NADCIĄGA STORM (STORM: ŚWIAT NA DNIE / OSTATNI ZWYCIĘZCA)
A
A
A
W 1977 roku na łamach holenderskiego magazynu komiksowego „Eppo” zadebiutował bohater, któremu nie sposób odmówić naturalnej charyzmy i ponadczasowej przebojowości. Mowa oczywiście o Stormie – pechowym astronaucie postawionym w obliczu wyzwań skrojonych w równym stopniu na możliwości futurystycznego wędrowca, co antycznego herosa. Choć muskularny protagonista nieraz gościł na łamach polskich periodyków poświęconych graficznemu medium („CDN”, „Komiks” oraz „Świat Komiksu”, nie licząc trzech albumów wydanych przez Egmont Polska), jego pobyt był krótkotrwały, a drukowane perypetie – wybiórcze. Dlatego tym bardziej cieszy inicjatywa oficyny Incal, pod której szyldem ukazał się pierwszy zbiorczy tom chronologicznie dokumentujący przygody łebskiego twardziela. Ale zacznijmy od początku.
Kontakt z Czerwoną Plamą – zlokalizowaną w pobliżu Jowisza anomalią, będącą pradawnym, niezwykle potężnym cyklonem – o mały włos nie kończy się dla Storma tragicznie. Pozbawiony łączności z macierzystą planetą bohater podejmuje decyzję o hibernacji, której finał trudno uznać za radosną pobudkę. Mocno nadwyrężona sonda ląduje co prawda na Przylądku Kennedy’ego, ale zdecydowanie nie jest to stara dobra Ameryka. Skute lodem pustkowie tylko potwierdza przeczucie, iż świat znany protagoniście odszedł do lamusa. Schodząc na dno wyschniętego oceanu, Storm natrafia na „komitet powitalny” w osobach roznegliżowanych, uzbrojonych w miecze siepaczy lorda Brzyda, władcy Miasta Wielkiego Muru. Po krótkiej, acz krwawej wymianie uprzejmości z miejscowymi (ucieleśniającymi szeroko rozumiany regres ludzkości), chwilowej utracie przytomności oraz obezwładniającej konfrontacji z olbrzymią iguaną astronauta trafia przed oblicze jednookiego satrapy, który słusznie podejrzewa, że nie ma do czynienia ze zwykłym awanturnikiem. Rozgniewany tyran – bez powodzenia starający się wydusić z przybysza wiedzę na temat tego, co kryje się za granicami archaicznej metropolii – wtrąca Storma do celi, skąd bohater (w asyście ponętnej Rudowłosej oraz przybywającego jej z odsieczą Kileya) zmierza ku swemu przeznaczeniu.
Scenariuszowi „Świata na dnie” współautorstwa Philipa Dunna trudno odmówić potencjału, który, niestety, został wykorzystany w znikomym stopniu, do czego zresztą przyczynił się szereg mało fortunnych okoliczności (patrz: wstęp). Pomijając redundantną w wielu partiach narrację – nazbyt dokładnie opisującą to, co przecież doskonale widać gołym okiem – wartkie tempo opowieści rekompensuje słabe strony skryptu, posiadającego jednak zapadające w pamięć zakończenie.
O ile pierwszy epizod wchodzący w skład recenzowanego zbioru można potraktować jako lekkostrawną ekspozycję, o tyle lektura „Ostatniego zwycięzcy” dostarcza niepomiernie więcej zagadek, napięcia oraz zwrotów akcji. Martin Lodewijk, biorąc w spory nawias wydarzenia zaprezentowane we wcześniejszym odcinku, ukazuje bowiem okoliczności, w jakich Storm i Rudowłosa trafiają do wędrownej rewii mistrza Cusha. Dodajmy, że w tym barwnym cyrku osobliwości protagoniście przypada w udziale rola gladiatora, który z właściwym sobie wdziękiem wikła się w nie lada kabałę. Problem w tym, że stawką w grze będzie życie jego uroczej towarzyszki. Ciekawie zarysowana społeczno-kulturowa specyfika miasta Soamandrakisal, niespodzianki Pałacu Śmierci oraz galeria nowych bohaterów – opowieść holenderskiego scenarzysty skutecznie pozyskuje uwagę i sympatię czytelnika, z zaciekawieniem śledzącego przebieg wydarzeń.
Oczywiście, całość nie miałaby takiej siły oddziaływania, gdyby nie ilustracje Dona Lawrence’a. Wykonane malarską techniką hiperrealistyczne, przepięknie pokolorowane prace Brytyjczyka rewelacyjnie oddają wszelkie aspekty świata przedstawionego (kapitalne pejzaże, przebogata flora, fantastyczna fauna, realistyczna architektura, zmyślne koncepcje pojazdów czy charakterystyczny rys postaci). Przede wszystkim jednak są dowodem szalenie plastycznej wyobraźni autora, serwującego odbiorcy zarówno dynamiczne kadry, jak również plansze idealnie sprzyjające czytelniczej kontemplacji.
Niewątpliwym atutem tego wydawnictwa jest ilość smakowitych dodatków: galeria okładek, wywiady czy okraszony toną ciekawostek tekst wprowadzający pozwalają na swobodniejsze poruszanie się po uniwersum „Storma” – klasycznej marki, będącej wyjątkowo udanym połączeniem space opery oraz heroicznej fantasy. Dla miłośników komiksowej epiki pozycja co najmniej obowiązkowa.
Kontakt z Czerwoną Plamą – zlokalizowaną w pobliżu Jowisza anomalią, będącą pradawnym, niezwykle potężnym cyklonem – o mały włos nie kończy się dla Storma tragicznie. Pozbawiony łączności z macierzystą planetą bohater podejmuje decyzję o hibernacji, której finał trudno uznać za radosną pobudkę. Mocno nadwyrężona sonda ląduje co prawda na Przylądku Kennedy’ego, ale zdecydowanie nie jest to stara dobra Ameryka. Skute lodem pustkowie tylko potwierdza przeczucie, iż świat znany protagoniście odszedł do lamusa. Schodząc na dno wyschniętego oceanu, Storm natrafia na „komitet powitalny” w osobach roznegliżowanych, uzbrojonych w miecze siepaczy lorda Brzyda, władcy Miasta Wielkiego Muru. Po krótkiej, acz krwawej wymianie uprzejmości z miejscowymi (ucieleśniającymi szeroko rozumiany regres ludzkości), chwilowej utracie przytomności oraz obezwładniającej konfrontacji z olbrzymią iguaną astronauta trafia przed oblicze jednookiego satrapy, który słusznie podejrzewa, że nie ma do czynienia ze zwykłym awanturnikiem. Rozgniewany tyran – bez powodzenia starający się wydusić z przybysza wiedzę na temat tego, co kryje się za granicami archaicznej metropolii – wtrąca Storma do celi, skąd bohater (w asyście ponętnej Rudowłosej oraz przybywającego jej z odsieczą Kileya) zmierza ku swemu przeznaczeniu.
Scenariuszowi „Świata na dnie” współautorstwa Philipa Dunna trudno odmówić potencjału, który, niestety, został wykorzystany w znikomym stopniu, do czego zresztą przyczynił się szereg mało fortunnych okoliczności (patrz: wstęp). Pomijając redundantną w wielu partiach narrację – nazbyt dokładnie opisującą to, co przecież doskonale widać gołym okiem – wartkie tempo opowieści rekompensuje słabe strony skryptu, posiadającego jednak zapadające w pamięć zakończenie.
O ile pierwszy epizod wchodzący w skład recenzowanego zbioru można potraktować jako lekkostrawną ekspozycję, o tyle lektura „Ostatniego zwycięzcy” dostarcza niepomiernie więcej zagadek, napięcia oraz zwrotów akcji. Martin Lodewijk, biorąc w spory nawias wydarzenia zaprezentowane we wcześniejszym odcinku, ukazuje bowiem okoliczności, w jakich Storm i Rudowłosa trafiają do wędrownej rewii mistrza Cusha. Dodajmy, że w tym barwnym cyrku osobliwości protagoniście przypada w udziale rola gladiatora, który z właściwym sobie wdziękiem wikła się w nie lada kabałę. Problem w tym, że stawką w grze będzie życie jego uroczej towarzyszki. Ciekawie zarysowana społeczno-kulturowa specyfika miasta Soamandrakisal, niespodzianki Pałacu Śmierci oraz galeria nowych bohaterów – opowieść holenderskiego scenarzysty skutecznie pozyskuje uwagę i sympatię czytelnika, z zaciekawieniem śledzącego przebieg wydarzeń.
Oczywiście, całość nie miałaby takiej siły oddziaływania, gdyby nie ilustracje Dona Lawrence’a. Wykonane malarską techniką hiperrealistyczne, przepięknie pokolorowane prace Brytyjczyka rewelacyjnie oddają wszelkie aspekty świata przedstawionego (kapitalne pejzaże, przebogata flora, fantastyczna fauna, realistyczna architektura, zmyślne koncepcje pojazdów czy charakterystyczny rys postaci). Przede wszystkim jednak są dowodem szalenie plastycznej wyobraźni autora, serwującego odbiorcy zarówno dynamiczne kadry, jak również plansze idealnie sprzyjające czytelniczej kontemplacji.
Niewątpliwym atutem tego wydawnictwa jest ilość smakowitych dodatków: galeria okładek, wywiady czy okraszony toną ciekawostek tekst wprowadzający pozwalają na swobodniejsze poruszanie się po uniwersum „Storma” – klasycznej marki, będącej wyjątkowo udanym połączeniem space opery oraz heroicznej fantasy. Dla miłośników komiksowej epiki pozycja co najmniej obowiązkowa.
Philip Dunn, Martin Lodewijk, Don Lawrence: „Storm: Świat na dnie / Ostatni zwycięzca” („Storm: The Deep World. The Last Fighter”). Tłumaczenie: Krzysztof Janicz. Wydawnictwo Incal. Koluszki 2015.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |