NOSIŁ ROSOMAK RAZY KILKA (WOLVERINE: GENEZA II)
A
A
A
Wolverine jest postacią naznaczoną piętnem wyjątkowego pecha – i to na kilku poziomach. Nieustannie dręczą go demony przeszłości, a koszmarne wspomnienia okazują się jedynymi częściami dawnego życia, które nie chcą odejść. Nowa stabilizacja w szeregach X-Menów przynosi bohaterowi wielką, choć gorzką i niespełnioną miłość. W końcu sama grupa okazuje się bytem niepewnym i niestabilnym. Na domiar złego ilość proponowanych przez wydawnictwo tytułów z udziałem Wolverine’a nie znalazła odzwierciedlenia w ich jakości. Miniseria Franka Millera i Chrisa Claremonta wywindowała popularność niskiego Kanadyjczyka, dzięki czemu możliwe było „odpalenie” samodzielnego cyklu poświęconego jego przygodom. Przez lata spece z Marvela nauczyli się jednak, że na pniu rozchodzi się w zasadzie każdy tytuł sygnowany pseudonimem Logana. Niestety – nie wszystko adamantium, co się świeci. Spośród setek zeszytów trudno wybrać więcej niż kilka wartościowych albumów z solowymi perypetiami Rosomaka. Druga część „Genezy” także nie jest jednym z nich.
Jako fan przygód Brzydala muszę przyznać, że nie przepadam za pierwszą serią „Origin”. Rosomak to bohater, którego największymi atutami od zawsze były tajemnica oraz aura niedopowiedzenia. Chociaż wyłożenie kawy na ławę i opowiedzenie o młodości Logana zawiodło mnie, uznaję „jedynkę” za solidną historię, w dodatku narysowaną w sposób fachowy i odróżniający ją od typowego marvelowskiego sznytu. Po dekadzie Dom Pomysłów kontynuuje przygody młodego Rosomaka tam, gdzie je przerwał. Wolverine uciekł od cywilizacji i razem z watahą wilków przemierza kanadyjskie lasy, do momentu aż – jak to zwykle bywa – coś się komplikuje. Z początku stosunkowo prosta (choć przegadana trzecioosobową narracją) opowieść zaczyna się sukcesywnie psuć – zwłaszcza wtedy, gdy kaleka przyczynowo-skutkowość nie tłumaczy ani kolejnych zwrotów akcji, ani intencji bohaterów.
W następujących po sobie epizodach obserwujemy walkę protagonisty z drapieżnikami, obławę pruskich żołnierzy, obwożenie Wolerine’a jako cyrkowego dziwoląga, wiwisekcję czy też próby uczłowieczenia Logana. Problem polega na tym, że o ile poszczególne pomysły bronią się całkiem przyzwoicie, o tyle całość już nie. Posłanie Logana na front I wojny światowej w celu ukazania walk w okopach miałoby sens. Ale oddział pruskich wojaków walczących w sercu Ameryki Północnej? Doktor Essex, Brytyjczyk dowodzący wspomnianymi żołnierzami, jako duchowy ojciec zarówno doktora Mengele, jak i projektu Weapon X – też świetnie pasuje do konwencji, tylko dlaczego rzeczony pan, wspierany w dodatku militarnym oddziałem, organizuje skuteczną obławę na Wolverine’a tylko po to, by potem bez sprzeciwu pozwolić na sprzątnięcie mu go sprzed nosa? Podoba mi się wplecenie w historię początków niesnasek pomiędzy Loganem a Victorem Creedem, drażniły mnie jednak sztuczne i nachalne zabiegi mącące ich wzajemne relacje, byle tylko zaskoczyć czytelnika. Dodatkowo rysownikowi Adamowi Kubertowi brak finezji jego brata Andy’ego, spod którego ołówka wyszło pierwsze „Origin”.
Druga seria poświęcona młodości Logana to komiks dla najzagorzalszych fanów Marvela i Rosomaka; tych, którzy chcą wiedzieć, co dzieje się w kanonie i jak rozwinięto wczesny etap życia tej postaci. Niestety, uważam się za jedną z tych osób i wychodzę z założenia, że kolejne przygody Wolverine’a – jak napisane i narysowane by nie były – muszę poznać. No więc poznałem, czego nie żałuję. Ale dla pozostałych odbiorców „Geneza II” będzie co najwyżej albumem o zadowalającym rysunku i kiepsko skrojonej fabule. Nie mogę zrozumieć, dlaczego Logana nie wysłano do ogarniętej konfliktem Europy, gdzie klocki (może poza wątkiem Creeda, ale i tu dałoby się coś wykombinować) być może wskoczyłyby na swoje miejsce. Oczywiście, nie wszystkie, bo Kieron Gillen, pisząc tę historię, wykazał się brawurą z gatunku tych, które nie wiodą w dobrym kierunku. Efekt co prawda nie jest opłakany, ale osobom, które nie są oddanymi fanami niskiego Kanadyjczyka, lekturę raczej odradzam.
Jako fan przygód Brzydala muszę przyznać, że nie przepadam za pierwszą serią „Origin”. Rosomak to bohater, którego największymi atutami od zawsze były tajemnica oraz aura niedopowiedzenia. Chociaż wyłożenie kawy na ławę i opowiedzenie o młodości Logana zawiodło mnie, uznaję „jedynkę” za solidną historię, w dodatku narysowaną w sposób fachowy i odróżniający ją od typowego marvelowskiego sznytu. Po dekadzie Dom Pomysłów kontynuuje przygody młodego Rosomaka tam, gdzie je przerwał. Wolverine uciekł od cywilizacji i razem z watahą wilków przemierza kanadyjskie lasy, do momentu aż – jak to zwykle bywa – coś się komplikuje. Z początku stosunkowo prosta (choć przegadana trzecioosobową narracją) opowieść zaczyna się sukcesywnie psuć – zwłaszcza wtedy, gdy kaleka przyczynowo-skutkowość nie tłumaczy ani kolejnych zwrotów akcji, ani intencji bohaterów.
W następujących po sobie epizodach obserwujemy walkę protagonisty z drapieżnikami, obławę pruskich żołnierzy, obwożenie Wolerine’a jako cyrkowego dziwoląga, wiwisekcję czy też próby uczłowieczenia Logana. Problem polega na tym, że o ile poszczególne pomysły bronią się całkiem przyzwoicie, o tyle całość już nie. Posłanie Logana na front I wojny światowej w celu ukazania walk w okopach miałoby sens. Ale oddział pruskich wojaków walczących w sercu Ameryki Północnej? Doktor Essex, Brytyjczyk dowodzący wspomnianymi żołnierzami, jako duchowy ojciec zarówno doktora Mengele, jak i projektu Weapon X – też świetnie pasuje do konwencji, tylko dlaczego rzeczony pan, wspierany w dodatku militarnym oddziałem, organizuje skuteczną obławę na Wolverine’a tylko po to, by potem bez sprzeciwu pozwolić na sprzątnięcie mu go sprzed nosa? Podoba mi się wplecenie w historię początków niesnasek pomiędzy Loganem a Victorem Creedem, drażniły mnie jednak sztuczne i nachalne zabiegi mącące ich wzajemne relacje, byle tylko zaskoczyć czytelnika. Dodatkowo rysownikowi Adamowi Kubertowi brak finezji jego brata Andy’ego, spod którego ołówka wyszło pierwsze „Origin”.
Druga seria poświęcona młodości Logana to komiks dla najzagorzalszych fanów Marvela i Rosomaka; tych, którzy chcą wiedzieć, co dzieje się w kanonie i jak rozwinięto wczesny etap życia tej postaci. Niestety, uważam się za jedną z tych osób i wychodzę z założenia, że kolejne przygody Wolverine’a – jak napisane i narysowane by nie były – muszę poznać. No więc poznałem, czego nie żałuję. Ale dla pozostałych odbiorców „Geneza II” będzie co najwyżej albumem o zadowalającym rysunku i kiepsko skrojonej fabule. Nie mogę zrozumieć, dlaczego Logana nie wysłano do ogarniętej konfliktem Europy, gdzie klocki (może poza wątkiem Creeda, ale i tu dałoby się coś wykombinować) być może wskoczyłyby na swoje miejsce. Oczywiście, nie wszystkie, bo Kieron Gillen, pisząc tę historię, wykazał się brawurą z gatunku tych, które nie wiodą w dobrym kierunku. Efekt co prawda nie jest opłakany, ale osobom, które nie są oddanymi fanami niskiego Kanadyjczyka, lekturę raczej odradzam.
Kieron Gillen, Adam Kubert: „Wolverine: Geneza II” („Wolverine. Origin II”). Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz. Wydawnictwo Mucha Comics. Warszawa 2015.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |