HISTORIA (PŁASKIM) KOŁEM SIĘ TOCZY (MIROSŁAW TRYCZYK: 'MIASTA ŚMIERCI')
A
A
A
Mirosław Tryczyk przedstawia historię z punktu widzenia ludzi, którzy brali udział w najokropniejszej zbrodni XX wieku. Autor, przytaczając i analizując zeznania świadków wydarzeń w Jedwabnem, a także zbierając z archiwalnych dokumentów IPN-u wypowiedzi mieszkańców innych miast i wsi Białostocczyzny, nie boi się stawiania retorycznych pytań o sens ratowania przeszłości od zapomnienia. Według Tryczyka tylko tak rozumiana „polityka historyczna” daje choćby cień szansy, żeby uchronić teraźniejszość od gwałtownych nawrotów najgorszych chorób nowoczesności: ksenofobii, antysemityzmu i faszyzmu.
Tom „Miasta śmierci. Sąsiedzkie pogromy Żydów” dzieli się na trzy części. Pierwsza to rozdział wprowadzający, „Jak pisano historię”, w którym autor daje do zrozumienia, że pisanie o historii musi być także, w jakimś sensie, „pisaniem historii”, to znaczy dawaniem impulsu do dyskusji nad przeszłością. Tryczyk włącza się zatem w dość szeroki nurt rozważań nad zbrodniami przeciwko ludzkości, do którego należą i „Sąsiedzi” Jana Tomasza Grossa, i „Czarna ziemia” Timothy’ego Snydera, i powieści, takie jak „Księga szeptów” Varujana Vosganiana, a nawet filmy, szczególnie te wywołujące szeroki oddźwięk, jak „Ida” Pawła Pawlikowskiego.
Część druga i zarazem drugi rozdział, „Nacjonalizm w międzywojennej Polsce – szkic z ideologii”, to naukowy esej na temat rodzącego się w dwudziestoleciu międzywojennym faszyzmu, który podatny grunt znalazł wśród wyznawców polityki Obozu Narodowo-Radykalnego, Stronnictwa Narodowego, przyległych do nich czasopism (SN wydawało na Podlasiu między innymi „Falangę” i „Sztafetę”), a także sympatyzujących z nimi środowisk, niestety, często inteligenckich, mieszczańskich, katolickich.
Część trzecia, najobszerniejsza, to opowieści świadków, rodzin poszkodowanych i zbrodniarzy, którzy brali udział w wydarzeniach z lata 1941 roku, przetaczających się przez: Jedwabne, Radziłów, Wąsocz, Szczuczyn, Goniądz, Rajgród, Kolno i inne miejscowości.
Anty-antysemityzm
Książka – oprócz walorów narracji historycznej, która, z jednej strony, skupia się na rzetelnym opracowaniu dokumentów, a z drugiej strony, stanowi analizę i interpretację źródeł – podejmuje zadanie przeciwstawienia się polskiemu antysemityzmowi. Tryczyk, z wykształcenia filozof, wprost wyraża przesłanie „Miast śmierci”: „Nazizm, niezależnie od formy, w jakiej występował, powinien być nadal badany, rozważany, choćby dlatego, że z historycznego punktu widzenia nie zakończył się w 1945 r.” (s. 15). Autor powołuje się między innymi na rozprawę Susan Sontag „Widok cudzego cierpienia”, której teza jest mniej więcej taka: winni są nie tylko zbrodniarze, ale także bierni obserwatorzy. A dzisiaj wszyscy, poniekąd, jesteśmy biernymi obserwatorami, ponieważ bezustannie oglądamy obrazy zbrodni, cierpienia i śmierci – multiplikowane przez goniące za sensacją media.
I w tym sensie Tryczyk napisał ważną książkę, ponieważ w jawny sposób przeciwstawia się ona antysemityzmowi, a najogólniej rzecz biorąc – daje odpór wszystkim rodzajom nienawiści. Udokumentowane w tej pracy morderstwa właściwie nigdy nie spotkały się ze stosowną karą, a ofiary i ich potomkowie nie doznali zadośćuczynienia.
Jedynym sposobem naprawienia tych krzywd jest zatem łatanie dziurawej pamięci.
Amnestia na nienawiść
Jeszcze w rozdziale wstępnym autor dowodzi, że w Polsce po wojnie właściwie nie było możliwości sprawiedliwego osądzenia i skazania zbrodniarzy-antysemitów na podstawie tak zwanego dekretu sierpniowego, dokumentu z 31 sierpnia 1944 roku, nakazującego ściganie nazistów. Główną przeszkodą stojącą na drodze prawa były sądy komunistycznego państwa, umniejszające wszelkie przestępstwa o charakterze antysemickim. Władze nie chciały, żeby ktokolwiek – a przede wszystkim prowadzący tę czy inną sprawę sędzia – stawał po stronie pokrzywdzonych Żydów. Wymierzanie sprawiedliwości uniemożliwiła też amnestia ogłoszona w 1956 roku przez Edwarda Ochaba.
Tryczyk pisze jednakowoż historię polskiego antysemityzmu na podstawie zeznań świadków zbrodni w Jedwabnem, Radziłowie, Rajgrodzie, Brańsku i innych miejscowościach Podlasia. Są to relacje w większości wypadków wstrząsające. Na ile są one wiarygodne i czy ukazują „całą prawdę” na temat pogromów Żydów?
Pewne jest, że wcześniej narracjami świadków manipulowały władze PRL-u. Oto jedno z zeznań w sprawie Jedwabnego: „O godzinie osiemnastej pognali Żydów za miasto, gdzie zostali zagonieni do stodoły Ś. Bronisława i tam tych wspomnianych Żydów podpalili ponad półtora tysiąca osób. W tym morderstwie brali udział ci, których sama widziałam: dowódcą tej akcji był K. Marian, w ręku miał gumę i zaganiał wszystkich Polaków do mordowania Żydów, ja sama na swoje oczy widziałam, jak K. katował Żydów, wyganiał z mieszkania na rynek i tak bił, że aż strach” – mówiła 29 stycznia 1945 roku Julia S., Polka mieszkająca w Jedwabnem (s. 7). Dwadzieścia pięć lat później, 10 kwietnia 1974 roku, S. zeznała prokuratorowi Waldemarowi Monkiewiczowi coś innego: „Żandarmi niemieccy zjedli przygotowany przeze mnie obiad, po czym widziałam, jak popędzili Żydów za miasto ulicą Przestrzelską. Stała tam stodoła Ś. koło żydowskiego cmentarza. Samego momentu pędzenia Żydów do tej stodoły nie widziałam” (s. 9). Przekłamania, do których zmuszali zeznające osoby komunistyczni śledczy, były zatem duże i znaczące. Drugi z przytoczonych fragmentów całkowicie zmienia obraz wydarzeń w Jedwabnem, a przede wszystkim wykrzywia role Polaków i Niemców w przebiegu zbrodni dokonywanych na Żydach.
Terror i cenzura
Rozdział drugi, „Nacjonalizm w międzywojennej Polsce – szkic z ideologii”, daje wgląd w genezę polskiej nienawiści do Żydów, która – między innymi – przerodziła się w pogromy na Podlasiu latem 1941 roku.
Grunt został dobrze przygotowany przez nacjonalistycznych ideologów działających w kręgach prawicy II Rzeczypospolitej. W dwudziestoleciu międzywojennym znaczne wpływy zdobyły ONR i Stronnictwo Narodowe, wydawano czasopisma jawnie odwołujące się do ideologii faszystowskiej (jak wspomniana wcześniej „Falanga”), próbowano stworzyć „jednolity pogląd na świat”. „Nacjonalizm i katolicyzm miały stać się podstawą zarówno nowego ruchu politycznego, jak i przyszłego, zbudowanego przez ten ruch państwa” – stwierdza Tryczyk (s. 22). W zalewie absurdalnych teorii – jak głoszona przez nacjonalistycznych publicystów globalna dominacja Żydów – pisma Romana Dmowskiego mogą uchodzić za przykład intelektualnej finezji ówczesnej endecji.
W trakcie lektury rekonstrukcji przedwojennego antysemityzmu tli się pytanie: skąd w Polakach wzięła się tak wielka niechęć do wszelkiej obcości? Odpowiedź jest prosta: z urojenia. „Patrioci” epoki wymyślili sobie masońskich, żydowskich, komunistyczno-kapitalistycznych wrogów „demokracji katolickiej”, żeby sprawnie wprowadzić totalitarne rządy. „Ostatecznie dopiero po przejęciu władzy na drodze zamachu stanu lub powstania zbrojnego narodowcy planowali »zdobyć poparcie« narodu w wyniku stosowania wobec tegoż narodu terroru i cenzury” – konkluduje autor (s. 23).
Kwiaty dla nazisty
Jedwabne to jedynie epicentrum zacieśniającej się spirali nienawiści, która latem 1941 roku doprowadziła do fali „sąsiedzkich” mordów, w których brali udział także mieszkańcy innych miast i wsi. Każda miejscowość jest przy tym pokrótce scharakteryzowana w kontekście historycznym i społecznym – to istotne, ponieważ dzięki temu czytelnik zyskuje możliwość dokonania rekonstrukcji dziejów samych miejscowości i przede wszystkim ich mieszkańców. To ważne tło dla opisywanych przez świadków wstrząsających wydarzeń.
Henryk P., Polak mieszkający w Radziłowie, wspominał: „W tym czasie widziałem, jak żydowski młynarz kończył kopać rów. Pytał przy tym Stanisława L.: »Stasiu, czy mnie będzie bolało, jak będziesz strzelał?«. Stanisław L. kazał mu dalej kopać” (s. 247). W Wąsoczu – podobnie jak w Jedwabnem i w Radziłowie – mordy nie były przypadkowe, ale zaplanowane: przygotowywano się do egzekucji, kopano doły. Nie była to kwestia impulsu do zabijania, ale raczej przemyślane i długofalowe działania. Antysemityzm nie wziął się z próżni. Jadwiga K., Żydówka z Wąsocza, potwierdziła w zeznaniach: „Również ja i moja rodzina byliśmy prześladowani przez miejscową ludność Polską” (s. 290). Niektórym udało się wprawdzie uniknąć śmierci, jak Jadwidze K., ale w wielu wypadkach los Żydów był podobny do tego, który spotkał ofiary z Jedwabnego. Stanisław Z., mieszkaniec Bzur, Polak oskarżony o zabijanie Żydówek ze szczuczyńskiego getta, zeznał: „Pomordowanych Żydów ja sam zasypywałem przez dwa dni” (s. 331).
Niełatwym do rozwikłania problemem jest udział żołnierzy niemieckich w masakrach dokonywanych na Żydach przez mieszkańców Podlasia. Na ile Polacy, przerażeni wojną, dopuszczali się morderstw w obawie o własne życie? Czy denuncjowali i zabijali Żydów pod dyktando hitlerowców? Czy może na ich postawy miała wpływ rasistowska i antysemicka ideologia przedwojennych nacjonalistów, co naziści umiejętnie wykorzystywali? W narracji Tryczyka jeden przykład zwraca uwagę swoją symboliką. W Goniądzu ludność miejscowa z radością witała niemieckich żołnierzy idących w kierunku wschodnim, prosząc ich, by „pokonali Rosjan”. Dziewczyny dawały nazistom kwiaty (s. 348).
Przekonanie, że naziści mogą uratować Polaków przez komunistami, przekształciło się w nienawiść do wspólnego wroga, czyli społeczności żydowskiej. 4 lipca 1945 roku mieszkańcy spędzili Żydów na goniądzki rynek – hitlerowcy chcieli zabić tylko tych posądzanych o sympatie komunistyczne. Polacy stwierdzili, że wszyscy mieszkańcy Goniądza pochodzenia żydowskiego to komuniści (s. 356).
„Współpraca” Polaków z nazistami miała różne oblicza. Na przykład w Rajgrodzie żołnierz niemiecki uczył Polaków, w jaki sposób sprawnie przeprowadzać egzekucje przy użyciu broni palnej (s. 391). Żydzi ginęli także w Kolnie, Suchowoli, Brańsku i Jasionówce. Niemcy chętnie korzystali z antysemickiego zapału Polaków i często jedynie przyglądali się zabójstwom. To znany fakt na temat Jedwabnego, poświadczony w relacjach świadków: niemieccy żołnierze nie zabijali, ale fotografowali i filmowali pogromy. Byli oczywiście tacy Polacy, jak Antonina i Aleksander W. z Jedwabnego, którzy z narażeniem życia pomagali Żydom – im, jak również innym bohaterskim rodzinom, Tryczyk poświęca należne miejsce wśród mroków historii.
Podsumowując: opowieść Mirosława Tryczyka o polskim antysemityzmie w czasie drugiej wojny światowej nie ma, bo i nie może mieć podsumowania. Nienawiść krąży bowiem po spłaszczonym kole czasu – będzie się wydarzać raz na jakiś czas, bez końca. Jakiś czas temu ktoś wpadł na pomysł, żeby na znak „protestu” przeciwko odmienności spalić ku uciesze gawiedzi kukłę Żyda. Historia wszak kołem się toczy. Bardzo płaskim kołem.
Tom „Miasta śmierci. Sąsiedzkie pogromy Żydów” dzieli się na trzy części. Pierwsza to rozdział wprowadzający, „Jak pisano historię”, w którym autor daje do zrozumienia, że pisanie o historii musi być także, w jakimś sensie, „pisaniem historii”, to znaczy dawaniem impulsu do dyskusji nad przeszłością. Tryczyk włącza się zatem w dość szeroki nurt rozważań nad zbrodniami przeciwko ludzkości, do którego należą i „Sąsiedzi” Jana Tomasza Grossa, i „Czarna ziemia” Timothy’ego Snydera, i powieści, takie jak „Księga szeptów” Varujana Vosganiana, a nawet filmy, szczególnie te wywołujące szeroki oddźwięk, jak „Ida” Pawła Pawlikowskiego.
Część druga i zarazem drugi rozdział, „Nacjonalizm w międzywojennej Polsce – szkic z ideologii”, to naukowy esej na temat rodzącego się w dwudziestoleciu międzywojennym faszyzmu, który podatny grunt znalazł wśród wyznawców polityki Obozu Narodowo-Radykalnego, Stronnictwa Narodowego, przyległych do nich czasopism (SN wydawało na Podlasiu między innymi „Falangę” i „Sztafetę”), a także sympatyzujących z nimi środowisk, niestety, często inteligenckich, mieszczańskich, katolickich.
Część trzecia, najobszerniejsza, to opowieści świadków, rodzin poszkodowanych i zbrodniarzy, którzy brali udział w wydarzeniach z lata 1941 roku, przetaczających się przez: Jedwabne, Radziłów, Wąsocz, Szczuczyn, Goniądz, Rajgród, Kolno i inne miejscowości.
Anty-antysemityzm
Książka – oprócz walorów narracji historycznej, która, z jednej strony, skupia się na rzetelnym opracowaniu dokumentów, a z drugiej strony, stanowi analizę i interpretację źródeł – podejmuje zadanie przeciwstawienia się polskiemu antysemityzmowi. Tryczyk, z wykształcenia filozof, wprost wyraża przesłanie „Miast śmierci”: „Nazizm, niezależnie od formy, w jakiej występował, powinien być nadal badany, rozważany, choćby dlatego, że z historycznego punktu widzenia nie zakończył się w 1945 r.” (s. 15). Autor powołuje się między innymi na rozprawę Susan Sontag „Widok cudzego cierpienia”, której teza jest mniej więcej taka: winni są nie tylko zbrodniarze, ale także bierni obserwatorzy. A dzisiaj wszyscy, poniekąd, jesteśmy biernymi obserwatorami, ponieważ bezustannie oglądamy obrazy zbrodni, cierpienia i śmierci – multiplikowane przez goniące za sensacją media.
I w tym sensie Tryczyk napisał ważną książkę, ponieważ w jawny sposób przeciwstawia się ona antysemityzmowi, a najogólniej rzecz biorąc – daje odpór wszystkim rodzajom nienawiści. Udokumentowane w tej pracy morderstwa właściwie nigdy nie spotkały się ze stosowną karą, a ofiary i ich potomkowie nie doznali zadośćuczynienia.
Jedynym sposobem naprawienia tych krzywd jest zatem łatanie dziurawej pamięci.
Amnestia na nienawiść
Jeszcze w rozdziale wstępnym autor dowodzi, że w Polsce po wojnie właściwie nie było możliwości sprawiedliwego osądzenia i skazania zbrodniarzy-antysemitów na podstawie tak zwanego dekretu sierpniowego, dokumentu z 31 sierpnia 1944 roku, nakazującego ściganie nazistów. Główną przeszkodą stojącą na drodze prawa były sądy komunistycznego państwa, umniejszające wszelkie przestępstwa o charakterze antysemickim. Władze nie chciały, żeby ktokolwiek – a przede wszystkim prowadzący tę czy inną sprawę sędzia – stawał po stronie pokrzywdzonych Żydów. Wymierzanie sprawiedliwości uniemożliwiła też amnestia ogłoszona w 1956 roku przez Edwarda Ochaba.
Tryczyk pisze jednakowoż historię polskiego antysemityzmu na podstawie zeznań świadków zbrodni w Jedwabnem, Radziłowie, Rajgrodzie, Brańsku i innych miejscowościach Podlasia. Są to relacje w większości wypadków wstrząsające. Na ile są one wiarygodne i czy ukazują „całą prawdę” na temat pogromów Żydów?
Pewne jest, że wcześniej narracjami świadków manipulowały władze PRL-u. Oto jedno z zeznań w sprawie Jedwabnego: „O godzinie osiemnastej pognali Żydów za miasto, gdzie zostali zagonieni do stodoły Ś. Bronisława i tam tych wspomnianych Żydów podpalili ponad półtora tysiąca osób. W tym morderstwie brali udział ci, których sama widziałam: dowódcą tej akcji był K. Marian, w ręku miał gumę i zaganiał wszystkich Polaków do mordowania Żydów, ja sama na swoje oczy widziałam, jak K. katował Żydów, wyganiał z mieszkania na rynek i tak bił, że aż strach” – mówiła 29 stycznia 1945 roku Julia S., Polka mieszkająca w Jedwabnem (s. 7). Dwadzieścia pięć lat później, 10 kwietnia 1974 roku, S. zeznała prokuratorowi Waldemarowi Monkiewiczowi coś innego: „Żandarmi niemieccy zjedli przygotowany przeze mnie obiad, po czym widziałam, jak popędzili Żydów za miasto ulicą Przestrzelską. Stała tam stodoła Ś. koło żydowskiego cmentarza. Samego momentu pędzenia Żydów do tej stodoły nie widziałam” (s. 9). Przekłamania, do których zmuszali zeznające osoby komunistyczni śledczy, były zatem duże i znaczące. Drugi z przytoczonych fragmentów całkowicie zmienia obraz wydarzeń w Jedwabnem, a przede wszystkim wykrzywia role Polaków i Niemców w przebiegu zbrodni dokonywanych na Żydach.
Terror i cenzura
Rozdział drugi, „Nacjonalizm w międzywojennej Polsce – szkic z ideologii”, daje wgląd w genezę polskiej nienawiści do Żydów, która – między innymi – przerodziła się w pogromy na Podlasiu latem 1941 roku.
Grunt został dobrze przygotowany przez nacjonalistycznych ideologów działających w kręgach prawicy II Rzeczypospolitej. W dwudziestoleciu międzywojennym znaczne wpływy zdobyły ONR i Stronnictwo Narodowe, wydawano czasopisma jawnie odwołujące się do ideologii faszystowskiej (jak wspomniana wcześniej „Falanga”), próbowano stworzyć „jednolity pogląd na świat”. „Nacjonalizm i katolicyzm miały stać się podstawą zarówno nowego ruchu politycznego, jak i przyszłego, zbudowanego przez ten ruch państwa” – stwierdza Tryczyk (s. 22). W zalewie absurdalnych teorii – jak głoszona przez nacjonalistycznych publicystów globalna dominacja Żydów – pisma Romana Dmowskiego mogą uchodzić za przykład intelektualnej finezji ówczesnej endecji.
W trakcie lektury rekonstrukcji przedwojennego antysemityzmu tli się pytanie: skąd w Polakach wzięła się tak wielka niechęć do wszelkiej obcości? Odpowiedź jest prosta: z urojenia. „Patrioci” epoki wymyślili sobie masońskich, żydowskich, komunistyczno-kapitalistycznych wrogów „demokracji katolickiej”, żeby sprawnie wprowadzić totalitarne rządy. „Ostatecznie dopiero po przejęciu władzy na drodze zamachu stanu lub powstania zbrojnego narodowcy planowali »zdobyć poparcie« narodu w wyniku stosowania wobec tegoż narodu terroru i cenzury” – konkluduje autor (s. 23).
Kwiaty dla nazisty
Jedwabne to jedynie epicentrum zacieśniającej się spirali nienawiści, która latem 1941 roku doprowadziła do fali „sąsiedzkich” mordów, w których brali udział także mieszkańcy innych miast i wsi. Każda miejscowość jest przy tym pokrótce scharakteryzowana w kontekście historycznym i społecznym – to istotne, ponieważ dzięki temu czytelnik zyskuje możliwość dokonania rekonstrukcji dziejów samych miejscowości i przede wszystkim ich mieszkańców. To ważne tło dla opisywanych przez świadków wstrząsających wydarzeń.
Henryk P., Polak mieszkający w Radziłowie, wspominał: „W tym czasie widziałem, jak żydowski młynarz kończył kopać rów. Pytał przy tym Stanisława L.: »Stasiu, czy mnie będzie bolało, jak będziesz strzelał?«. Stanisław L. kazał mu dalej kopać” (s. 247). W Wąsoczu – podobnie jak w Jedwabnem i w Radziłowie – mordy nie były przypadkowe, ale zaplanowane: przygotowywano się do egzekucji, kopano doły. Nie była to kwestia impulsu do zabijania, ale raczej przemyślane i długofalowe działania. Antysemityzm nie wziął się z próżni. Jadwiga K., Żydówka z Wąsocza, potwierdziła w zeznaniach: „Również ja i moja rodzina byliśmy prześladowani przez miejscową ludność Polską” (s. 290). Niektórym udało się wprawdzie uniknąć śmierci, jak Jadwidze K., ale w wielu wypadkach los Żydów był podobny do tego, który spotkał ofiary z Jedwabnego. Stanisław Z., mieszkaniec Bzur, Polak oskarżony o zabijanie Żydówek ze szczuczyńskiego getta, zeznał: „Pomordowanych Żydów ja sam zasypywałem przez dwa dni” (s. 331).
Niełatwym do rozwikłania problemem jest udział żołnierzy niemieckich w masakrach dokonywanych na Żydach przez mieszkańców Podlasia. Na ile Polacy, przerażeni wojną, dopuszczali się morderstw w obawie o własne życie? Czy denuncjowali i zabijali Żydów pod dyktando hitlerowców? Czy może na ich postawy miała wpływ rasistowska i antysemicka ideologia przedwojennych nacjonalistów, co naziści umiejętnie wykorzystywali? W narracji Tryczyka jeden przykład zwraca uwagę swoją symboliką. W Goniądzu ludność miejscowa z radością witała niemieckich żołnierzy idących w kierunku wschodnim, prosząc ich, by „pokonali Rosjan”. Dziewczyny dawały nazistom kwiaty (s. 348).
Przekonanie, że naziści mogą uratować Polaków przez komunistami, przekształciło się w nienawiść do wspólnego wroga, czyli społeczności żydowskiej. 4 lipca 1945 roku mieszkańcy spędzili Żydów na goniądzki rynek – hitlerowcy chcieli zabić tylko tych posądzanych o sympatie komunistyczne. Polacy stwierdzili, że wszyscy mieszkańcy Goniądza pochodzenia żydowskiego to komuniści (s. 356).
„Współpraca” Polaków z nazistami miała różne oblicza. Na przykład w Rajgrodzie żołnierz niemiecki uczył Polaków, w jaki sposób sprawnie przeprowadzać egzekucje przy użyciu broni palnej (s. 391). Żydzi ginęli także w Kolnie, Suchowoli, Brańsku i Jasionówce. Niemcy chętnie korzystali z antysemickiego zapału Polaków i często jedynie przyglądali się zabójstwom. To znany fakt na temat Jedwabnego, poświadczony w relacjach świadków: niemieccy żołnierze nie zabijali, ale fotografowali i filmowali pogromy. Byli oczywiście tacy Polacy, jak Antonina i Aleksander W. z Jedwabnego, którzy z narażeniem życia pomagali Żydom – im, jak również innym bohaterskim rodzinom, Tryczyk poświęca należne miejsce wśród mroków historii.
Podsumowując: opowieść Mirosława Tryczyka o polskim antysemityzmie w czasie drugiej wojny światowej nie ma, bo i nie może mieć podsumowania. Nienawiść krąży bowiem po spłaszczonym kole czasu – będzie się wydarzać raz na jakiś czas, bez końca. Jakiś czas temu ktoś wpadł na pomysł, żeby na znak „protestu” przeciwko odmienności spalić ku uciesze gawiedzi kukłę Żyda. Historia wszak kołem się toczy. Bardzo płaskim kołem.
Mirosław Tryczyk: „Miasta śmierci. Sąsiedzkie pogromy Żydów”. Wydawnictwo RM. Warszawa 2015 [seria: Sekrety historii].
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |