
PIĘĆ SONETÓW
A
A
A
Kochały już kobiety tak jak ja dziś kocham (Sonet XXVI)
Kochały już kobiety tak jak ja dziś kocham;
Przez papierowe wody archiwalnych kronik
Wciąż ku Kornwalii płynie śpiew syren, ku Troi
Płyną okręty Spartan – tak żeby ich koszta
Mogły i nas obciążyć, a ich długi płacąc,
Gonimy horyzontów ulotne rozkosze;
Tamte kobiety niosły i ja dzisiaj noszę
Serce – płonące w piersi, oblężone miasto.
Jeśli już coś zostaje z przeszłości, to raczej
Ten całkiem starożytny sposób, w jaki ciało
Wciąż choruje na miłość; nadal się kołacze
Gdzieś we mnie ich namiętność: w łóżku jestem śmiałą
I zdradziecką królową, a ty jesteś każdym
Z tamtych wydanych śmierci książąt i żeglarzy.
Miłość jest tylko sobą (Sonet XXX)
Miłość jest tylko sobą: ni ją zjeść, ni wypić,
Ani z niej drzemka, ani dach przed deszczem,
Ani belka na wodzie dryfująca przy kimś,
Kto tonie, i wypływa, i tonie raz jeszcze.
W końcu miłość powietrza nie zastąpi w płucach,
Nie goi ran, nie złoży kości połamanych,
A jednak pójść w ramiona śmierci to rzecz ludzka,
Gdy miłość obojętnie wzruszy ramionami.
Wiadomo, że jest sposób, żeby ten ból zmniejszyć,
Skoro grozi udręką i lamentem ckliwym
Lub babraniem się w błocie z śniegów niegdysiejszych,
Lepiej zamiast miłości czym innym się żywić,
Przehandlować jej pamięć za spokój i zdrowie.
Wiadomo, że tak trzeba. Ani mi to w głowie.
Jestem, jako kobieta, więc ta nieszczęśliwa (Sonet XLI)
Jestem, jako kobieta, więc ta nieszczęśliwa
Przez sromotne pragnienia i kaprysy płci,
Zobligowana losem, by wierzyć, że ty
Taki jesteś szlachetny, że nic tylko dźwigać
Na plecach twoje życie: do tego się przydał
Ten przesubtelny miazmat, ten usłużny mit,
Który narzuca, o czym kto myśli i śni,
Aż w końcu z samej siebie wywłaszcza, wyrywa.
Jakoś nie umiem, chociaż zew krwi jest tak silny
I podszeptów rozumu nie dosłyszą ciała,
Wspominać cię z miłością, lub traktować z zimnym,
Cierpkim politowaniem - - nie sądzę, bym miała
Znaleźć w tamtym szaleństwie sensowne przyczyny,
By dziś z tobą rozmawiać, gdybym cię spotkała.
Lamus
Czemuż się wzdragam, choć to oczywiste:
Ogień ma sprzątnąć po twoich tu gratach –
Śmierć bez pogrzebu tkwi w głowie przez lata
I mówi głosem, w którym ględzą wszystkie
Rzeczy z przeszłości oduczone istnieć –
A teraźniejszość swoje mgły roztacza,
Bym mogła sobie rdzewieć jak zębatka,
Która się kręci w codziennym przemyśle.
A jednak kiedy w końcu mówię „żegnam”
Kiepskim symbolom górnolotnych westchnień,
Czuję ból, chociaż to nieodpowiednia,
śmieszna reakcja – wszak dziś nikt już nie chce
Uwierzyć w prawdę w tanich sentymentach;
Ale ta prawda wierzy w siebie jeszcze.
Czyje usta na mych ustach, kto całował (Sonet XLIII)
Czyje usta na mych ustach, kto całował,
Gdzie i czemu, nie pamiętam, ile mocnych
Ramion mnie obejmowało; deszcz jest w nocy
Pełen duchów, co wzdychają i bez słowa
W szkło stukają, i czekają aż od nowa
Wzbierze w sercu cichy żal, że tamci chłopcy
Zapomniani znów się stali całkiem obcy,
Że mój płacz ich z tej ciemności nie przywoła.
Tak się może czuć samotne drzewo zimą,
Kiedy nie wie, ile z niego znikło ptaków,
Ale czuje, jakie puste ma gałęzie:
Nie powtórzę już miłości zgasłych imion,
Wiem jedynie, że śpiewało we mnie lato
Krótką chwilę, i nie będzie śpiewać więcej.
Przełożył Maciej Woźniak
Fot. Arnold Genthe, Nowy Jork 1914
Fot. Arnold Genthe, Nowy Jork 1914
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |