierownik artystyczny Larry Fisk przekonał go, aby dał szansę jego żonie, Sissy Spacek, którą wcześniej zachęcił do udziału w castingu.
Aktorka pojawiła się na przesłuchaniu w pokrytych wazeliną włosach oraz w starym marynarskim wdzianku, przekonując swoim występem, że wakat do tytułowej kreacji właśnie został obsadzony. Słynąca z bardzo gruntownego przygotowywania się do ról Spacek odseparowała się od reszty ekipy, zaś swoją garderobę udekorowała obrazami o tematyce religijnej, studiując w wolnym czasie biblijne ilustracje Gustave’a Doré. Jej rewelacyjny występ u boku równie sugestywnej Piper Laurie docenili członkowie Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej, przyznając artystkom w pełni zasłużone nominacje do Oscara. Co ciekawe, ekranowa Margaret White do dziś jest przekonana, że występowała w czarnej komedii, co zresztą przekładało się na zachowanie aktorki podczas kręcenia filmu – Laurie ponoć raz za razem wybuchała śmiechem, gdy wygłaszała natchnione sentencje swojej bohaterki lub miała przystąpić do ataku, nie mówiąc już o scenie jej finalnego ukrzyżowania przy użyciu kuchennych ostrzy.
Urzekający nienagannie budowaną dramaturgią, dynamicznym montażem oraz pomysłowymi rozwiązaniami formalnymi horror De Palmy był autorskim, wprowadzającym sporo zmian względem oryginału, odczytaniem literackiej kanwy, które (co prawda dopiero po latach) zyskało uznanie w oczach Stephena Kinga. Napisany przez Lawrence’a D. Cohena scenariusz zainspirował powstanie w 1988 roku musicalu, początkowo wystawionego pod auspicjami Royal Shakespeare Company w Stratford-upon-Avon (pomimo pozytywnych recenzji spektakl zdjęto po pięciu wieczorach), w finale trafiając na deski Broadwayu, gdzie do dziś można zobaczyć uwspółcześnioną wersję „krwistego” przedstawienia. Klasyczny obraz doczekał się także w 1999 roku kinowej kontynuacji, za której sterami zasiadła Katt Shea. Inspirowany o kilka lat wcześniejszym autentycznym seksskandalem z udziałem grupy szkolnych osiłków dreszczowiec „Furia: Carrie 2” ukazywał dramatyczne perypetie Rachel Lang (przekonująca Emily Bergl), której telepatyczne zdolności okazują się niezwykle przydatne w ramach aktu zemsty wymierzonego na jej ciemiężycielach.
Twórcy filmu zgrabnie podpięli się pod sukces poprzednika, wprowadzając do fabuły postać starszej o dwadzieścia lat Sue Snell (ponownie Amy Irving), piastującej obecnie stanowisko szkolnego psychologa. To właśnie jedna z nielicznych ocalonych z pogromu zgotowanego przez (nie)świętej pamięci pannę White odkrywa, że ojciec Carrie miał onegdaj romans z chorą psychicznie matką Rachel. Finansowa i artystyczna klapa tego młodzieżowego horroru w zasadzie nie dziwi, choć warto o nim wspomnieć z powodu pewnego ponurego kontekstu. Otóż oryginalny tytuł filmu („Rage”) nawiązuje do osławionej powieści Richarda Bachmana, będącej brutalną historią nastolatka dokonującego masakry na terenie swojej szkoły. Sequel arcydzieła De Palmy miał swoją premierę na miesiąc przed strzelaniną w Columbine.
Po do dziś zakazaną w wielu amerykańskich placówkach oświatowych „Carrie” upomniała się także telewizja, ściślej: scenarzysta Bryan Fuller (przyszły twórca serialowych perypetii Hannibala Lectera) oraz reżyser David Carson. W 2002 roku zrealizowali utrzymany w retrospektywnej formule pełnometrażowy obraz, który do pewnego stopnia sprawdził się jako całkiem zgrabnie przyrządzona ekranizacja perypetii Carrie (tym razem mającej oblicze Angeli Bettis), jej szalonej matki (rewelacyjna Patricia Clarkson) oraz ciemnoskórej Sue Snell (przekonująca Kandyse McClure). Otwarte zakończenie filmu, w którym Kingowska protagonistka bynajmniej nie rozstała się z życiem, tłumaczył prosty fakt: produkcja duetu Fuller-Carson był pilotem planowanego serialu, który jednak z powodu nikłego zainteresowania ze strony widzów został anulowany.
Kiedy w ostatnich latach pojawiały się pogłoski, że najprawdopodobniej powstanie kolejna adaptacja tego tytułu, sam King wyraził wątpliwość co do zasadności wskrzeszania „Carrie”, skoro dzieło Briana De Palmy bardzo wysoko zawiesiło poprzeczkę. Z typowym dla siebie przekąsem pisarz zasugerował nawet, że idealną odtwórczynią roli krwawej królowej balu będzie Lindsay Lohan. Mimo utyskiwań wielu produkcja ostatecznie weszła w fazę realizacji, bazując na skrypcie napisanym przez Roberto Aguirre-Sacasę (współtwórcę komiksowej adaptacji „Bastionu”), który wyreżyserowała Kimberly Peirce – ceniona autorka kojarzona jednak ze zdecydowanie odmiennym repertuarem (vide: „Nie czas na łzy”). Być może właśnie ten efekt gatunkowej obcości połączony z kobiecą perspektywą wydał się hollywoodzkim decydentom szalenie nęcący w ramach pracy nad projektem, wedle zapewnień mającym być kompromisem między hołdem dla pierwszej adaptacji a wierniejszym, choć wciąż autorskim odczytaniem powieści.
Zgodnie z Hitchcockowską teorią, „Carrie” A.D. 2013 zaczyna się mocnym akcentem: sugestywna scena porodu rozgrywająca się w zaciszu domu White’ów robi wrażenie, jednak potem poziom napięcia drastycznie spada. Nie przeczę, Peirce wyraźnie zaakcentowała w swoim filmie wątek alienacji, mrocznej strony nowych mediów (temat rejestrowania na telefonach komórkowych kompromitujących filmików wrzucanych następnie na YouTube’a), niechcianego macierzyństwa, patologicznej relacji na linii córka-matka oraz religijnej psychozy. Przyznaję także, że twórczyni stara się dookreślić postać tytułowej bohaterki, ukazując, jak na własną rękę zgłębia ona genezę swojego daru, którego destrukcyjny aspekt w pełni manifestuje się podczas balu. Abstrahując od zaskakująco słabego poziomu efektów specjalnych wykorzystanych w filmie, sekwencja rzezi na parkiecie prezentuje się całkiem nieźle – szczególnie przekonał mnie sposób, w jaki protagonistka eksperymentuje z kanalizowaniem telekinetycznego żywiołu. Nieco inny przebieg niż w wersji De Palmy ma również konfrontacja bohaterki z przebiegłą Chris (wyjątkowo antypatyczna kreacja Portii Doubleday) oraz finałowe spotkanie Carrie z Sue (dobry występ Gabrielli Wilde) w domu rozpadającym się pod naporem spadających z nieba kamieni.
Ale nawet takie atuty nie są w stanie odegnać uczucia déjà vu: przecież to wszystko już było, w dodatku w o wiele lepszym wydaniu. Chloë Grace Moretz – będąca skądinąd pierwszą nastoletnią odtwórczynią roli panny White – robi, co może, aby uwiarygodnić perypetie granej przez siebie postaci, podobnie jak wcielająca się w jej obłąkaną matkę niezawodna Julianne Moore, zastępująca typowaną do tej kreacji Jodie Foster. Niestety, końcowy rezultat daleki jest od pokładanych w nim oczekiwań, choć równocześnie trzeba zaznaczyć, że seans filmu Peirce nie jest też dla widza specjalną katorgą. Ot, przykład dzieła niepotrzebnego, potwierdzającego pogląd, że w większości przypadków nie warto na siłę reanimować klasycznych tytułów. Mówiąc krótko: najwyższy czas, aby Carrietta N. White spoczęła wreszcie w zasłużonym pokoju.
„Carrie” („Carrie”). Reżyseria: Kimberly Peirce. Scenariusz: Roberto Aguirre-Sacasa, Lawrence D. Cohen. Obsada: Chloë Grace Moretz, Julianne Moore, Gabriella Wilde, Portia Doubleday, Alex Russell, Judy Greer. Gatunek: horror / dramat. Produkcja: USA 2013, 100 min. Dystrybucja: Monolith Films.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |