HOLENDERSKI HEROS POWRACA (STORM. TOM 2. DZIECI PUSTYNI / ZIELONE PANDEMONIUM)
A
A
A
Pechowy, lecz nie tracący rezonu astronauta Storm, który po (zbyt) długim czasie spędzonym w przestrzeni kosmicznej wraca na – jak się okazuje – postapokaliptyczną Ziemię, wraz z równie piękną co wojowniczą autochtonką zwaną Rudowłosą przemierza bezkresne, spalone słońcem pustkowie, będące niegdyś oceanicznym dnem. Wycieńczona para znajduje chwilowe schronienie wśród pozostałości gigantycznej rafy koralowej, gdzie nieoczekiwanie trafia także słaniający się na nogach albinos, którego śladem podąża dwóch uzbrojonych łotrów. Poddany hipnotycznej kontroli zbieg bez problemu obezwładnia bohatera, który wraz z towarzyszką zostaje zabrany do podziemnego laboratorium. To właśnie tam nikczemny Psor przeobraża przedstawicieli okolicznych plemion (porywanych przez zakapiorów złowrogiego kierownika o imieniu Bonzo) w homo desertus – pozbawioną wolnej woli rasę „Dzieci pustyni” zdolnych do pracy na słonych rubieżach, zajmujących obecnie większą część powierzchni globu.
Kiedy po dramatycznych perypetiach Storm i Rudowłosa odlatują aeroplatformą, nowe przygody upominają się o nich na terenie roślinnej enklawy (dawnej) Ameryki Południowej. Zaatakowany przez uskrzydlone drapieżniki heros spada wprost na koronę tropikalnej dżungli, podczas gdy długowłosa piękność twardo ląduje na niższych poziomach wielopiętrowego (jak wkrótce się okaże) matecznika, zasłużenie określonego mianem „Zielonego pandemonium”. Rozdzielony duet spotyka na swojej drodze zarówno sojuszników (Storm), jak i wyjątkowe kanalie (Rudowłosa), niemniej splot okoliczności sprawia, że bohaterowie szczęśliwie odnajdują się w osadzie Beztroska Wólka – wbrew nazwie mało przyjemnym miejscu – gdzie los znów popcha ich ku nowemu zagrożeniu, kryjącemu jednak odpowiedź na pytanie: co, u licha, doprowadziło do globalnego kataklizmu?
W 1977 roku na łamach holenderskiego magazynu komiksowego „Eppo” zadebiutował charyzmatyczny, imponujący tężyzną fizyczną oraz niemałym przyrostem szarych komórek heros, którego graficznej biografii nie sposób odmówić ponadczasowej przebojowości. Po współtworzonym przez Philipa Dunna średnio udanym „Świecie na dnie” i zdecydowanie nabierającym wiatru w żagle „Ostatnim zwycięzcy” (napędzanym siłą skryptu Martina Lodewijka) przyszła pora na dwa epizody, za których sterami stanął Holender Dick Matena, rysownik i scenarzysta mający w swoim artystycznym portfolio prace przy takich tytułach, jak „Virl” czy „Alias Ego”. Zarówno w tworzących zamkniętą całość „Dzieciach pustyni”, jak i w „Zielonym pandemonium” będącym otwarciem nieco dłuższej opowieści czytelnik odnajdzie wszystkie atrakcje obecne we wcześniejszych odcinkach: pomysłowo zaprojektowane pojazdy latające, kostiumy i futurystyczne utensylia, bogaty bestiariusz (vide: występujące w drugim segmencie małpoludy czy zgraja kanibali-padlinożerców), niezłą choreografię pojedynków oraz wartką, pełną fabularnych twistów akcję, w której ramach Rudowłosa kilkukrotnie potwierdza swój talent strzelecki.
Oczywiście, niekwestionowaną wizytówką serii są wykonane malarską, hiperrealistyczną techniką ilustracje Dona Lawrence’a. Intensywna kolorystyka prac doskonale sprawdza się na planszach oddających przeróżne aspekty komiksowej rzeczywistości: wystarczy przywołać zapierające dech w piersiach pejzaże lub dopracowane na poziomie detalu przykłady flory i fauny. Co istotne, obrazy Brytyjczyka w równym stopniu oferują dynamiczne, filmowe wręcz rozwiązania wizualne, jak i kontemplacyjne ujęcia pozwalające odbiorcy chłonąć estetyczne doznania, których także w recenzowanym albumie nie brakuje.
Drugiej zbiorówki z przygodami Storma i Rudowłosej nie trzeba polecać miłośnikom tej (przetłumaczonej na czternaście języków) europejskiej serii. Pozostali czytelnicy powinni sami sprawdzić, dlaczego ów cykl – udatnie łączący poetyki heroicznej fantasy i space opery – otoczony jest nimbem kultowości.
Kiedy po dramatycznych perypetiach Storm i Rudowłosa odlatują aeroplatformą, nowe przygody upominają się o nich na terenie roślinnej enklawy (dawnej) Ameryki Południowej. Zaatakowany przez uskrzydlone drapieżniki heros spada wprost na koronę tropikalnej dżungli, podczas gdy długowłosa piękność twardo ląduje na niższych poziomach wielopiętrowego (jak wkrótce się okaże) matecznika, zasłużenie określonego mianem „Zielonego pandemonium”. Rozdzielony duet spotyka na swojej drodze zarówno sojuszników (Storm), jak i wyjątkowe kanalie (Rudowłosa), niemniej splot okoliczności sprawia, że bohaterowie szczęśliwie odnajdują się w osadzie Beztroska Wólka – wbrew nazwie mało przyjemnym miejscu – gdzie los znów popcha ich ku nowemu zagrożeniu, kryjącemu jednak odpowiedź na pytanie: co, u licha, doprowadziło do globalnego kataklizmu?
W 1977 roku na łamach holenderskiego magazynu komiksowego „Eppo” zadebiutował charyzmatyczny, imponujący tężyzną fizyczną oraz niemałym przyrostem szarych komórek heros, którego graficznej biografii nie sposób odmówić ponadczasowej przebojowości. Po współtworzonym przez Philipa Dunna średnio udanym „Świecie na dnie” i zdecydowanie nabierającym wiatru w żagle „Ostatnim zwycięzcy” (napędzanym siłą skryptu Martina Lodewijka) przyszła pora na dwa epizody, za których sterami stanął Holender Dick Matena, rysownik i scenarzysta mający w swoim artystycznym portfolio prace przy takich tytułach, jak „Virl” czy „Alias Ego”. Zarówno w tworzących zamkniętą całość „Dzieciach pustyni”, jak i w „Zielonym pandemonium” będącym otwarciem nieco dłuższej opowieści czytelnik odnajdzie wszystkie atrakcje obecne we wcześniejszych odcinkach: pomysłowo zaprojektowane pojazdy latające, kostiumy i futurystyczne utensylia, bogaty bestiariusz (vide: występujące w drugim segmencie małpoludy czy zgraja kanibali-padlinożerców), niezłą choreografię pojedynków oraz wartką, pełną fabularnych twistów akcję, w której ramach Rudowłosa kilkukrotnie potwierdza swój talent strzelecki.
Oczywiście, niekwestionowaną wizytówką serii są wykonane malarską, hiperrealistyczną techniką ilustracje Dona Lawrence’a. Intensywna kolorystyka prac doskonale sprawdza się na planszach oddających przeróżne aspekty komiksowej rzeczywistości: wystarczy przywołać zapierające dech w piersiach pejzaże lub dopracowane na poziomie detalu przykłady flory i fauny. Co istotne, obrazy Brytyjczyka w równym stopniu oferują dynamiczne, filmowe wręcz rozwiązania wizualne, jak i kontemplacyjne ujęcia pozwalające odbiorcy chłonąć estetyczne doznania, których także w recenzowanym albumie nie brakuje.
Drugiej zbiorówki z przygodami Storma i Rudowłosej nie trzeba polecać miłośnikom tej (przetłumaczonej na czternaście języków) europejskiej serii. Pozostali czytelnicy powinni sami sprawdzić, dlaczego ów cykl – udatnie łączący poetyki heroicznej fantasy i space opery – otoczony jest nimbem kultowości.
Dick Matena, Don Lawrence: „Storm. Tom 2. Dzieci pustyni / Zielone pandemonium” („Storm. The People of the Plains / The Green Hell”). Tłumaczenie: Krzysztof Janicz. Wydawnictwo Kurc. Koluszki 2016.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |