W POSZUKIWANIU WŁASNEGO JĘZYKA
A
A
A
Naiwnie drapieżne „Lekcje angielskiego”
Ułożone zgodnie z kolejnymi literami alfabetu ilustracje angielskich słówek stają się pretekstem do osobistej, emanującej perwersyjnym erotyzmem wypowiedzi młodej artystki. Oglądane z daleka subtelne, rozmyte plamy delikatnych akwarel Bańdy przerażają, gdy się do nich zbliżamy. Nagie pokawałkowane postaci skrzyżowane ze zwierzęcymi głowami, pazurami, włochatymi łapami, lewitując na śnieżnobiałych niewinnych tłach kartonów, przypominają niekiedy skręcone w wewnętrznych konwulsjach, poszarpane, mięsne twory zaludniające obrazy Francisa Bacona, Obrazując poszczególne dopisane obok, jakby od niechcenia słowa, trafiają w ich najbardziej mroczne, podskórne znaczenie, jednocześnie go przekraczając.
Literze „ c” odpowiada na przykład słowo „czop” wypisane czarnym, rozlanym kolorem z różowym, niemal niewidocznym, polskim odpowiednikiem „siekać”. Obok wyrasta, krępa postać w brązowej masce na twarzy, trzymająca potężną maczugę, którą dotyka przedmiotu o kształcie wielkiego, krwistego jęzora czy połcia mięsa. „ To stroke” – głaskać, pojawiające się na kolejnej karcie z albumu, przedstawia młodego, jednorękiego chłopca dotykającego skorupy olbrzymiego żółwia wyrastającego jak głaz u dołu akwareli. Na zahipnotyzowanej twarzy chłopca, o przymkniętych z rozkoszy oczach, błąka się ekstatyczny uśmiech zachwytu wywołanego dotykiem zimnej, twardej powłoki zwierzęcia.
Bezradność przemieszana z drapieżną, żarłoczną perwersją wylewa się z uładzonych prac artystki. „Pożerać”, „ochroń mnie”, „dawać klapsa”, „stracić panowanie”, „duma i uprzedzenie”, „pocić”, „wychwalać”, „wstrzymywać”, „plamić”, „zaklinać”, „smaczny, niesmaczny”, „pełen wigoru” to tylko niektóre z rozmazanych napisów. Bańda w swoich dopieszczonych w każdym calu, choć pozornie porozlewanych i nieudolnie wykonanych akwarelach z nieproporcjonalnymi detalami naciska przycisk stop, zatrzymuje jeden z kadrów filmu, jaki odgrywa się w niekończącej się pętli w naszych głowach, żeby pokazać wszechobecne labiryntowe kłącze słów, które osacza i więzi. Jej prace stają się w tym kontekście nachalnym zaproszeniem do rekonstrukcji sytuacji, intymnych narracji- prywatnych toposów, przymusu dopowiadania mikrohistorii na bazie łączenia angielskich słówek z nagimi nieproporcjonalnymi, wynaturzonymi postaciami, jakby wywróconych podszewką na wierzch.
„Lekcje angielskiego” to druga indywidualna wystawa Bańdy w Zderzaku. W pierwszej pt. „ci ci” artystka, konstruując swoje wielowarstwowe obrazki-opowiadania, wypowiadała się o sobie w trzeciej osobie. Odnosiła się do siebie „ona”, „Basia”, niejako słysząc się mówiącą. W ten sposób jej obrazkowa mowa bazowała na samoobecności, skonstruowanej na drobiazgowo przemyślanej i wyrafinowanej strategii dziecinnego prymitywizmu, pozornej niedbałości, niedopracowaniu, naiwnej autentyczności.
Niegrzeczna „rybeńcia, myszeńcia, Basieńka” zdawała się bawić, tworząc swoje różowe, prywatne ołtarzyki, jak dziewczynka pisząca pamiętnik, przyszywająca do płócien fragmenty ubrań, skrawki materiałów, wełny, koraliki i wstążeczki. Wszechobecny w jej pracach cielisto-różowy odcień pozostaje znakiem eksplozji rozbuchanej, zwierzęcej seksualności bez tabu i granic. Prezentowane podczas „ ci ci” wyszywane obrazy skrywały pod słodkim, dziewczyńskim przebraniem, to, co odrzucane, wypierane, odrażające. Obrazy zasłaniając, jednocześnie zachęcały widza do osłaniania. Opisywany przez Rolanda Barthesa fenomen emergence – „wyłaniania się”– uwidocznienia tego, co ukryte, przy jednoczesnym nie odbieraniu mu charakteru sekretnego, docieranie w głąb do „tego co za, pod spodem, w środku”, to sedno pierwszych prac Bańdy. Podobnie w „Lekcji angielskiego”, najistotniejszy pozostaje moment odkrywania podświadomego związku wypisanych dziecinnym pismem słów ze skłębionymi, wystawionymi jak krwiste, odrażające mięso, ludzkimi postaciami. Artystka wprowadzając do swoich prac niedbałe, pourywane napisy – pojedyncze, koślawe, rozchwiane w formie słowa, odcina się od swobodnego posługiwania językiem, którego zadaje się dopiero uczyć. Tym samym manifestuje prywatne staranie o odgrodzenie się od dorosłości utożsamianej z racjonalnością, nakazami i zakazami społecznymi. Zgodnie z koncepcją Jacques`a Lacana, jako kobieta nie ma możliwości zajęcia pozycji mówiącego, a uściślając, może wypowiadać się, lecz jedynie jako zmaskulinizowana. „Kiedy kobieta pragnie zaistnieć w mowie i piśmie zmuszona jest do wypowiedzenia się w czymś w rodzaju obcego języka, języka który nie może zapewnić jej poczucia pełnej swobody” .
Rozchwiana sygnatura Bańdy reprezentuje płynne granice, nieobecność, niestabilność zamieszkujące fallogocentryczny język.
Widz, może odnieść wrażenie, że jej skoncentrowane na przedstawianej wulgarnie cielesności prace są formą osobistej terapii, próbą odreagowania mimetycznym powtarzaniem i odgrywaniem przeżytego urazu, w której jedynym miejscem, jakie mu wyznaczono, jest rola niechcianego podglądacza w świecie niezrozumiałych, „bebechowych” opowieści. Bańda w swojej językowej krzątaninie kładzie nacisk na idee stawiania się, podkreślając ciągły ruch w konstytuowaniu się jej osoby. Istotne zdaje się być wybranie przez artystkę językowego basic, jakim jest angielski, użycie go jako języka-wytrycha w zderzeniu z figuratywnymi plamami niedbałych pociągnięć pędzla, pod którymi rodzą się przerażające człekokształtne postaci, co odnosić można do niemożności przełożenia cielesnych doświadczeń i emocji na język. Bańda zestawiając ze sobą dwie pozornie mało związane ze sobą sytuacje: rozpadającą się, rozchwianą rzeczywistość językową i odzwierzęcą, seksualną figuratywność kładzie nacisk na to, co między słowami, co stracone w tłumaczeniu- przekładaniu jednej na drugą.
Literze „ c” odpowiada na przykład słowo „czop” wypisane czarnym, rozlanym kolorem z różowym, niemal niewidocznym, polskim odpowiednikiem „siekać”. Obok wyrasta, krępa postać w brązowej masce na twarzy, trzymająca potężną maczugę, którą dotyka przedmiotu o kształcie wielkiego, krwistego jęzora czy połcia mięsa. „ To stroke” – głaskać, pojawiające się na kolejnej karcie z albumu, przedstawia młodego, jednorękiego chłopca dotykającego skorupy olbrzymiego żółwia wyrastającego jak głaz u dołu akwareli. Na zahipnotyzowanej twarzy chłopca, o przymkniętych z rozkoszy oczach, błąka się ekstatyczny uśmiech zachwytu wywołanego dotykiem zimnej, twardej powłoki zwierzęcia.
Bezradność przemieszana z drapieżną, żarłoczną perwersją wylewa się z uładzonych prac artystki. „Pożerać”, „ochroń mnie”, „dawać klapsa”, „stracić panowanie”, „duma i uprzedzenie”, „pocić”, „wychwalać”, „wstrzymywać”, „plamić”, „zaklinać”, „smaczny, niesmaczny”, „pełen wigoru” to tylko niektóre z rozmazanych napisów. Bańda w swoich dopieszczonych w każdym calu, choć pozornie porozlewanych i nieudolnie wykonanych akwarelach z nieproporcjonalnymi detalami naciska przycisk stop, zatrzymuje jeden z kadrów filmu, jaki odgrywa się w niekończącej się pętli w naszych głowach, żeby pokazać wszechobecne labiryntowe kłącze słów, które osacza i więzi. Jej prace stają się w tym kontekście nachalnym zaproszeniem do rekonstrukcji sytuacji, intymnych narracji- prywatnych toposów, przymusu dopowiadania mikrohistorii na bazie łączenia angielskich słówek z nagimi nieproporcjonalnymi, wynaturzonymi postaciami, jakby wywróconych podszewką na wierzch.
„Lekcje angielskiego” to druga indywidualna wystawa Bańdy w Zderzaku. W pierwszej pt. „ci ci” artystka, konstruując swoje wielowarstwowe obrazki-opowiadania, wypowiadała się o sobie w trzeciej osobie. Odnosiła się do siebie „ona”, „Basia”, niejako słysząc się mówiącą. W ten sposób jej obrazkowa mowa bazowała na samoobecności, skonstruowanej na drobiazgowo przemyślanej i wyrafinowanej strategii dziecinnego prymitywizmu, pozornej niedbałości, niedopracowaniu, naiwnej autentyczności.
Niegrzeczna „rybeńcia, myszeńcia, Basieńka” zdawała się bawić, tworząc swoje różowe, prywatne ołtarzyki, jak dziewczynka pisząca pamiętnik, przyszywająca do płócien fragmenty ubrań, skrawki materiałów, wełny, koraliki i wstążeczki. Wszechobecny w jej pracach cielisto-różowy odcień pozostaje znakiem eksplozji rozbuchanej, zwierzęcej seksualności bez tabu i granic. Prezentowane podczas „ ci ci” wyszywane obrazy skrywały pod słodkim, dziewczyńskim przebraniem, to, co odrzucane, wypierane, odrażające. Obrazy zasłaniając, jednocześnie zachęcały widza do osłaniania. Opisywany przez Rolanda Barthesa fenomen emergence – „wyłaniania się”– uwidocznienia tego, co ukryte, przy jednoczesnym nie odbieraniu mu charakteru sekretnego, docieranie w głąb do „tego co za, pod spodem, w środku”, to sedno pierwszych prac Bańdy. Podobnie w „Lekcji angielskiego”, najistotniejszy pozostaje moment odkrywania podświadomego związku wypisanych dziecinnym pismem słów ze skłębionymi, wystawionymi jak krwiste, odrażające mięso, ludzkimi postaciami. Artystka wprowadzając do swoich prac niedbałe, pourywane napisy – pojedyncze, koślawe, rozchwiane w formie słowa, odcina się od swobodnego posługiwania językiem, którego zadaje się dopiero uczyć. Tym samym manifestuje prywatne staranie o odgrodzenie się od dorosłości utożsamianej z racjonalnością, nakazami i zakazami społecznymi. Zgodnie z koncepcją Jacques`a Lacana, jako kobieta nie ma możliwości zajęcia pozycji mówiącego, a uściślając, może wypowiadać się, lecz jedynie jako zmaskulinizowana. „Kiedy kobieta pragnie zaistnieć w mowie i piśmie zmuszona jest do wypowiedzenia się w czymś w rodzaju obcego języka, języka który nie może zapewnić jej poczucia pełnej swobody” .
Rozchwiana sygnatura Bańdy reprezentuje płynne granice, nieobecność, niestabilność zamieszkujące fallogocentryczny język.
Widz, może odnieść wrażenie, że jej skoncentrowane na przedstawianej wulgarnie cielesności prace są formą osobistej terapii, próbą odreagowania mimetycznym powtarzaniem i odgrywaniem przeżytego urazu, w której jedynym miejscem, jakie mu wyznaczono, jest rola niechcianego podglądacza w świecie niezrozumiałych, „bebechowych” opowieści. Bańda w swojej językowej krzątaninie kładzie nacisk na idee stawiania się, podkreślając ciągły ruch w konstytuowaniu się jej osoby. Istotne zdaje się być wybranie przez artystkę językowego basic, jakim jest angielski, użycie go jako języka-wytrycha w zderzeniu z figuratywnymi plamami niedbałych pociągnięć pędzla, pod którymi rodzą się przerażające człekokształtne postaci, co odnosić można do niemożności przełożenia cielesnych doświadczeń i emocji na język. Bańda zestawiając ze sobą dwie pozornie mało związane ze sobą sytuacje: rozpadającą się, rozchwianą rzeczywistość językową i odzwierzęcą, seksualną figuratywność kładzie nacisk na to, co między słowami, co stracone w tłumaczeniu- przekładaniu jednej na drugą.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |