O TYM, CO LISA ODKRYŁA PO DRUGIEJ STRONIE... (TYSIĄC SZTORMÓW)
A
A
A
Lisa jest zagorzałą kolekcjonerką: lubi zbierać ładne rzeczy, dziwne kamyki, drobne kości. Ot, drobny rytuał towarzyszący samotnym wędrówkom, dzięki którym choć na chwilę można uciec od domowej rutyny, utożsamianej z czułą, choć nie potrafiącą zrozumieć bohaterki matką chrzestną oraz jej synem, z uporem godnym lepszej sprawy dokuczającym protagonistce (skądinąd uznawanej przez niego za czarownicę). Podczas jednej z przebieżek dziewczynka znajduje rogaty hełm, jakiego nie powstydziłaby się rasowa Walkiria. Kiedy Lisa decyduje się przymierzyć militarne nakrycie głowy, jej dotychczasowe życie wskakuje na prawdziwie mistyczne tory. Wsłuchując się w podszepty podążających za nią skrzydlatych istotek, bohaterka przekracza tajemną bramę (przypominającą niepozorne, symetrycznie rozgałęzione drzewko) prowadzącą do świata zamieszkiwanego przez fantastyczne kreatury. Problem polega na tym, że niektóre z nich – zrzeszone wokół charyzmatycznego Ojdre – chętnie przedostałyby się do naszej rzeczywistości. I bynajmniej nie mają dobrych zamiarów.
Tony Sandoval powraca z opowieścią, w której – podobnie jak w „Doomboyu” czy „Wężu wodnym” – motorem fabularnych wolt jest inicjalny rytuał przejścia, polegający na tym, że protagonista/bohaterka na własnej skórze doświadcza pęknięcia w tkance zdroworozsądkowej rzeczywistości, spod której przebija obraz zgoła odmiennego świata. Świata mroczniejszego, pełnego niebezpieczeństw, posiadającego własne reguły i prawa, ale nieodmiennie fascynującego.
Czytelnicy zaznajomieni z dorobkiem meksykańskiego twórcy odnajdą w „Tysiącu sztormów” z miejsca rozpoznawalne symbole i toposy, do których autor „Trupa i sofy” konsekwentnie się odwołuje, tworząc tym samym fundamenty własnego komiksowego uniwersum. Niepozbawione specyficznego poczucia humoru opowieści Tony’ego Sandovala garściami czerpią ze skarbca psychoanalitycznych archetypów oraz (pop)kulturowych mitologii, tworząc unikalną narracyjną mozaikę.
Rozkwitająca seksualność, uczucie pustki po stracie ukochanej osoby, walka o prawo do bycia sobą czy ustalanie zależności między wolną wolą a przeznaczeniem to najważniejsze, choć nie jedyne wątki podejmowane przez twórcę „Nokturno”. „Spadło na mnie tysiąc sztormów, aby zmyć dotyk twojej dłoni z mojej skóry i wymazać zapach twojej skóry z moich dłoni…” – zagadkowa sentencja zapisana na kartce papieru przypadkowo odnalezionej przez Lisę stanowi swoiste motto utworu, w którym aura melancholii manifestuje się zarówno na płaszczyźnie narracyjnej, jak i estetycznej.
Tony Sandoval po raz kolejny udowadnia, że muza komiksu nie poskąpiła mu wyobraźni, smykałki do snucia wciągających narracji oraz – last but not least – talentu plastycznego. Co prawda „Tysiąc sztormów” nie przebija pod względem wizualnym „Węża wodnego”, ale wciąż pozostaje wykładnią stylu meksykańskiego artysty, łączącego sekwencje bazujące na tradycyjnym rysunku z ilustracjami wykonanymi techniką malarską (czego dobrym przykładem są otwierające tom scenki ujęte w nieregularne kadry). Charakterystyczna fizys postaci, precyzyjnie dobrane kolory, metaforyka oraz kontemplacyjna natura większości plansz (pozostawiających odbiorcę w niemym zachwycie) przypominają, że Sandoval w pełni zasługuje na miano mistrza nastroju.
Tony Sandoval powraca z opowieścią, w której – podobnie jak w „Doomboyu” czy „Wężu wodnym” – motorem fabularnych wolt jest inicjalny rytuał przejścia, polegający na tym, że protagonista/bohaterka na własnej skórze doświadcza pęknięcia w tkance zdroworozsądkowej rzeczywistości, spod której przebija obraz zgoła odmiennego świata. Świata mroczniejszego, pełnego niebezpieczeństw, posiadającego własne reguły i prawa, ale nieodmiennie fascynującego.
Czytelnicy zaznajomieni z dorobkiem meksykańskiego twórcy odnajdą w „Tysiącu sztormów” z miejsca rozpoznawalne symbole i toposy, do których autor „Trupa i sofy” konsekwentnie się odwołuje, tworząc tym samym fundamenty własnego komiksowego uniwersum. Niepozbawione specyficznego poczucia humoru opowieści Tony’ego Sandovala garściami czerpią ze skarbca psychoanalitycznych archetypów oraz (pop)kulturowych mitologii, tworząc unikalną narracyjną mozaikę.
Rozkwitająca seksualność, uczucie pustki po stracie ukochanej osoby, walka o prawo do bycia sobą czy ustalanie zależności między wolną wolą a przeznaczeniem to najważniejsze, choć nie jedyne wątki podejmowane przez twórcę „Nokturno”. „Spadło na mnie tysiąc sztormów, aby zmyć dotyk twojej dłoni z mojej skóry i wymazać zapach twojej skóry z moich dłoni…” – zagadkowa sentencja zapisana na kartce papieru przypadkowo odnalezionej przez Lisę stanowi swoiste motto utworu, w którym aura melancholii manifestuje się zarówno na płaszczyźnie narracyjnej, jak i estetycznej.
Tony Sandoval po raz kolejny udowadnia, że muza komiksu nie poskąpiła mu wyobraźni, smykałki do snucia wciągających narracji oraz – last but not least – talentu plastycznego. Co prawda „Tysiąc sztormów” nie przebija pod względem wizualnym „Węża wodnego”, ale wciąż pozostaje wykładnią stylu meksykańskiego artysty, łączącego sekwencje bazujące na tradycyjnym rysunku z ilustracjami wykonanymi techniką malarską (czego dobrym przykładem są otwierające tom scenki ujęte w nieregularne kadry). Charakterystyczna fizys postaci, precyzyjnie dobrane kolory, metaforyka oraz kontemplacyjna natura większości plansz (pozostawiających odbiorcę w niemym zachwycie) przypominają, że Sandoval w pełni zasługuje na miano mistrza nastroju.
Tony Sandoval: „Tysiąc sztormów” („Mille Tempetes”). Tłumaczenie: Katarzyna Sajdakowska. Wydawnictwo Timof i cisi wspólnicy. Warszawa 2015.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |