ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 listopada 21 (261) / 2014

Maciej Woźniak,

WIERSZE

A A A
Elegia na odejście analogowego sygnału

 

 

Dziecko budzące się w ramionach

zapachu łajna przy mleczarni, z chwiejną

metryką kranówy i łydek słowiańsko

podrapanych o faszynę, dziecko naturalnie

karmione papierosowym dymem

i cykaniem świerszczy wielkości

serdecznego palca, po których, tak sobie

myśli niecenzuralnie, pestycydy zostawiły tu

mniej niż po Żydach, synek nieodrodny

komandora Koeniga z serialu o kosmosie

i Matki Boskiej na obrazie

wędrującym po domach, chłopiec

z mokrego plakatu, z deszczowego invitra,

ucharakteryzowany na urzędnika życia,

pana na rubrykach, ekonoma

godzin pańszczyźnianych, z którymi, aż mu 

trochę wstyd, kiedyś był po imieniu, 

razem szli na łachy, łaskotani

w stopy przez frasobliwie

wąsate kiełbie, częstował ich kartoflanką

pan Henio, ogrodnik utracjusz.





Międzyczasy

 

 

Kroję piersi kurczęce na obiad i myślę o tym co

gdyby tak po prostu, w sympatycznej zgrzewce

było coś bardziej ludzkiego, z włosów albo tłuszczu,

i o tym nic, które się waha między jeszcze a już.

 

 

Rozkosze gościnności

 

 

Komu w drogę i kto w dom. Obaj zbyt się cisną

na usta, żeby się w nich minęli jak trzeba,

a nie jak nie można. Co chcą przez siebie powiedzieć,

to brzmi skandalicznie, z mroczną rozkoszą,

od której drżyjcie tabloidylle.

 

Komu strugać z deszczu

arkę wyszukiwarki, arkę na wargach opinii,

za przeproszeniem, publicznej, łajbę z lajków,

z werdyktów, z ikry popiskującej w iPhonach,

łuskanej przez najdłuższe tipsy. I kto by się uśmiał

w cuglach nieziemskiego googla, w oku żetonu

czyniącego zadość z automatu.

 

      Komu kruszcie się

ruszta grillów i żegnaj ładzie na blatach,

bo kto by szarpał bas, zderzał androny, temperował

kredki apokalipsy. Komu przed zwrotem

słynnego z bujności kredytu kto ucieka w Greka,

permanentnie parabazując, chronicznie

katechrezując, malwersując sumienne wpłaty

na poczet moralnej wyższości.

 

Kto nieme,

z nieobliczalnym obliczem, komu ma wyjść na zero

z gardeł maklerom i z brzuchatych serwerów,

żeby tym swoim nic gościć na fonii i wizji, buszować

w hektarach pseudodionizji. Komu w podprogach,

w najwklęśniejszych meniskach kto by iskał iskry

twarzy z ponurych fabryk, siorbał najuboższą łyżką

mistykę statystyk, w odbezpieczeniowym

obracał się towarzystwie, w dreszczu

derridium tremens.

 

Komu szczęść może

nawet w arce z wody, bo kto wie, czy jak mus,

to się nie zamustruje straszny mieszczuch,

co rościł sobie radość, a został ze szklanką ody.

 

 

Tren

 

 

Kiedy księżyc ma brzuch w tę stronę, co D, to dużeje,

a kiedy w tę stronę, co C, to cienieje. Tak samo z tobą,

odkąd ubrany w to, co mi mówiłeś, wybierasz się

na ten świat. Trwa niedziela mojego ucha,

a duch twojego ciała jest ciałem twojego ducha.

 

 

Pocztówka od Sylvii Kristel

 

 

Łaska matka. Łuska matka. Maska matka.

Córce twarz: welon w szkwale

i między uda wichrowa drabina.

 

W słowach łatwiej znaleźć

pokrycie niż w faktach.

Wszechnica wszeteczności obniżyła próg.

 

Draska matka. Córce ślina

i jej niebotyczny nakład

i jej nieodparty druk.

 

                                               18.10.2012

 

 

Wiersze pochodzą z tomu „Pocztówki dźwiękowe” wydanego w październiku 2014 roku przez Instytut Mikołowski.



Fot. Gabriela Szubstarska