
LEKTURA JAK ZNALAZŁ (PIOTR MITZNER: 'JAK ZNALAZŁ')
A
A
A
1.
Wydana właśnie nakładem małopolskiego wydawnictwa Pasaże książka Piotra Mitznera „Jak znalazł” nie bez przyczyny ukazała się w ramach serii Granice wyobraźni, sygnowanej nazwiskiem prof. Pawła Próchniaka (pełni funkcję redaktora naukowego) i dopełnionej tekstami choćby Katarzyny Kuszyńskiej-Koschany, Joanny Roszak, a i Georges’a Bataille’a. Obszerny (ponad czterystustronicowy) zbiór tekstów Mitznera jest nie tylko świadectwem dochodzenia do granic, ale przede wszystkim ich przekraczania. I mowa tu nie wyłącznie o wyobraźni, ale i poznaniu, wiedzy, doświadczeniu, powszedniej (i nieraz niesłusznie umniejszanej) ciekawości świata – tego wielkiego, ale i całkiem sąsiedzkiego, zwyczajnego. Autor zdecydował się pomieścić w tomie teksty o rozmaitej proweniencji, zróżnicowanej zawartości, odmiennych dykcjach, a nawet – wychodząc od najprostszych zestawień – różnej długości. Dwustronicowe felietony, szkice, notatki spotykają w najnowszym zbiorze Mitznera z opowieściami obszerniejszymi o rozmaitym klimacie, sile, natężeniu i tematyce.
2.
Trudno jednoznacznie zaklasyfikować tę książkę. Mitzner w odautorskiej nocie tłumaczy się – zawadiacko, z rezonem – z popełnienia autoplagiatu. Tytuł zbioru zaczerpnął bowiem z nagłówka swoich felietonów pisywanych do „Zeszytów Literackich”. Wydaje się jednak, że domniemany autoplagiat jest w pełni uzasadniony. Próżno byłoby szukać tytułu bardziej trafnego, bardziej adekwatnego do proponowanej w omawianej książce zawartości. To lektura „jak znalazł” dla czytelnika niestrudzonego poszukiwaniami, dociekaniami, domysłami, ale i dla tego łaknącego historii opowiadanej niespiesznie, jednak wciąż w wyważony i zdyscyplinowany sposób. Mitzner stawia przed swoim czytelnikiem wiele wyzwań. Nie rozwiązuje za niego dylematów, nie wskazuje drogi w nachalny sposób. Raczej podpowiada z wyczuciem teatralnego suflera (ale nie ze sztubacką przesadą, nie z emfazą abiturienta!), podprowadza i nakierowuje, niczym tutor, mentor, ale też redaktor, publicysta. Z urokiem, wyczuciem, ale i z pewną oddawaną samemu tekstowi czy tematowi czułością, wykorzystuje rozliczne role swoich własnych, prywatnych ścieżek, by odkrywać przed czytelnikiem drobinki, odpryski, powidoki tego świata i jego wyjątkowych obywateli. Wyjątkowość Piotr Mitzner mierzy zaś miarą nie tyle spektakularności, co wewnętrznego poczucia wagi, istoty, znaczenia. W swoich tekstach – tych szkicowych, ale i tych przypominających swoiste mikromonografie – przypomina, wskrzesza, czasem z pionierską fascynacją przedstawia sylwetki zapomnianych, nieznanych, ale i – bywa – uznanych, poczytnych, pamiętanych. Gdy decyduje się na te drugie postaci, potrafi wydobyć z ich biografii i własnych badań oraz niemniej ważnego doświadczenia refleksy wyobraźni lub pamięci dotąd niedostrzegalne, poszumy i powidoki do tej pory zbywane, marginalizowane, niezauważone. To wielki atut Mitznerowskiej frazy, wysoce elokwentnego sposobu pisania, który unika szkodliwej emfazy.
3.
Książka nie narzuca odbiorcy żadnych ram, nie wprowadza metapodziałów, nie porządkuje rozdziałami czy częściami, zostawiając czytelnikowi pole do lekturowych manewrów. „Jak znalazł” można bowiem odczytywać wielorako, na kilku co najmniej poziomach. Widać w jego strukturze – swobodnej jedynie na pozór – sporą dozę przemyślenia, zastanowienia. Teksty nawzajem ze sobą rozmawiają, odnajdują się w słowach poprzedzających i następujących. Unurzane w żywiole dialogu, który wszak Borges uważał za najdoskonalsze z ludzkich osiągnięć, domagają się lektury pogłębionej, uważnej, bogatej w refleksje. Tadeusz Nowak pisał przed laty o poznawaniu „smaku i zapachu słowa”. Mitzner, choć biograficznie z Nowakiem łączyć go nie sposób, również bywa smakoszem słowa. Próżno szukać w jego szkicach potknięć i niefrasobliwości niezależnie od tego, czy przychodzi mu pisać o historii, polityce, pisarstwie, czy o najbliższych, pracy zawodowej, własnych wspomnieniach.
4.
Warto przyjrzeć się bliżej kilku tekstom pomieszczonym przez Mitznera w tomie „Jak znalazł”. Swoje ważne miejsce mają w nim choćby szkice poświęcone Jarosławowi Iwaszkiewiczowi. Wiele w nich stateczności, naukowego wyważenia, pewnej literackiej delikatności, ale i onirycznych ustępów odsłaniających Iwaszkiewicza nie odczytywanego, nie doświadczanego, lecz śnionego („Sny o Iwaszkiewiczu”). Dwie spośród innych swoich notatek autor poświęca zaś frapującemu go tematowi szyldów, napisów i nazw własnych. W duchu podobnym choćby Michałowi Olszewskiemu z „Zapisków na biletach” punktuje śmiało niedomagania rodzimej onomastyki. Mitzner może to czynić całkiem odważnie, w jego twórczości próżno szukać językowych nieporadności i niedociągnięć. Słowa Mitznera zaświadczają o własnej ogładzie nie tylko w tekstach poświęconych wielkim postaciom polskiej literatury. Tu nie ma miejsca na zgrzyty, szumy i nadmiary, niezależnie od poruszanego tematu. To kolejny powód, dla którego warto przyglądnąć się uważnie zbiorowi „Jak znalazł”. Oto bowiem autor przemawia do nas językiem świadomym, ale jednocześnie przystępnym, co więcej – wręcz atrakcyjnym. Zwycięża w zapiskach Mitznera prawda stara i nieco już wysłużona, że jakość sama się obroni. Jakość słów – czego można poprzez tę lekturę doświadczyć – broni się natomiast w spektakularny, fenomenalny sposób, nawet jeśli zapisane zdania milczą, a uruchomia je głównie sprawne oko czytelnika.
5.
Podczas lektury interesującym zabiegiem może być poszukiwanie nitek łączących poszczególne teksty, spajających pojedyncze szkice, akapity, zdania w sposób nienachalny, nieraz wręcz nieoczywisty. Pojawiają się wątki kontynuowane, topoi przepływające spokojnie przez kolejne notatki, motywy ujawniające autorskie miejsca niewygodne, drażniące, sprawy niepoukładane, ale i fascynacje, osobiste urzeczenia i prywatne honory. W tej pierwszej grupie znajdą się zapewne teksty poruszające niektóre tematy związane z Podkową Leśną i jej mieszkańcami – ich wyborami, niezrozumieniem, lokalnymi rozbieżnościami zdań. Nie przeszkadza to jednak Podkowie – także tej dawniejszej, z czasów dzieciństwa i czasów niepamiętanych – powracać w szkicach otwierających drugą grupę, tę spod znaku nostalgicznych wspominków podszytych fascynacjami i urzeczeniami. Warto z uwagą przyglądnąć się drobnym szkicom, urywkom małych dramatów i większych problemów, nastrojonym niemalże publicystycznie czy felietonowo, które przywołane zostały wprost spod igliwia i drzewnych poszumów Podkowy Leśnej (np. „Pan Domeradzki”, „Biblioteka hippisów”, „Normalni i nienormalni w ośrodku kultury”).
6.
Mitzner w swoich tekstach oddaje również głos innym. Świetnie odnajduje się w dwugłosie wywiadu („Służyć prawdzie”), posiadł także sztukę literackiego zanikania, rozmywania, gdy z twórcy przemienia się w niemego słuchacza, uważnego skrybę spisującego intymne wyznania i bolesne refleksje. Dzieje się tak choćby w szkicu „Jeszcze Gruzja nie zginęła”, poświęconym upokarzającemu i realnie tragicznemu losowi gruzińskich uchodźców, czy w tekście „Fotograf-pielgrzym” – trudnej historii czechosłowackiego fotografa Oty Nepileho. Co warte odnotowania, w tomie autor pomieścił także teksty przypominające swym tonem zapiski poczynione przez Edwarda Redlińskiego w „Nikiformach” – mowa tu o „Suchej kawie” czy „Pytaniach do Radia Warszawa – 1956”. Niezależnie, czy Mitzner przemawia do czytelnika swoim własnym głosem, czy też przemienia swe teksty w literackie wielogłosy, ujarzmia żywioł polszczyzny, sprawiając, że od szkiców trudno się oderwać, by odłożyć lekturę na później.
7.
Mitzner portretuje w „Jak znalazł” również siebie. I znów, podobnie jak w przypadku obieranych form pisarskich, czyni to wielopłaszczyznowo. Dostrzegamy poprzez jego szkice dolę redaktora, dyrektora podkowiańskiego ośrodka kultury, nauczyciela akademickiego, ale i syna, przyjaciela. O sobie i swoich przeżyciach autor wspomina ze swadą, nieraz emocjonalnie, ale wciąż z wielkim wyczuciem i szacunkiem dla trwałości i niezmienności raz zapisanego słowa. Nawet, gdy mówi wprost, ostrym i kategorycznym tonem, jak ma to miejsce choćby w tekście „Normalni i nienormalni w ośrodku kultury”, to trudno nie przyznawać mu racji.
8.
„Jak znalazł” można nazwać wielką księgą postaci – co udowadnia choćby wspominany wyżej swoisty cykl Iwaszkiewiczowski. Swoje miejsce znaleźni tu wielcy i uznani. Przefiltrowani zostali dostojnym słowem, ale i czułą dykcją Mitznera, czego świetnym dowodem jest tekst „Zaginiony portret Amelii Załuskiej”, w którym autor łączy w sposób mistrzowski – bo oparty na lekkości pióra – faktografię, cudze wspomnienia, w końcu własne dociekania ubrane w dostojną i najczystszą polszczyznę. Nie mniej interesujący wydaje się także tekst „Gałczyński. Zakładki”, którego otwierająca fraza mogłaby stanowić motto niejednego życiowego zaangażowania, poświęcenia i niejednej pracy: „Zawsze czułem jego intensywną obecność, choć przecież umarł, zanim się urodziłem” (s. 155). Warto w tym miejscu, mając w pamięci frazę o obecności Gałczyńskiego, przywołać jeszcze jeden z pomieszczonych w tomie szkiców. W „Redaktorze”, tekście-wspomnieniu o Giedroyciu, czuć bowiem niespotykaną już niemalże prawdę i niefałszowane nadętymi formułami wspomnieniowymi nieodżałowanie. Pisze Mitzner: „Teraz, kiedy czytam jego listy, rozumiem dlaczego mówi się o nim: Redaktor. Nie tylko dlatego, że takie wybrał sobie zajęcie, że przez pół wieku prowadził pismo, ale także dlatego, że redagował rzeczywistość i ludzi w niej uczestniczących, choć nie zawsze się temu poddawali. Do pewnego stopnia czuję się również przez niego zredagowany” (s. 339).
Wydaje się, że poprzez swoją niestrudzoną literacką, krytyczną, eseistyczną, badawczą pracę, przez świat, który udało się pomieścić w tomie „Jak znalazł”, także i Piotr Mitzner redaguje nas, swoich czytelników. Warto się poddać takiej lekcji. Warto wysłuchać jej uważnie, zanotować co lepsze wyimki na przyszłość, być może na zawsze.
Wydana właśnie nakładem małopolskiego wydawnictwa Pasaże książka Piotra Mitznera „Jak znalazł” nie bez przyczyny ukazała się w ramach serii Granice wyobraźni, sygnowanej nazwiskiem prof. Pawła Próchniaka (pełni funkcję redaktora naukowego) i dopełnionej tekstami choćby Katarzyny Kuszyńskiej-Koschany, Joanny Roszak, a i Georges’a Bataille’a. Obszerny (ponad czterystustronicowy) zbiór tekstów Mitznera jest nie tylko świadectwem dochodzenia do granic, ale przede wszystkim ich przekraczania. I mowa tu nie wyłącznie o wyobraźni, ale i poznaniu, wiedzy, doświadczeniu, powszedniej (i nieraz niesłusznie umniejszanej) ciekawości świata – tego wielkiego, ale i całkiem sąsiedzkiego, zwyczajnego. Autor zdecydował się pomieścić w tomie teksty o rozmaitej proweniencji, zróżnicowanej zawartości, odmiennych dykcjach, a nawet – wychodząc od najprostszych zestawień – różnej długości. Dwustronicowe felietony, szkice, notatki spotykają w najnowszym zbiorze Mitznera z opowieściami obszerniejszymi o rozmaitym klimacie, sile, natężeniu i tematyce.
2.
Trudno jednoznacznie zaklasyfikować tę książkę. Mitzner w odautorskiej nocie tłumaczy się – zawadiacko, z rezonem – z popełnienia autoplagiatu. Tytuł zbioru zaczerpnął bowiem z nagłówka swoich felietonów pisywanych do „Zeszytów Literackich”. Wydaje się jednak, że domniemany autoplagiat jest w pełni uzasadniony. Próżno byłoby szukać tytułu bardziej trafnego, bardziej adekwatnego do proponowanej w omawianej książce zawartości. To lektura „jak znalazł” dla czytelnika niestrudzonego poszukiwaniami, dociekaniami, domysłami, ale i dla tego łaknącego historii opowiadanej niespiesznie, jednak wciąż w wyważony i zdyscyplinowany sposób. Mitzner stawia przed swoim czytelnikiem wiele wyzwań. Nie rozwiązuje za niego dylematów, nie wskazuje drogi w nachalny sposób. Raczej podpowiada z wyczuciem teatralnego suflera (ale nie ze sztubacką przesadą, nie z emfazą abiturienta!), podprowadza i nakierowuje, niczym tutor, mentor, ale też redaktor, publicysta. Z urokiem, wyczuciem, ale i z pewną oddawaną samemu tekstowi czy tematowi czułością, wykorzystuje rozliczne role swoich własnych, prywatnych ścieżek, by odkrywać przed czytelnikiem drobinki, odpryski, powidoki tego świata i jego wyjątkowych obywateli. Wyjątkowość Piotr Mitzner mierzy zaś miarą nie tyle spektakularności, co wewnętrznego poczucia wagi, istoty, znaczenia. W swoich tekstach – tych szkicowych, ale i tych przypominających swoiste mikromonografie – przypomina, wskrzesza, czasem z pionierską fascynacją przedstawia sylwetki zapomnianych, nieznanych, ale i – bywa – uznanych, poczytnych, pamiętanych. Gdy decyduje się na te drugie postaci, potrafi wydobyć z ich biografii i własnych badań oraz niemniej ważnego doświadczenia refleksy wyobraźni lub pamięci dotąd niedostrzegalne, poszumy i powidoki do tej pory zbywane, marginalizowane, niezauważone. To wielki atut Mitznerowskiej frazy, wysoce elokwentnego sposobu pisania, który unika szkodliwej emfazy.
3.
Książka nie narzuca odbiorcy żadnych ram, nie wprowadza metapodziałów, nie porządkuje rozdziałami czy częściami, zostawiając czytelnikowi pole do lekturowych manewrów. „Jak znalazł” można bowiem odczytywać wielorako, na kilku co najmniej poziomach. Widać w jego strukturze – swobodnej jedynie na pozór – sporą dozę przemyślenia, zastanowienia. Teksty nawzajem ze sobą rozmawiają, odnajdują się w słowach poprzedzających i następujących. Unurzane w żywiole dialogu, który wszak Borges uważał za najdoskonalsze z ludzkich osiągnięć, domagają się lektury pogłębionej, uważnej, bogatej w refleksje. Tadeusz Nowak pisał przed laty o poznawaniu „smaku i zapachu słowa”. Mitzner, choć biograficznie z Nowakiem łączyć go nie sposób, również bywa smakoszem słowa. Próżno szukać w jego szkicach potknięć i niefrasobliwości niezależnie od tego, czy przychodzi mu pisać o historii, polityce, pisarstwie, czy o najbliższych, pracy zawodowej, własnych wspomnieniach.
4.
Warto przyjrzeć się bliżej kilku tekstom pomieszczonym przez Mitznera w tomie „Jak znalazł”. Swoje ważne miejsce mają w nim choćby szkice poświęcone Jarosławowi Iwaszkiewiczowi. Wiele w nich stateczności, naukowego wyważenia, pewnej literackiej delikatności, ale i onirycznych ustępów odsłaniających Iwaszkiewicza nie odczytywanego, nie doświadczanego, lecz śnionego („Sny o Iwaszkiewiczu”). Dwie spośród innych swoich notatek autor poświęca zaś frapującemu go tematowi szyldów, napisów i nazw własnych. W duchu podobnym choćby Michałowi Olszewskiemu z „Zapisków na biletach” punktuje śmiało niedomagania rodzimej onomastyki. Mitzner może to czynić całkiem odważnie, w jego twórczości próżno szukać językowych nieporadności i niedociągnięć. Słowa Mitznera zaświadczają o własnej ogładzie nie tylko w tekstach poświęconych wielkim postaciom polskiej literatury. Tu nie ma miejsca na zgrzyty, szumy i nadmiary, niezależnie od poruszanego tematu. To kolejny powód, dla którego warto przyglądnąć się uważnie zbiorowi „Jak znalazł”. Oto bowiem autor przemawia do nas językiem świadomym, ale jednocześnie przystępnym, co więcej – wręcz atrakcyjnym. Zwycięża w zapiskach Mitznera prawda stara i nieco już wysłużona, że jakość sama się obroni. Jakość słów – czego można poprzez tę lekturę doświadczyć – broni się natomiast w spektakularny, fenomenalny sposób, nawet jeśli zapisane zdania milczą, a uruchomia je głównie sprawne oko czytelnika.
5.
Podczas lektury interesującym zabiegiem może być poszukiwanie nitek łączących poszczególne teksty, spajających pojedyncze szkice, akapity, zdania w sposób nienachalny, nieraz wręcz nieoczywisty. Pojawiają się wątki kontynuowane, topoi przepływające spokojnie przez kolejne notatki, motywy ujawniające autorskie miejsca niewygodne, drażniące, sprawy niepoukładane, ale i fascynacje, osobiste urzeczenia i prywatne honory. W tej pierwszej grupie znajdą się zapewne teksty poruszające niektóre tematy związane z Podkową Leśną i jej mieszkańcami – ich wyborami, niezrozumieniem, lokalnymi rozbieżnościami zdań. Nie przeszkadza to jednak Podkowie – także tej dawniejszej, z czasów dzieciństwa i czasów niepamiętanych – powracać w szkicach otwierających drugą grupę, tę spod znaku nostalgicznych wspominków podszytych fascynacjami i urzeczeniami. Warto z uwagą przyglądnąć się drobnym szkicom, urywkom małych dramatów i większych problemów, nastrojonym niemalże publicystycznie czy felietonowo, które przywołane zostały wprost spod igliwia i drzewnych poszumów Podkowy Leśnej (np. „Pan Domeradzki”, „Biblioteka hippisów”, „Normalni i nienormalni w ośrodku kultury”).
6.
Mitzner w swoich tekstach oddaje również głos innym. Świetnie odnajduje się w dwugłosie wywiadu („Służyć prawdzie”), posiadł także sztukę literackiego zanikania, rozmywania, gdy z twórcy przemienia się w niemego słuchacza, uważnego skrybę spisującego intymne wyznania i bolesne refleksje. Dzieje się tak choćby w szkicu „Jeszcze Gruzja nie zginęła”, poświęconym upokarzającemu i realnie tragicznemu losowi gruzińskich uchodźców, czy w tekście „Fotograf-pielgrzym” – trudnej historii czechosłowackiego fotografa Oty Nepileho. Co warte odnotowania, w tomie autor pomieścił także teksty przypominające swym tonem zapiski poczynione przez Edwarda Redlińskiego w „Nikiformach” – mowa tu o „Suchej kawie” czy „Pytaniach do Radia Warszawa – 1956”. Niezależnie, czy Mitzner przemawia do czytelnika swoim własnym głosem, czy też przemienia swe teksty w literackie wielogłosy, ujarzmia żywioł polszczyzny, sprawiając, że od szkiców trudno się oderwać, by odłożyć lekturę na później.
7.
Mitzner portretuje w „Jak znalazł” również siebie. I znów, podobnie jak w przypadku obieranych form pisarskich, czyni to wielopłaszczyznowo. Dostrzegamy poprzez jego szkice dolę redaktora, dyrektora podkowiańskiego ośrodka kultury, nauczyciela akademickiego, ale i syna, przyjaciela. O sobie i swoich przeżyciach autor wspomina ze swadą, nieraz emocjonalnie, ale wciąż z wielkim wyczuciem i szacunkiem dla trwałości i niezmienności raz zapisanego słowa. Nawet, gdy mówi wprost, ostrym i kategorycznym tonem, jak ma to miejsce choćby w tekście „Normalni i nienormalni w ośrodku kultury”, to trudno nie przyznawać mu racji.
8.
„Jak znalazł” można nazwać wielką księgą postaci – co udowadnia choćby wspominany wyżej swoisty cykl Iwaszkiewiczowski. Swoje miejsce znaleźni tu wielcy i uznani. Przefiltrowani zostali dostojnym słowem, ale i czułą dykcją Mitznera, czego świetnym dowodem jest tekst „Zaginiony portret Amelii Załuskiej”, w którym autor łączy w sposób mistrzowski – bo oparty na lekkości pióra – faktografię, cudze wspomnienia, w końcu własne dociekania ubrane w dostojną i najczystszą polszczyznę. Nie mniej interesujący wydaje się także tekst „Gałczyński. Zakładki”, którego otwierająca fraza mogłaby stanowić motto niejednego życiowego zaangażowania, poświęcenia i niejednej pracy: „Zawsze czułem jego intensywną obecność, choć przecież umarł, zanim się urodziłem” (s. 155). Warto w tym miejscu, mając w pamięci frazę o obecności Gałczyńskiego, przywołać jeszcze jeden z pomieszczonych w tomie szkiców. W „Redaktorze”, tekście-wspomnieniu o Giedroyciu, czuć bowiem niespotykaną już niemalże prawdę i niefałszowane nadętymi formułami wspomnieniowymi nieodżałowanie. Pisze Mitzner: „Teraz, kiedy czytam jego listy, rozumiem dlaczego mówi się o nim: Redaktor. Nie tylko dlatego, że takie wybrał sobie zajęcie, że przez pół wieku prowadził pismo, ale także dlatego, że redagował rzeczywistość i ludzi w niej uczestniczących, choć nie zawsze się temu poddawali. Do pewnego stopnia czuję się również przez niego zredagowany” (s. 339).
Wydaje się, że poprzez swoją niestrudzoną literacką, krytyczną, eseistyczną, badawczą pracę, przez świat, który udało się pomieścić w tomie „Jak znalazł”, także i Piotr Mitzner redaguje nas, swoich czytelników. Warto się poddać takiej lekcji. Warto wysłuchać jej uważnie, zanotować co lepsze wyimki na przyszłość, być może na zawsze.
Piotr Mitzner: „Jak znalazł”. Wydawnictwo Pasaże. Kraków 2014.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |