POCIĄG DO NIEISTNIENIA (JOANNA BARTOŃ: 'DO NIEWIDZENIA, DO NIEJUTRA')
A
A
A
Joanna Bartoń swoim debiutanckim „Do niewidzenia, do niejutra” może mocno wstrząsnąć czytelnikiem, gdy rozpina emocje bohaterów między dwoma skrajnościami – miłością i śmiercią. Jednak to, co na pierwszy rzut oka wydaje się jedynie graniem sztampowymi, pozornie przeciwstawnymi afektami, nabiera głębszego sensu, bowiem autorka kumuluje je w osobie głównej bohaterki – wszak nie od dzisiaj literatura lubi łączyć uczucia krańcowe, o których mówi się, że nie potrafią istnieć bez siebie. Dwudziestodwutelnia Lo to kobieta, którą kieruje pociąg do nieistnienia z powodu nieszczęśliwej miłości. Poznajemy ją w krytycznym momencie, kiedy skrupulatnie planuje samobójstwo do złudzenia przypominające śmierć Zbigniewa Cybulskiego. Typowy zbieg okoliczności sprawia, że odkłada swój plan na bliżej nieokreślone „później”, by spotkać na swojej drodze czterdziestoletniego Profesora. Pozornie dzieli ich wszystko, ale łączy – paradoksalnie – jedna doba, którą spędzają w mieszkaniu mężczyzny.
Bartoń stosuje znany chwyt romansowy, by przemienić banalność tematu w oryginalne ujęcie kondycji współczesnych związków. Poznany przez dziewczynę Profesor okazuje się jej dopełnieniem i zaprzeczeniem jednocześnie. Wykładający antropologię kultury na PWST dojrzały mężczyzna narkotyzuje się kokainą, zbyt często sięga po alkohol, para się gangsterką, a wobec dziewczyn, które poznaje, stosuje „prawo pierwszego wejścia”. Lo też ma stać się jego kolejną zdobyczą, którą z dumą odnotuje na drugi dzień w swoim przepastnym notesie kobiet na jedną noc. Okazuje się wszakże, że przelotna znajomość przeradza się w zabawę w patologiczną szczerość. Profesor wyjawia Lo swoją mroczną przeszłość i równie nieciekawą teraźniejszość, a ona dzieli się z nim tym, co już przeżyła, tym, co ją czeka i co dzieje się w jej życiu właśnie teraz. Wyalienowana, niezależna, pogrążona w desperackim myśleniu o śmierci, drobna niczym dziecko dziewica jest zaprzeczeniem swojego wyuzdanego i grzesznego towarzysza. Tylko na pozór jednak, bo między jednym a drugim seansem wzajemnego zaspokajania, podczas których Lo dalej nie traci swego dziewictwa, bohaterka zdradza swoje najgłębsze sekrety, które spowodowały, że jej stan psychiczny wydaje się mocno nadwyrężony. On – dorosły, ale zachowujący się często jak niepokorne dziecko. Ona – młoda, ale o wyglądzie niewyrośniętej dziewczynki i sposobie myślenia dojrzałej kobiety. Dwie kontrastowe osobowości, które w dwupokojowym mieszkaniu rozprawiają o przeszłości, by na końcu zacząć planować przyszłość.
Słowem, autorka przestawia relacje interpersonalne, które rządzą dzisiejszym światem, w sposób przewrotny, często nierealny i podszyty ironią. Kontrasty, sprzeczności, czarny humor z domieszką oniryzmu to podstawowe chwyty, którymi przepełnione jest „Do niewidzenia, do niejutra” – nie może być inaczej, skoro mamy do czynienia z nieczułym mężczyzną, który zaczyna być coraz bardziej oczarowany młodą dziewczyną, i z kobietą, która pragnie śmierci, ale jest przy tym niezwykle inteligentna, oczytana i wrażliwa. Oboje stają się sobą niezdrowo zafascynowani, obnażając jednocześnie swoje słabości, czułe punkty, obawy, skrywane głęboko lęki. Pisarka kolejno przedstawia ich w pozytywnym świetle, by następnie zanurzyć w odmętach niechlubnej przeszłości. Między jednym a drugim pikowaniem w dół pozwala im i czytelnikowi jednocześnie odpocząć, uspokoić się, wyciszyć rosnące emocje, by znów dać im poczuć się jak w narkotykowym oszołomieniu. Lo upaja się Profesorem, który coraz bardziej się w niej zadurza, ale jednocześnie oboje dążą ku autodestrukcji. Brak samoakceptacji, nieumiejętność wyjścia ze stanu odrętwienia i marazmu są powodem ich nieszczęścia, które dopełniają niespełniona miłość, drastyczne wspomnienia z dzieciństwa i szczególne relacje z rodzicami. Ciągle przekraczają granice moralne, światopoglądowe i te, które sami sobie wyznaczyli. Błądzą w meandrach własnych doświadczeń, uczuć i pragnień, a rozmowy, które snują, stają się dla nich szansą na swoiste życiowe katharsis, wyzwolenie, zmianę, której potrzebują. Lo nie kryje swoich homoseksualnych skłonności sprzed lat i uczucia do żonatego gitarzysty pewnego zespołu, Profesor zaś wyjawia, że nie przepracował dotąd traumy zafundowanej przez studencką miłości. Wraz z kolejnymi rozmowami uwalniają demony z przeszłości, które próbują obłaskawić. Nie bez znaczenia jednak jest – nawiązujący do pewnego znanego filmu z Cybulskim w roli głównej – tytuł powieści, który sugeruje, że terapia może się nie powieść.
Bohaterowie spotykają się zatem na kilkanaście godzin, by móc przemienić paradoksy, które żądzą ich życiem, w szansę na pojednanie z samym sobą. Bartoń gra więc z postaciami w niebezpieczną grę, w której stawką jest niemalże mistyczne połączenie duszy i ciała. Sacrum jednak zderza z profanum nie tylko na poziomie postaci, ale również języka, którym operuje. Autorka bawi się dwuznacznością słów, ironię i humor łączy z wyszukanymi frazami, odważne, przesycone wulgaryzmami dialogi wiąże z patetycznym, trącącym sztucznością stylem. Dość wspomnieć rozmowę:
„- Niczego nie oczekuję, Jagódko. Według twojej filozofii niczego.
- To znaczy?
- Powiedziałaś, że śmierć jest niczym. Chcę właśnie tego niczego. Skróć moje męki. Nikt inny nie da rady, wszyscy się boją, są za słabi, a ty jesteś totalna. Mały mędrzec! Piąty jeździec apokalipsy! Od dziecka ze śmiercią za pan brat! Pomóż mi odejść!
- Ale co? Eutanazja?
- Za pomocą pistoletu, który trzymam w pracowni – mówi rzeczowym tonem.
- Ocipiałeś, Profesor! Ochujałeś do reszty!”
Narracja odzwierciedla więc samych bohaterów, którzy – rozdarci cielesnymi popędami – próbują dopasować rzeczywistość do swoich oczekiwań i potrzeb. „Do niewidzenia, do niejutra” wytrąca w konsekwencji z równowagi. Czytelnik wraz z kolejnymi stronami staje się nadwrażliwy (podobnie jak Lo), ma niegrzeczne myśli (jak Profesor), pragnie więcej i mocniej, bo uczucia zdecydowanie grają w tej książce pierwsze skrzypce. Bartoń na tyle umiejętnie stosuje wytarte klisze, kulturowe schematy, sztampowe wzorce, że banał przeradza się w tekst operujący ciekawym ujęciem związków damsko-męskich, zderzający codzienność młodego i dojrzałego człowieka, którzy dzielą te same problemy pomimo różnicy wieku, trafnie pokazujący podejmowane decyzje, uzależnienie, ale również szerzej – przewrotność ludzkiego losu. Owa diagnoza, którą rysuje się w tej powieści, jest gorzką pigułką mogącą wstrząsnąć czytelnikiem. Ambiwalencja uczuć Profesora i Lo – miłość, strach, samotność, tęsknota są właściwe współczesności, a bohaterowie stają się jej odzwierciedleniem – szybkiej, pogrążonej w sprzecznościach, ogarniętej stałym poczuciem niedosytu i niepewności.
Dramat dwóch aktorów, choć nosi znamiona antycznego, jest jednak obrazem całkiem aktualnym. Bohaterka tragiczna splata swoją historię ze swoim męskim odpowiednikiem, a konflikt tragiczny powoli kieruje się ku nieszczęśliwemu rozwiązaniu, które potęgują pycha Profesora i wewnętrzne rozdarcie Lo. Jedność czasu i miejsca podsyca atmosferę, która zmierza ku katastrofie. Jednak Bartoń w swojej przewidywalności jest też przewrotna, bo zasadę decorum zamienia na groteskową wręcz manię kontrastów i paradoksów. Obdarzając postaci ciekawym życiorysem, wikła ich w kolejne sprzeczności i pozostając wierna tragedii antycznej – nie wprowadza do swojej książki scen drastycznych, ale – na miarę naszych czasów – erotyczne.
Bartoń stosuje znany chwyt romansowy, by przemienić banalność tematu w oryginalne ujęcie kondycji współczesnych związków. Poznany przez dziewczynę Profesor okazuje się jej dopełnieniem i zaprzeczeniem jednocześnie. Wykładający antropologię kultury na PWST dojrzały mężczyzna narkotyzuje się kokainą, zbyt często sięga po alkohol, para się gangsterką, a wobec dziewczyn, które poznaje, stosuje „prawo pierwszego wejścia”. Lo też ma stać się jego kolejną zdobyczą, którą z dumą odnotuje na drugi dzień w swoim przepastnym notesie kobiet na jedną noc. Okazuje się wszakże, że przelotna znajomość przeradza się w zabawę w patologiczną szczerość. Profesor wyjawia Lo swoją mroczną przeszłość i równie nieciekawą teraźniejszość, a ona dzieli się z nim tym, co już przeżyła, tym, co ją czeka i co dzieje się w jej życiu właśnie teraz. Wyalienowana, niezależna, pogrążona w desperackim myśleniu o śmierci, drobna niczym dziecko dziewica jest zaprzeczeniem swojego wyuzdanego i grzesznego towarzysza. Tylko na pozór jednak, bo między jednym a drugim seansem wzajemnego zaspokajania, podczas których Lo dalej nie traci swego dziewictwa, bohaterka zdradza swoje najgłębsze sekrety, które spowodowały, że jej stan psychiczny wydaje się mocno nadwyrężony. On – dorosły, ale zachowujący się często jak niepokorne dziecko. Ona – młoda, ale o wyglądzie niewyrośniętej dziewczynki i sposobie myślenia dojrzałej kobiety. Dwie kontrastowe osobowości, które w dwupokojowym mieszkaniu rozprawiają o przeszłości, by na końcu zacząć planować przyszłość.
Słowem, autorka przestawia relacje interpersonalne, które rządzą dzisiejszym światem, w sposób przewrotny, często nierealny i podszyty ironią. Kontrasty, sprzeczności, czarny humor z domieszką oniryzmu to podstawowe chwyty, którymi przepełnione jest „Do niewidzenia, do niejutra” – nie może być inaczej, skoro mamy do czynienia z nieczułym mężczyzną, który zaczyna być coraz bardziej oczarowany młodą dziewczyną, i z kobietą, która pragnie śmierci, ale jest przy tym niezwykle inteligentna, oczytana i wrażliwa. Oboje stają się sobą niezdrowo zafascynowani, obnażając jednocześnie swoje słabości, czułe punkty, obawy, skrywane głęboko lęki. Pisarka kolejno przedstawia ich w pozytywnym świetle, by następnie zanurzyć w odmętach niechlubnej przeszłości. Między jednym a drugim pikowaniem w dół pozwala im i czytelnikowi jednocześnie odpocząć, uspokoić się, wyciszyć rosnące emocje, by znów dać im poczuć się jak w narkotykowym oszołomieniu. Lo upaja się Profesorem, który coraz bardziej się w niej zadurza, ale jednocześnie oboje dążą ku autodestrukcji. Brak samoakceptacji, nieumiejętność wyjścia ze stanu odrętwienia i marazmu są powodem ich nieszczęścia, które dopełniają niespełniona miłość, drastyczne wspomnienia z dzieciństwa i szczególne relacje z rodzicami. Ciągle przekraczają granice moralne, światopoglądowe i te, które sami sobie wyznaczyli. Błądzą w meandrach własnych doświadczeń, uczuć i pragnień, a rozmowy, które snują, stają się dla nich szansą na swoiste życiowe katharsis, wyzwolenie, zmianę, której potrzebują. Lo nie kryje swoich homoseksualnych skłonności sprzed lat i uczucia do żonatego gitarzysty pewnego zespołu, Profesor zaś wyjawia, że nie przepracował dotąd traumy zafundowanej przez studencką miłości. Wraz z kolejnymi rozmowami uwalniają demony z przeszłości, które próbują obłaskawić. Nie bez znaczenia jednak jest – nawiązujący do pewnego znanego filmu z Cybulskim w roli głównej – tytuł powieści, który sugeruje, że terapia może się nie powieść.
Bohaterowie spotykają się zatem na kilkanaście godzin, by móc przemienić paradoksy, które żądzą ich życiem, w szansę na pojednanie z samym sobą. Bartoń gra więc z postaciami w niebezpieczną grę, w której stawką jest niemalże mistyczne połączenie duszy i ciała. Sacrum jednak zderza z profanum nie tylko na poziomie postaci, ale również języka, którym operuje. Autorka bawi się dwuznacznością słów, ironię i humor łączy z wyszukanymi frazami, odważne, przesycone wulgaryzmami dialogi wiąże z patetycznym, trącącym sztucznością stylem. Dość wspomnieć rozmowę:
„- Niczego nie oczekuję, Jagódko. Według twojej filozofii niczego.
- To znaczy?
- Powiedziałaś, że śmierć jest niczym. Chcę właśnie tego niczego. Skróć moje męki. Nikt inny nie da rady, wszyscy się boją, są za słabi, a ty jesteś totalna. Mały mędrzec! Piąty jeździec apokalipsy! Od dziecka ze śmiercią za pan brat! Pomóż mi odejść!
- Ale co? Eutanazja?
- Za pomocą pistoletu, który trzymam w pracowni – mówi rzeczowym tonem.
- Ocipiałeś, Profesor! Ochujałeś do reszty!”
Narracja odzwierciedla więc samych bohaterów, którzy – rozdarci cielesnymi popędami – próbują dopasować rzeczywistość do swoich oczekiwań i potrzeb. „Do niewidzenia, do niejutra” wytrąca w konsekwencji z równowagi. Czytelnik wraz z kolejnymi stronami staje się nadwrażliwy (podobnie jak Lo), ma niegrzeczne myśli (jak Profesor), pragnie więcej i mocniej, bo uczucia zdecydowanie grają w tej książce pierwsze skrzypce. Bartoń na tyle umiejętnie stosuje wytarte klisze, kulturowe schematy, sztampowe wzorce, że banał przeradza się w tekst operujący ciekawym ujęciem związków damsko-męskich, zderzający codzienność młodego i dojrzałego człowieka, którzy dzielą te same problemy pomimo różnicy wieku, trafnie pokazujący podejmowane decyzje, uzależnienie, ale również szerzej – przewrotność ludzkiego losu. Owa diagnoza, którą rysuje się w tej powieści, jest gorzką pigułką mogącą wstrząsnąć czytelnikiem. Ambiwalencja uczuć Profesora i Lo – miłość, strach, samotność, tęsknota są właściwe współczesności, a bohaterowie stają się jej odzwierciedleniem – szybkiej, pogrążonej w sprzecznościach, ogarniętej stałym poczuciem niedosytu i niepewności.
Dramat dwóch aktorów, choć nosi znamiona antycznego, jest jednak obrazem całkiem aktualnym. Bohaterka tragiczna splata swoją historię ze swoim męskim odpowiednikiem, a konflikt tragiczny powoli kieruje się ku nieszczęśliwemu rozwiązaniu, które potęgują pycha Profesora i wewnętrzne rozdarcie Lo. Jedność czasu i miejsca podsyca atmosferę, która zmierza ku katastrofie. Jednak Bartoń w swojej przewidywalności jest też przewrotna, bo zasadę decorum zamienia na groteskową wręcz manię kontrastów i paradoksów. Obdarzając postaci ciekawym życiorysem, wikła ich w kolejne sprzeczności i pozostając wierna tragedii antycznej – nie wprowadza do swojej książki scen drastycznych, ale – na miarę naszych czasów – erotyczne.
Joanna Bartoń: „Do niewidzenia, do niejutra”. Wydawnictwo JanKa. Pruszków 2015.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |