
VAN DER WEYDEN I BESTIA LUDZKA (MAŁY QUINQUIN)
A
A
A
Bruno Dumont to autor o ściśle określonym stylu, od lat wierny tej samej problematyce. Nie zmienia się także upodobanie reżysera do zaskakiwania widzów. Kojarzony przede wszystkim z nurtem slow cinema stworzył jedno z czołowych dzieł francuskiej ekstremy – film „Twentynine Palms” (2003). Choć do pracy angażuje przede wszystkim naturszczyków, w ostatnim dziele – „Camille Claudel, 1915” (2013) – obsadził w głównej roli Juliette Binoche, jedną z największych gwiazd europejskiego kina. Najnowszy projekt Dumonta, „Mały Quinquin”, to podwójna niespodzianka. Autor nie tylko zgodził się zrealizować czteroodcinkowy serial dla telewizji Arte, lecz także stworzył pierwszą w swojej karierze komedię. Flirt z nowym gatunkiem okazał się niezwykle udany – potężna dawka ironii i humoru nie pozbawiła kina Dumonta głębi i filozoficznej rozwagi.
We flandryjskiej wiosce dochodzi do zagadkowych zabójstw. Pierwsze poćwiartowane ciało policjanci znajdują w bunkrze niedaleko plaży. Żeby było bardziej absurdalnie, zwłoki ukryte są w martwej krowie. Jak się w niej znalazły? Jak zwierzę dotarło do tego trudno dostępnego miejsca? I przede wszystkim: kto zabił? To pierwsze pytania, na jakie muszą odpowiedzieć komendant Van der Weyden (Bernard Pruvost) i porucznik Carpentier (Philippe Jore). Niestety, sympatyczni bohaterowie zupełnie nie radzą sobie z prowadzeniem śledztwa i błądzą wśród poszlak niczym dzieci we mgle (stąd też pseudonim komendanta – Mgła). Za to grupa miejscowych dzieciaków, dla których tajemnicza sprawa jest antidotum na prowincjonalną nudę, okaże się niezwykle pomocna w dochodzeniu, mimo iż stojący na jej czele Quinquin (Alane Delhaye) sam jest na najlepszej drodze do poprawczaka.
Kryminalna intryga to tylko pretekst do sportretowania flandryjskiej społeczności. Oprócz historii Quinquina i jego paczki, widz poznaje sekrety ukryte za smutnymi i zniszczonymi twarzami mieszkańców wsi. Zdrady, romanse, rasizm, nietolerancja, brak wiary i marzenia o lepszym życiu to codzienność ludzi mieszkających w tym pięknym regionie. Dumont demistyfikuje mit prostej egzystencji blisko przyrody. Flandryjczycy to społeczność ludzi bardzo związanych ze sobą, w której domy zamieszkują wielopokoleniowe rodziny, a obowiązkiem sąsiadów jest wspieranie się nawzajem w trudnych chwilach. Mimo to zepsucie moralne, jakie dręczy tę społeczność, nie różni się wcale od tego, które zżera mieszkańców wielkich miast. Brak komunikacji, zrozumienia i wzajemnego szacunku oraz samotność to choroby dręczące otoczenie Quinquina.
Dumont opowiada zatem o problemach trapiących całą Francję. Szczególnie ważny w obliczu ostatnich wydarzeń jest wątek czarnoskórego chłopaka, który zaczyna strzelać z okien swojego pokoju, wykrzykując hasło: „Allah akbar!”. Bohater był ofiarą nietolerancji, a pod jego adresem wielokrotnie padały rasistowskie wyzwiska. Dumont daje znak, że francuski liberalizm staje się mitem, a problem imigracji i islamizacji jest w tym kraju wciąż nierozwiązany.
Drugim ważnym tematem miniserialu jest pokazanie upadku Kościoła. Reżyser przedstawia go, zgodnie z konwencją, w bardzo zabawny sposób, tworząc jedną z najbardziej groteskowych scen pogrzebu w historii kina. Rozchichotani księża, psocący Quinquin w roli ministranta, nadekspresyjny organista, mażoretki, człowiek w kominiarce czy śpiewająca popową piosenkę Aurélie (Lisa Hartmann) to tylko część galerii dziwnych postaci tworzących z mszy surrealistyczny performance. Należy docenić oryginalność przekazu Dumonta. Zmierzch wiary to wątek chętnie podejmowany w kinie ostatnich lat. Najczęściej twórcy posługują się metaforycznymi obrazami, w których niszczone są świątynie. Wystarczy wspomnieć o ruinach cerkwi, w których miejscowa młodzież pije alkohol, z „Lewiatana” Andrieja Zwiagincewa, palącym się kościele w „Kalwarii” Johna Michaela McDonagha oraz świątyni zamienionej w sklep z witrażami w „Brudnym szmalu” Michaela R. Roskama. Dumont mówi o tym samym problemie, jednak jego przekaz jest wolny od tak dosłownych przenośni. Paradoksalnie, humor użyty w tej scenie sprawia, że bardziej prowokuje ona do przemyśleń. Wizja Dumonta nie jest drażniąca i bezpośrednia, dzięki czemu nie można oskarżyć reżysera o stosowanie tanich chwytów i łopatologię.
Trudno nie skojarzyć „Małego Quinquina” z „Miasteczkiem Twin Peaks” Davida Lyncha. Dumont również dekonstruuje serial kryminalny, jednak bawi się przyzwyczajeniami widza dużo śmielej niż amerykański twórca. Autor „Flandrii” (2006) często wyprowadza oczekiwania odbiorcy na manowce. Śledztwo prowadzone przez bohaterów, podobnie jak w kultowym serialu Lyncha, jest dla niego tylko tłem opowieści o życiu mieszkańców pewnej wsi. Festyn z konkursem muzycznym, podczas którego wykonywane sią tanie i kiczowate piosenki, zestawiony jest tu z drugim planem – burzowym, zjawiskowym niebem i zapierającym dech w piersiach krajobrazem Flandrii. W innym odcinku zaniedbana, nieco wulgarna blondynka zostaje porównana do piękności z płócien flandryjskich malarzy. Dumont chętnie wykorzystuje kontrasty, by jeszcze wyraźniej uwypuklić brzydotę i niedostatki społecznej rzeczywistości.
Reżyser żartuje jednak nie tylko z konwencji serialu kryminalnego, ale także z amerykańskiej kultury. Pretendująca do miana gwiazdy Aurélie wykonuje w konkursie angielską popową piosenkę, która jest kwintesencją złego gustu. W pewnym momencie do akcji zostaje nawet wprowadzony superbohater – Ch'tiderman, który biega i dotkliwie obija się o kolejne budynki, lecz, ku zaskoczeniu Quinquina i widzów, najwyraźniej nie jest pozbawiony niezwykłych mocy.
„Mały Quinquin” to nie tylko tematy społeczne. Serial jest kolejnym bardzo autorskim projektem Dumonta, w którym ważną rolę pełni kulturowy kontekst. Znajdziemy tu odwołania do literatury: Emila Zoli i „Bestii ludzkiej”, Josepha Conrada i „Jądra ciemności” oraz do malarstwa. Znaczące w tym kontekście są elementy takie jak nazwisko komendanta i jego słabość do piękna – motorów, nagiego kobiecego ciała i białych klaczy. Bohater porównuje te trzy rzeczy do malarstwa Rubensa, flamandzkiego mistrza słynącego z portretów kobiet o pełnych kształtach. Van der Weyden, którego nazwisko bohater odziedziczył, był niderlandzkim malarzem; do jego najbardziej znanych obrazów należą „Sąd ostateczny” i „Zdjęcie z krzyża”. Plastyczne tropy podsuwane przez Dumonta są nieprzypadkowe. Kino tworzone przez flandryjskiego reżysera kojarzy się z malarstwem tego regionu. Podobnie jak Bruegel, Dumont interesuje się przede wszystkim zwykłymi ludźmi ze wsi: przedstawia ich pomarszczone twarze i zniszczone pracą dłonie. Reżyser często pokazuje w swoich filmach osoby niepełnosprawne i stare, te, które są najbardziej dyskryminowane w kochającym piękno kinie. W „Małym Quinquinie” swój ekranowy czas dostają dziadek i babcia tytułowego bohatera oraz jego opóźniony w rozwoju wujek.
W centrum uwagi twórcy, tak jak w poprzednich dziełach, znajdują się twarz i spojrzenie. O ile jednak w takich filmach, jak „Ludzkość” (1999) czy „Camille Claudel, 1915” spojrzenie było związane z pustką i samotnością, o tyle tutaj często wyraża zwyczajne niezrozumienie i tworzy humorystyczny nastrój scen. Wystarczy wspomnieć, że komendant posiada zestaw zabawnych tików, obejmujących niespodziewanie ruchy brwi i wytrzeszczanie oczu, które nadają jego spojrzeniu nieco szaleństwa i pozbawiają go powagi.
Z poprzednimi filmami Dumonta „Małego Quinquina” łączą nie tylko styl i temat, lecz także autocytaty. Jednym z najwyraźniejszych jest zdanie: „Patrz, widać Anglię”. W filmie „Ludzkość” wypowiedział je na plaży komendant policji. Sąsiedzi, do których mówił, zignorowali je, co pogłębiło alienację mężczyzny. W miniserialu zdanie wypowiada komendant Van der Weyden. Siedzący z nim w restauracji przełożony spiera się z nim, twierdząc, że to jedynie góry, przez co scena przeradza się w kolejną farsę, ujawniającą głupotę żandarma.
Filmy Dumonta często bywają bardziej przerażające niż horrory; wchodzą głęboko w umysł widza, nie dając mu spokoju długo po seansie. „Mały Quinquin” również pozostawia ślad w odbiorcach, jednak dzięki poczuciu humoru i solidnej dawce dystansu, nie staje się traumą, skłaniając raczej do przemyśleń. Autor pozostawia też widzom odrobinę nadziei. Jedynym, co może ochronić ludzi przed złem, jest czysta i niewinna miłość – taka, jaka łączy tytułowego bohatera i jego dziewczynę. Być może sprowadzi ona Quinquina na dobrą drogę i młodzi będą żyli długo i szczęśliwie; być może jednak, kiedy w ich życiu pojawi się seks, staną się tak zepsuci jak dorośli mieszkańcy wsi. Jedno jest pewne – serial Dumonta to jedno z najciekawszych zjawisk ostatnich miesięcy. Przyzwoita rozrywka nie uniemożliwia w nim namysłu nad kondycją ludzką i naszą współczesnością.
We flandryjskiej wiosce dochodzi do zagadkowych zabójstw. Pierwsze poćwiartowane ciało policjanci znajdują w bunkrze niedaleko plaży. Żeby było bardziej absurdalnie, zwłoki ukryte są w martwej krowie. Jak się w niej znalazły? Jak zwierzę dotarło do tego trudno dostępnego miejsca? I przede wszystkim: kto zabił? To pierwsze pytania, na jakie muszą odpowiedzieć komendant Van der Weyden (Bernard Pruvost) i porucznik Carpentier (Philippe Jore). Niestety, sympatyczni bohaterowie zupełnie nie radzą sobie z prowadzeniem śledztwa i błądzą wśród poszlak niczym dzieci we mgle (stąd też pseudonim komendanta – Mgła). Za to grupa miejscowych dzieciaków, dla których tajemnicza sprawa jest antidotum na prowincjonalną nudę, okaże się niezwykle pomocna w dochodzeniu, mimo iż stojący na jej czele Quinquin (Alane Delhaye) sam jest na najlepszej drodze do poprawczaka.
Kryminalna intryga to tylko pretekst do sportretowania flandryjskiej społeczności. Oprócz historii Quinquina i jego paczki, widz poznaje sekrety ukryte za smutnymi i zniszczonymi twarzami mieszkańców wsi. Zdrady, romanse, rasizm, nietolerancja, brak wiary i marzenia o lepszym życiu to codzienność ludzi mieszkających w tym pięknym regionie. Dumont demistyfikuje mit prostej egzystencji blisko przyrody. Flandryjczycy to społeczność ludzi bardzo związanych ze sobą, w której domy zamieszkują wielopokoleniowe rodziny, a obowiązkiem sąsiadów jest wspieranie się nawzajem w trudnych chwilach. Mimo to zepsucie moralne, jakie dręczy tę społeczność, nie różni się wcale od tego, które zżera mieszkańców wielkich miast. Brak komunikacji, zrozumienia i wzajemnego szacunku oraz samotność to choroby dręczące otoczenie Quinquina.
Dumont opowiada zatem o problemach trapiących całą Francję. Szczególnie ważny w obliczu ostatnich wydarzeń jest wątek czarnoskórego chłopaka, który zaczyna strzelać z okien swojego pokoju, wykrzykując hasło: „Allah akbar!”. Bohater był ofiarą nietolerancji, a pod jego adresem wielokrotnie padały rasistowskie wyzwiska. Dumont daje znak, że francuski liberalizm staje się mitem, a problem imigracji i islamizacji jest w tym kraju wciąż nierozwiązany.
Drugim ważnym tematem miniserialu jest pokazanie upadku Kościoła. Reżyser przedstawia go, zgodnie z konwencją, w bardzo zabawny sposób, tworząc jedną z najbardziej groteskowych scen pogrzebu w historii kina. Rozchichotani księża, psocący Quinquin w roli ministranta, nadekspresyjny organista, mażoretki, człowiek w kominiarce czy śpiewająca popową piosenkę Aurélie (Lisa Hartmann) to tylko część galerii dziwnych postaci tworzących z mszy surrealistyczny performance. Należy docenić oryginalność przekazu Dumonta. Zmierzch wiary to wątek chętnie podejmowany w kinie ostatnich lat. Najczęściej twórcy posługują się metaforycznymi obrazami, w których niszczone są świątynie. Wystarczy wspomnieć o ruinach cerkwi, w których miejscowa młodzież pije alkohol, z „Lewiatana” Andrieja Zwiagincewa, palącym się kościele w „Kalwarii” Johna Michaela McDonagha oraz świątyni zamienionej w sklep z witrażami w „Brudnym szmalu” Michaela R. Roskama. Dumont mówi o tym samym problemie, jednak jego przekaz jest wolny od tak dosłownych przenośni. Paradoksalnie, humor użyty w tej scenie sprawia, że bardziej prowokuje ona do przemyśleń. Wizja Dumonta nie jest drażniąca i bezpośrednia, dzięki czemu nie można oskarżyć reżysera o stosowanie tanich chwytów i łopatologię.
Trudno nie skojarzyć „Małego Quinquina” z „Miasteczkiem Twin Peaks” Davida Lyncha. Dumont również dekonstruuje serial kryminalny, jednak bawi się przyzwyczajeniami widza dużo śmielej niż amerykański twórca. Autor „Flandrii” (2006) często wyprowadza oczekiwania odbiorcy na manowce. Śledztwo prowadzone przez bohaterów, podobnie jak w kultowym serialu Lyncha, jest dla niego tylko tłem opowieści o życiu mieszkańców pewnej wsi. Festyn z konkursem muzycznym, podczas którego wykonywane sią tanie i kiczowate piosenki, zestawiony jest tu z drugim planem – burzowym, zjawiskowym niebem i zapierającym dech w piersiach krajobrazem Flandrii. W innym odcinku zaniedbana, nieco wulgarna blondynka zostaje porównana do piękności z płócien flandryjskich malarzy. Dumont chętnie wykorzystuje kontrasty, by jeszcze wyraźniej uwypuklić brzydotę i niedostatki społecznej rzeczywistości.
Reżyser żartuje jednak nie tylko z konwencji serialu kryminalnego, ale także z amerykańskiej kultury. Pretendująca do miana gwiazdy Aurélie wykonuje w konkursie angielską popową piosenkę, która jest kwintesencją złego gustu. W pewnym momencie do akcji zostaje nawet wprowadzony superbohater – Ch'tiderman, który biega i dotkliwie obija się o kolejne budynki, lecz, ku zaskoczeniu Quinquina i widzów, najwyraźniej nie jest pozbawiony niezwykłych mocy.
„Mały Quinquin” to nie tylko tematy społeczne. Serial jest kolejnym bardzo autorskim projektem Dumonta, w którym ważną rolę pełni kulturowy kontekst. Znajdziemy tu odwołania do literatury: Emila Zoli i „Bestii ludzkiej”, Josepha Conrada i „Jądra ciemności” oraz do malarstwa. Znaczące w tym kontekście są elementy takie jak nazwisko komendanta i jego słabość do piękna – motorów, nagiego kobiecego ciała i białych klaczy. Bohater porównuje te trzy rzeczy do malarstwa Rubensa, flamandzkiego mistrza słynącego z portretów kobiet o pełnych kształtach. Van der Weyden, którego nazwisko bohater odziedziczył, był niderlandzkim malarzem; do jego najbardziej znanych obrazów należą „Sąd ostateczny” i „Zdjęcie z krzyża”. Plastyczne tropy podsuwane przez Dumonta są nieprzypadkowe. Kino tworzone przez flandryjskiego reżysera kojarzy się z malarstwem tego regionu. Podobnie jak Bruegel, Dumont interesuje się przede wszystkim zwykłymi ludźmi ze wsi: przedstawia ich pomarszczone twarze i zniszczone pracą dłonie. Reżyser często pokazuje w swoich filmach osoby niepełnosprawne i stare, te, które są najbardziej dyskryminowane w kochającym piękno kinie. W „Małym Quinquinie” swój ekranowy czas dostają dziadek i babcia tytułowego bohatera oraz jego opóźniony w rozwoju wujek.
W centrum uwagi twórcy, tak jak w poprzednich dziełach, znajdują się twarz i spojrzenie. O ile jednak w takich filmach, jak „Ludzkość” (1999) czy „Camille Claudel, 1915” spojrzenie było związane z pustką i samotnością, o tyle tutaj często wyraża zwyczajne niezrozumienie i tworzy humorystyczny nastrój scen. Wystarczy wspomnieć, że komendant posiada zestaw zabawnych tików, obejmujących niespodziewanie ruchy brwi i wytrzeszczanie oczu, które nadają jego spojrzeniu nieco szaleństwa i pozbawiają go powagi.
Z poprzednimi filmami Dumonta „Małego Quinquina” łączą nie tylko styl i temat, lecz także autocytaty. Jednym z najwyraźniejszych jest zdanie: „Patrz, widać Anglię”. W filmie „Ludzkość” wypowiedział je na plaży komendant policji. Sąsiedzi, do których mówił, zignorowali je, co pogłębiło alienację mężczyzny. W miniserialu zdanie wypowiada komendant Van der Weyden. Siedzący z nim w restauracji przełożony spiera się z nim, twierdząc, że to jedynie góry, przez co scena przeradza się w kolejną farsę, ujawniającą głupotę żandarma.
Filmy Dumonta często bywają bardziej przerażające niż horrory; wchodzą głęboko w umysł widza, nie dając mu spokoju długo po seansie. „Mały Quinquin” również pozostawia ślad w odbiorcach, jednak dzięki poczuciu humoru i solidnej dawce dystansu, nie staje się traumą, skłaniając raczej do przemyśleń. Autor pozostawia też widzom odrobinę nadziei. Jedynym, co może ochronić ludzi przed złem, jest czysta i niewinna miłość – taka, jaka łączy tytułowego bohatera i jego dziewczynę. Być może sprowadzi ona Quinquina na dobrą drogę i młodzi będą żyli długo i szczęśliwie; być może jednak, kiedy w ich życiu pojawi się seks, staną się tak zepsuci jak dorośli mieszkańcy wsi. Jedno jest pewne – serial Dumonta to jedno z najciekawszych zjawisk ostatnich miesięcy. Przyzwoita rozrywka nie uniemożliwia w nim namysłu nad kondycją ludzką i naszą współczesnością.
„Mały Quinquin” („P’tit Quinquin”). Scenariusz i reżyseria: Bruno Dumont. Obsada: Alane Delhaye, Bernard Pruvost, Philippe Jore, Lucy Caron, Lisa Hartmann. Gatunek: komediodramat / kryminał / miniserial TV. Produkcja: Francja 2014, 200 min.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |