ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 lutego 4 (292) / 2016

Mirella Siedlaczek-Mikoda,

LEPSZE, BO PRAWDZIWE (MAURICE DRUON: 'KRÓLOWIE PRZEKLĘCI. TOM 1-3')

A A A
Gramatyka bestselleru
I. Przekleństwo Jakuba de Molaya

Dlaczego trzynasty dzień miesiąca przypadający w piątek powszechnie uważa się za pechowy? Kwestia, nad którą raczej się nie zastanawiałam, a odpowiedź nieoczekiwanie przyniosła lektura „Królów przeklętych” Maurice'a Druona. Śpieszę z odpowiedzią: tego dnia umierający na stosie wielki mistrz templariuszy Jakub de Molay przeklął króla Filipa Pięknego i jego potomków do trzynastego pokolenia. Przekleństwo spełniło się z fatalizmem godnym tragedii antycznej. Rządy króla oparte na despotyzmie, szantażu, utożsamieniu władzy ziemskiej z kościelną zakończyły się niespodziewanie i rozpoczęły lata wojen o władzę wewnątrz rodziny królewskiej, z której nie mógł odtąd wyjść władca dorównujący Filipowi; walki te wyniszczyły Francję, wplątując ją w wojnę z Anglią z powodów związków dynastycznych. „Przekleństwo, musi to być przekleństwo, które spadło na potomków Filipa Pięknego. Nie istnieje remedium na klątwę. Zarówno dwór, jak i lud podzielali ich opinię. Ludwik Kłótliwy zmarł w wieku dwudziestu siedmiu lat – zamordowany. Filip Długi skonał, mając lat dwadzieścia dziewięć, po wypiciu wody z zatrutej studni w Poitou. Karol IV dożył trzydziestu trzech lat i tym samym osiągnął granicę żywota. Wiadomo przecież, że przeklęci nie mogą żyć dłużej niż Chrystus!”. Ostatnie zdania odzwierciedlają średniowieczne myślenie, po części religijne, po części magiczne, z całą pewnością pełne przesady, tak jak ostentacyjnie władcy tej epoki manifestowali swój majestat, rzekomo uświęcony przez Boga. Nikt nie kochał władcy dla niego samego, ale każdy chciał uszczknąć odrobinę majestatu. Trudno się dziwić, że to Francuzi wymyślili słynne bon moty o władzy: umarł król, niech żyje król; państwo to ja; po nas choćby potop; niech jedzą ciastka i zapewne kilka innych. Któż wie więcej o władzy monarszej, niż synowie i córki słodkiej Francji? No może jeszcze Brytyjczycy – ale oni odpowiednio wcześnie przeszli od monarchii realnej do konstytucyjnej i król bądź królowa przestał przeszkadzać politykom w kierowaniu państwem.

Motto pierwszej części pierwszego tomu „Królów przeklętych” – „Króla z żelaza”, głosi, że „Historia jest powieścią, która się zdarzyła”; zdanie Goncourtów mogłoby stanowić reklamę pierwszego sezonu popularnego serialu, pod warunkiem, że reżyserowałby go Tarantino. Zbrodnie francuskich władców czy ich nadmiernie ambitnych wasali niestety nie znalazły swojego Szekspira, który by je unieśmiertelnił: chociażby uczuciowy chłód i okrucieństwo Filipa, piękność Małgorzaty, zakompleksionego i skłonnego do furii Ludwika. Wszechwiedzący narrator, im głębiej zanurza się w opowieść, tym częściej sygnalizuje upadek dynastii Kapetyngów spowodowany krótkowzrocznością władcy brakiem odpowiedzialnych doradców lub całkowitym ignorowaniem ich rad. Znajdujemy się w samym środku intryg członków rodziny królewskiej, możemy poczuć chłód, przeciągi panujące w ponurych zamczyskach, odwiedzić gwarne kancelarie papieży, zaciszny gabinet bankiera, błota pól bitew, paryskie i londyńskie lochy, główne place zmieniane w miejsca egzekucji. Jeśli wyobrażacie sobie ten okres jako ponury i pełen przemocy, Droun nawet nie postara się zmienić tego przekonania. Będzie bardzo wiele krwi, publicznych egzekucji, tak jak u Martina, a nawet – jak ośmielam się zasugerować w tytule – lepiej, bo prawdziwie. Mocno, mimo że bez smoków, a zamiast zimy – bieda przednówka. „Nie istnieją zbawcze klęski, choć bywają zgubne zwycięstwa. Niewiele jest takich zdarzeń w dziejach Francji, za które przyszło królestwu tak srogo zapłacić, jak bitwa pod Cassel. Wydarzenie to zrodziło bowiem kilka fałszywych mitów. Uwierzono po pierwsze, że nowy król jest niepokonany, po drugie, że piechota niewiele warta jest w bitwie. Klęska pod Crecy dwadzieścia lat później będzie konsekwencją tych iluzji”. Czy rasowy czytelnik nie poczuje dreszczyku emocji, czytając taką zapowiedź?

II. Zbrodnia goni zbrodnię

Trzytomowe wydanie „Królów przeklętych” ma szansę zagościć na półkach miłośników „Gry o tron” skuszonych zachętą G.G. Martina umieszczoną na okładce, może również liczyć na sentyment dawnych czytelników pamiętających niewielkie tomiki, czytelniczy hit sprzed czterdziestu lat. Czy dzisiaj mają jeszcze szansę znalezienia czytelnika, czy wystarczy rekomendacja modnego autora, to pytania retoryczne, w innym wypadku trudno wyobrazić sobie wydawnictwo ryzykujące wydanie niszowego cyklu. Przede wszystkim warto uświadomić sobie, że pewien typ narracji historycznej nie starzeje się tak szybko, lub raczej jego wierni czytelnicy nie podążają za zmieniającymi się modami. Dla części z nich G.G. Martin jest nieznanym nazwiskiem, innych (mam tutaj siebie na myśli), nieprzepadających za historiami fantasy i utożsamiających je z opowieściami o smokach, może zniechęcać do lektury i rodzić obawy o nadmiar czarodziejskich eliksirów, ponętnych wiedźm i straszliwych potworów. Wprawdzie są trucizny, nienawiść, zemsta, piękne, niewierne żony, okrutni mężowie, chciwi głupcy sprzedający swe usługi każdemu, kto więcej zapłaci. I to zdarzyło się naprawdę, to zaś, czego nie zapisano, trochę uzupełnił autor. Otrzymaliśmy pasjonujący koktajl namiętności, dat, wydarzeń, od których czasem kręci się w głowie, ale trudno się oderwać. Czytając drugi tom, byłam bardzo niezadowolona, gdy ktoś przerwał mi lekturę z jakiegoś błahego powodu, ja przecież uczestniczyłam w wojnie stuletniej, a tu ktoś chce wiedzieć, gdzie położyłam klucze, fakturę. Cykl rozpoczyna się od intrygi zawiązanej w celu zdyskredytowania synowych Filipa Pięknego – ujawnienie ich romansów zatrzęsie monarchią i zmieni kolejność pretendentów do tronu. Lekkomyślne księżne spotka dotkliwa kara, a nieszczęśni kochankowie pożegnają się z życiem podczas publicznych egzekucji. Spiritus movens intrygi – córka Filipa i angielska królowa, nie zaznała w niedobranym małżeństwie nic prócz upokorzeń, bólu i łez, i minie jeszcze wiele lat, zanim weźmie odwet na małżonku, jego kochankach i ich rodzinach. Ale już podczas „skandalu w wieży Nesle” narodziła się jedna z wielkich intrygantek i bogiń zemsty tej historii. Izabela zdobywała popleczników urodą, koneksjami rodzinnymi i królewskim dostojeństwem, znienawidzona w Anglii, otrzymała przydomek „wilczyca z Francji”, być może od samego Szekspira. W przedostatnim tomie cyklu „Lew i lilie”, w części „Czas upadku”, jej wieloletni romans z Rogerem Mortimerem, który umożliwił jej powrót na tron, którego obsypała wszelką władzą, uczyniła kochankiem, kończy się gwałtownie i tragicznie, jakby potwierdzając smutną tezę wyłaniającą się z kart historii rodów dynastycznych: związki z szlachetnie urodzonymi rzadko kończą się dla zwykłych śmiertelników zwyczajowym „i żyli długo i szczęśliwie”.

Inna wielka kobieca postać – wielka dosłownie i jeśli idzie o rolę, którą spełnia, była pani hrabstwa Artois – Mahaut d’Artois. Ta olbrzymka obdarzona tubalnym głosem, apetytem i skłonnym do sprośności poczuciem humoru morduje króla Francji i jego następcę, praktycznie bez wyrzutów sumienia w odwecie za krzywdę córki. Popada w końcu w niełaskę u jednego z następców Filipa, traci wpływy i wreszcie życie. Walka między nią a jej bratankiem Robertem stanowi jeden z głównych motywów powieści – to jedno, to drugie zwycięża przekupstwem, fałszerstwem, skrytobójstwem. Tych przerażająco amoralnych postaci, traktujących innych niczym pionki szachowe, nie hamują w osiąganiu celu żadne skrupuły. Robert d’Artois w pierwszych częściach wydaje się raczej wykonującym polecenia Izabeli olbrzymem o niewielkim rozumie, utracjuszem, którego nikt nie może brać serio, wytrwałym klientem oberż i zamtuzów. Potem zaczynamy widzieć w nim straceńczego wojownika, wreszcie bezlitosnego zabójcę, który zgromadził ogromny majątek, zaszczyty, tytuł para, ale nie spoczywa, póki nie uzyska tytułu rodowego. Wydaje mu się, że jest „twórcą królów”, niczym Ryszard Neville, tak nazywany angielski możnowładca z okresu Wojny Dwóch Róż.

Budowa każdej części cyklu jest bardzo prosta, ale i klarowna – prolog wprowadza do wydarzeń, przypominając tło. Często ten wstęp jest pozbawiony dialogów i przypomina podręcznik; z uwagi na wielość bohaterów, podobieństwo ich imion i nazwisk jest to zabieg konieczny, zwłaszcza dla odbiorców spoza kręgu romańskiego. Powieść historyczna podążała od XIX wieku szlakiem wytyczonym przez Waltera Scotta, u którego barwność wydarzeń bierze górę nad wykładem, a postaci historyczne występują jako bohaterowie drugoplanowi, u Druona głównymi bohaterami są zarówno postaci realne, jak i fikcyjne, uzupełniające mozaikę prawdziwych wydarzeń – jak Guccio Baglioni, Maria de Cressay, Tolomeo Tolomei, postaci bardzo zresztą przejmujące. Historia miłosna młodego, przystojnego, porywczego, błyskotliwego Włocha oraz pięknej, dumnej, ubogiej francuskiej szlachcianki jest zawiła i jak przystało na opowieść miłosną, najeżona trudnościami, tworzymy im scenariusz od coup de foudre, przez ukradkowe, rzecz jasna brzemienne w skutki (dosłownie) spotkania, do szczęśliwego, choć bardzo krótkiego małżeństwa. Druonowi ta para posłużyła do przypomnienia legendy o prawowitym, choć żyjącym z dala od dworu następcy tronu.

III. A jednak monarchia?

Część ostatnia – „Kiedy król gubi swój kraj”, rozpoczyna się prologiem przypominającym czytelnikowi dotychczasowe wydarzenia wraz z krytyką władzy, rządzenia niczym z kart Machiavellego, lecz o ile u włoskiego teoretyka i praktyka dyplomacji chodziło o pokazanie pozytywnych wzorców zręcznego, niestroniącego od przemocy, ale dbającego o pozory władcy, o tyle Droun niesiony emocjami wylicza zaniedbania, które doprowadziły Francję nie tylko do utraty prymarnej pozycji wśród państw chrześcijańskich, ale także do wojen. Na tych stronach autor zdaje się zapomnieć o kilkusetletnim dystansie i przenosi rozczarowanie Kapetyngami na konstatację dwudziestowiecznego przedstawiciela elektoratu: „Panowanie dynastii miernot sprawiło, że już wtedy omal nie zrezygnowano z systemu opartego na zaufaniu naturze i wierze, że w jednym tylko rodzie na świat może przyjść posiadacz władzy najwyższej. Jednak czy ludziom więcej pożytku przeniesie wynik wyborów niż gra chromosomów? Tłumy, zgromadzenia, nawet ograniczone kolegia, nie mylą się mniej niż natura, a opatrzność jest oszczędna w szafowaniu wielkością”. Jako mieszkańcom kraju, w którym ciąg dynastyczny skończył się w XVII wieku, ostatni władca zakończył panowanie w żałosnych okolicznościach, a kolejni władcy byli narzuceni i z obowiązku znienawidzeni, nie pielęgnujemy sentymentu do władzy królewskiej, choć może do tęsknoty za Napoleonem moglibyśmy się przyznać.

IV. Historia magistra vitae?

Czy Francja wyciągnęła wnioski z szeregu nieudolnych władców, nie jestem w stanie ocenić. Ostatecznie pozwoli bożym pomazańcom na jeszcze ponad czterysta lat rządów. Na pewno Ludwik XIV, zamykając swoich arystokratycznych wasali, a więc i potencjalnych buntowników, w podparyskim pałacu, zrozumiał, że przyjaciół trzyma się blisko, a wrogów jeszcze bliżej. Ale to już zupełnie inna, ostatnio sfilmowana historia, którą w odróżnieniu od nowej adaptacji „Królów przeklętych” da się oglądać z przyjemnością. Tarantino mógłby porzucić westerny i zabrać się za mordy w komnatach. Na sam koniec ponownie odwołam się do Druona, który – pozornie na marginesie – pozwala nam przez ponad tysiąc stron wierzyć, że jedynie opowiada, barwniej niż podręcznik, o dawno przeszłych czasach: „W polityce nic wielkiego nie może się dokonać ani trwać, jeśli zabraknie ludzi, którzy inspirują, jednoczą i kierują narodem dzięki swojej wiedzy, woli i umiejętnościom. Gdy na szczycie władzy następują po sobie istoty mierne, schyłek jest bliski. Gdy karleje wielkość, pęka jedność narodu”. Wypada dodać: amen.

Czytaj inne teksty z cyklu Gramatyka bestselleru:

J.K. Rowling życie po Potterze (Robert Galbraith: 'Żniwa zła')

Styl to człowiek (Aleksandra Marinina: 'Stylista')

Śledztwo 2.0 (Tomasz Lipko: 'Notebook')

Satyra z końca internetu (Lucjan i maciej: 'Make life harder')

To nie recenzja (Keri Smith 'To nie książka')

Lemingi, Kaczafi i Facebook ('Młodzi, wykształceni i z wielkich ośrodków')

Warszawa biała od kokainy (Jakub Żulczyk: 'Ślepnąc od świateł')
Maurice Druon: „Królowie przeklęci”. Tom 1-3. Tłum. Adriana Celińska. Wydawnictwo Otwarte 2015-2016.