HONOR PONAD WSZYSTKO (47 RONINÓW)
A
A
A
Mike Richardson, założyciel Dark Horse Comics (dzięki któremu możemy dzisiaj czytać między innymi o perypetiach Hellboya czy mieszkańców Sin City), przez dwadzieścia pięć lat próbował spełnić swoje marzenie: zaadaptować w komiksowe ramy opowieść o czterdziestu siedmiu roninach, którzy w 1702 roku dokonali krwawej zemsty na osobie odpowiedzialnej za śmierć ich pana, by następnie – w majestacie prawa – popełnić grupowe seppuku. Oczarowany historią grupy wojowników, dla których honor znaczył więcej niż własne życie, Amerykanin przez lata zbierał wszelkie informacje związane z tym historycznym faktem. Szczęśliwy finał przedsięwzięcia nie byłby jednak możliwy, gdyby na drodze wydawcy nie stanęli dwaj artyści: Stan Sakai i Kazuo Koike (autor „Samotnego wilka i szczenięcia”), pełniący w tym przypadku rolę konsultanta.
Historia samoofiarowania grupy bezpańskich samurajów stanowi destylat japońskiej tradycji, kultury, honoru i podążania za regułami kodeksu bushido, stawianego ponad własne życie oraz rodzinę. Zmitologizowana do granic możliwości opowieść trafiła pod batutę jankeskiego fascynata, który jednak podszedł do tematu z niemalże azjatycką subtelnością, przez co uchronił burzliwe wydarzenia przed wybuchowym zamerykanizowaniem (patrzę na ciebie, Keanu Reevesie). Nie ma tutaj przesytu, a fabuła została podporządkowana nieśpiesznemu cyklowi pór roku (zmieniające się warunki pogodowe w świetny sposób wzmacniają pieczołowite i długotrwałe przygotowania do krwawej wendetty).
Szkoda tylko, że Richardson wprowadza do historii pewne uproszczenia i przystosowuje całość do odmiennych realiów kulturowych, przez co niektóre elementy są zbytnio ograniczone przez schematyczną charakterystykę – dialogi chwilami zostają wypełnione zbędą ekspozycją, zalewając kadry dymkami z tekstem, a postacie wydają się nieco jednowymiarowe: podłe do szpiku kości lub chorobliwie prawe (mimo iż „oryginalnych” bohaterów wcale nie dało się tak łatwo podzielić na dobrych/złych). Fabuła jest jednak na tyle uniwersalna, wypełniona emocjami i pełna pasji, że taka konwencja nie osłabia zbytnio przyjemności z lektury.
Scenarzysta precyzyjnie rozwija swą opowieść: od narastającego konfliktu podsumowanego śmiercią daimyo Asano, przez bolesne i długotrwałe przygotowywanie zemsty (którą zaplanował najwierniejszy z roninów, Oishi Kuranosuke Yoshio), aż do legendarnej masakry. W międzyczasie czytelnik poznaje Kraj Kwitnącej Wiśni, znajdujący się w specyficznym momencie swojej historii, kiedy to państwo odcinało się od świata i kultywowało tradycje, a samurajowie tęsknili za walką, całą energię wkładając w służbę swoim panom. Richardson w sposób bezbolesny dla zachodniego odbiorcy kreśli też zasady funkcjonowanie prawa i polityki oraz normy panujące na dworze szoguna, dzięki czemu jeszcze jaśniej możemy zrozumieć, w jakiej matni znalazł się Asano. Rysunki Stana Sakai to warsztat przeniesiony z przygód Usagiego Yojimbo, choć antropomorficzne postacie zastąpili ludzie. Początkowo kreskówkowy styl wydaje się zbyt przezroczysty dla tak emocjonalnej i krwawej historii, jednak w trakcie lektury staje się coraz wyraźniejszy, pozwalając na wprowadzenie nowej jakości w ramy klasycznej narracji – tym bardziej, że żywiołowa mimika postaci i szczegółowe oddanie realiów epoki na poziomie strojów oraz architektury naprawdę robią wrażenie.
Kilka słów warto poświęcić przepięknemu wydaniu komiksu: płócienna twarda oprawa, świetny papier, opowieść Richardsona o genezie utworu, wywiad z Sakaim oraz przedstawienie przez scenarzystę postaci Kazuo Koike i Gekko Ogaty – artysty żyjącego na przełomie XIX i XX wieku, który wykorzystał historię roninów w serii drzeworytów, stanowiących skądinąd inspirację dla autorów recenzowanego tomu. Dzieło Mike’a Richardsona i Stana Sakai to przepiękna laurka złożona na ołtarzu japońskich bohaterów oraz zgrabnie skonstruowana fabuła o zemście, dobrze żonglująca gatunkowymi schematami. Całość jest może chwilami zbytnio przegadana i kreskówkowa, aczkolwiek (podobnie jak w przypadku perypetii Usagiego) styl ten przenosi uwagę czytelnika z przemocy na system wartości, którymi przesycona jest krucjata wiernych samurajów. Bo historie takie jak „47 roninów” po prostu się nie starzeją. Stan Sakai znowu mnie kupił i nadal będę stał u jego boku z kataną, gotowy do kolejnego starcia.
Historia samoofiarowania grupy bezpańskich samurajów stanowi destylat japońskiej tradycji, kultury, honoru i podążania za regułami kodeksu bushido, stawianego ponad własne życie oraz rodzinę. Zmitologizowana do granic możliwości opowieść trafiła pod batutę jankeskiego fascynata, który jednak podszedł do tematu z niemalże azjatycką subtelnością, przez co uchronił burzliwe wydarzenia przed wybuchowym zamerykanizowaniem (patrzę na ciebie, Keanu Reevesie). Nie ma tutaj przesytu, a fabuła została podporządkowana nieśpiesznemu cyklowi pór roku (zmieniające się warunki pogodowe w świetny sposób wzmacniają pieczołowite i długotrwałe przygotowania do krwawej wendetty).
Szkoda tylko, że Richardson wprowadza do historii pewne uproszczenia i przystosowuje całość do odmiennych realiów kulturowych, przez co niektóre elementy są zbytnio ograniczone przez schematyczną charakterystykę – dialogi chwilami zostają wypełnione zbędą ekspozycją, zalewając kadry dymkami z tekstem, a postacie wydają się nieco jednowymiarowe: podłe do szpiku kości lub chorobliwie prawe (mimo iż „oryginalnych” bohaterów wcale nie dało się tak łatwo podzielić na dobrych/złych). Fabuła jest jednak na tyle uniwersalna, wypełniona emocjami i pełna pasji, że taka konwencja nie osłabia zbytnio przyjemności z lektury.
Scenarzysta precyzyjnie rozwija swą opowieść: od narastającego konfliktu podsumowanego śmiercią daimyo Asano, przez bolesne i długotrwałe przygotowywanie zemsty (którą zaplanował najwierniejszy z roninów, Oishi Kuranosuke Yoshio), aż do legendarnej masakry. W międzyczasie czytelnik poznaje Kraj Kwitnącej Wiśni, znajdujący się w specyficznym momencie swojej historii, kiedy to państwo odcinało się od świata i kultywowało tradycje, a samurajowie tęsknili za walką, całą energię wkładając w służbę swoim panom. Richardson w sposób bezbolesny dla zachodniego odbiorcy kreśli też zasady funkcjonowanie prawa i polityki oraz normy panujące na dworze szoguna, dzięki czemu jeszcze jaśniej możemy zrozumieć, w jakiej matni znalazł się Asano. Rysunki Stana Sakai to warsztat przeniesiony z przygód Usagiego Yojimbo, choć antropomorficzne postacie zastąpili ludzie. Początkowo kreskówkowy styl wydaje się zbyt przezroczysty dla tak emocjonalnej i krwawej historii, jednak w trakcie lektury staje się coraz wyraźniejszy, pozwalając na wprowadzenie nowej jakości w ramy klasycznej narracji – tym bardziej, że żywiołowa mimika postaci i szczegółowe oddanie realiów epoki na poziomie strojów oraz architektury naprawdę robią wrażenie.
Kilka słów warto poświęcić przepięknemu wydaniu komiksu: płócienna twarda oprawa, świetny papier, opowieść Richardsona o genezie utworu, wywiad z Sakaim oraz przedstawienie przez scenarzystę postaci Kazuo Koike i Gekko Ogaty – artysty żyjącego na przełomie XIX i XX wieku, który wykorzystał historię roninów w serii drzeworytów, stanowiących skądinąd inspirację dla autorów recenzowanego tomu. Dzieło Mike’a Richardsona i Stana Sakai to przepiękna laurka złożona na ołtarzu japońskich bohaterów oraz zgrabnie skonstruowana fabuła o zemście, dobrze żonglująca gatunkowymi schematami. Całość jest może chwilami zbytnio przegadana i kreskówkowa, aczkolwiek (podobnie jak w przypadku perypetii Usagiego) styl ten przenosi uwagę czytelnika z przemocy na system wartości, którymi przesycona jest krucjata wiernych samurajów. Bo historie takie jak „47 roninów” po prostu się nie starzeją. Stan Sakai znowu mnie kupił i nadal będę stał u jego boku z kataną, gotowy do kolejnego starcia.
Mike Richardson, Stan Sakai: „47 roninów” („47 Ronins”). Tłumaczenie: Krzysztof Uliszewski. Wydawnictwo Egmont Polska. Warszawa 2015.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |